Ariana | Blogger | X X

piątek, 30 listopada 2018

Od Jerry'ego CD Claudii - Halloween

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo zwyczajnie. Poza faktem, że nasze miasto właśnie wkroczyło w okres halloweenowy. Dzieci beztrosko chodziły od domu do domu zbierając cukierki. Ja w tamtym momencie przyglądałem się tylko moim i moich współlokatorom dziełom. Otóż cały nasz ogród przyzdobiony był w nieco straszne, a zarazem śmieszne dynie, wszelkiego rodzaju świecidełka i lampeczki oraz w nędzną imitację pajęczyn i sztucznych pająków. Z perspektywy osoby dorosłej wyglądało to nieco komicznie, aczkolwiek jako nastolatek byłem z siebie dumny i dzieci pewnie też miały z tego niemałą frajdę. Przy okazji, gdzieś w międzyczasie przyszło do mnie zaproszenie na jedną z większych imprez w tym roku, a mianowicie imprezę halloweenową. Znajdowała się dokładnie w tym klubie, gdzie niegdyś pracowała Maxi. Przez chwilę popadłem w swego rodzaju melancholiczny nastrój lecz nie trwało to długo. W końcu wspomnienia pozostaną wspomnieniami, prawda?
Wydarzenie miało rozpocząć się równo o godzinie dwudziestej. Szybko więc wystukałem sms'a do Claudii by zjawiła się u mnie godzinę wcześniej to przyszykujemy stroje oraz makijaż. Specjalnie na ten dzień zakupiłem farbki do twarzy. Pozostał tylko jeden problem, a mianowicie:
Za co się przebrać?
Szybko wykręciłem więc numer do mojej przyjaciółki, którą swoją drogą zaprosiłem na owe przyjęcie. Co prawda dzwoniłem już drugi raz dzisiaj, ale to pomińmy. Przynajmniej tym razem zdradziła mi za co zamierza się przebrać...
 - Claudia?
 - Tak?
 - Mam mały problem. - bąknąłem pod nosem.
 - Jaki? - Zaśmiała się.
 - Tak jakby... Całkiem przypadkiem...
 - Przejdź do rzeczy!
 - Nie mam zielonego pojęcia za kogo powinienem się przebrać, więc postanowiłem znaleźć pomysł u ciebie. - Zaśmiałem się zażenowany.
 - Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam zostać bananem.
 - Bananem? - Uniosłem jedną brew w górę.
 - Bananem. Jakiś problem? - Prychnęła.
 - Niee... Po prostu... Oryginalnie. A nie masz jakiegoś kostiumu zapasowego czy coś?
 - Mogę poszperać w szafie jeśli chcesz. - Zamyśliła się. - Ale nie jestem pewna czy coś znajdę - Teraz to jej śmiech rozbrzmiał w słuchawce.
 - Hot-doga powiadasz... Dobra, najwyżej będę wyglądał jak ostatni debil. - Mruknąłem bardziej do siebie niż do niej. - To weź mi go znajdź jakbyś mogła. I będę u ciebie z godzinę przed imprezą to się ogarniemy trochę.
 - Jasne, papa. - I się rozłączyła.
~*~*~*~
Dokładnie o umówionej godzinie stałem przed jej drzwiami i zadowolony wszedłem sobie do jej mieszkania. W salonie siedziała Claudia i zadowolona już na mnie czekała. A teraz wyobraźcie sobie miny ludzi, który widzieli na chodnikach spacerującego sobie hot-doga. Jakim cudem mogłem ubrać się w taki kostium?!
 - W co ja się wpakowałem? 
 - Oj tam, oj tam. Ja jestem bananem.
 - Banany są spoko.
 - Hot-dogi też! Chodź już. - Pociągnęła mnie za rękę i zamknęła za sobą drzwi wchodząc na dwór.
Tak więc oboje komentowaliśmy wyrazy twarzy osób, które przechodziły obok nas i obdarzały nas zdziwionymi spojrzeniami. W końcu nie codziennie na ulicy widzi się banana i hot-doga spacerujących ulicami miasta.  
Swoją drogą, bawiłem się całkiem nieźle. Dotarłszy na miejsce szybko odnalazłem się w towarzystwie Lizzie, Jimina, Kylie i Lucasa. Clau dołączyła do całej reszty, a później wszyscy zjednoczyliśmy się przy jednym stole. Oczywiście nie obeszło się bez picia, tańczenia i tak dalej. Ja nawet tańczyłem na stole, ale to już inna historia. Warto też dodać że byłem jednym z bardziej trzeźwych ludzi na tym przyjęciu. W międzyczasie zatańczyłem kilka szybszych tańców z moją przyjaciółką, a nawet zdarzyły się dwa wolne podczas, których przytuliliśmy się do siebie i kołysaliśmy się w rytm muzyki. Jak słodko! Przyznam, że sama impreza bardzo mi się podobała, w końcu trwała do rana a ja mogłem spędzać czas z moimi przyjaciółmi i oczywiście z Claudią, która postanowiła pilnować mnie na każdym kroku co było urocze. Przyznam, że głównie tańczyłem z nią. Ewentualnie raz zatańczyłem z Jiminem, ale to czysty przypadek, gdyż w pewnej chwili myślałem, że to kobieta. W KAŻDYM RAZIE. Halloween to najlepszy czas w roku i tego się trzymajmy.

Claudia?

piątek, 30 listopada 2018

Zakończenie eventu Halloween'owego!

Witajcie kochani! Jak już zapewne sami zauważyliście nasz evencik dobiegł końca.
W evencie wzięli udział:

Claudia, Gabriel, Cassie, Andrew, Jimin, Jerry oraz Margaret

Wszystkie postacie otrzymują 100 L wynagrodzenia! Serdecznie gratulujemy! :D

~Administracja ZN

piątek, 30 listopada 2018

Od Andrewa CD Jimina - Halloween/part 2

Zgadzając się na tą głupią imprezę wykazałem się dobrym sercem czy zwykłym idiotyzmem? Po raz kolejny naraziłem się na zażyganie BMW, stratę kilku cennych godzin życia, zszargane nerwy, a do tego wszystkiego jeszcze nie mogę się napić. I po co mi to wszystko? Zyskałem jedynie jakąś głupią obietnicę, której Jimin i tak nie spełni... Cudownie. Ostatni raz bawię się w szofera. W sumie to kilkanaście ostatnich miało być tymi "ostatnimi"... Chyba brak mi asertywności. Poza rolą szofera czeka mnie jeszcze zabawa z pilnowaniem Jimina, bo znając życie właśnie dziś objawi się jego puszczalska natura i od razu rzuci się na jakiegoś króliczka w skąpym stroju lub co gorsza na jakiegoś napalonego na niewinnych Koreańczyków fagasa. Nie dość że szofer, to jeszcze ochroniarz. Za jakie grzechy?! Pomińmy również fakt, że muszę bawić się jeszcze w jakieś chore przebieranki. Ugh! Czy to można jeszcze odwołać?
time skip
Kto by pomyślał, że taki życiowy nieudacznik jak pan Arancia może mieć tyle umiejętności? Nie dość, że sprawdza się w łóżku, to jeszcze radzi sobie całkiem nieźle z makeupem. Jeśli dowiem się jeszcze, że umie gotować, to aż chyba zyskam do niego jakikolwiek szacunek. Dobra... Zbyt zaszalałem, ale nie zmienia to faktu, iż jego stylizacja mi się podobała. Całkiem nieźle dopracowana i prawie tak udana jak moja stylizacja Draculi. Swoją drogą ciekawe, jak to jest całować się mając zamiast zwykłych kłów, te wampirze. Przetestuję później na Jiminie. Po około czterdziestu minutach do domu Azjaty zbiegło się całkiem sporo innych dzieciaków, w jego wieku. Czy ja coś mówiłem, że zabiorę kogoś jeszcze?
- A to jest Andrew! - rzucił w kierunku znajomych Jimin, jednocześnie wskazując na mnie. - Stary gbur, ale zawiezie nas na miejsce, więc nie uprzykrzajcie mu życia. - dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
- Niezwykle zabawne. - bąknąłem grobowym tonem. - Wracacie sami, ty nie... - zakomunikowałem wskazując na Azjatę. - Boję się, że sam sobie nie dasz rady dzieciaku. Jeśli po drodze komuś zbierze się na rzyganie, to radzę spierdalać nawet z jadącego samochodu, bo zamorduję, za każde, najmniejsze zabrudzenie na tapicerce. Jasne? - burknąłem przesuwając z jednej twarzy do drugiej.
- Tak tatusiu. Oszczędzisz nam tych kazań i zbierzesz swój szanowny tyłek, żeby w końcu nas zawieźć? - mruknął znudzony Arancia.
- Ależ oczywiście. - oznajmiłem, ze złośliwym półuśmieszkiem, a po tych słowach wszyscy ruszyli w kierunku drzwi i auta. Jako ostatni wychodził oczywiście Jimin. Mijając go nachyliłem się nad jego uchem i wyszeptałem:
- Tatusiem już niedługo będziesz nazywał mnie w swojej sypialni.
time skip
Rozkoszując się wieczornym, jesiennym chłodem odpalałem trzeciego papierosa. Wszystko byleby nie spędzać czasu, z tymi kretynami z ekipy Arancii. Dlaczego tutaj nic się nie dzieje?! Nikt się nie bije, nikt nie płacze... NUDY! W poprzednich latach palące się śmietniki i bójki na każdym kroku były standardem udanej imprezy. Dzisiaj wszystko jest spokojne... Zbyt spokojne. Więcej emocji zaznałbym w domu przed telewizorem. Z cichym westchnięciem zgasiłem papierosa i wróciłem do klubu. Ku mojemu zdziwieniu nie zastałem Jimina przy stoliku. Pytającym wzrokiem spojrzałem na białowłosego, przyjaciela Parka, o ile się nie mylę to ma na imię Woosung. Chłopak nie odpowiedział, jedynie wskazał głową na bar, przy którym właśnie miało dojść do gorącego pocałunku. Od kiedy Jimin klei się do płci żeńskiej? O nie! Nie na mojej zmianie! Szybkim krokiem ruszyłem w ich stronę i w mgnieniu oka stanąłem pomiędzy tą dwójką.
- Przykro mi, ale on nie jest tobą zainteresowany. - warknąłem do dziewczyny i spojrzałem ze złością na chłopaka.
- Co ty odwalasz ułomie?! Jeszcze trochę i miałbym sto dolców w kieszeni. Ughh, debil! - krzyknął czerwonowłosy. Czyżby znowu chodziło o jakieś głupie zakłady.
- Uważaj na słowa... - mruknąłem kręcąc głową. - ...bo akurat dzisiaj, jak i jutro jesteś zdany na moją łaskę, więc ciesz się i baw póki możesz, bo później będziesz cierpiał. - dodałem odwracając się, aby wrócić do stolika.
- Jak ja cię nie-na-wi-dzę! - usłyszałem za swoimi plecami. Gwałtownie odwróciłem się stając twarzą w twarz z Azjatą.
- Ale kochasz mój portfel, czyż nie? - wyszeptałem z satysfakcją. - Wyznałeś miłość, ale nie mi, tylko moim pieniądzom i chyba póki co jest to dla ciebie najlepsze źródło dochodu.
Chłopak prychnął pod nosem.
- Nie mam racji? - spytałem przesuwając nosem po jego policzku, na co czerwonowłosy odsunął ode mnie swoją twarz. - A może brakuje ci dominacji, hę? - wymruczałem do jego ucha. W mojej głowie zaświtał istnie diabelski plan. Poczułem, iż trafiłem w punkt.
- Co masz na myśli? - burknął chłopak. - Czyżbyś wreszcie pozwolił mi cię przelecieć?
- W życiu! Musiałbyś mnie upić albo porządnie naćpać, żebym dał ci dostęp do mojego tyłka. - parsknąłem, składając pocałunek na jego szyi.
- Więc po co to robisz? - sapnął, odchylając szyję.
- Lubię patrzeć, jak znika nadzieja w twoich oczach. To poniekąd podniecające. - szepnąłem, dobierając się do jego ust i składając na nich delikatny pocałunek. - Chodź! - rozkazałem chwytając go za rękę.
- Co? - bąknął zdezorientowany.
- Jedziemy do ciebie. Przeliterować? - powiedziałem, ciągnąc chłopaka w stronę wyjścia.
- Czy na prawdę skracasz mi imprezę, bo nagle zrobiłeś się potrzebujący. - pokręcił głową, próbując stawić mi opór.
- Nie ja. Ty! Lepiej korzystaj z okazji, bo może się już nie powtórzyć. - oznajmiłem, puszczając do niego oczko. Chyba w końcu zrozumiał o co mi chodzi. - A tak na marginesie, to lepiej, żeby mnie nic nie bolało, bo wsadzę ci te anielskie skrzydełka w dupę.

