Strony

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Szczęśliwego Nowego Roku!

Radosnego i szczęśliwego Nowego Roku z marzeniami, o które warto walczyć,
z radościami, którymi warto się dzielić,
z przyjaciółmi z którymi warto być i
z nadzieją bez której nie da się żyć!
Szczęśliwego Nowego Roku kochani!

~Administracja ZN

sobota, 29 grudnia 2018

Od Austina CD Naomi

         Ciężko było podnieść mi powieki po raz kolejny, lecz poczułem dziwny ucisk na swojej klatce piersiowej oraz ciepło drugiej osoby. Głęboko westchnąłem i przyzwyczaiłem wzrok do obecnego otoczenia. Nadal byłem w pokoju mojej siostry, zaś obok mnie leżała Naomi. Uśmiechnąłem się lekko i chciałem ją przytulić, lecz czując rwący ból w ramieniu, zrezygnowałem z tej czynności. Cicho syknąłem, co musiało uświadomić brunetkę, że właśnie się obudziłem, gdyż ta lekko podniosła się by na mnie spojrzeć.
- Nie powinnaś odpoczywać w drugim łóżku? - spytałem zachrypniętym głosem.
- Powinnam - odpowiedziała nie mogąc powstrzymać uśmiechu - Ale musiałam się upewnić..
- Rozumiem - przerwałem jej widząc, że nie może znaleźć odpowiednich słów - Cieszę się, że Cię widzę - dodałem i podjąłem próbę podniesienia się do siadu, gdyż od tego leżenia moje plecy zaczęły dość nieprzyjemnie boleć.
Gdy Nao siadła wygodnie obok mnie, mogłem z lekkim bólem usiąść i oprzeć się o ściankę łóżka. Całe ciało przeszło nieprzyjemne mrowienie, lecz przynajmniej wiedziałem, że żyję. Wnet do pokoju weszła Anna, która przywitała mnie radosnym uśmiechem.
- Już myślałam, że będę musiała Cię wybudzać naturalnymi środkami - rzekła podchodząc do niewielkiej szafki - I skoro oby dwoje już nie śpicie, zmienię wam opatrunki - dodała spokojnie i chwyciła za czerwoną torbę ze szpitalnymi opatrunkami.
- To dobrze, bo czuję się dziwnie - zerknąłem na lekko zaczerwieniony bandaż na moim torsie.
Brunetka usiadła po drugiej stronie i zajęła się ściąganiem brudnych już opatrunków, które z lekkim bólem, a zarazem ulgą, opadały na moje uda. Gdy świeże powietrze dostało się do jeszcze otwartej rany, poczułem lekkie szczypanie. Opuściłem wzrok na swój tors i zauważyłem tam źle wyglądającą ranę, która była gruba, długa i prosta niczym od linijki.
- Nie oszczędzali na Tobie siły - westchnęła zaniepokojona Anna - Reszta zdołała się zabliźnić dla lepszej regeneracji, lecz to.. nie zniknie tak szybko - dodała nakładając ziołową maść.
- Bywało gorzej - mruknąłem lekko unosząc kącik ust - Mogłabyś..? - zerknąłem na siostrę, a następnie na szklanki z wodą, które wcześniej przyniosła.
- Jasne - odpowiedziała szybko i podała nam po szklanym naczyniu.
Zawartość szybko zniknęła, a ja poczułem się o wiele lepiej. Niby tylko szklanka wody, lecz tego bardzo nam brakowało.
- Jak w ogóle nas znalazłaś? - spytałem spokojnym tonem, aby dobrze wpłynąć na myślenie siostry.
- Mam pewne znajomości, które dostarczyły was do mnie, zaś resztę transportowali do szpitala - wyjaśniła dopinając opatrunek metalową spinką - W wiadomościach było o was głośno.. na skalę światową. Gdy tylko powiadomili media o waszym powrocie, ucichli - dodała zerkając na Nao.
- Media zawsze znajdą powód do rozgłosu - westchnąłem.
- Niestety. Chodź Naomi, dla wygody Tobą zajmę się w pokoju obok - odparła wskazując na jedno, wąskie łóżko, na którym obecnie się znajdował - A Ty nie myśl o chodzeniu - zerknęła na mnie pomagając wstać brunetce.
- Poczekaj, zaraz pójdę jeszcze pobiegać - rzuciłem z humorem i cicho westchnąłem.
Gdy dziewczyny zniknęły za drzwiami drugiego pokoju, wzięło mnie na wszelkie przemyślenia. Pamiętam bal, taniec i dobry alkohol.. co skończyło się na ruskiej mafii, chłodnych bunkrach i śmierci jednej osoby. Nigdy tego nie zapomnę, a na samą myśl o tym wszystkim, przeszedł mnie bardzo nieprzyjemny dreszcz.
W momencie gdy wszystkie przemyślenia nie miały już sensu, a moje ciało bolało coraz bardziej od siedzenia, podjąłem się próby wstania. Postawiłem pewnie stopy na podłodze i oparłem się rękoma o krawędź łóżka, po czym spokojnie, lecz pewnie podniosłem się ku górze. Ból był przeogromny, lecz satysfakcja z tak małej wygranej pozwoliła mi o tym bólu zapomnieć. W sumie jedyną raną, jaką miałem na sobie, była wielka szrama na torsie oraz kilka zadrapań na rękach, nogach i prawdopodobnie plecach. Głęboko westchnąłem i postawiłem kolejne kroki, które nie wyglądały na chwiejne czy słabe. Czułem się w sumie dobrze, lecz do biegania czy walki jeszcze daleko.
- Mówiłam, żebyś nie wstawał - usłyszałem nagle głos siostry - Jak zwykle uparty.
- Też się cieszę, że Cię widzę - odparłem stopniowo rozciągając mięśnie górnej partii ciała.
- Pojadę po jakieś ubrania do waszych domów - poinformowała brunetka - W między czasie nie zróbcie sobie krzywdy - dodała spokojnie.
- Zajedź też do policyjnego psiego hotelu.. od dłuższego czasu czeka tam na mnie Argo. W domu będzie jego karta.. przywieź go tutaj - wyjaśniłem ukrywając wszelka tęsknotę i chęć rozklejenia się.
- Nie ma problemu - rzekła przytakując, po czym wyszła.
Po chwili zerknąłem na naścienny zegarek, który wskazywał godzinę trzecią popołudniu, zaś za oknem było już szaro i chyba zapowiadało się na pogorszenie pogody. Z tego zamyślenia wyrwał mnie nagły dotyk w części mojego brzucha, a była to przytulająca się Naomi. Z lekkim uśmiechem odwróciłem się do niej przodem i odwzajemniłem uścisk.
- Widzę, że czujesz się lepiej - powiedziałem spokojnie - Lecz psychicznie.. wszystko w porządku? - spytałem odwracając na nią spojrzenie - Wiesz.. sam nie czuję się na siłach by myśleć o czymkolwiek.. - kontynuowałem aby nadać sens mojego pytania. Dal wygody, oby dwoje siedliśmy na "moim" łóżku.

Naomi?



769 słów 

Od Anny CD Levinn'a

       Podczas rozmowy, dobrze szło mi ukrywanie całej prawdy, co nawet mi się spodobało. Robienie z niego durnia było jeszcze lepsze, zaś zgrywanie blondynki i kokietowanie z brunetem stało się łatwe. Widziałam w nim agresję i zmęczenie, co raczej źle ze sobą współpracuje. Gdyby dalej pociągnął swoją złość, mógłby skończyć z podciętym gardłem i podrapanym ciałem, oczywiście przez Marou. Widziałam w tym ptaku gotowość do zaatakowania, lecz ciemnowłosy w porę się opanował. Ale żeby mnie oskarżać o coś takiego? Skądże. W duchu śmiałam się z jego głupoty. Z czasem Levinn opuścił moją posiadłość, a ja triumfalnie dopiłam ciepłą kawę. Po raz kolejny udało się wszystko ukryć. Jako, że dzisiaj w stajni miałam wolne, chciałam zająć się sprawą naszego dzika. W dobrą godzinę przyszykowałam się do wyjścia, zjadłam coś na szybko i wyszłam z domku dokładnie go zamykając. Moim celem była komenda, gdzie przetrzymują wcześniej wspomnianą osobę, lecz wcześniej kupiłam dwie kawy w pobliskiej kawiarni. Gdy miałam już wysiąść z auta, usłyszałam znajomy głos mężczyzny.
- Co tutaj robisz? - spytał nachylając się lekko przy pojeździe.
- O to samo mogłabym spytać Ciebie - odparłam wysiadając z wozu - Przywiozłam kawę dla znajomego - dodałam wskazując na papierowe kubki - A Ty pewnie do Owena.. Wydawał się taki dobry - zaśmiałam się w duchu, lecz na twarzy było raczej współczucie.
Levinn trzasnął drzwiami Hellcat'a i spiorunował mnie spojrzeniem, jakby właśnie czekał na całą prawdę. Utrzymując wzrok z mężczyzną, kliknęłam guzik na pilocie aby zamknąć wóz.
- Jakiś problem Anno? - usłyszałam głoś znajomego policjanta, który spokojnym krokiem wyszedł z budynku.
- Wszystko mam pod kontrolą - odpowiedziałam spokojnie i minęłam bruneta, którego pożegnałam współczulnym spojrzeniem. Głupi dureń.
    Po raz kolejny siedziałam za lustrem weneckim i słuchałam kłamstw Sharkey'a, za które i tak pójdzie siedzieć. Gadał ciągle to samo, przez co zaczęłam się nudzić. Chwyciłam za krótki pistolet, który umiejscowiłam w mojej kaburze i spokojnym krokiem przeszłam do pokoju przesłuchań.
- Dalej będziesz wkręcał nam kit? - powiedziałam zakładając ręce na biodra.
- Pani policjant we własnej osobie - zaśmiał się oschle.
- Wiesz o tym, że te kłamstwa wprowadzą Cię do celi?
- Mówię wszystko co mi wiadomo..
- Żeby były policjant wpakował się w takie bagno - zaśmiałam się krótko.
Wyjęłam broń z kabury, przyłożyłam końcówkę spluwy do podbródka mężczyzny i chwytając go za koszulkę, pochyliłam krzesło do tyłu. Dobrze być likantropem. Poczułam wzrok policjanta na sobie, który nie zareagował i w sumie dobrze.
- Tak się zachowuje policjant? - wysyczał brunet - Nie umiesz nawet pohamować swojej złości, agresji. Nie umiesz się opanować i podejmujesz złe decyzję - dokończył w nerwach.
- A Ty nawet nie potrafisz wydusić z siebie całej prawdy. Skąd masz tą broń? Czemu Twoja grupa zaatakowała mnie w domu? I do jasnej cholery po co wciągnąłeś się w to całe bagno? - odparłam z irytującym spokojem.
- Wszystko już powiedziałem - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
- Wpakujcie go do celi - rzekłam krótko i pchnęłam bruneta na ziemie, przez co poleciał razem z krzesłem - Niech lepiej przemyśli to wszystko - dodałam widząc, jak zabierają go z pokoju.
Schowałam broń do kabury i poszłam do biura Austina, który akurat się tam znajdował. Przeanalizowałam z nim całą sytuację i nadal czegoś nam brakowało. Całe przemyślenia przerwał donośny huk oraz silnie zatrzęsienie się budynku. Mój wilczy instynkt kazał działać, co w sumie uczyniłam. Wyjęłam broń i skierowałam się do źródła uderzenia, a dochodził on z celi więziennych. Czyżby jego koledzy przyszli mu na ratunek? Zdecydowanie. Postrzeliłam jednego z nich, przez co padł pół przytomny na ziemię, zaś samego Owen'a wpakowali właśnie do auta. W biały dzień. Chcąc złapać sprawców, ruszyłam szybko do swojego auta.. którym i tak nic nie zdziałam, gdyż miało przebite opony.. jak wszystkie na parkingu. Głęboko westchnęłam i bezradnie wróciłam do budynku, a widząc jednego ze zbirów, podeszłam do niego i podniosłam za odzież. Przeniosłam go do pokoju lekarskiego, gdzie obecna tam kobieta zajęła się jego raną postrzałową.
- Kto normalny odbija swojego kolegę w biały dzień? - zaczęłam.
- Nic nie powiem. Mam prawo do zachowania milczenia - odparł szybko i pozwolił sobie pomóc.
- Ależ oczywiście. Za samo rozwalenie budynku pójdziesz siedzieć, a gdy powiesz więcej, Twoja kara będzie lekka - wyjaśniłam pokrótce.
Cóż, zrobiła tak jak powiedział, czyli nic więcej z siebie nie wydusił. Jako, że zniszczenie nie było duże, ekipie remontowej udało się naprawić szkody do wieczora, przez co cały dzień spędziłam na komendzie. Zaś mój brat w między czasie przywiózł Levinn'a na przesłuchanie.. oczywiście z nakazem aresztowania. Teraz tylko on będzie wiedział i lepiej, żeby wszystko wyśpiewał.
Samo siedzenie za lustrem weneckim było nudne, lecz mam nadzieję, że brunet zaśpiewa coś ciekawego. Jest już późno, a mi się chce spać.
- Powiedz wszystko, co wiesz o Owenie - powiedział policjant siedzący naprzeciwko Levinn'a, który grzecznie siedział z kajdankami na rękach, tak dla bezpieczeństwa.

