Łapa za łapą, niuch wbity w twardą glebę, powoli przemierzałam leśne gęstwiny. Z każdym krokiem woń stawała się coraz to intensywniejsza, napawając mnie nadzieją. Tak, zwierzyna była blisko. Uśmiechnęłam się pod nosem, właściwie bez konkretnego powodu oblizując pysk. Trzeba się będzie w końcu pozbyć tych paskudnych nawyków. Przeskoczywszy spory, częściowo porośnięty warstwą mchu pień starego dębu, znalazłam się na niewielkiej polance. Wszędzie wokół panoszyły się soczyście żółte kwiaty mniszków lekarskich, nadając temu miejscu jeszcze więcej uroku. Nagle wśród wysokich kęp trawy ujawnił się cichy szelest. O, tak! Gdzieś tutaj musi być szarak! Wyszczerzyłam się triumfalnie, powoli zakradając się w stronę rzekomej ofiary. Wykonałam długi, wysoki sus, błyskawicznym ruchem wbijając zwierzę w glebę. Nieoczekiwanie poczułam mocne kopnięcie, wymierzone bezpośrednio w klatkę piersiową i nim zdążyłam ogarnąć, co się dzieje, już wylądowałam na plecach. Mym oczom ukazał się... No właśnie nie wiem kto. Ch*lera. Skądś znałam to spojrzenie, ten głos, ten paskudny chichot rodem z horrorów. Tia, bez wątpienia
bardzo się kochaliśmy,
kiedy jeszcze miałam na miejscu wszystkie klepki, a mój mózg nie był spaczony strachem przed wszystkim dookoła.
- Bella, cóż za miłe spotkanie. Dawno cię tu nie widziałem - basior zmierzył mnie żądnym krwi spojrzeniem, a wargi jego pyska powoli odchyliły się w tył obnażając rząd żółtawych zębów. Już na sam widok po karku przebiegł mi dreszcz.
- Kto... Ktoś ty...? - wyjąkałam ostrożnie robiąc krok do tyłu, potem drugi, trzeci, czwarty... W kolejnym niestety przeszkodził mi komentarz napastnika.
- Słucham? - uniósł pysk prężąc swe ogromne barki, jakby chciał zrobić na mnie jak jakiekolwiek wrażenie, co raczej średnio mu wyszło, ale to chyba teraz mało istotne - Doprawdy, Bello, zadziwiasz mnie - zmrużył oczy - Ty nędzna... - nie zdołał dokończyć, bo wykonałam wysoki sus odbijając się od jego karku, po czym pognałam co sił w łapach przed siebie. Był blisko. Czułam jego ciężkie kroki, słyszałam oddech za sobą. Zmobilizowało mnie to bym przyspieszyła jeszcze bardziej (o ile to w ogóle było możliwe). Nagle coś szarpnęło mnie za ogon i nim zdarzyłam cokolwiek zrobić, przeturlałam się po glebie z głośnym trzaskiem odbijając się od jednego z drzew. Silny, rwący ból niczym pocisk uderzył w tył mojej głowy, przeszywając niemalże cały kręgosłup. Zaraz! Coś mnie olśniło! Nie wiem jak i dlaczego teraz ale... Pamiętałam! Pamiętałam jego imię!
- Jasper! - zjeżyłam grzbiet szczerząc ostrzegawczo kły.
- Proszę, proszę, panience pamięć wróciła? - mruknął z cynicznym uśmieszkiem, by po chwili znów chwycić mnie zębami, tym razem jednak celując bezpośrednio w szyję. Odwinęłam się wyswabadzając się z morderczego uścisku i z całej siły przygrzmociłam w niego ciałem, przez co samiec na moment stracił równowagę. Ten właśnie moment w zupełności wystarczył, by sturlał się z pagórka prosto do sporej jamy usytuowanej tuż pod nami; jednak nie przewidziałam, że jego paszcza znów zaciśnie się na moim futrze, przez co w efekcie obydwoje wylądowaliśmy w głębokim dole. Wraz z kolejnym upadkiem ból pogłębił się, ale tym razem zaatakował głównie prawą przednią łapę.
- Aj! - syknęłam zaciskając powieki. Próbowałam nią poruszyć, ale wysiłki oczywiście były płonne. No super. Jeszcze utknęłam tutaj z tym piep*zonym kretynem, który na moje szczęście nadal leżał nieprzytomny. Zerknęłam kątem oka na jego klatkę piersiową. Delikatnie unosiła się i opadała. Ścierwo nadal żyje...
Wiedziałam, że nie mam teraz zbyt wiele czasu i jeśli się stąd w miarę szybko nie wydostanę, to za chwilę nie będę mogła już stać na żadnej łapie.
Nagle usłyszałam czyjeś wołanie z góry. Białe światło nieba przysłoniła znajoma sylwetka, znaczy się, kojarzyłam tą waderę, ale imienia jak zwykle nie pamiętałam.
- Max tu ktoś jest! Spokojnie... Zaraz cię wyciągniemy! - echo jej głosu odbiło się od ścian dołu.
- Co się... Bella?! Jak ty się tam znalazłaś?! - po chwili wychylił się także drugi pysk.
- Same nie damy rady jej wyciągnąć! Biegnę po Arona! Czekajcie tu! - rozkazała czarna wilczyca znikając mi z pola widzenia.
- Będzie dobrze! - zawołała ruda wadera. Najwyraźniej chciała mi tym dodać trochę otuchy.
- Kim ty w ogóle jesteś? - spojrzałam na nią podejrzliwie - Znamy się?
To pewnie bardzo głupie pytanie, ale biorąc pod uwagę fakt, iż od czasu, gdy obudziłam się w szpitalu nie pamiętam nawet twarzy własnej matki, ojca, siostry, ani przyjaciół, zwyczajnie wolałam się upewnić, czy byłyśmy sobie bliskie w moim
starym życiu.
- Genevieve - odparła spoglądając na mnie ze współczuciem - Max zaraz tu wróci i cię wyciągniemy, zobaczysz.
Pokiwałam głową z niepewnym uśmiechem.
- Problem w tym, że nie jestem tu sama... - zaznaczyłam, słysząc za sobą chrobotliwe kaszlnięcie, po czym mogłam wywnioskować, że napastnik powoli zaczyna się wybudzać. To nie wróżyło nic dobrego...
- O nie... - skuliłam uszy nieudolnie starając się podnieść cztery litery z gleby - Genevieve, co mam robić...? - przełknęłam ślinę, patrząc na wstającego z ziemi basiora. A nie mógł tak później się ocknąć? Co za felerny dzień.
Zbiegłszy na dół, Gen wyskoczyła Jasper'owi naprzeciw - Nie waż się jej tknąć! - warknęła mierząc przeciwnika wzrokiem, a ten uśmiechnął się złośliwie, gotów przypuścić kolejny atak.
Genuś? ^-^