Jimin?

piątek, 30 listopada 2018

Od Jimina CD Andrewa - Halloween/part 1

Ah, jakiż piękny dzień! Od kilkunastu dni czekałem tylko i wyłącznie na ten jeden piękny wieczór bowiem dokładnie tej nocy mogę zostać  kim tylko zechcę. Pomińmy fakt, iż od dobrych kilku lat nie kręci mnie łażenie po domach i wyłudzanie od ludzi pieniędzy, aczkolwiek bardzo polubiłem wszelakie halloweenowe imprezy. Z własnego doświadczenia wiem, że są one bardzo ciekawe, zwłaszcza gdy większość prostytutek przebiera się za ponętne diablice - jak to same określają. Plus możesz robić co ci się żywnie podoba, bo w końcu i tak nie rozpozna twojej twarzy w masce. Czego chcieć więcej? A, no i można jeszcze straszyć małe dzieci zbierające słodkości, chociaż w tym roku wyjątkowo omijali moje domostwo szerokim łukiem. Chyba po tamtym roku mają już odrobinkę dosyć strasznych przeżyć... No cóż... W każdym razie zaprosiłem Woosunga na imprezę i tym razem to mnie przypał ten zaszczyt organizowania kierowcy. Normalnie mógłbym ja pokierować (chociaż wcale nie mam prawo jazdy), ale to miała być impreza życia, toteż zamierzałem porządnie się upić i świetnie się bawić. Tak więc od dobrych kilku dni obiektem mojego zainteresowania został największy gbur na całym świecie - Andrew. Dokładnie w poprzednią sobotę zacząłem do niego pisać, a nawet ładnie prosić o transport i odebranie mnie spod owego miejsca, ale ten twardo zostawał przy swoim i nawet zablokował mnie na chacie. Cholerny prostak...
Tak więc zostałem zmuszony by osobiście udać się do jego domu. Już dzień później wszedłem bez pukania prosto do salonu mężczyzny i z naburmuszonym wyrazem twarzy stanąłem wprost przed nim.
 - Masz. Zawieźć. Mnie. Na. Imprezę! - dokładnie akcentowałem każdy wyraz.
 - I może jeszcze frytki do tego? - Na krótką chwilę parsknął śmiechem. - Radź sobie sam bachorze.
 - No proszę! - pisnąłem niczym mały chłopczyk. - Będziesz mógł tam nawet ze mną zostać i się z nami zabawić!
 - Nie. Po ostatniej imprezie mam cię dosyć.
 - Andy!
 - Szacunku trochę! Nie i koniec.
 - Zrobię coś dla ciebiee! Obiecuję. - Złożyłem ręce jak do modlitwy.
 - Ostatnio też wisiałeś mi dług wdzięczności i nie chciałeś się zrekompensować.
 - Ale zostałem twoim cukierkowym chłopcem, więc spełnij moje życzenie i zabierz mnie na imprezę halloweenową.
 - Cukierkowym chłopcem? - Uniósł brew ku górze. - Kochany, nazywaj rzeczy po imieniu stałeś się dziwką.
 - A ty debilem. Zawieź mnie na imprezę.
 - Ale chcę coś w zamian.
 - Co takiego? - Warknąłem zniecierpliwiony.
 - Przez jeden dzień będziesz robił co tylko zechcę. - Spojrzał na mnie przelotnie.
 - DOBRA - krzyknąłem. - Ale masz mnie zawieźć.
 - Oczywiście. - Westchnął wyraźnie zmęczony moją osobą.
~*~*~*~*~
Tak więc teraz już od dobrej pół godziny mężczyzna siedział w moim domu i czekał aż łaskawie skończę się szykować. On przebrał się za Draculę i mógł poszczycić się nawet odpowiednio ostrymi kłami, wyglądającymi jak u prawdziwego wampira. Ja tymczasem robiłem kostium upadłego anioła aka demona. 
Pracując z makijażystkami miałem w tym całkiem spore doświadczenie, toteż szybko dorysowałem sobie jakby cieknące z lewego oka czarne łzy, oraz poprawiłem sobie brwi. Do tego założyłem czerwoną soczewkę na jedno oko i ulizałem moje włosy bardziej niż zazwyczaj. Warto również wspomnieć, że ubrałem się na czarno. Elegancko a zarazem oryginalnie. Moje uszy przyozdobiłem w kolczyki, a na szyi zawiesiłem materiałowy choker z krzyżem. Jeszcze tylko przejrzałem się w lustrze i spojrzałem z tryumfem na czarnowłosego.
Niedługo potem do mojego domu zbiegła się gromadka moich znajomych i bliższych przyjaciół. Każdy przebrany za coś innego, więc było ciekawie. Załadowaliśmy się do auta niepocieszonego Andrewa i ruszyliśmy w drogę. 
Byliśmy trochę po czasie, a impreza zdążyła się już rozkręcić i trwać w najlepsze. Ukochany zapach alkoholu uderzył w moje nozdrza. Zajęliśmy jeden ze stolików i przyglądając się innym ludziom zamówiliśmy sobie ulubione trunki by nieco się rozluźnić. Mój kochany sponsor szybko się zmył pod pretekstem chęci zapalenia, toteż pod jego nieobecność mogłem się nieco zabawić.
 - Woosung! Dawno się nie zakładaliśmy o nic. - Poruszyłem sugestywnie brwiami.
 - Jeszcze ci mało? Ostatnio przegrałeś!
 - Proszę cię... Zakład o sto dolców, że ta laska przy barze. - Kiwnąłem głową w stronę rudowłosej. - Dzisiaj będzie moja? - Wystawiłem mu rękę, którą uścisnął, a kolega obok przerwał.
 - Powodzenia. - Puścił mi oczko białowłosy.
Od razu podbiłem do owej piękności i zacząłem jakże ciekawą rozmowę, a ona zafascynowana moim wyglądem kontynuowała ją. Kątem oka cały czas zerkałem na towarzystwo w kącie uśmiechając się przy tym zadziornie. Postawiłem dziewczynie drinka i zabawiałem ją konwersacją, aż w końcu nadszedł ten piękny moment, gdy nasze usta miały się zetknąć. Dzieliły nas dosłownie milimetry, a ja praktycznie miałem już pieniądze w kieszeni. Zamknąłem oczy delektując się tą chwilą, lecz nagle zostałem odepchnięty na bok przez silne ramię.
 - Przykro mi, ale on nie jest tobą zainteresowany. - Powiedział jak zwykle bezuczuciowo dobrze znany mi głos. Dziewczyna odeszła zbulwersowana.
 - Co ty odwalasz ułomie?! - Krzyknąłem a kilka par oczu odwróciło się w naszą stronę. - Jeszcze trochę i miałbym sto dolców w kieszeni. Ugh, debil. - Mruknąłem jeszcze pod nosem.
 - Uważaj na słowa, bo akurat dzisiaj jak i jutro jesteś zdany na moją łaskę, więc ciesz się i baw póki możesz, bo później będziesz cierpiał. - Prychnął na odchodne, klepnął mnie po ramieniu i odszedł do naszego stolika.
 - Jak ja cię nie-na-wi-dzę. - Zaakcentowałem wyraźnie.

Andrew?

piątek, 30 listopada 2018

Od Cassie CD Margaret - Halloween/part 2

Dobra, przyznam że kiedy szatynka wyciągnęła swoje narzędzia to nieco się przestraszyłam, bowiem rzadko kiedy robiłam sobie prawdziwy makijaż. Oczywiście coś takiego jak puder czy podkład nie było mi obce, aczkolwiek kolekcja jaką miała Margaret zdecydowanie przewyższała moją o kilka razy... Po krótkiej pogawędce zabrała się w końcu do roboty. Trwało to dość długo, a nasza rozmowa ograniczała się tylko do:
Spójrz w górę, zamknij oczy, nie ruszaj się!, ej, nie odchodź zaraz skończę! i wielu innych monologów dziewczyny podczas, których ja tylko wzdychałam bądź teatralnie przewracałam oczami.
W końcu jednak doznałam tego zaszczytu by spojrzeć w lustro. Margaret klasnęła i odwróciła mnie tak bym mogła się przejrzeć. Moja twarz zastygła a mnie aż wmurowało. WOW. To było piękne.
Wyglądałam niczym zombiak z horroru i przyznam, że było to genialne.
Spojrzałam tylko na brunetkę wzrokiem pozbawionym uczuć i rzuciłam się na nią.
 - Ja. Zjeść. Ci. Móóóóózgggg! - Krzyknęłam wyciągając ręce do przodu i idąc zombiakowym krokiem.
Dziewczyna zachichotała i zaczęła uciekać po drodze biorąc poduszkę w celu obronnym. Zrobiłyśmy kilka kółek wokół stołu, podczas których troszkę się zmachałam ale to pomińmy...
 - Dobra, makijaż jest piękny, a teraz ja umaluję ciebie! - Poruszyłam sugestywnie brwiami i chwyciłam za pędzel.
 - Jesteś pewna? Dasz sobie radę?
 - To Halloween, masz wyglądać jak potwór! Grrr - Posadziłam ją na krzesełku i zabrałam się do pracy.
Oczywiście zajęło mi to nieco mniej czasu niż jej, bowiem nie umiałam robić takich sztuczek z makijażem jak ona, aczkolwiek nie było najgorzej. Pobawiłam się nieco cieniami do powiek, pudrem... Na końcu nawet udało mi się zrobić jej sztuczną ranę, z której leciała krew.
Pod koniec założyłam jeszcze praktycznie mleczno-białe soczewki przez co wyglądałam dość... osobliwie.
 - Gotowa? Mamy jakieś piętnaście minut żeby tam dotrzeć. - Spojrzała na swoją rękę udając że ma tam zegarek.
 - Oczywiście. - Wzięłam ją pod ramię i zaprowadziłam do drzwi, bowiem właśnie podjechał jeden z naszych znajomych, który robił za kierowcę.
*~*~*~*
Każdy wychwalał nasz oryginalny i idealnie odwzorowany strój pożeraczy mózgów, więc my tam byłyśmy bardzo szczęśliwe. Bawiliśmy się świetnie w towarzystwie znajomych. Oczywiście nie skończyło się na kilku małych drinkach, a wręcz przeciwnie było ich więcej. W sumie to chyba tylko ja z tego towarzystwa byłam do końca trzeźwa i nic nie piłam. Nie miało to jednak wpływu na moje zachowanie, bowiem później stałam się o wiele odważniejsza i tańczyłyśmy z Margaret dość... Hmm... dziwne tańce. Przy czym niekiedy podbijali do nas chłopcy chcąc nas odbić, na co niekiedy się zgadzałyśmy i posyłając sobie rozbawione spojrzenia bawiłyśmy się w najlepsze. Było bardzo ciekawie i przede wszystkim to pierwsza taka poważna impreza, na której miałam okazję się pojawić... Może to dobrze, że się tu przeprowadziłam.
 - Caaaasiiii~ - Coś zawiesiło się na moim ramieniu, a raczej ktoś.
 - Margaret, wszystko w porządku. - Zaśmiałam się podtrzymując ją.
 - W jaaak najlepszym - Puściła mi oczko chichocząc.
 - Alkohol nie ma zbyt dobrego działania na ciebie wiesz? - Wzruszyła ramionami i zaciągnęła mnie do tańca.
Chociaż nie można było tego nazwać tańcem, gdyż tylko wymachiwaliśmy kończynami bez większego sensu, co wyglądało dość śmiesznie.
 - Czuję się genialnie, łuhuuu - Pisnęła mi w prost do ucha i zarzuciła ramiona na moją szyję.
Tańczyłyśmy tak przez jakiś czas, tak jakbyśmy tańczyły właśnie wolnego i były w sobie zakochane, więc było ciekawie. W pewnym momencie cmoknęła mnie w usta i ponownie się roześmiała, a ja zakryłam dłonią usta i zdezorientowana dalej poruszałam się w rytm muzyki.
 - Wyluzuj! - Zachichotała znowu i zaciągnęła mnie do stolika z całą resztą naszej paczki.