Levinn? No zarycz no :v



768 słów

Od Levinn'a CD Anny

Za prośbą dziewczyny zająłem się ciałem tak, jak każdym innym. Nie chcę wiedzieć ile już trupów leży na dnie tego kanionu...
Podczas, niestety dosyć burzliwego powrotu, auto Anny trochę ucierpiało. Cóż, lepiej ono, niż my. Skończyło się na tym że dziewczyna odjechała z jakimś mężczyzną, a ja postanowiłem się jeszcze przejść. No, może nie być to spacer krajoznawczy, a raczej poszukiwanie jakiś śladów po zabiegach. Niedaleko miejsca zamieszkania dziewczyny, były dosyć wyraźne ślady ucieczki. Połamane gałęzie, powgniatane krzaki, zadarta ściółka... Jednak nic co mogłoby być wystarczającym dowodem czy czymś innym. Na szczęście, zanim wyrzuciłem ciało, wziąłem broń, jak miałem nadzieję, z odciskami palców. Mimo iż brunetka zgodziła się na nasz układ, nie byłem w 100 procentach pewny co do jej zaufania. Dla tego jej o tym nie powiedziałem. Walther P99 AS był mi znany, głównie z pracy na komendzie. Teraz, nieco mina mi zrzedła. Niestety w mej kieszeni w której znajduje rzeczy jakie nie powinny się tam znaleźć, nie było folii do zabezpieczenia dowodów więc posłużyłem się zwykłą bluzą.
Po powrocie do domu, zastałem Owena grzebiącego w swoim laptopie.
- Gdzie byłeś? - spytał, nie unosząc nawet na mnie wzroku. Zdawało mi się że wiedział gdzie, a raczej z kim byłem.
- nie pytaj jeśli wiesz że odpowiedź ci się nie spodoba.- Podzieliłem się z nim moim spostrzeżeniem, kierując się do swojego pokoju. Odłożyłem bluzę do szafki i wróciłem do salonu, zajmując miejsce na fotelu. Głęboko odetchnąłem.
- Racja. - Mruknął, kręcąc głową.- Tylko pamiętaj, uważaj.
- Co ty nie powiesz.- Udałem zaskoczenie, na co odpowiedział głośnym westchnieniem. - Spokojnie, nie mam zamiaru paplać przy niej co mi na język wejdzie.- Nie, żebym już tego nie zrobił...
- Zwątpiłeś w jej intencje?- uniósł brew z lekkim uśmiechem.
- Nie. - prychnąłem, na chwilę się zamyślając.-...ale zawsze warto być ostrożnym. A właśnie, sprawa jest.- po ostatnim zdaniu, oczy mu się jakby bardziej zabłyszczały.
- Nie mów mi że się w coś wplątałeś...
- Daj spokój, po prostu mi pomóż, potrzebuje się dostać do bazy danych.
- A co za to dostanę? - uniósł kącik ust.
- Jedyne co ode mnie możesz dostać to wpier*ol kochanie.- Odparłem słodkim głosem, robiąc na końcu "dziubek". Owen zrobił zniesmaczona minę i machnął ręką.
- Jezu przestań. O co dokładnie chodzi?
- Mam sobie pistolet, na pewno już taki widziałeś. No i na nim są ślady palców...
- Stój.- Przerwał mi.- Jaka broń i jakie ślady, skąd to masz i po co ci te informacje.
- Owen... Potrzebne. Potem powiem Ci więcej. Pasuje? - mężczyzna nie był zadowolony z mojego pomysłu, co było zrozumiałe.
- Jeśli to dla NIEJ, to nie licz na mnie.- Powiedział szybko, zamykając laptop.
- Owen, nie chodzi tylko o nią. Sprawa może być większa...to tylko jedna mała przysługa.
- Nie zliczę ile już Ci takich przysług załatwiłem. Wszystko, ale to?
- Tylko to, o nic więcej już Cię nie poproszę!- Położyłem ręce na stolik, robiąc proszącą minę. Chwilę się zastanowił.
-No dobra pasożycie. Ale później. I masz mi wszystko po kolei wytłumaczyć po co i dla czego, jasne? - upewnił się, na co energicznie przytaknąłem.- I żebym tego nie żałował.
-...oby... - mruknąłem cicho, czego jednak nie usłyszał. Na szczęście.
Resztę dnia siedzieliśmy w salonie, robiąc to co zazwyczaj- wyzywając się i prowadząc dziwne, nieco psychopatyczne dialogi. Na szczęście Owen rozumiał moje poczucie humoru. W końcu jednak coś nam przerwało. Późnym wieczorem usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Ja zostałem na swoim miejscu, a brunet poszedł otworzyć. Głos mundurowego sprawił że na moim karku pojawiły się ciarki. Niezauważony przemieściłem się do pokoju, szybko ukrywając pistolet o którym sobie szybko przypomniałem.
Podczas przeszukania, oboje z Owenem patrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem. Nie byłem pewien o co chodzi... Jednak z tyłu głowy miałem jedną osobę która może mieć z tym coś wspólnego.
Kiedy antyterroryści wyprowadzali mojego współlokatora, próbowałem im przeszkodzić, dowiedzieć się o co dokładnie chodzi. Z początku zostałem złapany przez kilku z nich, lecz kierujący akcją kazał im mnie puścić. Ta sytuacja była bardzo dziwna, a kiedy dobiegła końca i zostałem sam na podjeździe, w mojej głowie panowała pustka. Zarekwirowali bronie... Z tego co pamiętałem, takich Owen nie posiadał w swoim arsenale...ale bandyci których zastałem u Anny tak. Czy to możliwe że jest zamieszany w tą akcję? Nie lubił Anny, to fakt, ale nie posunął by się do czegoś tak głupiego. Nie miałem niestety szansy na wyjaśnienie tego z nim, ponieważ został zabrany. Przed tym powiedział, żebym czegoś się dowiedział na ten temat. Coś tu było nie tak i oboje o tym dobrze wiedzieliśmy.
Dodatkowym zdziwieniem był znajomy warkot silnika który obił mi się o uszy. Złudzająco przypominał silnik Hellcat'a brunetki. Trzeba będzie ją odwiedzić.

[Rano]

Z samego rana wziąłem broń skonfiskowaną zwłokom i udałem się do mojego celu-domu Anny. W zasadzie całą noc nie spałem, próbując się czegoś dowiedzieć i wahałem się by tu przyjść. Zmęczenie i złość to złe połączenie, zwłaszcza w takiej sytuacji.
Dziewczyna otworzyła po dłuższej chwili i wpuściła mnie do środka, nie wiedząc co mnie tak z rana sprowadza. Na jej twarzy widać było nawet cień zaskoczenia...jeśli coś ukrywa, to dobrze jej to wychodzi.
- Co wczoraj robiłaś? Pod wieczór?- Spytałem bez żadnych emocji na twarzy. Jedyne co było słychać to złość w głosie.
- Co masz na myśli?- Przymrużyła oczy i złapała za filiżanki wypełnione kawą. Nie miałem jednak ochoty by pić ani jeść. Odsunąłem więc naczynie i czekałem aż rozmówczyni usiądzie. Zajłea miejsce dosyć blisko mnie, zakładając nogę na nogę. Mój "męski" instynkt sam poprowadził moje oczy w te rejony, lecz szybko się otrząsnąłem.
- Zwykłe pytanie.- Zacisnąłem jedną z rąk w pięść, by się lepiej skupić na mowie jej ciała. Była nieco spięta ale spokojna.- Więc?
- Zwykła robota. Mają przywieźć nowego konia, chcieli bym zobaczyła jego papiery.- Wytłumaczyła z zadziwiającą łatwością.
- Konia?- Dopytałem.- nic o tym nie słyszałem.
- Bo nie jesteś stajennym.- Zauważyła.
- Owen jest.- Uniosłem w górę kącik ust, rozsiadając się wygodniej.- A w nocy? Jakieś małe wycieczki?
- Przesłuchanie mi robisz?- Spytała z nutką zarzutu w głosie.- Nie wiem do czego zmierzasz.- Po tym moja złość tylko rosła, więc by ją trochę zdusić upiłem łyk gorącej kawy, który palił mój przełyk, czego nie dałem po sobie poznać.
- Kojarzysz to? - Wyjąłem pistolet, oczywiście przez materiał koszulki.- Nie mów, że nie.- Mruknąłem z irytacją, przybliżając go do niej. Wlepiła w niego wzrok, w którym dojrzałem zdziwienie. Trwało to mniej niż sekundę.
- Nie, skąd to masz? I po co Ci to?
- Wiesz co to jest i po co mi to.- Syknąłem, zaciskając zęby co obudziło czujność towarzysza dziewczyny.
- Grzeczniej.- Uśmiechnęła się lekko, podnosząc swój napój.
- Anna, to jest poważna sprawa. Powiem wprost. Maczałaś palce w aresztowaniu Owena?- Znacznie się nad nią pochyliłem, przez co zmuszona była nieco się cofnąć.
- Aresztowali Owena? Czemu?- Spojrzała mi prosto w oczy, podgryzając swoją wargę. To nieco zbiło mnie z tropu, więc wróciłem do wcześniejszej pozycji.
- Albo dobrze udajesz albo serio nic nie wiesz. Wydaje mi się że to pierwsze. Widziałaś te bronie, mieli je Ci bandyci.
- Levinn, one są powszechne, zwłaszcza na policji. Może twój przyjaciel coś zmalował i ktoś na niego na kablował. Nie lubi mnie, z wzajemnością oczywiście, więc może...
- Przestań.- Przerwałem.- Nie znasz go, a ja tak. Wiem że by czegoś takiego nie zrobił, w końcu jest byłym policjantem. Zauważyłbym gdyby nagle zmienił profesję na bandytę ale tak nie jest. Jeszcze raz Ci mówię, znam go i wiem jaki jest. Powiedz szczerze, masz z tym coś wspólnego?- Powtórzyłem pytanie, oczekując że w końcu czegoś się dowiem. Ta jednak pokręciła spokojnie głową
- Levi, myślisz że zrobiłabym Ci coś takiego?- Uśmiechnęła się z współczuciem, po czym upiła łyk kawy, spoglądając na mnie spode łba. Kropla spłynęła po jej brodzie na szyję i dekolt, co mimowolnie sprawiło że zagryzłem dolną wargę. Czując na sobie jej wzrok, szybko wróciłem na ziemię, na chwilę zapominając o swoim celu. Ty stary durniu, tylko jedno Ci w głowie.- Widziałeś jak reaguję na zwłoki, to chyba wystarczający dowód.- Poprawiła się, ścierając ciemną stróżkę i wyprostowała się nieco. Czułem że igra z moim instynktem, ale nic na to poradzić nie mogłem. Złość trochę się rozluźniła, to był jedyny plus tej sytuacji. Nie chciałem w to dalej brnąć, więc spojrzałem na nią krótko po czym odwróciłem wzrok.
- Wybacz, po prostu wiem że on nie ma z tym nic wspólnego a byłaś jedyną osobą która mogła coś wiedzieć.- Skłamałem. Chciałem powiedzieć, że słyszałem jej auto, w tedy kiedy mundurowi odjeżdżali, ale z tego zrezygnowałem. Kiedy indziej się ją przyciśnie, jeśli oczywiście ma z tym coś wspólnego.- Czas na mnie.- wzruszyłem ramionami i w szybkim tempie opuściłem dom.
- Gdzie idziesz?- Spytała, wystawiając głowę na zewnątrz.
- Odwiedzić Owena.- Odpowiedziałem nie odwracając się.
- Podwieźć Cię?
- Nie trzeba, nie zgubię się.

[Na komendzie]

Po tym jak zażądałem widzenia się z brunetem, kazali mi chwilę poczekać. Nie myślałem, że kiedyś będę odwiedzał przyjaciela w takich warunkach. On, skuty kajdankami po drugiej stronie szarego, ciężkiego stołu, pusty, przyciemniony pokój i policjant w kącie.
- Jak się czujesz po tej stronie, hm?- Zaśmiałem się cicho. Pewnie gdyby mógł, walnął by mnie w ramię.
- Nie zgrywaj się, nie na to pora. Dowiedziałeś się czegoś?- Dopytał, opierając się o krzesełko.
- Gadałem z Anną.- Kiedy wypowiedziałem jej imię, przekręcił z irytacją oczami.- ja...słyszałem wczoraj jej Hellcat'a, ale wypiera się i mówi że nic nie wie.- Tutaj przyciszyłem głos, by policjant nie słyszał zbyt dokładnie co mówiłem. Jak najciszej potrafiłem powiedziałem mu o włamaniu do owej "podejrzanej", bo mundurowy akurat wymieniał zdania ze swoim współpracownikiem po drugiej stronie drzwi z siateczką zamiast okienka. Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym, co właśnie mu powiedziałem.- Więc nie miałeś z tym nic wspólnego?- Zmarszczyłem brwi.
- Nie! Coś ty. To że jej nie lubię nie znaczy, że chciałem coś jej zrobić.
- Więc co myślisz?- Rozłożyłem w niewiedzy ręce.
- Dowiedz się jeszcze czegoś, może pobądź z nią trochę. Musimy wiedzieć kto to zrobił, kto nam te bronie podrzucił. Jak czegoś się dowiesz, daj mi znać. Bóg wie ile będą mnie tu trzymać.
- Załatwione.- Wystawiłem rękę do wykonania "żółwika".- A no tak, kajdanki.- Zaśmiałem się wrednie, co ten odwzajemnił. Nasza rozmowa dobiegła końca a gdy wychodziłem, zobaczyłem przez okno siedzącą w aucie Annę. Zdziwiony podszedłem do opuszczonego okna.- Co tu robisz?

Anneł?

Od Anny CD Levinn'a

    Udawanie głupiej było łatwiejsze, niż mogło się wydawać. Ludzie naprawdę tak reagują na zwłoki? Śmieszne. Mimo wszystko musiałam udawać i grać na czas, a jednocześnie nie dać się tak łatwo rozpoznać. Co chwilę zerkałam na psa mężczyzny, który to patrzył na mnie dość niepewnie. Lekko zmrużyłam oczy i spokojnie westchnęłam, zaś czworonóg szybko zbliżył się do swojego pana i usiadł obok niego już więcej na mnie nie patrząc. Grzeczny piesek.
- Niech Ci będzie - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Nie wiem czy dobrym pomysłem jest współpraca z byłym policjantem, który nawet nie wie kim jestem. Ale dobrze, może się do czegoś przydać.
- Jak możesz, zabierz to truchło z mojego domu.. - mruknęłam odwracając wzrok od ciała - I dzięki za pomoc. Bez Ciebie mogło gorzej się to skończyć - dodałam lekko wzdychając.
- Nie ma za co, lecz dobrze by było, gdybyś mi z tym pomogła - odparł zerkając na klucze od auta.
- Daj mi chwilę.
Zarzuciłam na siebie jakiś ciepły sweter oraz ubrałam odpowiednie obuwie, po czym opuściliśmy mój dom. Zamknęłam dobrze drzwi i skierowaliśmy się do auta. Ciało mężczyzny trafiło do bagażnika, czworonóg znalazł się na tylnej kanapie, zaś ciemnowłosy zasiadł obok mnie na miejscu pasażera. Upewniłam się co do faktu, że w cale nie ma tutaj radia ani policyjnych dokumentów w schowku. Zawsze mogę zrzucić to na jakiegoś znajomego w policji czy coś.
- Wiesz, co z tym ciałem zrobić? - spytałam ruszając spod posiadłości.
- Pokieruję Cię w dobre miejsce - odpowiedział krótko i wbił spojrzenie przed siebie.
Jedyne co nam towarzyszyło, co przyjemny warkot samochodu oraz od czasu do czasu piszczenie psa, który chyba nudził się na tylnej kanapie. Zerknęłam w lusterko wsteczne i po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z psem, lekko się uśmiechnęłam.
- Ładna mieszanka - przerwałam ciszę - Husky posiadający wilczy gen. Nie dziwię się, że jest wytresowana - dodałam spokojnie i wróciłam spojrzeniem na drogę.
- Szybko się uczy - odparł brunet - I dobrze reaguje na komendy - dodał.
- Czasem gest powie więcej niż komenda - powiedziałam zwracając uwagę na reakcję mężczyzny.
- Posiadasz sowę i zajmujesz się końmi.. Co Ty możesz o tym wiedzieć? - lekko się zaśmiałam na jego słowa.
- Stwierdzasz coś takiego kompletnie mnie nie znając - odparłam patrząc przed siebie - Zwierzę nie rozumie co się do niego mówi. Zwierzę rozumie tylko gest, mowę ciała oraz ton wypowiadanych słów - wyjaśniłam jeszcze bardziej zaciekawiając go swoją osobą.
- Dobrze wiedzieć - rzekł krótko, lecz nie przyznając mi racji, a raczej nie chcąc rozwijać jakiejś kłótni.
   Resztę drogi przemilczeliśmy, a gdy byliśmy na miejscu, mężczyzna zajął się usunięciem ciała z mojego pojazdu. Jak się okazało, trafiliśmy do zalanego wodą kanionu, gdzie zwłoki szybko ukryły się pod taflą zimnej cieczy. W oddali widziałam przelatującego Marou, który swoim sowim wzrokiem badał pobliską okolicę. Pomimo iż był on poza wozem, w głowie słyszałam ten szum skrzydeł, które z łatwością noszą się poprzez wiatr. Swoją piękną prezentację zakończył wlatując za wzniesienia oraz wysokie lasy. Cicho westchnęłam i widząc wracającego bruneta, odpaliłam auto. Gdy ten zasiadł obok mnie, ruszyłam spokojnie leśną ścieżką. Wtem rozległ się głośny huk broni palnej, a sam pocisk był skierowany w naszą stronę.
- Widziałeś kogoś? - spytałam nie marnując czasu i przycisnęłam gaz do końca.
- Nie - odparł zirytowany i obejrzał się za siebie.
Odruchowo zerknęłam w lusterko wsteczne i zauważyłam osobnika w czarnej kominiarce, który stopniowo opuszczał broń. Długi karabin wojskowy, który jest raczej trudny do zdobycia.
Ucichłam w moment i skupiłam się na pokonywaniu trasy z dość dużą prędkością. Leśna ścieżka nie była dla hellcat'a problemem, lecz problem pojawił się przed nami, a dokładnie powoli powalające się drzewo. Szybko przeanalizowałam zaistniałą sytuację i dałam z maszyny tyle, ile fabryka dała. Silnik głośno zaryczał niczym wkurzony gad i ukazał swoje pazurki w postaci zwiększonej mocy, sama zaś poczułam ten przyjemny dreszczyk na ciele.  Gdy skończyła się szutrowa droga, a zaczęła czysta asfaltowa, spuściłam trochę z gazu, co dało się usłyszeć poprzez strzał z wydechu; po czym zerknęłam w boczne lusterko. Uspokoiłam z lekka oddech i zaczęłam wjeżdżać co róż w inne uliczki miasta. Dźwięk rozgrzanego silnika odbijał się o ściany budynku, zaś ludzie na chodniku witali nas zdziwionym spojrzeniem.
- Nie jest za dobrze - mruknęłam udając z lekka spanikowaną - Zdecydowanie nie za dobrze - dodałam zerkając na wskaźnik temperatury pojazdu.
- Ważne, że nikt za nami nie jechał - odparł brunet - Pewnie był to jakiś myśliwy - dodał wzdychając.
- Możliwe - rzekłam krótko i spojrzałam w lusterko - Jednak ślad za nami został - zatrzymałam się na pustym parkingu za miastem.
Opuściłam pojazd i zerknęłam pod niego. Ujrzałam tam nic innego, jak dziurawą miskę olejową, z której sączyły się resztki oleju.
- No nieźle mu dałaś po garach - zaśmiał się sucho mężczyzna.
Skarciłam go z lekka zirytowany spojrzeniem i sięgnęłam za telefon z wnętrza auta. W między czasie Levinn zawołał swoją towarzyszkę i rozejrzał się dookoła.
- Zadzwonię po brata - rzuciłam szybko - Jak chcesz możesz ze mną poczekać lub iść - dodałam spokojnie szukając numeru Austina.
- Poczekam do jego przyjazdu. Widziałaś, co się przed chwilą stało. - powiedział głaszcząc czworonoga.
- Czyżbyś przejmował się moim losem? - uniosłam w spokoju brew.
- Nie. Po prostu nie słuchać o czyjejś śmierci - zerknął na mnie i wrócił spojrzeniem na psa.
   Na przybycie brata długo czekać nie musiałam, gdyż zjawił się po kilku minutach swoim autem, zaś za nim przyjechała porządna laweta. Mężczyźni wymienili się nieufnym spojrzeniem, po czym Jones spojrzał na mnie.
- Wyjaśnię Ci wszystko później. Pakujemy auto i spadamy stąd - powiedziałam szybko na ucho mężczyźnie gdy się z nim witałam przytuleniem.
- Też się cieszę, że Cię widzę - odparł przykrywając zaniepokojenie szczęściem.
Podczas gdy auto było pakowane na lawetę, podeszłam do Levinn'a, który chyba zamierzał stąd odejść.
- Podrzucić Cię do domu? - spytałam spokojnie.
- W sumie nie trzeba - spojrzał na mnie - I tak miałem wyjść na długi spacer - dodał.
Podziękowałam i pożegnałam się z mężczyzną, po czym udałam się do pojazdu mojego brata. Zasiadłam wygodnie na miejscu pasażera i zerknęłam na policyjne papiery, którymi aktualnie się zajmował. W sumie nic ciekawego.. jakieś ataki, kradzieże i włamania do mieszkań. Cicho westchnęłam czekając na bruneta. Widząc odjeżdżającą lawetę, spojrzałam na mojego hellcat'a, który wizualnie dziękował mi za dobrą jazdę i jednocześnie za to, że w porę zauważyłam wyciek oleju. Uśmiechnęłam się pod nosem i gdy Austin zasiadł za kierownicę bawarki, spojrzałam na niego.
- Załatwiłeś to? - spytałam opierając głowę o oparcie.
- Tak jak chciałaś - odpowiedział z zadziornym uśmiechem.
- Grzeczny braciszek - w żarcie poklepałam go po ramieniu.

21:01 | Późny wieczór 
Gdy wybiła odpowiednia godzina wieczorna, siedziałam w swoim aucie i z bezpiecznej odległości obserwowałam obecną sytuację. Pod posiadłość White Devil podjechały dwa czarne busy kryminalnych oraz jeden oznakowany wóz policyjny. Z busów wyskoczyła gruba antyterrorystyczna i zaczęli dobijać się do domu. 
- Proszę otworzyć. Mamy nakaz przeszukania - powiedział donośnym tonem kierujący akcją.
O dziwo drzwi otworzył sam Sharkey i wyglądał raczej na spokojnego. Gdy ten wpuścił ich do środka, chwyciłam za laptop, na którym miałam wgląd z trzech kamer obecnych tam policjantów.
- Coś się stało? - spytał Sharkey.
- Są pewne podejrzenia. W obecnej sytuacji masz obowiązek zachować milczenie - odpowiedział policjant.
Stało się tak, jak myślałam. W ich domu została znaleziona ta sama broń, którą widziałam podczas napadu w moim domu oraz tą, z której strzelano do nas w lesie. Prychnęłam pod nosem widząc, jak zakuwając Sharkey w kajdanki i prowadzą go do auta, zaś sam Levinn próbował coś zdziałać.
- Jego nie ruszajcie - powiedziałam przez radio do słuchawek kierującego, przez co to słyszał tylko on.
Gdy akcja dobiegła końca, odjechałam spokojnie z nieco zalesionego obszaru i zniknęłam z pola widzenia. Skierowałam się od razu na komendę, gdzie czekałam na samego Sharkey'a.
   Stałam za lustrem weneckim wraz z innym policjantem, zaś po drugiej stronie siedział brunet z przesłuchującym. Wyglądał na nadzwyczaj spokojnego, co idealnie pasuje do wilczego.
- Znaleziono u Ciebie te bronie. Skąd te masz? - spytał.
- Nie wiem jak te bronie się u mnie znalazły. Posiadam własny, legalny skład broni. Na każdą z nich mam papiery.. Zaś te widzę pierwszy raz - wyjaśnił pewnie.
- Twoje odciski palców też się na nich znajdują.
- Powtarzam, że nie wiem co to są za bronie..
Jedna i ta sama gadka ciągnęła się prawie przez godzinę czasu. Mężczyzna nawet nie miał porządnego alibi, gdyż ponoć przebywał sam w domu i czasami wychodził się przejść. Kryminalni postanowili go dłużej przetrzymać i zamknęli go w celi dla nadnaturalnych. Ja zaś mogłam bez problemu wrócić do swojego domu.

7:24 | Poranek dnia następnego 
Słysząc donośne pukanie do drzwi, zerwałam się z łóżka niczym porażona prądem. Ogarnęłam włosy spinając je grubą gumką, założyłam schludną, krótką podomkę, gdyż tak w bokserkach i luźnej koszulce nie wypada paradować, po czym sięgnęłam za broń krótką z szuflady. Zeszłam spokojnie po schodach i zerknęłam przez wizjer drzwi. Po drugiej stronie stał Levinn, który wyglądał na wkurzonego. Szybko odłożyłam broń do szuflady i otworzyłam drzwi mężczyźnie.
- Coś się stało? - spytałam przecierając delikatnie swoją twarz.
- Mogę..? - zlustrował mnie wzrokiem na chwilę się zawieszając. Faceci. - Jest sprawa do obgadania.
- Jasne, wchodź - otworzyłam szerzej drzwi - Tylko uważaj na Marou, dopiero się obudził z drzemki - dodałam ostrzegawczo i zamknęłam drzwi na mężczyzną - Jakiejś kawy? W końcu jest poranek..
- Obojętnie.. - usiadł na kanapie.
- W takim razie mów, co się stało? - oparłam się obok automatu z kawą czekając na ciepłe napoje i zerknęłam na bruneta.