Margaret?

piątek, 30 listopada 2018

Od Margaret CD Cassie - Halloween/part 1

Przyznam szczerze, iż propozycja rudej początkowo mnie trochę... em, zaskoczyła? Rzecz jasna w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W zasadzie to nigdy nie brałam udziału w tego typu zabawach. Nie żebym miała coś do Halloween, zwyczajnie w moich stronach nikt owego święta nie obchodził i tyle. Może najwyższa pora na ten pierwszy raz? Czy to nie dziecinada? Ach! Nawet jeśli, to trudno. Skoro Cassie tak bardzo na tym zależy, chyba wypadałoby się trochę zaangażować.
- Cóż, moje życie to już i tak jeden wielki żart, więc nie widzę przeciwności - zakomunikowałam starając się zabrzmieć jak najbardziej optymistycznie, choć podświadomie czułam, że i tak zrobię z siebie idiotkę.
Na twarzy rudowłosej wykwitł piękny, szeroki uśmiech, który stosunkowo szybko wytrącił mnie z niepewności. Okey, może nie jest tak źle.
- Ale jest jeden warunek - rzekłam podnosząc się z krzesła, na co dziewczyna popatrzyła na mnie odrobinę zmieszana. Podeszłam bliżej niej opierając dłonie o blat - Chcę ci zrobić dobry make-up.
Dobra, to zabrzmiało mega poważnie, może nawet za bardzo.
- Umowa stoi - kąciki jej ust znów delikatnie uniosły się ku górze - ...tylko tego nie zepsuj. - dorzuciła po chwili.
- Wątpisz w moje umiejętności? - skrzyżowałam dłonie na piersiach, udając oburzenie. W rzeczywistości bardzo rozbawiła mnie jej uwaga.
- Nie przekonam się dopóki nie spróbuję. - wzruszyła ramionami i nie dodając już ani słówka więcej spuściła wzrok z powrotem na karteczkę.

~•~Następnego dnia~•~

Właściwie to nawet nie chcę wiedzieć ile czasu spędziłam biegając dziś po sklepach, w tym po Rossmannie, gdzie skutecznie oczyściłam swój portfel - w końcu dobre kosmetyki to podstawa, zwłaszcza na takie okazje, czyż nie? Gdy już możliwie ogarnęłam się z zakupami, pomaszerowałam pewnym krokiem w stronę przystanku autobusowego, by po praktycznie dwudziestu minutach znaleźć się pod domem przyjaciółki.
- Przygotowałaś już jakiś strój? - zagaiłam uprzednio witając się z Cassie.
Dziewczyna westchnęła cicho, z lekka rozbawionym uśmieszkiem, poklepując dłonią ciemną, całkiem ładną sukienkę leżącą sobie grzecznie na oparciu krzesła.
- Wobec tego zapraszam szanowną klientkę! - złapałam ją za rękę i usadziłam na fotelu. Początkowo zachichotała tylko mrucząc coś pod nosem, jednak gdy wypakowałam wszystkie potrzebne kosmetyki z torby, otworzyła szeroko oczy, najpewniej zastanawiając się teraz jaką katorgę będzie musiała przejść, nim znajdziemy się na halloween'owej imprezce.
- Wow, myślałam, że to potrwa trochę... mniej czasu... - odgarnęła kosmyk włosów nieco zakłopotana.
- A kto tu mówi, że będzie długo? - skierowałam wzrok na jej niepewną twarzyczkę - Spokojnie, nie zepsuję tego. Obiecuję. Zresztą, mamy jeszcze masę czasu. - dodałam naprędce odpakowując już podkład i puder.
Niedługo potem na kącikach jej precyzyjnie obrysowanych zielonkawym kolorem warg zawitały duże, sztuczne, splamione rubinowymi, krwistopodobnymi plamami zęby, na które nałożyłam dość cienką, acz wystarczająco widoczną warstwę płynnego lateksu, pokrytego później obfitą porcją białego pudru. Kiedy już uporałam się z dopracowaniem bladej, "trupiej" cery, gdzieniegdzie odznaczającej się sinymi przebarwieniami, nadeszła pora na ostatni (a zarazem najbardziej efektowny) element - rysy imitujące otwarte rany, do czego teoretycznie zbytnio nie musiałam się przyłożyć, bo wystarczyło raptem paręnaście sekund zabawy czerwoną szminką oraz czarnym cieniem do powiek.
Nieskromnie przyznaję, że wyszło nawet lepiej niż mogłabym się spodziewać. Nie zmieniało to jednak faktu, iż wciąż wyglądała uroczo. Kuźwa. Nie o to chodziło. W sumie chyba nie ma się co dziwić - trudniej zrobić potwora z kogoś takiego jak ona. Nie wspominam nawet, jak bardzo sama Cassie zdawała się już być znudzona wielominutowym siedzeniem na fotelu.
- Nie wierć się, jeszcze chwila i kończymy - poprosiłam bez uprzedzenia chwytając zielonooką za ramiona, po czym przekręciłam z powrotem tyłem do lustra. Chyba niezbyt jej się to spodobało, no trudno. Wyraziła zgodę na profesjonalną charakteryzację, to się musi trochę pomęczyć.
- Bożee... Chciałam tylko zerknąć - bąknęła wyraźnie zirytowana dziewczyna, przewróciwszy teatralnie oczyma.
- Nie ma zerkania. Jesteś teraz w renomowanym salonie kosmetycznym, więc nie marudź i oddaj się w ręce eksperta.
Po dłuższej chwili La Mettrie nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Prawidłowa reakcja.
- Dobra, jeszcze ostatnie poprawki... - przygryzłam wargę delikatnie rozcierając wacikiem ciemną linię na czole rudowłosej, po czym lekko przypudrowałam policzki - Gotowe! - klasnęłam w dłonie z szelmowskim uśmieszkiem.
Spojrzałam na Cassie wyczekująco, gdy odwróciwszy się przez dobre kilkanaście sekund wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze.
Dobrze? Źle? Boże, dziewczyno, weź coś powiedz...