Levinn? ( ͡° ͜ʖ ͡°)


1480 słów bez time skip

Od Levinn'a CD Anny

Jedyne co miałem w swojej głowie po przebudzeniu to znów to uczucie jakbym chciał sam siebie udusić. Po tym, jak walnąłem głową celowo o ramę łóżka, podniosłem się do siadu i przetarłem oczy. Miotał mną delikatny kac, bo po przyjściu do domu, przeanalizowaniu całej rozmowy z Anną, postanowiłem wypić jeszcze butelkę whisky. Trochę powiedziałem, nie powiem, za dużo. Postanowiłem ochłodzić nieco nasze relacje i jeśli pić to tylko samemu, ewentualnie z Owen'em który na to nie potrzebuje specjalnego zaproszenia.
Nie miałem na nic ochoty, nawet na poranny trening, jednak para stojących uszu domagała się chociaż 10- minutowego spaceru. Nie mogłem długo patrzeć w śliczne oczka zwierzaka, więc po szybkim napiciu się wody zmieniłem ubrania i wyszedłem na zewnątrz. Pies od razu wybiegł, łapiąc coraz to nowsze zapachy, nakłaniające do zajrzenia w gęstsze czeluści czasu. Mnie także zaciekawiły, chyba ze względu na lekki, wilczy instynkt.
Rozejrzałem się, na skórze czując dziwny dreszcz, jakby coś było nie w porządku. Ani widu ani słychu, więc poszedłem dalej, bawiąc się z czworonogiem, aż doszliśmy do naszego ulubionego jeziorka. Po tym szliśmy dalej i dalej, aż w pewnym momencie pies się zatrzymał, nastawiając uszu z wyraźnym zdenerwowaniem. Ukazał kły i uniósł ogon.
- Do nogi.- Powiedziałem spokojnie, a czworonóg szybko znalazł się obok mnie. Z oddali dochodziły do nas jakieś dźwięk, rozmowy, potem głośny huk. Z tego co pamiętałem, po tamtej stronie znajduje się domek Anny. Od razu przyszło mi na myśl, że ma kłopoty, a ja akurat w kieszeni kurtki miałem swój pistolet. Jaki debil trzyma w kurtce pistolet? No ja. Uświadomiłem sobie swoją głupotę i sprawdziłem stan magazynku. Było kilka nabojów, mógł się więc przydać. Przygotowałem go do akcji i dałem psu sygnał by szedł przodem. Vane od razu zrozumiała, cicho przemieszczając się między drzewami. Wyczułem obce zapachy. Albo to swego rodzaju bandyci albo Anna się rozkręciła i urządziła jakiś melanż bez osoby bez której nie ma zabawy. Czyli beze mnie.
Chciałby, żeby prawdą była pierwsza opcja, lecz się myliłem. Do domku weszło kilku uzbrojonych mężczyzn, a jeden z nich mnie dojrzał. Nie zdążył jednak zawiadomić grupki, gdyż w porę Vane skoczyła na niego i po szybkiej komendzie przegryzła gardło degenerata. Z resztą było już łatwo, nie trzeba było nic robić, sami wzięli nogi za pas. Od razu można było poznać że nie byli odpowiednio przeszkoleni. Nie mieli rękawic ani niczego innego, więc odciski palców będąc jak znalazł, jeden nich upuścił swój pistolet, . Ale kto i po co miałby wysyłać na jakąś akcję tak bardzo nieprofesjonalnych bandytów? Jakiś debil. Albo wręcz przeciwnie. Możliwości było wiele, jednak przerwałem domysły i zająłem się nieco zdezorientowaną dziewczyną. Widać nie spodziewała się takiego włamu. Ja w sumie też nie...
- Wszystko dobrze?- Spytałem dosyć szorstko, ale dalej z nutą przejęcia. Wyglądała nieco lepiej, tak też się pewnie czuła. Potwierdziła to i od razu, czego się spodziewałem, chciała znaleźć tych ludzi. Uniosłem kącik ust. Kogoś mi przypominała.- Może tak wolniej?- Spytałem spokojnie, na co zmierzyła mnie wściekłym wzrokiem.
- Widziałeś to?- Złożyła ręce na piersi, z początku patrząc na mnie, a potem na ciało które leżało w drzwiach. Nie powiem, jej mina mnie rozśmieszyła.- Co to ku*wa?
- Masz minę jakby ktoś umarł.- Zaśmiałem się głośno, łapiąc się za brzuch. Trochę czarny był mój humor, ale za to mnie trzeba pokochać, bo za nic innego się raczej nie da.
- Zamordowałeś go! Wiesz co to oznacza? Możesz za to siedzieć! A twój pies? Mogą ci go uspać, jest agresywny.Co ty w ogóle myślałeś? Co z nim zrobisz, muszę zadzwonić na policję...- Stanęła przede mną, łapiąc się za głowę. Zapomniałem, że nie była przyzwyczajona do mojego, jakby to, "zawodu", czy tam przyzwyczajenia do zabijania napotkanych ludzi. Ups.
- Uspokój się młoda, obrona własna, znasz takie coś? A pies był szkolony, mam nawet papiery, nic na mnie nie mają.- Mruknąłem z szerokim, sarkastycznym uśmiechem.- zobaczmy. Nie wiedziałem ich twarzy, oprócz jednego- wskazałem martwego mężczyznę, mającego na twarzy kominiarkę której szybko się pozbyłem. Przyjrzałem się mu, lecz nie był ani trochę znajomy. Widząc to, dziewczyna zmieszana usiadła na kanapie.
- Czy ja o czymś nie wiem?- Zmierzyła mnie wzrokiem. "Nawet nie wiesz jak bardzo" pomyślałem, lecz tylko pokręciłem głową.
- Byłem w wojsku, wiele przeżyłem, przyzwyczaiłem się do naciskania spustu i do flaków wyrzuconych w powietrze. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Usłyszałem jakieś dźwięki, przyszedłem, rozwiązałem problem. Jeśli chcesz dowiedzieć się kto to był, po prostu współpracuj. Nie chcę mieć policji na głowie, lepiej załatwić to samemu. Mogę na ciebie liczyć? Jeśli to jakaś mafia czy inne cholerstwo, nie chcesz mieszać w to policji. Wiem co mówię, możesz na tym źle skończyć, oni także. Pracowałem trochę tam, sami to rozwiążemy. Mogę liczyć na twoją pomoc i przede wszystkim zaufać ci?- Zakończyłem monolog, siadając obok niej. Cały czas miała wbity we mnie wzrok jakbym był szalony. Może tak jest..Ba, na pewno tak jest! Ale, to będzie zwykła koleżeńska pomoc. Żadnego spoufalania, żadnej historii mojej, o Owenie także nie powinienem wspominać. Jednak sam chciałem dowiedzieć się, kto to tak na prawdę ich przysłał. - Słuchaj, jeśli dowiemy się wystarczająco wiele, będzie można to komuś zlecieć rozwiązanie tego....tej grupy czy co to tam jest. W porządku?

Anna? XDD

piątek, 28 grudnia 2018

Od Naomi CD Austina

Widząc Austina coś we mnie pękło i poczułam jednocześnie ulgę, aczkolwiek musiałam przyznać, że wyglądał równie okropnie jak ja. Niedługo potem oddał jeszcze kilka strzałów do jednego z ludzi, którzy nas porwali po czym doczłapał do mnie, a ja będąc kompletnie ogłuszona i wycieńczona po prostu oparłam głowę na jego ramieniu.
   Obudziłam się cała obolała i jęknęłam cicho czując nagły przypływ bólu. Złapałam się za głowę i przez chwilę nie ogarniałam co dzieje się wokół mnie. Próbowałam wszystko sobie poukładać, ale gdzie tu znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie?
Jeszcze niedawno siedziałam w jakimś pseudo bunkrze razem z ruską mafią i umierającym Austinem, a teraz leżałam na niezwykle wygodnym łóżku wdychając zapach natury i czując się o niebo lepiej. Co poszło nie tak? To sen? Niebo?
Usiłowałam się podnieść, lecz z marnym skutkiem, gdyż już po chwili ponownie runęłam na miękkie poduszki. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że jestem owinięta bandażem, nieco zakrwawionym ale nie aż tak bardzo. Poleżałam tak kilka minut myśląc o tym gdzie może znajdować się Austin, aczkolwiek byłam tak bezsilna, że tylko wpatrywałam się w sufit. Oczywiście do czasu, gdy przez drzwi nie weszła jakaś kobieta. Swoją drogą w pewnym sensie podobna do Austina.
 - Em... Hej. - Starałam się jakoś uśmiechnąć wiedząc, że raczej nie ma złych zamiarów.
 - Witaj
 - Co ja tu robię? Gdzie jest Austin? I cała reszta? Wszyscy żyją? I... Kim jesteś?
 - Powoli, spokojnie. Jestem Anna...
 - Anna? - dobra to imię wydawało się wyjątkowo znajome.
 - Austin mógł coś ci o mnie wspominać. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
 - Jesteś jego siostrą?
 - Owszem... W każdym razie. Jesteście w moim domu, Austin jest w pokoju obok, obudził się niedawno ale znowu zasnął bo jest wykończony... Victor przeżył, niestety Victoria... Ona...
 - Odeszła. - Nieco posmutniałam, bowiem była bardzo sympatyczna i liczyłam na jej przyjaźń.
 - Tak.
Nastała chwila ciszy. Chyba musiałam po prostu przyswoić sobie tą informację i się z nią pogodzić. Przynajmniej Jones jest cały.
 - Bardzo źle z nim jest? W sensie z Austinem? - spytałam z nadzieją w oczach.
 - Przyznam, że oboje byliście w ciężkim stanie... Wykończeni i wygłodzeni, aczkolwiek zagrożenie życia minęło, więc oboje z tego wyjdziecie. Przynajmniej nic nie wskazuje na to aby było inaczej. - Zaczęła czegoś szukać w szafce obok łóżka. - Jeśli chcesz i czujesz się na siłach, to mogę pomóc ci jakoś do niego przejść.
 - Byłabym wdzięczna, chyba um... dawno go nie widziałam.
Tak więc wzięła mnie pod ramię uważając by nie otworzyć żadnych ran i delikatnie mnie podtrzymując zaprowadziła kilka pokoi dalej. Widząc śpiącego mężczyznę moje serce momentalnie zabiło i pewnie gdybym była zdrowa już dawno wytuliłabym go i wycałowała.
 - To wszystko wygląda podobnie jak po wcześniejszych spotkaniach z mafią. - Stwierdziłam.
 - Wiem - przytaknęła. - Jesteście razem? - Spytała po chwili ciszy.
 - Nie... Tak... Nie wiem... - Mruknęłam w końcu bardziej sama do siebie i westchnęłam. - Too... Skomplikowane.
W odpowiedzi tylko uśmiechnęła się niewidocznie i niedługo potem podstawiła mi krzesło żebym mogła sobie usiąść obok jego łóżka.
 - Zostawię was samych. Zawołaj jak się obudzi. - I wyszła zamykając za sobą cichutko drzwi.
Przez długą chwilę wpatrywałam się bezczynnie w jego spokojny wraz twarzy. Pomyśleć, że gdy śpi to wygląda jak aniołek... Taki bezbronny i niewinny. Uśmiechnęłam się na tą myśl i nachyliłam się nad nim bardziej sprawdzając jakie ma obrażenia. Uważnie sprawdziłam czy drzwi są zamknięte i nie pytając się nikogo o pozwolenie ostrożnie odsunęłam kołdrę i najdelikatniej jak umiałam wsunęłam się pod nią chcąc poczuć bliskość Austina. Wtuliłam się w niego równie delikatnie jak i ostrożnie omijając wszystkie miejsca które potencjalnie mogły go boleć. Dobrze wiedziałam, że nie usnę, ale możliwość poleżenia u jego boku na tę chwilę w zupełności mi wystarczała.

Austin? sorki że krótkoo ;-;

Od Claudii CD Jerry'ego

Kiedy tańczyliśmy do różnych piosenek, w międzyczasie chodziłam do baru i brałam jakieś mocne, dobre drinki. Po kilku godzinach udaliśmy się do naszego pokoju. Było chyba grubo po północy.
Padłam jak długa na łóżko, zajmując całą jego szerokość - głowa przy jednym boku, nogi przy drugim.
- A dla mnie gdzie miejsce? - zaśmiał się Jerry.
- Wypróbowałeś już spanie pod łóżkiem w jakimś ciemnym kącie? - po moich słowach oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Jerry ułożył się obok mnie, tak samo prostopadle do łóżka, tyle że od drugiej strony. Nasze głowy były centralnie obok siebie, i mogliśmy bez większego problemu trochę je obrócić i patrzeć sobie w oczy. Czytaj mogliśmy dobrze prowadzić konwersację.
Zasłoniłam twarz ręką, i ziewnęłam.
- Claudia zmęczona tak szybko? - brązowooki uniósł brwi ku górze. - No coś takiego.
- Odezwał się puchacz! - zaśmiałam się, i poczochrałam przyjaciela po głowie.
- Huhu! - roześmiał się.
Śmiechu nigdy za wiele, prawda? To było pytanie retoryczne.
Zaraz po zakończeniu dzikiego śmiania się, westchnęłam cicho i spojrzałam w głąb oczu bruneta. Jak tak wpatrywałam się w ich głębię, czułam jakby zaraz miała całkowicie się w nich zanurzyć. Claudia, do jasnej cholery! Masz pojęcie, o czym ty myślisz? Ok, stop Claudia.
- O czym myślisz? - zapytał zaciekawiony.
- Jaaa... O tym że jutro też będę cię męczyć swoją obecnością! - zaśmiałam się trochę, po czym wpiłam się w usta chłopaka.
Mój mózg, który biorąc pod uwagę wypity wcześniej alkohol, ledwie wykrzykiwał CLAUDIA, PRRR!; a mimo to nie mogłam i nie chciałam przestać. To było silniejsze ode mnie...
Chyba najwyższa pora ograniczyć się z drinkami.
Równo 250 słów^^
Jerruś? ^-^

Od Andrewa CD Jimina

Z poczuciem satysfakcji wygasiłem wyświetlacz telefonu i odłożyłem go na kawowy stolik, o barwie brudnej bieli. Czy właśnie znalazłem metodę na skośnookiego? Wiedziałem, że to może być ciekawe, ale nie spodziewałem się aż takiego podniecenia. Zabawne jak niewiele potrzeba aby doprowadzić Jimina do szaleństwa. Z jaką łatwością mogę nim manipulować, używać sprośnych tekstów aby wymusić na nim pożądane zachowanie. Z każdą taką akcją jestem bliżej mojego celu - uzależnić go od siebie, stać się jego narkotykiem... Cielesnym narkotykiem. Jeśli mam być szczery to potrafię kochać, ale tylko jego ciało. Kocham jego pełne usta, jędrne pośladki, delikatną skórę, ale nie jego samego. Tylko to jestem w stanie pokochać i tylko na tym opiera się nasza relacja - na ciele. Nie zbudowaliśmy żadnej relacji. Spaliśmy kilka razy ze sobą i kilka obok siebie, a pomimo to i tak się nie lubimy. Nie żeby bardzo mi to przeszkadzało, ale bycie bezuczuciowym chujem niekiedy jest męczące. Nie mam zamiaru się z nim zaprzyjaźniać, ale miło byłoby traktować co najmniej neutralnie osobę, z którą się pieprzę. Ugh! Od kiedy skupiam się na uczuciach i relacjach. Chyba za dużo alkoholu na dziś, powinienem położyć się spać.
time skip
Sobotni ranek nie należał  do wyjątkowych, zresztą tak samo jak i wszystkie inne dni. Festiwal monotonii. Przez noc świat zdążyła okryć puchowa pierzyna w odcieniu bieli, zwana śniegiem, przez co w moim mieszkaniu zapanował chłód, większy niż zazwyczaj, szybko zastąpiony ciepłem kominka. Filiżanka kawy, kilka tostów, trzy papierosy... Jak w każdą sobotę poświęciłem również kilka chwil nieskazitelnie czystemu mieszkaniu i tyle... Miałem wolne. Mogłem oddać się słodkiemu lenistwu. Mogłem, a nie chciałem. Pora roku utrudniała mi prace w ogrodzie, nauka wyjątkowo nie była kusząca, czytanie również nie było dziś zachęcającym zajęciem. W akcie desperacji rozłożyłem się na sofie i włączyłem telewizor, w nadziei, że chociaż tam znajdę upragnione zajęcie. Ostatecznie skończyłem gapiąc się bezmyślnie w ekran, na którym puszczony był jakiś bezsensowny paradokument. No cóż... Zawsze mogłem oglądać program o urządzaniu mieszkań bądź kopulacji gadów, więc wybrałem najmniej bolesną opcję. Nagle rozterki bohaterów przerwał dźwięk sygnalizujący przychodzące połączenie. Na miłość boską! Nic nie kupię, nic nie sprzedam, nie mam chwili, aby porozmawiać o Bogu!
- Tak? - burknąłem wciskając zielony przycisk i odbierając połączenie.
- Andrew? Andrew Purdy? - spytał cichy, kobiecy głos pod drugiej stronie.
- Przy telefonie. O co chodzi?
- Syn Vee i Bruce'a Hudsona? - upewniła się rozmówczyni. Wzdrygnąłem się na dźwięk nazwiska ojca, niemniej jednak potwierdziłem. Myślałem, że temat mojego ojca zakończył się wraz z dniem, w którym zniknął z życia mojej matki.
- Wobec tego ktoś chce z panem rozmawiać. - oznajmiła, jak sądzę przekazując słuchawkę komuś innemu. Co to za głupia gra w podchody?
- Andy? - usłyszałem rozedrgany głos, tym razem męski. - Synku... - dodał po krótkiej chwili milczenia. Zaraz. Synku?!
- Niezwykle udany żart, przez chwilę zacząłem nawet w to wierzyć. - rzuciłem poirytowany, po czym odsunąłem aparat od ucha.
- Posłuchaj mnie. - powiedział mężczyzna, gdy już miałem zakończyć połączenie. Nie odpowiedziałem mu, ale przycisnąłem telefon do ucha. Co tu się dzieje? - Synku, to ja. Chciałbym to wszystko naprawić. Synku wybacz mi.
Synku?! Ścisnąłem telefon w dłoni jeszcze mocniej, co sprawiło, że przez chwilę miałem wrażenie, jakby urządzenie miało rozsypać się w mojej ręce.
- Synku?! - wrzasnąłem. - Gdzie byłeś przez te dwadzieścia pięć lat?! Gdzie byłeś, gdy nie miałem gdzie mieszkać, gdzie byłeś kiedy umierała mama?! A teraz chcesz do naprawiać?! - krzyczałem totalnie nie panując nad emocjami.
- Vee nie żyje? - upewnił się mężczyzna. - Tak mi przykro.
- Tobie jest przykro?! Nie było ci przykro, gdy zostawiłeś ją na pastwę losu! Po co w ogóle się do mnie odzywasz, co? - wrzeszczałem, wyrzucając wszystkie pytania jak z karabinu maszynowego. Odpowiedziało mi milczenie. - Tak myślałem. - warknąłem, po czym zakończyłem połączenie i rzuciłem urządzenie na kanapę. Nie miałem pojęcia co się stało. Opadłem bezwładnie na sofę i ukryłem twarz w dłoniach. Nie wiedziałem co zrobić, jak się zachować, ale wiedziałem, że na pewno nie chcę być teraz sam. Drżącymi dłońmi wziąłem telefon, wystukałem numer Jimina i niepewnie wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Przyjedź. - rzuciłem krótko, gdy tylko usłyszałem, że mężczyzna odebrał, a następnie wziąłem solidny zamach i cisnąłem urządzeniem o podłogę, sprawiając, że rozpadło się ono na kilka mniejszych kawałków.

Jimin?

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Jimina CD Andrewa [18+]

Trzask drzwi przekonał mnie w tym, że Andy właśnie wyszedł.
d e b i l.
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc zgarnąłem swoje ciuchy i udałem się do łazienki. Oczywiście tam pozbyłem się mojego problemu i ubrałem się. Oto jak się kończy impreza życia...
Dalsza część wieczoru minęła raczej spokojnie. Napisałem tylko do jednego ze znajomych, którzy z nami poszli, że ten idiota sprzątnął mnie z klubu i podwiózł do domu. Przy okazji powiadomiłem o tym, że powinni znaleźć sobie jakiś środek transportu. Tak jakoś wyszło, że nikogo nie było w domu. (Bo kto normalny siedzi w piątek wieczorem sam w domu?)
  Andrew. 
(On się nie liczy. A ja nie mogę upaść tak nisko jak on.
 Już dawno upadłeś.
Zdrowy rozsądek był w tamtym momencie moją zmorą, którą najchętniej bym wyciszył.
Udałem się więc do piwnicy i niedługo potem wróciłem z kilkoma butelkami alkoholu.
Nie mogę pić w klubie to będę pić sam. - taki jestem śliny i niezależny, ha!
Odpaliłem netflix'a i włączyłem jakiś mniej istotny film, z tego co pamiętam to jakieś tandetne romansidło.
Bez większych problemów otworzyłem i zrobiłem kilka łyków napoju bogów. Przymknąłem powieki i odetchnąłem głęboko. Oparłem głowę o zagłówek kanapy i w myślach przeklinałem na Emersona.
Po jednej butelce stwierdziłem, że idealnym pomysłem będzie napisaniem do mojego sponsora.


Użytkownik AranciaChimmy_sexyboy zalogował się
Użytkownik AranciaChimmy_sexyboy zmienił swój nick na navy_jimin

navy_jimin: jesteś debilem.

Handsome_Andy: I po co te kropki?

navy_jimin: bo lubię

Handsome_Andy: Hmm... ciekawe tylko po to piszesz?

navy_jimin: w sumie tak, nie warto marnować na ciebie więcej mojego cennego czasu

Handsome_Andy: doprawdy? jeszcze niedawno jęczałeś moje imię nocą i prosiłeś o więcej

navy_jimin: więcej nie będę jeszcze trochę i rzucę tę robotę, obiecuję

Handsome_Andy: póki co raczej nie znajdziesz lepszej pracy. kto by cię chciał?

navy_jimin: jesteś wredny. w chuj wredny. 

W tym momencie uśmiechnąłem się sam do siebie. Jak mogę być tak żałosny? Spełniać jego wszystkie zachcianki i prośby? Poza pracą na boku nigdy nie miałem planów na lepszą przyszłość, a teraz robiłem za płatnego kochanka niewyżytego, aspołecznego studenta. Da się upaść niżej?

Handsome_Andy: Zobaczymy co  zrobisz. jak zadzwonię następnym razem to stawisz się od razu i będziesz posłuszny jak nigdy, będziesz wykonywać moje polecenia i błagać na kolanach o więcej jak piesek rozumiesz?

Sama myśl o tym utwierdziła mnie w fakcie, że niżej upaść się nie da. Aczkolwiek z drugiej strony nieco mnie to podniecało. Ale to tylko w trochę.

navy_jimin: chciałbyś dupku

Handsome_Andy: Jeszcze jedno niemiłe słowo w moją stronę a pozbawię twoje konto wszystkich moich pieniędzy i zostaniesz bez grosza przy duszy.

navy_jimin: po co te kropki?

Handsome_Andy: Ostatnia szansa

navy_jimin: Pozwól, że po raz ostatni wyrażę swoje zdanie. Później mam gdzieś co ze mną zrobisz.
Wiedz tylko, że jesteś wrednym debilem. Tak się nie robi okej rozumiem mogę być twoją dziwką ale nawet taki ktoś jak ja zasługuje na szacunek i przysięgam ci jeśli tylko znajdę sobie pracę to opuszczę cię nawet się nad tym nie zastanawiając. Zapamiętaj to sobie 
Więcej
Nie
Poniżysz
Mnie
Do
Takiego
Stopnia. :)

Handsome_Andy: Już ulżyłeś sobie?

navy_jimin: owszem

Handsome_Andy: Skoro tak, to co powiesz na mały seks telefon? 

Użytkownik Handsome_Andy rozpoczął rozmowę telefoniczną

Handsome_Andy: Musisz odebrać, bo inaczej pozbawię cię wszystkiego skarbie

Odbierz            Odrzuć 

Od Bruna CD Genevieve

Na mej twarzy zawitał tryumfalny uśmiech, rzecz jasna nie złośliwy.
- Ja proponuję ten nowy horror. Wiesz który. - puściłem jej oczko.
- Od kiedy to lubisz horrory? - uniosła brew, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- A, od dzisiaj, tak jakoś. - wzruszyłem ramionami. - A co? Wolisz może coś innego?
- No... Może być.
***
- BRUNOOO! - zapiszczała głośno dziewczyna, wbijając mi paznokcie w ręce.
- Hej, spokojnie. Tylko zagrzmiało i zabrali prąd. - powiedziałem na otuchę. - Zobacz, mój telefon jest podłączony do ładowania i się nie ładuje.
Mimo moich chęci uspokojenia Gen, ta wzięła kocyk i cała się nim okryła, tuląc się do mnie. Westchnąłem tylko, i objąłem ją ręką.
W pewnym momencie, dało się słyszeć piskliwe wycie, dobiegające gdzieś zza domu. Rudowłosa niemal podskoczyła...
- Pójdę sprawdzić, co albo kto tak wyje. Może nawet jakiemuś likantropowi coś się stało... W końcu jest burza.
- Zostawisz mnie samą? - zapytała z przerażeniem, a na jej twarzy malował się (ledwo widoczny w ciemności) strach.
- Tylko na chwilę, wiesz że nic się nie stanie. - stwierdziłem, podnosząc się z kanapy.
- Idę z tobą! - zerwała się z siedzenia z prędkością światła.
nałożyliśmy na siebie buty i płaszcze przeciwdeszczowe, po czym wyszliśmy z Po Bratersku. Dziewczyna cały czas ściskała moją dłoń, jakby coś zaraz miało wyskoczyć na nas jak w oglądanym wcześniej horrorze, i nam coś zrobić.
Kiedy dotarliśmy za dom, przy samej ścianie zauważyłem... Małego pieska.
- Gen, tutaj... - wskazałem palcem na stworzonko.
Podeszliśmy nieco bliżej, a ja kucnąłem przy zwierzaku powoli wystawiając do niego ręce. Dzięki wyostrzonym zmysłom mogłem dobrze dostrzec jego wygląd - mały szczeniak przypominający owczarka australijskiego, maści red merle. Miał lekko różowy nosek, niebieskie prawe oko, i jasnobrązowe lewe oko. Piesek był cały mokry, i się trząsł. Na łapce miał chyba nawet zaschniętą krew...
Ostrożnie podniosłem malucha na ręce. We trójkę udaliśmy się do domu.
Po zdjęciu butów i płaszczy, znaleźliśmy jakąś latarkę, stary ręcznik, plastikową miskę i kiełbasę. Latarki oczywiście używaliśmy, aby lepiej widzieć. W stary ręcznik owinęliśmy pieska (a dokładniej suczkę, jak się okazało), do plastikowej miski wlaliśmy wodę z butelki dla suczki, a kiełbasę daliśmy jej do zjedzenia.
- Jak światło wróci to umyjemy ją jeszcze samą wodą żeby nie była brudna, a jutro zawieziemy do weterynarza. Może tak być? - upewniłem się.
- No jasne, przecież szkoda takiego małego pieska. - uśmiechnęła się ruda, głaszcząc sunię po głowie.
Po kilku minutach ciszy, ponownie zadałem pytanie - A może ją przygarniemy, co?...
386 słów
Genuś? ^-^ Przyjmiemy nową osóbkę do rodzinki? ^-^
And sorry że nie odpisywałam tyle czasu... .-.