Cassie? :>

piątek, 30 listopada 2018

Od Gabriela CD Riley - Halloween

Kątem oka obserwowałem  spokojnie śpiącą na siedzeniu pasażera Riley. Herbatka ze środkami nasennymi działała dość skutecznie, więc bez obaw mogłem wcielać mój iście diabelski plan w życie. Do lotniska pozostało jeszcze kilkanaście kilometrów, walizki grzecznie siedziały w bagażniku, Hades grzał kanapę u Jerry'ego, bilety gniotły się w kieszeni, a niczego nieświadoma Riley spała tuż obok mnie - wszystko szło po mojej myśli. Oby tylko zdążyła się obudzić zanim dojedziemy, bo ciężko będzie wytłumaczyć kolegom z obsługi dlaczego moja mała towarzyszka jest nieprzytomna. Nie odrywając wzroku od drogi pacnąłem moją partnerkę w ramię, lecz ta nie raczyła zareagować.
- Wstajemy skarbie! - mruknąłem do dziewczyny, ale jak mogłem się domyślić to też nie pomagało. Po chwili dałem jej dosyć bolesnego pstryczka w nos.
- Czego? - bąknęła uchylając oczy, lecz po chwili znów je przymknęła, aby dopiero po kilku minutach zorientować się w jakiej jest obecnie sytuacji. - Czekaj! Dokąd ty mnie wieziesz? - spytała, przy czym była już nieco bardziej przytomna.
- Musimy uciekać z kraju. - odparłem w pełni poważnym tonem. Dziewczyna spojrzała na mnie z pobłażaniem. - Uciekać z kraju na imprezę rzecz jasna... - sprostowałem.
- Co? Dokąd? Na ile? Szefowa wie? - rzuciła natychmiast dziewczyna.
- Ile razy już ci mówiłem, że zadajesz zbyt dużo pytań. - pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem i pomimo usilnych starań brunetki nie odpowiedziałem na żadne z pytań. Ewentualnie będzie miała focha. No trudno.
time skip
- Nadal nie wierzę, że wymarzyłeś sobie Halloween w Los Angeles... - burknęła Riley, moszcząc się na luksusowym siedzeniu Astona Martina, wypożyczonego chwilę wcześniej od mojego starego kolegi z LA. Nie ma to jak mieć niezłe znajomości, które w każdej chwili można odnowić. Lepsze jest tylko posiadanie dłużników...
- To uwierz skarbie! Masz na to całe dziesięć minut, zanim będziemy szukać stroju. - odpowiedziałem, spoglądając na zegarek.
- Ciekawe gdzie...
- Bardzo ciekawe. - odparłem, stukając palcami w kierownicę. Czemu ona wszystko musi wiedzieć? Co prawda wrzuciłem ją już raz do jeziora, urwałem jej kran, przywiązałem ją do wanny i... Dobra! W sumie nie dziwię się czemu mi nie ufa. Po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Z chytrym usmieszkiem zaparkowałem pod sklepem, chwilę później z jeszcze bardziej chytrym usmieszkiem otworzyłem drzwi auta mocno zaskoczonej i nieco zniesmaczonej Riley.
- Sex shop? Serio? - bąknęła spoglądając z niedowierzaniem na dający czerwienią po oczach ogromny napis "Secret".
- Plus dwadzieścia do spostrzegawczości... Możemy już wejść? - mruknąłem przewracając oczami?
- A niby po co? - rzuciła, opierając się o drzwi auta. Oby tylko nie zarysowała go tak jak Mustanga, bo mógłbym się jutro obudzić z jajami przyszytymi do czoła.
- Jeden - potrzebujesz stroju, dwa - dzisiejszą noc pragnę spędzić nieco ciekawiej, trzy - nie spakowałem twoich majtek... Wystarczy argumentów? Możemy już...
- Co do cholerny?! - krzyknęła dziewczyna. - Jeden - nie pójdę w stroju seksownej pielęgniarki...
- Szkoda... - przerwałem, lecz widząc jej piorunujący wzrok od razu zamilkłem. Nie żebym się bał się Riley... Bardziej bałem się o samochód, a tym samym swoje czoło... No dobra, jajka też.
- Dwa - sugerujesz, że seks ze mną jest nudny?!
-Ależ skąd...
- Trzy - to co do cholery jest w tych walizkach, które targaliśmy przez lotnisko, skoro nie ma tam ani stroju, ani bielizny?!
- Yyy... Kajdanki, pieniądze, kot, zestaw do survivalu na dwa lata, rzeczy kotaa...
- Spakowałeś Ruby do walizki debilu?! - wrzasnęła rzucając się w kierunku bagażnika, lecz w porę udało mi się ją powstrzymać.
- Przecież nie jestem aż tak głupi... Ruby siedzi u Claudii i wpierdala jej storczyki. Swoją drogą musisz zacząć ją karmić czymś innym... A bielizny nie ma, bo nie uśmiechało mi się grzebanie po szafkach, a egzemplarz z naszej pierwszej nocy jest nietykalny. - wyjaśniłem, mocno trzymając Riley za nadgarstki, aby mieć pewność, że nie rzuca się z pazurkami na auto. - A teraz grzecznie pójdziemy kupić ci majtki tak? - spytałem delikatnie luzując uścisk. Brunetka korzystając z okazji wyrwała ręce po czym z głośnym prychnięciem ruszyła do lokalu. 
- Ale po strój jedziemy do NORMALNEGO sklepu. - zakomunikowała chwytając za klamkę.
- Też cię kocham. - mruknąłem, ruszając za nią.
time skip
Dwie godziny! Ile można siedzieć w sklepie, w poszukiwaniu jednej głupiej sukience? Całe szczęście postanowiłem oszczędzić sobie balów z przebraniami, bo dopracowywanie kreacji mogłoby zająć wieki. W sumie to gdyby nie moja obecność w sklepie to Riley dalej wybierałaby jedną kieckę. W końcu po wielu krzykach i stękaniach w końcu wyszedłem z siebie i ze sklepu przy okazji, a po dziesięciu minutach dołączyła do mnie również panna Black, o dziwo z pokrowcem na garnitur. Od kiedy w to pakują kiecki? Impreza miała zacząć się o dwudziestej - była siedemnasta, więc z prędkością ojca pędzącego na porodówkę ruszyliśmy w kierunku hotelu, aby wreszcie zacząć się szykować. Biegiem do windy, bitwa z kluczem do pokoju i wojna o łazienkę. Cudownie!
time skip
- Co to ma być - warknąłem wchodząc do łazienki, w dłoni trzymając wieszak z eleganckim szarym garniturem.
- Garnitur. - odparła, odziana tylko i wyłącznie w bieliznę dziewczyna, rozczesując włosy.
- Widzę, przecież! - burknąłem przewracając oczyma. - Mam garnitur...
- Są garnitury i garnitury... To jest garnitur. - rzuciła brunetka, łapiąc za suszarkę. - Jak już to założysz i stwierdzisz, iż mam lepszy gust, to możesz przyjść i mnie przeprosić. - dodała włączając suszarkę, abym przypadkiem nie zechciał prowadzić z nią polemiki. Chcąc czy nie wcisnąłem się w garnitur, który ku mojemu zdziwieniu pasował idealnie. Z niedowierzaniem przejrzałem się w lustrze. Punkt dla ciebie Riley!
time skip
Z piskiem opon zatrzymałem się przy ekskluzywnym klubie "Black Night".
- Kiedyś nas zabijesz. - bąknęła dziewczyna, trzymając się kurczowo siedzienia.
- Umrzemy razem - będzie romantycznie. - odparłem szczerząc usta w pobłażliwym uśmieszku.
- Bardzo zabawne. - sapnęła brunetka, otwierając drzwi. - Idziesz czy mam ci wysłać zaproszenie?
- Idę, idę... Czy nie mogę chociaż przez chwilę bezczynnie gapić się na moją seksowną partnerkę? - wymruczałem, posyłając pannie Black zadziorne spojrzenie.
- Schlebia mi to, ale póki co oszczędź sobie takich tekstów. Po imprezie jestem cała twoja. -  kobieta przewróciła oczami.
- Jak mogę spokojnie imprezować, kiedy tłum facetów będzie rozbierał cię wzrokiem.
- Czyżbyś robił się zazdrosny?
- Jak cholera.
- Trudno skarbie! - oznajmiła, trzaskając drzwiami. Wtedy ja... No właśnie! Co zdażyło się później? Problem tkwi w tym, że nie mam pojęcia. Gdzie była moja mocna głowa? Nie wiem. W każdym razie, ironią byłoby powiedzieć, że ta noc była niezapomniana.

Riley?

piątek, 30 listopada 2018

Od Claudii - Halloween

Ostrożnie wyrównałam nożem krawędzie dyni.
- Gotowa! - klasnęłam w dłonie, po czym ustawiłam dynię obok drugiej dyni.
Wyglądały tak uroczo... Jedna ze słodką, wesołą buźką, jedna z nieco ,,straszniejszą'', ale wciąż uroczą. Podobały się nawet dla Lady i Reiny!
- No, to teraz tylko powiesić pomarańczowe lampki w kształcie dyni przy lustrze, na łóżku, i przy drzwiach, oraz ustalić z Jerry'm godzinę wyjścia. - uśmiechnęłam się do zwierzaków. - Wy też pomożecie.
Lady wesoło szczeknęła i zakręciła się wokół własnej osi, a Reina wydała z siebie radosne miauknięcie i wykonała powolne kółko za własnym ogonem. Całą trójką udałyśmy się do piwnicy.
Podczas gdy ja szukałam lampek na Holloween, zwierzaki zajęły się zabawą innymi rzeczami. Lady postanowiła włożyć sobie stroik świąteczny na szyję i udawać modelkę, a Reina zdecydowała się na turlanie czubka od choinki. Nie powiem, ciekawe zajęcia, ale mogłyby mi chociaż na swój sposób pomóc. Trudno...
Po jakimś czasie odnalazłam upragnione pomarańczowe lampki w kształcie dyni. Odłożyłam lampki na bok, aby zdjąć z szyi mojej suczki jej nowy ,,naszyjnik'', i wyjąć moją kotkę z worka na ozdoby choinkowe. Gdzie to nie wlezie...
Całą trójką poszłyśmy z powrotem do domu, gdzie zajęłyśmy się wieszaniem lampek na łózko, lustro w mojej sypialni, i lustro przy drzwiach wejściowych. Niby taka mała ozdóbka, a dodaje nieco klimatu...
Wzięłam z szafki telefon, odblokowałam go, i wyszukałam w kontaktach Jerry'ego. No, a dokładniej to wyszukałam nazwę Jerruś Frendełuś. Czasami zastanawiam się, ile piłam wymyślając tą nazwę... Mniejsza!
Kliknęłam słuchawkę, i przyłożyłam telefon do ucha. Po chwili Arancia odebrał.
- Jerry, idziesz dzisiaj na imprezę Halloweenową? Wiesz, do Elmo Club. - wypaliłam od razu. - Czy zmieniłeś plany?
- Idę, idę. A co? - odrzekł.
- Booo... Impreza zaczyna się o dwudziestej, no to... Przyjdziesz po mnie tak o dziewiętnastej?
- Spoko. Za co się przebierasz, tak w ogóle?
- Zobaczysz, ciekawisiu! - roześmiałam się, podobnie jak i Jerry.
- Dobra, ja już się rozłączę, muszę jeszcze trochę ozdobić przed domem. Pa!
- Pa! - po tych słowach rozłączyłam się.
***
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zgodnie z planem, dałam znak Lady, żeby pociągnęła sznurek przywiązany do klamki, i dla Reiny, aby popchnęła drzwi. Przed drzwiami stała gromadka dzieci.
- Cukierek albo psikus! - powiedziały chórem.
Lady trąciła pyszczkiem stojącą na progu miskę z małymi paczuszkami żelków, a Reina podsunęła ją łapą nieco bliżej drzwi. Zgrany zespół z nich...
- Weźcie sobie po paczuszce. - odezwałam się do gromadki dzieci.
Każde z dzieci wzięło sobie po jednej paczuszce, i schowało do swojej torebki na słodycze.
- Dziękujemy. - powiedziało ostatnie z dzieci, najmłodsze.
Po odejściu dzieci Lady znów pociągnęła za sznurek, tym razem aby zamknąć drzwi.
- Przybijcie piątki! - uśmiechnęłam się, pokazując zwierzakom dwie otwarte dłonie. Obydwie przybiły piątki.
Po całej akcji udałyśmy się do łazienki, aby zdjąć stroje ze zwierzaków, i abym mogła założyć swój strój. Ano, właśnie! Warto by było wspomnieć nieco o strojach zwierzaków, no nie?
A więc tak... Lady była przebrana za pszczółkę, co wyglądało naprawdę uroczo, zwłaszcza że psinka praktycznie nie ma ogonka. Reina natomiast, przebrana była za czarownicę, co do niej pasowało, gdyż po prostu była kotem.
A mój strój... To był banan, z napisem ,,Banana ooh na-na'', co było przeróbką refrenu Havany autorstwa Camili Cabello. W dodatku zamierzałam zrobić sobie do tego jakiś makijaż, bo w sumie czemu by nie.
***
- Trafiłeś dokładnie, kiedy miałam wychodzić. - uśmiechnęłam się do Jerry'ego, przekręcając klucz w dziurce.
- No widzisz. - odwzajemnił uśmiech. - Tak w ogóle o fajny strój banana.
- Hotdog też fajny. - zachichotałam, dokładnie mierząc wzrokiem jego strój od góry do dołu.
Pogrążyliśmy się w rozmowie, na której minęła nam całą droga do największego klubu w mieście. Gdy już tam dotarliśmy, i zostaliśmy wpuszczeni przez ochronę, obydwoje zaczęliśmy rozglądać się za znajomymi. Mnie udało się odnaleźć i zebrać w jednym miejscu Bellę z Jekiem, Andrewa, Riley z Gabrielem, oraz Genevieve z Brunem. Jerry natomiast odnalazł w tłumie i zebrał w jednym miejscu Lizzie, Kylie, Jimina, i Lucasa.
Wszyscy razem bawiliśmy się w najlepsze do rana. To była na sto procent jedna z największych, i najlepszych imprez roku... Biorąc pod uwagę skład, to nawet najlepsza, póki co!