środa, 26 grudnia 2018

Od Cassie CD Margaret

 - Dobra, tu się zgodzę, nigdy nie miałam chłopaka, bo to debile. - Zrobiłam jakąś śmieszną minę i przytaknęłam.
 - No widzisz... Zaraz. Nigdy nie miałaś chłopaka?
 - No tak jakoś wyszło, że wszystkich zbywałam. - Zaśmiałam się nieco zażenowana.
 - Ty zły człowieku. - Powiedziała z udawanym strachem. - Moja krew normalnie! Przybij piątkę. - I takim oto sposobem chociaż w minimalnym stopniu poprawiłyśmy sobie humor.
Później zrobiłam nam pyszną herbatkę i przy okazji dałam Margaret jakieś tabletki, bowiem ból głowy niemiłosiernie przeszkadzał jej w funkcjonowaniu. Na sam koniec jeszcze upichciłam mini przekąskę.
 - Co ty na to żeby pójść na spacer? Może świeże powietrze dobrze ci zrobi? - zaproponowałam chcąc zmienić otoczenie.
 - Przepraszam, jestem zmęczona, chyba pójdę do domu. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
 - Nie... Jasne w porządku. - Starałam się ukryć lekki zawód pod maską szczęśliwego uśmiechu.
 - To... Hm... Do zobaczenia? - spytałam niepewnie.
 - Tak, do następnego. - Zwlekła się z łóżka i pomachała na pożegnanie zamykając przy okazji za sobą drzwi.
Dobra, to nie było to czego się spodziewałam. Przede wszystkim mogłam chyba jej tego nie mówić...
Ale cóż mogłam poradzić? Nie byłam w życiu zakochana i szczerze nie chciałam być. Te wszystkie rozstania, odczuwalny smutek i ranienie siebie nawzajem - oto czym była miłość, a ja chciałam za wszelką cenę tego uniknąć. Nie umiałam czuć, nie potrafiłam płakać i kompletnie obce były mi jakiekolwiek relacje międzyludzkie.
 - Przepraszam. - Szepnęłam jedynie sama do siebie i bez większych skrupułów wyciągnęłam jakiś większy plecak z mojej szafy.
Zwinęłam kilka najważniejszych rzeczy i wykonałam krótki telefon do babci, bowiem nie chciałam odwiedzać rodziców, a jednocześnie potrzebowałam już odpocząć od zgiełku miasta. Ogarnęłam najbliższy pociąg do małego miasteczka i wyruszyłam w małą podróż informując moich współlokatorów o wyjeździe.
Westchnęłam ostatni raz i założyłam plecak na plecy po czym uśmiechnęłam się niewesoło i wyszłam z mieszkania.
 - Krótki odpoczynek jeszcze nikomu nie zaszkodził... - mruknęłam sama do siebie.

Margaret? hyhy

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wesołych Świąt!


Lawiny szczęścia,
potopu miłości.
Lampek migania,
kolęd śpiewania.
Gwiazdki najjaśniejszej,
choinki najpiękniejszej.
Prezentów wymarzonych,
Świąt mile spędzonych.
Karnawału szalonego,
Nowego Roku bardzo udanego!

Ale, ale! To jeszcze nie wszystko! Mikołaj nie zapomniał o postaciach na Zewie Natury. Każda z nich otrzymuje dziś świąteczny prezent w postaci 100 L :D ♡

Wesołych Świąt kochani!

~Administracja ZN

niedziela, 23 grudnia 2018

Od Gabriela CD Riley

Spojrzałem na dziewczynę wzrokiem pełnym zdziwienia. Leith, jeśli ona się teraz przez to wszystko popłacze, to zostaniesz okrzyknięty najgorszym, niewrażliwym dupkiem. Chcąc zapobiec nagłemu wodospadowi łez, usiadłem obok niej i przyciągnąłem brunetkę delikatnie do siebie, starając się otulić ją z jak największym uczuciem, co dla faceta bez uczuć jest niezwykle trudne. Zapewne wyszło to strasznie koślawo, ale w mojej wyobraźni byłem rycerzem, starającym się ochronić swoją księżniczkę przed wszelakim złem tego świata. Pomimo wcześniejszych napadów agresji Riley wtuliła się we mnie, niczym w przytulankę.
- Och skrzacie! Nie można było tak od razu! - burknąłem opierając podbródek na czubku jej głowy. 
- Gdybyś nie był palantem to może... - odparła pociągając nosem. Pokręciłem głową. Czy ona musi być wredna nawet gdy jest smutna? W sumie to chyba trafił swój na swego, nie?
- Ugh. Przecież wiesz, że chcę dla ciebie dobrze. - powiedziałem, kładąc rękę na jej policzku. - Jeśli tylko poprosisz, mogę załatwić nam prywatną ochronę, jak jakimś celebrytom. Równie dobrze, mogę znaleźć tego całego Briana i sprawić aby błagał mnie o śmierć. Tylko powiedz... 
- Nie! On jest nieobliczalny. Nie narażaj siebie, ani nikogo innego, rozumiesz? - rozkazała brunetka, wlepiając we mnie swoje wielkie, czekoladowe oczy. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. 
- I tak zrobię co będę chciał. - szepnąłem, przyciskając wargi do jej czoła. Riley westchnęła ciężko.
- Gabrielu Ashley Remingtonie Leith! Przysięgam, że jesteś najbardziej upartym i irytującym facetem na świecie. - bąknęła, wyplątując się z moich objęć i padając na łóżko.
- No za coś mnie musisz kochać. - uśmiechnąłem się, próbując położyć się tuż obok niej, jednak kobieta zatrzymała mnie gestem ręki.
- I tak śpisz na kanapie. 
- I tak będę spał z tobą. - oznajmiłem, odsuwając jej rękę i moszcząc się w ciepłej pościeli. - Dobranoc sieroto. - dodałem, przyciskając ją do siebie. Brunetka fuknęła cicho, lecz tej nocy nie doczekałem się już żadnej ciekawszej reakcji z jej strony.

time skip

To gdzie jest ta paskudna dziura, w której pracuje ta sierota. A miałem się nie mieszać. Zabawne. Jeszcze tej samej nocy obmyśliłem, nieskomplikowany i prawdopodobnie totalnie nieskuteczny plan, opierający się na obserwacji. Ogólnie rzecz biorąc miałem znaleźć owego absztyfikanta, zostawiającego karteczki dla mojej partnerki i sprawić, aby skutecznie się odabsztyfikantował. Proste! No prawie. Byłoby to łatwiejsze, gdybym miał jakiekolwiek informacje, wskazujące na tożsamość delikwenta, bo póki co muszę bazować tylko na podejrzanym zachowaniu. Nie może nie wyjść. Jedyną osobą, która mogła mieć jakiekolwiek informacje, była współpracowniczka Riley. Gdybym chociaż wiedział jak się nazywa... Podsumowując czeka mnie amatorskie śledztwo, którego rozwiązanie jest tak prawdopodobne, jak odnalezienie dziewczyny, której nie mógłbym uwieść... Niby możliwe, ale ciężkie do wykonania. Ahhh, krótko mówiąc jestem w czarnej dupie. Szybko otworzyłem drzwi kawiarni i jeszcze szybciej usadowiłem się w najciemniejszym jej kącie, tak aby mieć idealny wzgląd na bar, a bar nie miał idealnego wzglądu na mnie. Teraz tylko pozostać....
- Witam! Co podać. -...niezauważonym. Tuż nade mną stała dość zgrabna kelnerka w dość obcisłym i pseudoseksownym stroju. Kelly? Kylie? Katherine? Jak ta dziewczyna miała na imię?!
- Poproszę kawę, najlepiej mocną. - burknąłem, wlepiając oczy w kelnerkę, notującą zamówienie w malutkim zeszyciku. - Mogłaby pani na chwilę ze mną usiąść? - zaproponowałem, lecz widząc jej zdezorientowane spojrzenie szybko dodałem. - Nie chcę pani poderwać, mam tylko kilka prostych pytań.
- Ja może jednak przyniosę zamówienie. - rzuciła lekko przestraszona. Czyżby miała coś za skórą? No nic. Nieistotne.
- Nalegam. - warknąłem cicho, przybierając wrogi wyraz twarzy. Dziewczyna skuliła się i momentalnie usiadła naprzeciwko mnie.
- Więc o co chodzi? - spytała, rozglądając się nerwowo na boki. Czy ja wyglądam jak jakiś seryjny morderca, że tak się mnie boją?
- Wczoraj był tu pewien mężczyzna. Zostawił kartkę dla pani koleżanki. Jak wyglądał?
- Yyy... - zająknęła się kelnerka.
- Na miłość boską ile macie dziennie delikwentów z listami miłosnymi?! Proste pytanie. Jak wyglądał? - powtórzyłem nieco głośniej. Wendy była amebą umysłową, ale ta bije ją na głowę.
- Nie pamiętam. - mruknęła, lekko przymykając oczy. Nie wyglądała tak, jak gdyby nie pamiętała. - Ja może pójdę po zamówienie. - rzuciła, zrywając się z krzesła i z ledwo widocznymi łzami w oczach pobiegła w kierunku baru. Ups, czyżbym ją przestraszył. Coś wciąż podpowiadało mi, że ta drobna dziewczyneczka wie więcej, niż zdecydowała się mi przekazać. Utkwiłem wzrok w szybie, dzielącej spokój kawiarni z ulicznym gwarem. Może została zastraszona, może ma w tej sprawie większy udział, niż wszystkim się wydaje... A może po prostu takie sprawia wrażenie? Nie mam pojęcia. Pewnym jest fakt, że póki co nie mam żadnego tropu, za którym mógłbym dążyć. Nagle moje przemyślenia przerwała lądująca z impetem na stoliku filiżanka kawy. Z cichym westchnięciem odwróciłem wzrok od okna. Witaj Riley!
- Gabrielu Ashleyu Reminghtonie Leith! Co ty tu do cholery jasnej robisz?! - warknęła, ciskając we mnie piorunami.
- Riley Black! Przyszedłem na kawę. - odparłem, parodiując jej wcześniejszą wypowiedź. Dziewczyna odpowiedziała cichym fuknięciem.
- Przed chwilą Kenna wróciła do baru z płaczem! - Ach, czyli ta ameba ma na imię Kenna. Wiedziałem, że coś na K. - Chcesz mi coś może wytłumaczyć? - spytała, zakładając ręce na piersi.
- Chronię cię sieroto! - powiedziałem, nieco poirytowanym tonem głosu.
- Strasząc biedne kelnerki? Cóż za wspaniałomyślny czyn! - syknęła, wymachując teatralnie rękoma.
- Ta twoja "biedna kelnerka" ma coś na sumieniu.
-  O czym ty do cholery mówisz?! - krzyknęła nieco za głośno, przez co kilka par oczu spojrzało na nas z zaciekawieniem.
- Wrzeszcz tak dalej. Nikt nie słyszy. - burknąłem, przewracając oczami. - Daj mi działać, a ja dam ci pracować, co ty na to? Udawaj, że mnie tu nie ma, a akcja zakończy się pomyślnie. - zasugerowałem ze sztucznym uśmiechem. Brunetka prychnęła, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła za ladę.
- Sherlock od siedmiu boleści. - mruknęła pod nosem na odchodne.
905 słów

Riley?

sobota, 22 grudnia 2018

Od Margaret CD Cassie

Przyjaciółka. Boże, Margaret, jakaś ty głupia. Jeszcze dwie minuty wcześniej zdawało mi się, że mówię coś, co zaważy na całym moim życiu, teraz mam ochotę tylko zapaść się pod ziemię. W sumie można było się tego spodziewać. Podziwiam Cassie, że podchodzi do tego z takim spokojem, zważywszy na to, iż jak sama chwilę temu zaznaczyła nie czuje do mnie nic, w każdym razie nie to, co w głębi serca chciałabym aby czuła. Przynajmniej była szczera, aczkolwiek wersja, że nie potrafi obdarzyć nikogo szczególnym uczuciem jak na mój gust to zdecydowanie zbyt mocno powiedziane. W końcu rzecz nie jest w tym, czy potrafimy kochać, a czy spotkamy osobę, którą chcemy kochać. Chyba...
- Kocham cię Margaret. Nie tak jak byś tego chciała, ale kocham i wierzę w to, że kiedy tylko poznam to uczucie to będziemy razem szczęśliwe. - powiedziała całując mnie w policzek, co sprawiło, że zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, zwłaszcza, iż z całej jej wypowiedzi zakodowałam głównie dwa pierwsze słowa.
Idiotka, idiotka, idiotka, idiotka... Nawet nie wiem ile razy zdążyłam już sobie powtórzyć w łepetynie to jakże proste, idealnie wpasowujące się w moją psychikę słowo. I kto tu ma problem z okazywaniem uczuć? Chyba jednak nie umiem w miłość, w przyjaźń też zresztą nie, przynajmniej nie z Cassie. Swoją drogą, co ona sobie teraz o mnie pomyśli? Znamy się raptem kilka dni, a ja już parę razy zdążyłam sprać w jej obecności dwóch facetów, upić się na imprezie i wyznać jej coś, czego prawdopodobnie nigdy nie chciałaby usłyszeć (a nawet jeśli, to pewnie nie z moich ust). Najgorsze było to, że kompletnie nie wiedziałam jak powinnam się zachować, na ile mogę sobie w jej towarzystwie pozwolić i kim tak naprawdę dla mnie jest? I kim ja jestem dla niej? Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Zawsze wiedziałam co robić, jak reagować i ogółem uchodziłam za tę najbardziej rozgarniętą w towarzystwie, tymczasem przy rudej miałam krótko mówiąc mózg wywrócony do góry nogami (pomijając fakt, iż mózg w ogóle nóg nie ma, a to, że właśnie to zaznaczam świadczy jedynie o tym, iż przestaję już myśleć racjonalnie. Cudownie).
Westchnąwszy cicho objęłam palcami dłonie dziewczyny, przez cały czas nie odrywając wzroku od ciemnej posadzki, która z bliżej nieokreślonych przyczyn zdawała się być teraz najbardziej optymalnym punktem do zaczepienia wzroku. A może to była raczej kwestia tego, że po tym wszystkim co powiedziałam wstyd było mi spojrzeć Cassie w oczy? Przeze mnie nie tylko ma teraz mętlik w głowie, ale i (co gorsza) teraz uważa, że to z nią jest coś nie tak. Naprawię to. Muszę to naprawić.
- Wiesz, że to nieprawda. Nigdy tak nie myśl. Jesteś wspaniałą, bardzo dobrą i wartościową osobą. Po prostu nie spotkałaś jeszcze nikogo właściwego, takiego jak ty. - spojrzałam jej prosto w oczy, przy czym La Mettrie na dłuższą chwilę zamilkła, zapewne zastanawiając się nad sensem tych słów.
W zasadzie to chciałam powiedzieć coś więcej, jednak ruda skutecznie mi to uniemożliwiła, jakby nigdy nic po raz kolejny wtulając się w mój tors, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba naprawdę powinnam zacząć chodzić na jakąś terapię, bo do tego, że gdy to robi zaczynają mięknąć mi nogi, raczej nie będę w stanie przywyknąć. Z drugiej strony ciepło bijące od dziewczyny było naprawdę... Przyjemne. Ejejeje! Dosyć tego, dość! Muszę zachować resztki normalności...
- Swoją drogą... - odsunęła się kawałek, poprawiając opadające na ramię włosy - ... myślałam, że masz trochę inny stosunek do mężczyzn.
- Faceci to debile. Myśl sobie na ich temat co chcesz, ja zdania nie zmienię. - stwierdziłam bez dłuższego namysłu, a na twarzy Cassie wykwitł rozbawiony uśmiech.