Tak poza timeskipami, to wyszło 662 słówek ^^ :D

środa, 28 listopada 2018

Od Levinn'a CD Anny

Rozmowa z dziewczyną nie była dla mnie uciążliwa, choć tak zazwyczaj myślą ludzie, prowadząc ze mną dialog. Miałem cichą nadzieję że ona tak tego nie odebrała. Dla tego też, droga minęła nam szybko. Wzrok cały czas miałem skupiony na jej dredach, oraz czasem na drodze. Wyglądała nieco inaczej, dla tego łatwo ją zapamiętałem. Z niektórymi to jest kłopot, bo są tacy sami.
W końcu droga dobiegła końca. Udałem się do domu, gdzie nie spotkałem Owena który pewnie był w stajni. Możliwe, że już poznał Annę.
Szybko wziąłem prysznic i zarzuciłem czarne ubrania, gdyż nie śniło mi się zakładać garniaka który otrzymałem...po prostu nie. Po tym zabrałem kluczyki do auta, portfel i zaznajomionego ze sobą Desert Eagle'a 50 AE. Tak na wypadek, dodatkowo miałem ze sobą paralizator. Też na wypadek. Gdy byłem już gotowy do wyruszenia w drogę, wsiadłem do auta, zapiąłem pasy i starałem się go odpalić...no właśnie, starałem się. Po pierwszej próbie wiedziałem, że z jazdy nici. Popróbowałem jeszcze kilka razy, aż w końcu odpuściłem. Spokojnie wróciłem do domu i wziąłem kluczyki do motocykla...no nie.
- Serio...- Westchnąłem głęboko. Też nie odpalił. Zastanowiłem się, co sprawiło że pojazdy nie chciały ruszyć, ale nie miałem na to zbytnio czasu. Odniosłem kluczyki, przed wyjściem dałem Vane jedzenie i ponownie wyszedłem. Czekała mnie droga na piechotę, więc mogłem spodziewać się opierdzielu ze strony mojego pracodawcy. No cóż, ponoć tylko gwiazdy się spóźniają.
Włożyłem w uszy słuchawki i zabrałem się do maszerowania wzdłuż drogi, aż dojrzałem pojazd zatrzymujący się obok mnie. Nieco zaskoczony zrobiłem krok w jego stronę, a za ciemną szybą pojawiła się znajoma twarz. Widać Anna wiedziała kiedy potrzebuję podwózki. Na szczęście nie była typem spokojnego, ostrożnego kierowcy, który nie pojedzie więcej niż 50 km/h. Z jej pomocą nie spóźniłem się, a byłem nawet minutę przed czasem. Podziękowałem jej i poszedłem na zaplecze klubu w którym pracowałem. Od razu na wejściu powitał mnie mój "partner", z lekkim strachem na twarzy. On miał za zadanie stać na wejściu, a ja w środku. Tak zrobiliśmy, choć często zaglądałem do niego by sprawdzić czy daje radę. Mimo początkowej niechęci, rozkręcił się nieco. Cała impreza minęła bez większych problemów, te dzieciaki były dziwnie kulturalne i nikt nie upił się na tyle by sprawiać problemy. Dawno nie było tak spokojnie w mojej pracy. I tak sobie trwało aż do końca i mogłem spokojnie udać się do domu zamówioną taksówką.

Gdy wróciłem do domu, było trochę po godzinie 6. Chyba jeszcze nie odczułem zmęczenia po nieprzespanej nocy, więc zamierzałem to wykorzystać. Nawet jakoś dziwnie miałem sporo energii, oraz miliony pomysłów w głowie, jak się jej trochę pozbyć. Po przyjściu do domu, tak by nie obudzić śpiącego jeszcze Owena, przebrałem się w strój sportowy i pobiegłem w stronę lasu. Miałem ochotę nieco pobawić się swoją postacią Białego basiora, więc zmieniłem swoją postać i gdy tylko poczułem przyjemne ciepło mojego futra, zerwałem się biegiem, rzucając się w gęściej zalesioną część lasu, aż dobiegłem do polany. O poranku, kiedy słońce wstawało, było tam na prawdę przyjemnie. Nawet nie zauważyłem, że przeleżałem tam szmat czasu. Do póki nie wywąchałem znajomego zapachu. Był ledwo wyczuwalny, ale jednak. Moja nowa znajoma przebywała pewnie w lesie na jakimś porannym spacerku, lub treningu. A może znów dosiadła konia. Dla jej bezpieczeństwa, lub zwyczajnej ciekawości chciałem sprawdzić czy dzika wataha nie krząta się w pobliżu. Rozciągnąłem się i poszedłem za zapachem, który doprowadził mnie do jakiejś ścieżki. W oddali widziałem kobiecą sylwetkę, przemierzającą spokojnie obszar lasu. A za nią, skradała się wataha. No tak, widać ma do nich pecha...nie miałem pojęcia, czemu się tak na nią uwzięły, ale z tego co mówiła wczoraj, wilki nie zawsze atakują, a jak już, poradziłaby sobie. Będąc w pełnej gotowości, przystałem za jakimiś krzakami i obserwowałem poczynania spotkania dwóch różnych grup. Z początku stworzenia otoczyły ją, lecz ta ze spokojem tylko stała i się im przyglądała. W tedy, jakby odpuściły i wróciły do swoich zajęć...Ciekawe. Warto będzie ją o to zapytać. Aż wstyd się przyznać, że w zasadzie mało wiedziałem o wilkach,jednocześnie zmieniając się w jednego z nich. Ale w końcu to były dzikie zwierzęta, a ja miałem cząstkę ludzkiego rozumu.
Po tym jak wilki odpuściły, dziewczyna zniknęła z pola mojego widzenia. Zauważyłem jedynie skrawek białego futra między drzewami. Ciekawe. Białe wilki zawsze jakoś bardzo mi się podobały. Ich futro, upaprane krwią były jakieś inne. Takie aniołki, które kiedy chcą mogą rzucić się wrogowi do gardła. Urocze.
- Widzisz? Nie zawsze kończy się atakiem.- Usłyszałem, kiedy po jakimś czasie znów spotkałem ją leżącą na kamieniu, już pod ludzką postacią. Zrobiłem to samo i przemieniłem się.- Spacerek czy trening?- Dodała, na co wzruszyłem ramionami.
- Wycieczka krajoznawcza.- Uniosłem kącik ust, opierając się o pobliskie drzewo.- Ty, zgaduję, trening?
- Tak. Zgadłeś.- Mruknęła, przymykając lekko oczy.- Gdyby nie ta wataha, może trwałby dłużej.
- Co one się tak na ciebie uwzięły?
- Urok osobisty.- Prychnęła cicho śmiechem.- No, albo znów zobaczyły ciebie i odpuściły.
- W to nie wątpię. Ciężko mnie nie zauważyć.- Westchnąłem.- A tak poza tym, jeszcze raz dzięki za wczoraj. Wiedziałaś, kiedy się pojawić.
- To akurat mój drugi dar.- Uśmiechnęła się lekko.- Zdążyłeś?
- Taa, byłem nawet przed czasem. Gdyby nie te dwa trupy, może nie musiałbym zajmować Ci czasu.
- Jakie trupy?- Zmrużyła brwi.- Coś stało się z autami?
- Nie odpalały, często im się zdarza, zwłaszcza w nieodpowiednich momentach.- Odrzekłem z lekkim sykiem. Anna otworzyła oczy i wbiła we mnie wzrok.- Może zabierz je do mechanika?- Zaproponowała, o czym już wcześniej myślałem.
- Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem, często źle się to kończyło. Sam nie miałem czasu coś zrobić a...jeszcze bym coś zepsuł, w końcu nie jestem specjalistą.
- W zasadzie...-Zamyśliła się na chwilę.- Mogłabym rzucić na nie okiem. Też specjalistą nie jestem, ale coś tam wiem.
- Chętnie przyjmę twoją pomoc. Ale znając ludzi, pewnie będziesz coś za to chciała?- Założyłem na siebie ręce, dopiero po fakcie orientując się, że niekoniecznie powinienem porównywać ją do innych nawet jej nie znając.
- Myślisz że taka jestem?- Jej uśmiech nieco zbladł, a wzrok zrobił się jakby chłodniejszy.
- Wybacz. Nie powinienem cię tak oceniać.- Powiedziałem szybko, spokojnie robiąc krok do przodu.- Ale przyznaj, większość ludzi taka jest.
- Niestety tak.- Mruknęła w odpowiedzi.- A ty taki jesteś?- Tym pytaniem zbiła mnie nieco z tropu.
- Mam nadzieję, że nie.- Odparłem po zastanowieniu, z delikatnym cieniem uśmiechu.- W każdym razie, chcesz się gdzieś przejść? To lepsze niż siedzenie bezczynne i marznięcie.- zauważyłem, czując chłodny powiew wiatru.

Annnnnnnna? (° ͜ʖ °)

wtorek, 27 listopada 2018

Od Anny CD Levinn'a

   Przyglądałam się mężczyźnie dość uważnie, mimo iż był likantropem, czyli jeden z wilczej rodziny. Jak wiadomo, nie ufam pierwszemu lepszemu człowiekowi spotkanemu na drodze i wolę mieć tego ktosia na oku. Jak się okazało, jest to Pan Levinn, którego wcześniej tutaj nie widziałam, co jeszcze bardziej pobudziło moje wilcze zmysły. Gdy ten wsiadł za mną na wierzchowca, upewniłam się co do wspólnego bezpieczeństwa i gdy wszystko wyglądało na dobre, ruszyłam w kierunku stajni.
- A tak w zasadzie, czemu zamiast zamienić się w wilka użyłaś noża?- spytał mężczyzna trzymający się tylnej części siodła.
- Wyobraź sobie, że nagle atakuje Cię wataha, zostajesz nagle zrzucony z konia i nie myślisz tylko o swoim bezpieczeństwie, ale też o swoim wierzchowcu - objaśniłam spokojnym głosem, jakbym opowiadała jakąś straszną historię - Pewne jest to, że koń ucieknie na widok kolejnego wilka, a Ciebie zaatakuje reszta - podsumowałam swoją myśl - Za to później musisz szukać konia, który pewnie spadł z klifu, zostajesz obciążony kosztami i masz wierzchowca na sumieniu - dodałam zerkając na mojego słuchacza, który chyba wczuł się w tą myśl.
- Brzmi.. mądrze - odpowiedział Levinn kończąc lekkim westchnięciem - Choć z drugiej strony niebezpiecznie. Wilk mógł dobrać Ci się do gardła - dodał kontynuując rozmowę.
- Nie zdążyłby - odparłam krótko - Ale i tak dobrze, że się zjawiłeś. Nigdy nie wiadomo, jak zareagowałaby reszta wilków - dodałam udając, że nie wiem tak dużo o dzikich zwierzętach, jak jest naprawdę. Wolę takie informację trzymać dla siebie.
- Pewnie reszta postąpiłaby tak samo-zaatakowałyby, a wtedy byłoby ciężko - oznajmił spokojnie, na co lekko się uśmiechnęłam. Mało wiesz chłopcze.
- Możliwe. Po za tym, długo jesteś w Elmo? - spytałam zmieniając temat, który mógł doprowadzić do dość nieprzyjemnej rozmowy.
- Dość długo, o ile kilka dni można nazwać "długo" - odpowiedział mój rozmówca, który nie wyglądał na znudzonego czy zirytowanego konwersacją ze mną. A to dziwne.
Dzięki naszej rozmowie, droga do stajni przebiegła znacznie szybciej niż się spodziewałam. Zatrzymałam się przy boksach i pozwoliłam mężczyźnie spokojnie zejść z wierzchowca, który już nie mógł doczekać się rozsiodłania. Poklepałam go po szyi i zeskoczyłam na betonowe podłoże stajni, a stojący przy mnie Levinn wyglądał na żyrafę, serio. Był ode mnie znacznie wyższy, zaś przy świetle mogłam mu się bardziej przyjrzeć i stwierdziłam, że dobrze wygląda. W sumie jak mężczyzna. Pożegnałam się z nim i miałam zająć się wierzchowcem, lecz mój dobry znajomy mnie w tym wyręczył, gdyż jak stwierdził, szukał zajęcia. W sumie mi to pasowało, podziękowałam mu za to, zabrałam swoje rzeczy i skierowałam się do auta. Po przekręcenia kluczyka w stacyjce, silnik hellcat'a przyjemnie warknął, zaś ja przygotowałam się do jazdy. Wyjechałam z terenu stajni i skierowałam w stronę miasta, lecz po drodzę zauważyłam idącego szybkim krokiem Levinn'a. Jak dobrze pamiętam, był on gdzieś spóźniony i wpadłam na pomysł, by się mu odwdzięczyć za uratowanie życia przy wilkach. Podjechałam do niego i opuściłam ciemną szybę pojazdu.
- Idąc pieszo będziesz jeszcze bardziej spóźniony - powiedziałam zerkając na bruneta - Wsiadaj - dodałam trzymając wzrok na mężczyźnie.
Ten spojrzał w moją stronę, a po chwili na drogę i znów na mnie. Cicho westchnął i wsiadł na miejsce pasażera obok mnie.
- Więc do klubu proszę - oznajmił zapinając pasy.
On szedłby pieszo znacznie dłużej, gdyż autem byliśmy na miejscu w przeciągu kilku minut. Nawet muzyka nie zdążyła się dobrze rozkręcić, a Levinn z podziękowaniem opuścił pojazd. Dobry uczynek zaliczony, choć to raczej zalicza się to odwdzięczenia. Nie ważne.
  W domu byłam dopiero po jakiejś godzinie, gdyż brat zabrał mnie na przejażdżkę po okolicy. Gdzie nie gdzie mały wyścig, spacerek i tym podobne. Jednak jedyne co mnie teraz mogło zrelaksować, to ciepła kąpiel. Przy okazji zamówiłam jakieś dobre jedzenie przez internet, a gdy po kilu minutach przyszło powiadomienie o przygotowaniu posiłku, opuściłam łazienkę ubierając się w jakieś luźne ciuchy. Późnym wieczorem, a w sumie prawie nocą, siadłam przy laptopie i zaczęłam przeszukiwać bazę danych, aby znaleźć mojego dzisiejszego rozmówcę. Szczerze, nie było to trudne, gdyż mężczyzna miał na koncie kilka mandatów za przekroczenie prędkości autem jak i jednośladem. A jakby go tak podpuścić do wyścigu? Dobry plan na przyszłość, jakby koleżka odwalił coś głupiego. W sumie to wiedziałam prawie wszystko co możliwe o brunecie. Ile ma lat, jaką skończył szkołę czy skąd pochodzi oraz obecny stan rodziców, których za bardzo nie ma. Przynajmniej wiem, jakich tematów przy nim unikać, a szczególnie tematu mojej pracy. Z resztą, jestem stajenną, tak? No właśnie i tego się trzymajmy. Nikt nie musi od razu wiedzieć, że jestem detektywem.
   Dzisiaj przypadał ten dzień, gdy miałam wolne i mogłam obudzić się o takiej ósmej, a nie piątej nad ranem. Jednak nie oznacza to leniuchowania, gdyż zjadłam lekkie śniadanie i ruszyłam na poranny trening. Dupa sama się nie zrobi. Muszę przyznać, że odkąd zamieszkałam w domu, mam pecha do tutejszych wilków.. gdyż po pół godzinie biegania napotkałam chyba tą samą watahę co wczoraj. Znów zostałam otoczona, lecz bardziej się tego spodziewałam i mogłam od początku zadbać o mój spokój. Wilczy warkot dochodził do moich uszu,  zaś moje spojrzenie lustrowało każdego z nich. Było ich pięciu, ja jedna, lecz żaden jeszcze nie zaatakował. W pewnym momencie szarawy basior opuścił łeb, a zanim reszta uczyniła to samo, po czym jakby ustąpili. Cicho odetchnęłam i opuściłam wilcze koło, a żeby być na pewno bezpieczną, przybrałam postać białej wadery i ruszyłam w stronę rzeki. Mimo tego, nadal czułam obecność jakiegoś wilka, lecz tym razem likantropa. Przy wodzie wróciłam do ludzkiej postaci i siadłam na dużym kamieniu, aby choć trochę odpocząć. Poprawiłam dresową bluzę i nasłuchiwałam zbliżających się kroków w moją stronę. Nie musiałam się obracać, gdyż dobrze wiedziałam kto to idzie.
- Widzisz? Nie zawsze kończy się atakiem - rzekłam spokojnie i zerknęłam na mężczyznę - Spacerek czy trening? - spytałam chcąc jakoś nawiązać nową znajomość, gdyż żyrafa wygląda na ciekawą, a zarazem tajemniczą osobę.

Levinn? :v

poniedziałek, 26 listopada 2018

Od Owen'a CD Minervy

   Przez cały dzień zajmowałem się jakimiś pierdołami, takimi jak mycie auta czy układanie narzędzi w garażu. Niby pierdoły, lecz póki mam czas, trzeba jakoś go wykorzystać, a może kiedyś to ułożenie narzędzi pomoże mi w szybszej naprawie lub znalezieniu odpowiedniego klucza. Jakoś późnym popołudniem udałem się do stajni, gdzie musiałem odprężyć się przed pracą i wybrałem się na małą przejażdżkę po okolicy. Pomimo zmienny profesji z policjanta na coś znacznie innego, nadal mam nawyk obserwacji i sprawdzania bezpieczeństwa. A nuż pomogę jakiejś ładniej Pani i zostanę bohaterem bez peleryny. Ostatnio myślałem też nad Sonneillon, z którą przenieśliśmy się właśnie do Elmo. Gdy mafia staje się rodziną, nie ma już z niej wyjścia, choć nawet o tym nie myślę. Zbyt wiele razy zostałem odrzucony i dosłownie zniszczony psychicznie, by teraz zostawać sam na lodzie. Mam tylko nadzieję, że policja się do nas nie doczepi. Nie chcę wojny w takim małym mieście, które mogłoby na tym znacznie ucierpieć.
Gdy wybiła konkretna godzina, popędziłem siwą klacz do galopu i skierowałem się do stajni, pokonując długie łąki i ścieżki między drzewami lasu. Może na pierwszy rzut oka wygląda to dziwnie, że ja taki czarny charakter relaksuje się przy innych zwierzętach, lecz to jest jedna z nielicznych czynności, która faktycznie działa.
Ze względu na jesień, słońce już dawno się schowało, a na niebie zawitała piękna pełnia księżyca. Jego blask oświetlał pobliską okolicę oraz drogę do klubu, przy którym obecnie stałem. Wysiadłem z raptora i skierowałem się do budynku, aby przygotować się do dzisiejszej pracy. Ponoć klub robi dzisiaj dzień kobiet, przez pięknie panie mają napoje za darmo, a dzięki temu, będzie więcej ładnych pań.. i pełno facetów szukających łatwej sztuki na noc. Upewniłem się co do broni w kaburze, paralizatora po drugiej stronie pasa oraz gazu pieprzowego, które w sumie nigdy nie używałem.
   Mijały godziny, a przez główne wejście przewijało się setki ludzi.. a przy tym pełno obcych zapachów. Mój umysł dawno nie miał takiego zawirowania jak teraz, lecz z czasem na pewno się przyzwyczaję lub trafię do wariatkowa i zamkną w białym pokoju.
W pewnym momencie dostrzegłem ciemnowłosą kobietę, która pewnym krokiem szła w kierunku wejścia do klubu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że miała na sobie raczej sportowe ubrania niż wizytowe. Oczywiście zatrzymałem ją, starając się być delikatnym, po czy zwróciłem je uwagę. Brunetka oczywiście próbowała się z tego wyjaśnić i rzuciła tekst odnośnie gry w butelkę oraz koleżanek, lecz problem tkwił w tym, że nie przypominam jej sobie.
- Widzę Cię pierwszy raz.. nie mogłaś być tutaj wcześniej - odparłem trzymając wzrok na jej pewnym spojrzeniu. Lecz jej zapach był dość mocno charakterystyczny - Z resztą.. wchodź, tylko staraj się nie rzucać w oczy - dodałem i puściłem ciemnowłosą, która zaraz zniknęła w tłumie ludzi.
   Moja praca znacznie szybciej dobiegła końca, gdyż przybył jakiś młody praktykant, który będzie szkolony przez doświadczonego kolegę. W sumie ja bym nie wytrzymał na tłumaczeniu i pilnowaniu młodego chłopaka, który wyglądał, jakby ubierał się w damskim sklepie. Cóż, nie wnikam w to. Ubrałem swoją skórzaną kurtkę i skierowałem się do auta, które stało za klubem. Miejsce niewyglądające za dobrze i będące raczej niebezpieczne, lecz wieczorem trudno znaleźć tutaj normalne miejsce parkingowe. Otworzyłem raptora poprzez pilot i miałem już do niego wsiąść, gdy do moich uszu dobiegła dziwna rozmowa. Bardziej zrozumiały był głos kobiety, a jej słowa kazały zostawić ją w spokoju, mężczyźni zaś nic sobie z tego nie robili. Skierowałem spojrzenie w kierunku rozmów i jeśli dobrze zrozumiałem, ci nie chcieli dać jej spokoju. Postanowiłem zareagować i pewnym krokiem się do nich zbliżyłem.
- W czymś pomóc? - spytałem chowając klucze od auta do tylnej kieszeni spodni.
- Nie trzeba - odpowiedział jeden z mężczyzn.
- Pytanie nie było skierowane do Ciebie - rzucił ironiczny uśmiech - Radziłbym się rozejść i zostawić tą panią w spokoju - powiedziałem i widziałem kątem oka, jak blond włosa kobieta przysuwa się do mojej osoby.
- Ona jest nasza - rzekł kolejny i wyjął z kieszeni niewielki scyzoryk.
Wiedząc, że skończy się to bójką, cicho westchnąłem i przystąpiłem do obrony delikatnej kobiety, gdyż na taką wyglądała. Nim zdążyli zrobić odwrót, cała czwórka zwijała się z bólu. Zadowolony z tego zerknąłem na blondynkę, która z uśmiechem mi podziękowała i szybkim krokiem odeszła do stojącej przy drodze taksówki.
  Około godziny ósmej rano obudził mnie telefon ze stajni, że uciekł jeden młody ogier i potrzebni są ludzie do poszukiwania, gdyż ten jest bardzo ważny dla placówki. Nie miałem innego wyboru i przyjąłem zgłoszenie. Ogarnąłem się i podczas drogi na miejsce, zjadłem coś na szybko. Szczerze mówiąc, byłem z lekka zaspany, lecz mam nadzieję, że podczas poszukiwań się dobudzę.
Osiodłałem mojego ulubionego wierzchowca, a dokładnie wałacha mieszanej rasy. Wysoki i dobrze zbudowany, zaś siedząc w siodle, ma się uczucie, jakby siedziało się w fotelu. Przez ramie miałem przełożoną linę i stanąłem na zbiórce, gdzie stał dyrektor stajni. Słuchając jego wskazówek, rozglądnąłem się po jeźdźcach i moją uwagę przykuła ciemnowłosa kobieta, która wyglądała mi dość znajomo. Gdy dyrektor zakończył wykład, skierował nas w odpowiednie rejony i sam wsiadł na konia, aby sprawdzić inne miejsca. Zbliżyłem się do wcześniej wspomnianej kobiety, która samotnie kierowała się do lasu i wyrównałem z nią tępo.
- Dobrze się bawiłaś podczas wczorajszej ruletki? - rzuciłem spokojnie chcąc choć trochę poznać tutejszych ludzi i wyrobić sobie dobre zdanie.. tak na przyszłość.