Cassie?

588 słów = 5 L

piątek, 21 grudnia 2018

Od Austina CD Naomi

   Gdy ponownie uchyliłem powieki i rozpoznałem te obskurne ściany ruskich bunkrów, zagotowałem się w sobie i próbowałem uwolnić ze stalowych uwiązań, lecz na marne. Łańcuchy na moich rękach i nogach były tak mocno zamocowane, że miałem wrażenie, jakby ten metal miał zaraz przebić się przez moje kończyny. Leżałem na dość dziwnym, chłodnym stole, które przypominało stół w kostnicy. W powietrzu unosił się zapach trującego gazu, który jeszcze niedawno skutecznie powalił naszą czwórkę na ziemię. Ich samych nie widziałem, nie słyszałem i nawet nie czułem, co nie wskazywało na nic dobrego.
Po kilku minutach, gdy to zdołałem dojść do siebie choć w lekkim stopniu, do pomieszczenia weszła ruska szumowina, która na sam początek wbiła mi nóż w okolice obojczyka. Ból zwiększył poziom adrenaliny, przez byłem w stanie rozpoznać mojego wroga.
- Ojciec byłby załamany, gdyby się dowiedział, że znalazłeś się właśnie tutaj - zaczął w ruskim języku.
- Ale za to jaki byłby zadowolony, gdybym w końcu Cię zabił - syknął próbując pokonać ból klatki, który powoli rozchodził się na dalszą część ciała.
- Nie spodziewałem się, że w waszej rodzinie znajdzie się kolejny morderca - mruknął bawiąc się kolejnym ostrzem, ja zaś spojrzałem na niego pytająco - Oh. Nikt Ci nie mówi? - zakpił - Twój ojczulek kręcił niezły interes na boku i jakby nie zabił mojego ojca, może byś się tutaj nie znalazł - wyjaśnił z powagą.
- Najwidoczniej miał do tego powód - trzymałem pewny wzrok na mężczyźnie.
- Pewnie dla tego, że przespał się z Twoją matką i w sumie nie wiadomo czyjej jesteś krwi.. braciszku - odparł pół szeptem i z zadowoleniem umieścił drugie ostrze w moim ciele.
- Pierdol się! - warknąłem i zacząłem się szarpać.
- Chcesz się wykazać? Proszę bardzo! - odparł luzując łańcuchy na moich kończynach.
Wstałem dość szybko i od razu zamachnąłem się w stronę napastnika w postaci ruskiej szumowiny. Chyba się tego nie spodziewał, gdyż trafiłem prosto w jego przepitą twarz. Poprawiłem z drugiej strony jeszcze bardziej, lecz kolejne ciosy zostały skutecznie zablokowane. Adrenalina zakrywała wszelki ból, lecz w końcu i ona się skończyła. Krew powoli sączyła się z ran kutych, a ja z lekka traciłem na sile. Mimo tego nie odpuszczałem i stawiałem wszelki opór.
- Myślisz, że dasz radę wszystkich uratować? - zakpił przystawiając mnie do ściany - Będziesz cierpiał najdłużej i patrzył, jak Ci wszyscy powoli umierają - syknął rzucając mnie na ziemię.
Podniosłem się na rękach i cicho zaśmiałem czując, jak metaliczny smak krwi powoli napływa do moich ust. Splunąłem ową zawartością i oparłem się plecami o ścianę.
- Wiesz co? - spojrzałem na ruska - Masz rację, nie dam rady ich uratować.. - podszedł do mnie i kucnął - ..Ale nim się obejrzysz, będziesz martwy - dodałem nieco ciszej i chwyciłem na wcześniej wyjęty nóż, który to teraz wbiłem w ciało mężczyzny.
- Pewność siebie Cię zabije - syknął i wstał jakby nic się nie stało.
- Niech tylko coś się im stanie, a uwierz, że skończysz ten swój głupi żywot - odparłem gdy ten skierował się do wyjścia.
Przy drzwiach machnął ręką do kogoś i gdy tylko ujrzałem dwóch mężczyzn, wiedziałem, że będzie ciężko. W dłoniach trzymali coś na wzór biczy, który okładali całe moje ciało. Nie straciłem przytomności, lecz przez dłuższy czas siedziałem bezradnie w kącie i próbowałem nie omdleć przez brak jakiejkolwiek wody czy jedzenia. Nie wiem ile już tutaj jesteśmy, ale im dłużej to wszystko trwa, tym bardziej wątpię na jakikolwiek ratunek.
   Z czasem udało mi się kilka razy przysnąć na maksymalnie dwie godziny, co było w sumie niczym, gdyż do regeneracji potrzebowałem żywności oraz przynajmniej sześciu godzin snu. Nadal czułem krew w swoich ustach, zaś moje ciało było okryte porwanymi ubraniami, które zostały uszkodzone przez wcześniej wspomniane bicze. Co raz ciężej mi się oddychało, a mój głos robił się mocno zachrypnięty.. Było ze mną co raz gorzej. Jednak pojawiła się iskierka nadziei, gdy za drzwiami było słychać lekko stłumione strzały oraz kroki licznej grupy. Buty ciężkie, lecz nie wojskowe czy policyjne, chód pewny i zaplanowany, ale nie pasował do żadnej grupy antyterrorystycznej. Gdy nagle jasny blask rozświetlił szare pomieszczenie, zauważyłem męską posturę, która celuje w moją osobę z broni palnej. Oddech tej osoby był dziwny, taki spokojny i również stłumiony, pewnie przez jakąś maskę. Obcy podszedł do mojej osoby i pomógł mi się podnieść.
- Dasz radę sam iść? - spytał mężczyzna.
- Spróbuje - wyszeptałem zaciskając zęby i spróbowałem ustać na własnych nogach.
Z pierwszym krokiem lekko się zachwiałem, lecz następnie stawiałem znacznie lepiej. Podparłem się o ścianę i rozejrzałem dookoła.. Pełno zwłok ruskich szumowin. Ten widok dodał mi siły i chcąc odnaleźć przyjaciół, rozejrzałem się po holu. Ciężko było złapać mi znany zapach, gdyż w powietrzu unosiła się jedynie krew. Westchnąłem przeciągle i słysząc znajomy krzyk, postawiłem w owym kierunku moje zachwiane kroki. W pokoju zastałem Victora, który na kolanach miał opartą Veronice.. nie żyjącą Veronice. Przyjaciel wyglądał okropnie, lecz jej ciało było znacznie gorsze.. wręcz zmasakrowane.
- Victor.. - szepnąłem lekko chrząkając.
- Zabili ją - mruknął ochrypłym głosem - Zabili.. - jęknął odgarniając włosy z jej zakrwawionej twarzy.
- Przykro mi.. - nie miałem nawet siły na smutki czy uronienie nawet łzy, gdyż w końcu była to miłość mojego przyjaciela - Wracajmy..
- Nie zostawię jej tutaj.. - kontynuował bawiąc się jej włosami.
Nie chciałem ingerować w jego tok myślenia, gdyż obecnie jest w innym świecie. Wtem do głowy wleciało mi imię mojej brunetki, która też tutaj powinna się znajdować. Chwyciłem za karabin, który leżał na ziemi i upewniając się co do pełnego magazynku, ruszyłem ponownie chwiejnym krokiem w kierunku zamkniętych jeszcze pomieszczeń. Każde z nich kolejno otwierałem, lecz im dalej szedłem, tym bardziej traciłem na sile. Oddech znacznie się pogorszył, przez co nie mogłem dotlenić mięśni, a za tym szła niewładność kończyn. Mimo tego, szedłem dalej z nadzieją, że Naomi jest gdzieś tutaj cała i zdrowa. W sumie dalej nie wiedziałem kim są Ci ludzie, którzy tak o wtargnęli do ruskiej bazy, wymordowali ponad połowę tutejszych wrogów i na dodatek pomagają właśnie nam. Myślę, że to ktoś z całkiem prywatnej organizacji.. lecz w chwili obecnej było to mało istotne, gdyż udało mi się znaleźć ciemnowłosą, która majaczyła coś pod nosem i siedziała oparta o ścianę. Lekko uniosłem kąciki ust, lecz tak bardzo byłem zapatrzony w Nao, że nie zauważyłem obecnego tutaj ruska. Oberwałem w tył głowy i widząc ciemne plamki przed sobą, opadłem na ziemię, lecz nie miałem zamiaru tak łatwo się poddawać. Na ślepo oddałem kilka strzałów do wroga, które okazały się być celne, a jednocześnie były sygnałem informującym o naszej obecności. Do brunetki nie dochodziły żadne słowa, lecz nie wyglądała też najlepiej. Była bardzo osłabiona i bliska wyczerpania.. Usiadłem obok niej i wiedząc, że mam ją obok, oddałem się losu.. Powieki same opadły, a oddech niebezpiecznie zwolnił.
   Przebudziłem się po raz kolejny, w co kompletnie nie wierzyłem.. a może ja już jestem w niebie? Sam nie byłem tego pewny. Czułem przyjemny zapach natury w postaci liści i kory drzewnej, a pode mną znajdowało się coś na wzór wygodnego materacu. Oddech nadal był ciężki i lekko ochrypły, lecz może by tak się rozejrzeć? Ciężko było mi zebrać siły na uniesienie powiek, lecz musiało to w końcu nastąpić. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, było wykonane w całości z drewna i wyglądało raczej na bezpieczne miejsce. Mater okazał się być dużym łóżkiem, a zapach natury wydobywał się z obecnych tutaj kadzidełek. Za oknem było widać zimowe słońce, które powoli przedzierało się przez ciemne zasłony. Gdy podjąłem próbę wstania, zablokował mnie dość silny ból pleców oraz klatki piersiowej.
- Jones.. jak zwykle uparty i pośpieszny - usłyszałem kobiecy głos - Musisz odpoczywać.
- Anna..?
- Odpoczywaj - powtórzyła stanowczo - Z Naomi jest już lepiej, nie martw się o nią.
Słysząc słowa siostry, lekko przytaknąłem, lecz i tak będę się martwić. Odpuściłem sobie jakiekolwiek wstawanie i pierwszy raz posłuchałem się rady młodszej Anny, gdyż faktycznie czułem się wykończony, a wiedząc, że teraz jestem bezpieczny, mogłem w spokoju odpoczywać.

Naomi?