Minerva? Czas na zabawę w detektywów :p

poniedziałek, 26 listopada 2018

Od Levinn'a CD Anny

W ciągu dnia musiałem porobić kilka typowych dla mnie rzeczy, które składały się z porządnego śniadania na łonie natury, odpoczynku, treningu i wykonaniu kilu służbowych telefonów. Te ostanie zakończyły się jedynie moim klnięciem w środku lasu, gdzie, mam nadzieję, nikt tego nie słyszał. Zlecenie do ochrony imprezy, sporo hajsu jak na początek, a do tego od ręki, dosyć blisko, w spokojnym miejscu. No ideał. Jednak miałem szczerą nadzieję, że będę sam...W końcu najniższy nie byłem, mięśni mi nie brakło, więc byłby spokój. Sam pewnie bym trójkę czy więcej uspokoił jak za dotknięciem różdżki...Ale miałem dostać partnera. Z początku byłem neutralnie do tego nastawiony, może będzie do kogo otworzyć buzię. Ale ten ktoś, miał ledwo 1.60, wyglądał bardziej jak mój syn. Wydawał się bardzo cichym, ułożonym chłopakiem o typowej posturze, choć był nieco zbyt chudy. Nie chodziło o to, że go nie lubiłem. Po prostu zamiast zając się imprezą, będę martwił się o to, żeby przypadkiem się na wietrze mocniejszym nie połamał...
- Dobra, a umie chociaż strzelać?...Co? Nie! Żadnej broni. Ja go nie nauczę w 15 minut, daj mi paralizator. Ale pokaż mu jak się strzela z niego i niech nie robi nic póki sam mu nie rozkażę. Rozumiemy się?- Powiedziałem na końcu rozmowy. Mężczyzna się zgodził. Przynajmniej nie będę martwił się, że coś mu się stanie. Broń w rękach niedoświadczonych osób jest zbyt niebezpieczna. A paralizator? Ujdzie. Miałem iść na imprezę dziś wieczorem, dokładnie o 19:00 by wszystko przygotować. Jakiś chłopak miał mieć 18-stkę, a na takich nigdy nic nie wiadomo. Do, jak mi się zdaje, 18:30 leżałem na mchu z zamkniętymi oczami, nucąc jakąś melodię, wsłuchany w słowa piosenki rozbrzmiewającej w słuchawkach. Od czasu do czasu, oglądałem czy przypadkiem Vane nie rozrabia, lecz ta leżała obok, obserwując przelatujące nad nami ptaki. To wydawało mi się ideałem, jeśli chodzi o dobrze spędzony czas przed praca. Spokój, relaks...a potem, no właśnie. Kiedy zorientowałem się jak późno jest, zerwałem się z miejsca i rozciągnąłem mięśnie. Zatrzymałem muzykę i nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę, aż Vane sama się nie podniosła i zawarczała. Od razu po tym sygnale sam nadstawiłem uszu. Ujadanie psowatych i rżenie konia nie było daleko. Z początku myślałem, że jakieś wilki spotkały tutejszego konia. Zające- spoko, jakieś ptaki- spoko, ale konie? Jakoś poczułem się zobowiązany do ratunku tego stworzenia. Mógł to być w końcu jeden z naszych oswojonych, czego bym nie chciał. - Vane, leć do domu. Kiwnąłem głowa, a ta z rozpędem pobiegła przez las. Znała to miejsce lepiej niż ja, choć niedawno tu przyjechaliśmy. Byłem o nią spokojny, dałaby radę wilkom. Sam natomiast po westchnięciu, zmieniłem się na swoją wilczą postać. Ostatnio często w niej przebywałem, żeby się przyzwyczaić i jak najbardziej trenować umiejętności walki. Zerwałem się więc do biegu, który zbyt szybko nie był zważając na moją wielkość. Jednak zdążyłem chyba w odpowiednim, może nawet ostatnim momencie. Poczułem ludzki zapach- gdybym nie przyszedł, bóg wie co by się stało. Gdy tylko psowate mnie zobaczyły ze szczękami na wierzchu, podkuliły ogony i zwiały. Były chyba 3x mniejsze, co dawało mi zdecydowaną przewagę. Nie byli pół-ludźmi, może to dla tego. Kiedy tylko podniosłem wzrok, ujrzałem kobietę, z nożem w ręku. Mądre posunięcie, ale...czemu zwyczajnie nie zmieniła się w wilka? Byłoby prościej, niż machać samym nożem na taką grupę. Chyba wyczuła że nie jestem jednym z tamtych i usłyszałem ciche "Likantrop", po czym wstała i zajęła się wystraszonym koniem. Zrobiła to szybko, widać była doświadczona z tymi stworzeniami. Zmieniłem się z powrotem na ludzką postać, tak chyba będzie łatwiej zaczął jakąś rozmowę. Po tym, poleciłem by wróciła, a ta jeszcze raz podziękowała i przedstawiła się.
- Levinn.- Odparłem z kamienną twarzą, choć chciałbym się uśmiechnąć. Jednak od jakiegoś czasu weszło mi w nawyk, aby uśmiechać się tylko we własnym towarzystwie. Wszyscy odchodzą, także nie ma po co się przywiązywać czy zapraszać ich do dalszych planów na przyszłość związanych z moją osobą. Chwilę popatrzyłem na nią z rozwartą buzią, po czym szybko chwyciłem na telefon.- No ku*wa.- Pokręciłem głową.- Znaczy...przepraszam, jestem spóźniony.- Mruknąłem, patrząc jej w ciemne oczy, które swoją drogą były ładne. Jednak przeprosiłem, zdając sobie sprawę, że przy kobiecie nie należy przeklinać. Anna zamyśliła się chwilkę, po czym powiodła konia by przeszedł obok mnie.
- Nie szkodzi. W zasadzie jadę do stajni, mogę Cię powieźć. W końcu mnie tak jakby uratowałeś, warto by było się odwdzięczyć.
- Byłbym zaszczycony.- Zdobyłem się na uniesienie kącika ust. Wsiadłem na wierzchowca, zostając na tyle. Zaczęliśmy kłusować po drodze.- A tak w zasadzie, czemu zamiast zamienić się w wilka użyłaś noża?- Spytałem zakładając że także ma ten dar

Anna? C:

niedziela, 25 listopada 2018

Od Anny do Levinn'a

  Jak to ja, uparta kobieta dążąca do spełniania swoich zadań. Miałam przywyknąć do normalnego życia? Wystarczyło mi zaledwie kilka dni. Miałam zacząć pracę? Odpowiednie papiery i umiejętności wrzuciły mnie do analfabetycznych detektywów. Musiałam w sumie dużo zmienić, lecz jedynie kto przy mnie został, to Marou. Ten ptak nawet na chwilę mnie nie zostawia. Zawsze jest gdzieś w okolicy, choć powinien wrócić w swoje rejony i prowadzić dzikie życie. Mój czarny bus dawno znalazł nowego właściciela, zaś w moje ręce wpadł czarny hellcat, który spodobał się również Austinowi. On jednak zżył się z autem ojca i w sumie dobrze. Tylko bawarka została nam po rodzicach i w sumie dom, który nadal stoi pusty.
  Po pracy udałam się od razu na obiad do pobliskiej knajpki, gdzie serwują bardzo dobre pierogi oraz placki ziemniaczane w ostrym sosie. Posiłek oczywiście znikł w przeciągu kilku minut i popiłam go naturalną herbatą z ziół. To idealne połączenie dodało mi wiele więcej energii niż miałam rano i mogłam zająć się sobą. Wybiła akurat trzecia godzina, więc z restauracji skierowałam się od razu do stajni. Dawno mnie tam nie było przez ostatnią misję w pracy.
Gdy zatrzymałam się pod wcześniej wspomnianym miejscem, zauważyłam dwie znane mi kobiety oraz obcego mężczyznę. Skierowałam się do głównego wejścia i usłyszałam, że jest to nowy stajenny. No cóż, czas zapoznać się z nowymi ludźmi, lecz to nastąpi z czasem. Wolałam zająć się jakimś mądrym zwierzęciem niż człowiekiem. Zabrałam potrzebne mi rzeczy i podeszłam do jednego z boksów, gdzie stał siwy ogier. To dzisiaj musiałam się nim zająć, osiodłać i zabrań na przejażdżkę.
- Słyszałem, że możesz zapoznać mnie z tutejszymi końmi - odparł nagle mężczyzna, który podszedł do mojego boksu.
- Mogłabym, lecz wypada się najpierw przywitać - powiedziałam kierując wzrok na bruneta.
- Owen - rzekł wyciągając dłoń w moją stronę.
- Anna - odpowiedziałam ignorując jego gest - Daj mi chwilę..
Oporządziłam swojego ogiera i widząc, że jest z nim wszystko dobrze, zajęłam się nowym znajomym. Wyjaśniłam mu tutejsze zasady oraz zadania, które trzeba wykonywać każdego dnia. Przedstawiłam też kilka koni i ostrzegłam przed typowymi dzikusami, które naprawdę są dzikie. Gdy Owen wiedział już wszystkie podstawy, wróciłam do ogiera i sprawnie go osiodłałam.
   Minęła dobra godzina, a ja spokojnie pokonywałam tutejszy las. Spokojny kłus między drzewami pozwolił ponownie złączyć się z naturą, a gdy tylko znalazłam się na łące, Marou dołączył do spaceru. Jako, że była już jesień, o tej godzinie było już szaro, więc zostałam zmuszona zawrócić do stajni. Zatrzymałam ogiera na lekkim wzniesieniu i poklepałam go po szyi, zaś ptaszyna wylądował tuż obok mnie. Czułam.. wolność i zadowolenie, lecz to uczucie szybko przeminęło, gdy usłyszałam warczenie wrogich wilków. Skierowałam spojrzenie w źródło dźwięku, a Ci sprawnie mnie otoczyli. Chwyciłam pewnie konia za wodze i zaczęłam szukać drogi ucieczki, lecz na marne. Odruchowo chwyciłam za plecy, lecz oczywiście nie zabrałam ze sobą łuku. Przeklęłam pod nosem i jednocześnie uspokajałam wierzchowca, który zaczął nerwowo tupać w miejscu. Nagle kopytny stanął dęba i chamsko zrzucił mnie ze swojego grzbietu. Podniosłam się i chwyciłam za ostrze przy pasie, po czym skierowałam się przodem do wilków. Nim się obejrzałam, jeden z nich skoczył na moją osobę i przyparł do ziemi. Nie spodziewałam się tego i byłam już gotowa wbić nóż w szyję, lecz ten odpuścił i zaczął uciekać.. tak samo jak reszta psowatych. Ponownie się podniosłam i spojrzałam na jedynego obecnego tutaj wilka. Biały basior patrzył się prosto na moją osobę, lecz nie wyglądał na agresywnego.
- Ha.. likantrop - powiedziałam półszeptem i skryłam ostrze w pasie - Dzięki - dodałam uspokajając oddech i skierowałam się do konia, który nerwowo stukał kopytami.
Zaczęłam go uspokajać głaskając po szyi i szepcąc spokojne słowa, które dość szybko zadziałały.
- Chyba powinnaś wracać, robi się ciemno - usłyszałam nagle męski głos, inny niż Owen'a.
- Właśnie miałam taki zamiar - zerknęłam na rozmówcę - Jeszcze raz dziękuję - wsiadłam sprawnie na siwego ogiera i poprawiłam kosmyki włosów - Jestem Anna, a teraz sam wracaj do centrum.. okolica nie jest bezpieczna - lekko się uśmiechnęłam czekając na reakcję mężczyzny.