1267 słów

Od Naomi CD Austina

Ta krótka chwila pseudo wolności była swego rodzaju odskocznią od brutalnej rzeczywistości, a mała iskierka nadziei zaczęła się tlić gdzieś w głębi mnie. Może niedługo się stąd wydostaniemy?
Do tego ten krótki, lecz jakże wymowny pocałunek Austina dał mi wiele do myślenia, a ja momentalnie zapragnęłam wrócić do tej pamiętnej nocy, albo chociaż do czasu, gdy nie porwała nas mafia... Wszystko szło dobrze, do czasu gdy nie otoczyli nas strażnicy z karabinami w dłoniach, a my przybliżyliśmy się do siebie plecami przy okazji bacznie obserwując otoczenie.
 - No to fajnie. - mruknęłam sama do siebie, tak że chyba nikt nie usłyszał.
Do tego, gdy jeden z mężczyzn przybliżył się do mojego bruneta posługując się jego nazwiskiem, gadając coś o ojcu i rodzicach, zrozumiałam że coś jest na rzeczy, a my najwyraźniej nie jesteśmy tutaj bez powodu. Później wyczułam tylko dziwny zapach i zauważyłam rozprzestrzeniający się gaz. Z tego co mi się wydaje to padłam jako pierwsza, a ostatnim co poczułam był ktoś podnoszący mnie bez żadnych skrupułów z podłogi. Kiepska byłaby ze mnie policjantka...
~*~*~*~
Wróciłam do świata żywych z niemiłosiernym bólem głowy, przy okazji kompletnie tracąc poczucie czasu jak i orientację w terenie. Otóż znajdowałam się w całkiem nowym pomieszczeniu (dość małym swoją drogą). Tym razem jednak obeszło się bez związanych oczu i knebla w ustach. Jedynie zarówno moje dłonie jak i nogi związane były jeszcze grubszym sznurem i strasznie mocno zaciśnięte na nadgarstkach i kostkach.
Jęknęłam przeciągle i zamrugałam oczami, a przede mną ukazał się zarys męskiej sylwetki. No to fajnie. 
Swoją drogą, nie miałam zamiaru wdawać się w jakąś dłuższą pogawędkę z wyżej wspomnianym osobnikiem. Pomińmy fakt, że po rusku najbardziej znałam przekleństwa i wszelkiego rodzaju obrazy, więc raczej byśmy się nie dogadali. W najgorszym wypadku zostałabym nafaszerowana ołowiem, bowiem szatyn dzierżył w dłoniach jakąś broń, której (jak typowa kobieta) nie potrafiłam nazwać. 
Gdy tylko zorientował się, że otworzyłam oczy, na jego twarzy zbłąkał się szyderczy uśmiech.
 - Nareszcie się obudziłaś. Dłużej się nie dało spać? - Zmarszczył brwi, aczkolwiek nie był jakoś bardzo nie miły. - Umiesz rosyjski?
 - Niezbyt, więc jeśli łaska wolałabym rozmawiać po angielsku, chociaż nie musisz się wysilać bo nie zamierzam się do ciebie odzywać. - prychnęłam w ojczystym języku.
 - Hmm... Wiesz ile tu było takich jak ty? Każda w końcu miękła i robiła to co chcemy. Też tak skończysz.
 - Bardzo możliwe... Aczkolwiek liczę na to, że Austin zepnie dupę i raczy się tu pofatygować, bo w sumie zawsze wkraczał w odpowiednim momencie.
 - Wątpię czy jeszcze kiedyś go zobaczysz, albo czy w ogóle go poznasz... Po tym co gadał mój znajomy, który miał się nim zająć... - Tutaj zacmokał z aprobatą, a ja miałam ochotę z całej siły uderzyć go w twarz i krzyknąć, że Austinowi się nic nie stanie. Przecież on był perfekcyjny pod każdym względem. Nie mógł ot tak umrzeć.
Wzruszyłam tylko ramionami nie chcąc powiedzieć za dużo, bo źle by się to mogło skończyć.
 - Kim dla niego jesteś? - spytał.
Cisza.
 - Jesteście razem?
Cisza.
 - Odpowiesz mi co was łączy?
Ponowne milczenie z mojej strony.
 - Wiesz, że jeśli nie będziesz współpracować to gorzej na tym wyjdziesz prawda? 
 - Może. Mam to gdzieś. - Starałam się zabrzmieć przekonująco, aczkolwiek w środku już praktycznie płakałam chcąc wpaść w bezpieczne ramiona Jones'a.
Po krótkim monologu faceta i kilku próbach zastraszania i przykładania mi lufy do skroni, szatyn trochę się zirytował. Trochę bardzo.
 - Jeśli zaraz nie zaczniesz gadać to... - Warknął przez zaciśnięte zęby.
 - To...?
 - To nawet to, że jesteś jakimś kurwa wilkołakiem ci nie pomoże. - Podniósł głos.
 - Skąd ty...
 - Znajomości. - Ukucnął przede mną odrzucając broń na bok, powielając to co robił jego poprzednik jeszcze kilka, a może kilkanaście godzin temu.
Ponownie uśmiechnął się już nie tak przyjaźnie jak na początku i wymierzył mi soczysty policzek, przez co odruchowo pisnęłam z bólu.
 - Może to cię czegoś nauczy.
 - Wątpię. - Ugryzłam się w język, lecz trochę za późno przez co ponownie oberwałam. - Dupek.
 - Mówiłaś coś? - wysyczał, na co pokręciłam głową. - Mam nadzieję. Teraz ty i twój chłoptaś jesteście skończeni, tylko cud może was uratować. - Spojrzał na mnie z pogardą, a ja gdybym mogła zabiłabym go na miejscu. 
Ten jednak tylko otworzył drzwi i udał się w tylko sobie znanym kierunku, ja natomiast oczywiście grałam silną i starałam się uwolnić co niezbyt mi się udało, aż w końcu odwodniona, wygłodzona i zmęczona jakimś cudem usnęłam.
~*~*~*~
Usłyszałam wiele kroków, przeładowywanie broni i stłumione krzyki ludzi z zewnątrz. Czyżby przybył przysłowiowy cud?
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a ja przymknęłam oczy bojąc się kogo mogę tam zastać, po jakimś czasie jednak uchyliłam powieki, gdyż ciekawość wzięła górę.
 - Kim jesteś? - spytałam jakiejś postaci, która nie wyglądała mi na żadnego strażnika, a raczej na kogoś pokroju mnie, Austina czy Victora.

Austin? Po długim czasie nareszcie jest odpisik lolz
Słowa: 767

niedziela, 16 grudnia 2018

Od Andrewa CD Jimina

Czy Jimin jest na prawdę aż tak naiwny, by uwierzyć, że dam mu się przelecieć? Wolne żarty! Póki co jestem na górze i jakoś nie zapowiada się, aby to miało zamiar się zmienić. Tak samo jak to, że dbam tylko i wyłącznie o moje potrzeby i zaspokajam tylko i wyłącznie siebie, więc "problem" Jimina raczej nigdy nie będzie mnie obchodził. Niech sobie chłopak radzi! To ja tu ustalam reguły.
- Jesteś cholernym dupkiem. - usłyszałem za swoimi plecami, gdy już chwytałem za klamkę. Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Nie jestem dla tych, którzy są dla mnie mili. - odparłem spokojnie. Niech cieszy się, że trafił na dzień, w którym mam lepszy humor. W innym wypadku za taką odzywkę otrzymałby sporą karę w postaci kary cielesnej bądź pieniężnej. Przemyślmy w milczeniu co bardziej zasmuciłoby Arancie. - Zdaję sobię sprawę, że jesteś niewyżyty i gdybyś tylko ruszył głową, wiedziałbyś jak przekonać mnie abym ci pomógł. - zasugerowałem, opierając się dłonią o futrynę drzwi.
- Chyba nie sądzisz, że będę cię błagał. - parsknął chłopak, dalej samodzielnie radząc sobie ze swoim "problemem". - Nie upadłem aż tak nisko.
- Hmm... Czyżby? - rzuciłem, spoglądając na niego podejrzliwie. - Uprawiasz ze mną seks za pieniądze, spełniasz moje seksualne zachcianki i jesteś na każde moje zawołanie, bo boisz się, że w kilka chwil mogę wyczyścić twoje konto. Nadal sądzisz, że nie upadłeś nisko? - wyartykuowałem, delektując się każdym przesyconym jadem słowem. Czerwonowłosy prychnął cicho, wlepiając wzrok w okno.
- Spójrz na siebie. - odparł po chwili. Czyżby skonstruował nareszcie jakąś ripostę. - Zaciągasz chłopaków do łóżka pieniędzmi, bo nie jesteś w stanie znaleźć kogoś kto byłby zdolny cię pokochać, nie masz przyjaciół, rodziny, żyjesz tylko nauką i wykorzystywaniem innych. I ty śmiesz uważać, że cokolwiek osiągnąłeś? - wyrzucił na jednym wdechu. Może miał trochę racji?
- A któż powiedział, że nie pasuje mi taki układ. Jestem szczęśliwy żyjąc tym życiem. - powiedziałem, zastanawiając się jednocześnie jak wielkie jest moje kłamstwo. Cały mój dobry humor uleciał w ułamku chwili. - Przemyśl, czy ty też nie powinieneś docenić tego co masz. - mruknąłem do niego na odchodne, po czym zostawiłem go samego w pokoju. W jego oczach jestem nieudacznikiem, a w swoich podłym hipokrytą, a najgorsze jest to, że wcale mi to nie przeszkadza.

355 słów
Jimin.

sobota, 15 grudnia 2018

Od Owen'a CD Minervy

     Podczas rozmowy z ciemnowłosą odnosiłem wrażenie, jakbyśmy czasami nadali na tej samej fali. Miała ona dystans do siebie, co nie raz zauważyłem i aż chciało się ciągnąć rozmowę dalej. Jednak coś nie pasowało mi w otoczeniu. Odwróciłem spojrzenie od kobiety i skupiłem się na dziwnie znanym mi zapachu. Wierzchowiec, na którym aktualnie się znajdowałem, zaczął nerwowo ruszać głową, a nie chcąc spaść z hukiem na ziemię, uspokoiłem go spokojnym głosem.
- Chyba nie powinniśmy tutaj być - powiedziałem czując jak bardzo ten zapach narasta.
- Czyli jeszcze nie zwariowałam - westchnęła czujnie siedząc w siodle.
- Kłóciłbym się - chrząknąłem na koniec i zmieniłem kierunek chodu, aby ominąć leżę niedźwiedzia, które znajdowało się kilka metrów przed sami, zaś za sobą usłyszałem prychnięcie ciemnowłosej.
- Wiesz gdzie iść? - rzuciła dorównując kroku.
- Nie wiem - zerknąłem na kobietę - Jednak nie chcę skończyć jako obiad dla niedźwiedzia - dodałem lekko unosząc kąciki ust.
- Nawet by na Ciebie nie spojrzał - rzekła Minerva, co obudziło we mnie dobry humor.
- Wiem, taki jestem straszny - poprawiłem się lekko w siodle - Z resztą.. trzeba znaleźć ogiera dyrektora - dodałem chcąc skupić się na obecnym zadaniu.
Od czasu do czasu wymienialiśmy się kilkoma zdaniami, które i tak nie pasowały do obecnego zajęcia. No może raz musieliśmy przypomnieć sobie rysopis zaginionego kopytnego, który postanowił całkiem sam wyjść sobie na spacer. Jestem ciekawy, jak często dochodzi do takich sytuacji. A co jeśli ktoś mu pomógł w ucieczce? Tym wolałbym się zająć po za godzinami pracy stajennych i przyjrzeć się temu wszystkiemu trochę z innej strony. Czasami budziła się we mnie mroczna natura, lecz szybko ją gasiłem przypominając sobie o obecnym zadaniu - być dobrym człowiekiem, a przynajmniej próbować takim być. Przez tak mocne zamyślenie, moje zmysły bardzo się wyczuliły i przypadkiem usłyszałem rżenie jakiegoś konia w oddali. Wróciłem myślami i skierowałem wzrok w kierunku dźwięku. Nie chcąc zgubić tropu, krótko cmoknąłem na konia i wprowadziłem go w szybsze tempo, zaś ciemnowłosa ruszyła za mną, o dziwo bez słowa. Dorównała mi kroku i jedyne co było słychać, to stukot kopyt o ziemię i oddech naszych wierzchowców.
Po chwili ponownie usłyszałem rżenie młodego ogiera, który tym razem był bardziej wyraźny. Czując, że jesteśmy bardzo blisko uciekiniera, z lekka zwolniłem i zacząłem się za nim rozglądać z nadzieje, że zauważę go między tyloma drzewami. Jednak nie pasował mi tutaj zapach krwi, który to ewidentnie dochodził od ogiera.
- Czujesz? - spytałem towarzyszki obok mnie - Musi być ranny.. - dodałem zauważając ciemną sylwetkę konia leżącego na ziemi.
- Tam jest - wskazała w to samo miejsce.
Zbliżyliśmy się do zguby na tyle spokojnie, by ten nie zaczął uciekać. Lecz gdy bardziej mu się przyjrzeliśmy, nie miałby nawet jak uciekać. Jego przednia lewa noga była w niedźwiedzich sidłach, a z rany sączyła się krew. Zatrzymałem się obok niego i zsiadłem z wałacha zawieszając wodze na połamanym drzewie. Spokojnym, lecz pewnym krokiem podszedłem do niego i zacząłem uspokajać, a zaraz obok mnie zjawiła się Minerva. Przyjrzałem się jego kończynie i nie wyglądała tak źle jak mogło się wydawać. Gdy ciemnowłosa uspokajała ogiera, ja zająłem się rozbrojeniem pułapki, która nie stawiała oporu i po chwili noga zguby była uwolniona.
- Zadzwoń do dyrektora - rzuciła kobieta - Nie może w takim stanie iść - dodała zerkając na nogę.
Przytaknąłem i wykonałem połączenie do wcześniej wspomnianej osoby. Mężczyzna ucieszył się z faktu znalezienie, lecz też wkurzył, że ten wpadł w pułapkę. Podałem naszą lokalizacje i teraz zostało nam czekać na specjalny wóz. Gdy schowałem telefon do kieszeni, rozejrzałem się dookoła i skupiłem na elementach, które tutaj nie pasują.
- Dziwne, że w tym miejscu jest taka pułapka - powiedziałem patrząc na sidła.
- Niedaleko było leże niedźwiedzia. Ktoś chciał sobie zapolować.
- O tej porze? Nie pasuje mi to. - westchnąłem - Większość już śpi, a po za tym nie ma sezonu na niedźwiedzie - dodałem jeszcze bardziej irytując się tą sytuacją.
- Podejrzewasz coś? - spojrzała na mnie ciemnowłosa. Przytaknąłem.
- Przynajmniej nie połamało mu kończyny - kucnąłem przy ogierze - Choć uszkodziło tkankę.
- Wyjdzie z tego.
Po kilku następnym minutach przyjechał dyrektor oraz stajenni specjalnym wozem. Do nich należało zadanie załadowania poszkodowanego, co uczynili szybko i ostrożnie. W międzyczasie wykonałem telefon do szefa baru i poinformowałem, że nie będzie mnie dzisiaj w pracy. Podałem jakiś banalny powód i po uzyskaniu zgody na wolne, rozłączyłem się. Gdy wóz odjechał, wróciłem do swojego wałacha i zerknąłem na ciemnowłosą.
- Spacer czy powrót do stajni? - spytałem wsiadając na wierzchowca.

Minerva? :3
706 słów