Levin? :v

niedziela, 25 listopada 2018

Od Minervy do Owen'a

Niewymownie wielkie było jej zdziwienie, gdy z pozoru wilk okazał się być psem. Wzrosło jeszcze bardziej gdy ten okazał się być jej znajomym, niedawno poznanym. Osiągnęło jednak szczytową wartość, gdy rzeczywisty canis lapus, który wychynął zza krzaka przybrał postać nikogo innego, a nowego współlokatora - Austina.
- Uważaj na las nocną porą, nigdy nie wiadomo kto czeka za krzakiem – ostrzegł uprzejmie waderę, po czym przywołał zaciekawionego wilczycą psa i ruszył zapewne z powrotem w kierunku Zimowego Poranka.
Otrząsnąwszy się z zaskoczenia Minerva ruszyła w dalszą drogę. Przez niespełna godzinę włóczyła się po lesie rozmyślając intensywnie nad zaistniała sytuacją. Jej myśli całkowicie pochłonięte były tajemniczym policjantem-współlokatorem, jego likantropią oraz potencjalną możliwością, tudzież ryzykiem spotkania innych wilkołaków. Jak wielu ludzi, w których żyłach płynie wilcza krew zamieszkiwało Elmo? Czy panuje na tych terenach jakaś wataha? Jeśli tak, to czy dołączyłaby do niej, jeśli zgodziliby się ją przyjąć? Pytaniom nie było końca, a odpowiedzi ani widu, ani słychu. Wszelkie rozważania na ten temat zakończyły się, gdy łapy dziewczyny w końcu zaczęły odczuwać zmęczenie, a jej powieki ciążyć, jak gdyby były z ołowiu co groziło łatwemu potknięciu pośród leśnego gąszczu. Wtedy Starkówna uznała, że najwyższy czas nastał na powrót do swojego nowego lokum. Tak przynajmniej planowała, gdyż po zaledwie dwóch minutach zdała sobie sprawę, że totalnie nie wie, gdzie się znajduje. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo, a jednocześnie na tyle obco, że skutecznie mąciły w głowie wilkołakowi. Czarna wadera krążyła po lesie z nadzieją, że w końcu znajdzie drogę, znajomy świerk albo wyczuje jakiś charakterystyczny zapach, który naprowadziłby ją na właściwy szlak. Bezskutecznie. Zapewne na zegarze krótsza wskazówka zbliżała się do dwunastki, gdy Minerva dostrzegła pomiędzy smukłymi, czarnymi konarami drzew bladożółte światło. Pełna nadziei rzuciła się pędem w jego kierunku. Nagle las urwał się niczym kawałek ze Spotify gdy zabraknie Internetu, a pazury wadery zazgrzytały na asfalcie. Spłoszona tak brutalnym zderzeniem z cywilizacją wilczyca wskoczyła z powrotem w gąszcz pełna nadziei, że jej nie dostrzegł. Uspokoiła się jednak, gdy jej wyczulony słuch nie wykrył panicznych wrzasków czy zaniepokojonych szeptów. Przybrała swoją człekokształtną formę, otrzepała swój jakże reprezentatywny dres i powróciła na oświetloną latarniami ulicę. Była całkowicie pusta, co z jednej strony było jej na rękę – nikt nie był świadkiem wyłaniającej się z lasu o północy dziewczyny, lecz z drugiej niezbyt komfortowe zważywszy na fakt, że totalnie nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała i nie miała nawet kogo spytać o drogę. Nie widząc lepszego wyjścia z danej sytuacji ruszyła niespiesznym biegiem przed siebie. Innego dnia, gdyby towarzyszył jej inny, gorszy nastrój zapewne frustrowała by ją sytuacja, w której się znalazła, jednak jako że akurat tej nocy światopogląd miała wyjątkowo optymistyczny postanowiła pozwolić metaforycznemu losowi decydować o swojej trasie. To skręciła w lewo, to w prawo, to znowu w lewo… I po paru minutach dotarła do centrum miasteczka. Podziękowała w duchu za swoje groteskowe szczęście i przeszła do marszu. Wtedy do jej uszu dotarła muzyka. Głośna, rytmiczna, zdecydowanie klubowa. Myśl o miejscu pełnym wspaniale bawiących się ludzi i prawidłowo wyposażonym w napoje wszelkiej maści pobudził jej ośrodki pragnienia. W ustach jej zaschło, tak bardzo, że gotowa była napić się nawet wody z kałuży. Uznała jednak, że wolałaby zaspokoić pragnienie za pośrednictwem szklanki, w związku z czym ruszyła raźnym krokiem w kierunku klubu. Będąc jednak w połowie drogi i dostrzegając trzy wypindrzone lasencje mijające stojącego przy wejściu ochroniarza przypomniała sobie o swoim, niezbyt adekwatnym do miejscówki stroju. Dokonując wielkiej improwizacji rozpięła bluzę ujawniając ukryty dotychczas stanik sportowy Nike i obniżyła nieco dresowe spodnie odsłaniając w ten sposób płaski, nieco umięśniony brzuch. Wbrew pozorom Minerva nie należała do osób całkowicie zadowolonych ze swojej sylwetki, zdawała sobie jednak sprawę, że ciało wszelkiej maści odpowiednio wyeksponowane otwierało wiele drzwi. Między innymi, a wręcz szczególnie te prowadzące do klubów nocnych. Żwawym, pewnym krokiem ruszyła w kierunku wejścia starając się wyglądać całkowicie naturalnie. Nie spojrzała na ochroniarza z nadzieją, że sztuczka z rodzaju „jestem w tym przybytku aż nadto mile widziana” zadziała i ten ulegając sugestii nawet słówkiem nie piśnie, gdy będzie przechodzić obok. Gdy jednak poczuła silny uścisk na lewym ramieniu wywnioskowała, że wspaniały poszedł się…
- Nie tak szybko, panienko – rozbrzmiał stanowczy głos właściciela trzymającej dziewczynę ręki. – To klub, nie siłownia.
Aluzji do własnego stroju mogła się spodziewać. Postanowiła więc zaryzykować. Dla pełnej szklanki była w tym momencie gotowa na praktycznie wszystko.
- Ah, chodzi panu o strój – odparła frywolnie, odwracając się do wysokiego bruneta, starając się robić dobrą minę do złej gry. – Przegrałam zakład grając w butelkę z koleżankami. Już na mnie czekają w środku. I to dość długo…

Owen? Wpuścisz? Uwaga: audycja zawierała lokowanie produktów.

niedziela, 25 listopada 2018

Anna!

Imię: Posługuje się imieniem Anna i akceptuje zdrobnienie Ana. Znana jest również pod pseudonimem Lykaon lub też Likaon - obie wersję są poprawne.
Nazwisko: Jones
Płeć: Kobieta
Wiek: 22 lata
Data urodzenia: 20.03.1996
Orientacja: Heteroseksualna
GłosMonika Lewczuk
Profesja: Detektyw. Dorabia jako stajenna.
Miejsce zamieszkania: Black Forest
Charakter: Kiedyś byłam uważana za odbicie lustrzane mojego brata. Przesiadywałam samotnie w różnych miejscach i nie przeszkadzało mi to, a nawet czułam się z tym dobrze. Czas jednak było dorosnąć i otworzyć się do ludzi, choć przyznam, że na początku było ciężko. Mój wilczy gen wolał wszelkie zacisze, ja zaś chciałam czerpać z życia jak najwięcej. W życiu jednak pojawiło się kilka niewłaściwych ludzi, którzy tą radość z życia stłumili. Był to moment śmierci rodziców. Wtedy ponownie się odizolowałam od ludzi, mając jedynie busa i dostęp do konta bankowego. Gdyby nie mój brat, pewnie nadal bym tak żyła. To on zmienił moje patrzenie na świat. Jednak nie oczekuj na początku, że obdarzę Cię zaufaniem i przyjaźnią.     Dla nowo poznanych ludzi jestem neutralna i nieufna, choć nie przepadam za kobietami, tak po prostu. Wyjątkiem jest rodzina. Pamiętaj, jeśli będziesz dla mnie wredny, ja uderzę ze zdwojoną siłą. Nie działa to jednak z byciem miłym. Będąc miłym dla mojej osoby, będę dla Ciebie taka sama, nigdy nie wchodzę ludziom w dupę. Uwielbiam sarkazm, ironię i rzucanie przysłowiowym mięsem, lecz z umiarem. Mimo tego, jestem człowiekiem kulturalnym i wyrozumiałym. Służę więc pomocą, o ile będę widziała w tym sens. Za dnia spokojna dusza, która wykonuje swoje obowiązki, a wieczorami skupiona na rozwijaniu zainteresowań. Od czasu do czasu wyskoczę ze znajomymi do klubu, lecz raczej unikam alkoholu. Nie jestem typem kobiety, która wskoczy z obcym facetem do łóżka czy każdego dnia świeci dupą i cyckami. Szanujmy się drogie panie, jesteśmy bezcenne. Nie brakuje mi odwagi, gdyż życie samotnie w dziczy jest czasem wyzwaniem. Nie jestem też osobą szukającą problemów, więc jeśli jest sprawa, która mnie nie dotyczy, nie wtrącam się. Wyjątkiem są przyjaciele z problemami i praca. Szanuje każdego, nie ważne jakiej jest religii czy orientacji i tego szacunku będę oczekiwać także od Ciebie. Nie wywyższam się i szanuję pieniądz, gdyż ten może skończyć się w najgorszym momencie. Ciężko jest mnie wkurzyć czy wytrącić z umysłowej równowagi, gdyż wyćwiczyłam spokój i cierpliwość do granic możliwość. Gdy jednak dojdzie do agresji.. jestem nieobliczalna. Nigdy nie wiem jak zareaguję, więc nawet nie próbuj uszkodzić bariery zen. Gdy uznam, że jesteś dobrym człowiekiem, mogę być Twoją przyjaciółką. Ostrzegam też, że zdradzona jestem niebezpieczna, więc jeśli mówię coś w tajemnicy, nadal ma tą tajemnicą być. Z natury jestem delikatna, lecz jeśli ktoś się prosi o śliwę pod okiem, to ją dostanie. W skrócie - bądź dla mnie miły, a będziemy żyć w zgodzie.
Aparycja: Brunetka wyróżnia się naturalnymi dredami, o które dba każdego dnia. Pokazują one jej inność, choć nie przepada za wyróżnianiem się w tłumie. Oczy zaś przybrały niemalże czarny kolor, czasem jednak widać prześwity brązu. Podkreśla je lekkim makijażem, lecz karnacja jest w pełni naturalna. Na ogół brunetka mierzy sto sześćdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu, a przewagę mają tutaj zgrabne nogi. Ciało ciemnowłosej jest delikatne, a zarazem zadbane. Zachowana jest kobieca figura i gdzie nie gdzie widać lekki zarys mięśni. Kobieta ubiera się schludnie, lecz nie podąża za modą. Od swetrów i bluz, po skórzane kurtki i płaszcze. Spodnie przeważnie elastyczny jeans, choć czasem wyskoczy gdzieś w damskim dresie. Jak leginsy to tylko z grubszego materiału. Z obuwia wybiera głównie adidasy, lecz jeśli chodzi o strój wizytowi, wtedy zawsze buty na podwyższeniu. Nie przepada za sukienkami, lecz jeśli trzeba, założy jakąś czarną lub czerwoną.
Wygląd: Nie różni się za bardzo od innych białych wilków. Wyjątkiem jest jej niewielki wzrost, przez co często mylona jest z wilkiem karłowatym. Mimo tego, ma mocny zgryz i dużą siłę w łapach, a sam wzrost może być też plusem, gdyż wejdzie tam, gdzie wielki wilk się nawet nie wciśnie.
Rodzina:
✚ Austin Kalif Jones - ukochany braciszek, jej bohater.
✚ Lora Jones - Matka kobiety, która została zamordowana. Była bardzo dobrym lekarzem oraz ratownikiem medycznym.
✚ Kevin Jones - Ojciec kobiety, również został zamordowany. Pracował w biurowcu na bardzo ważnym stanowisku.
Partner: Aktualnie nie posiada, choć kiedyś miała dwóch partnerów - jeden skończył z połamaną ręką przez samego Austina, drugi zaś został wpakowany do więzienia przez samą Anne. Aktualnie nie szuka i nie ma w planach założenia rodziny.
Historia: Urodziłam się pierwszego dnia wiosny, podczas całkowitego zaćmienia słońca. Jako drugie dziecko rodziny Jones, byłam dobrze traktowana i pilnowana przez samego bohatera - mojego starszego brata. Chodziłam do tej samej szkoły co on i często słyszałam, jak bardzo się od niego różnię pod względem charakteru - on skłonny do bójki, ja zaś gasiła ogień słowem. Nie przepadałam za przemocą, choć nie raz byłam zmuszona zdzielić komuś w twarz. Na ogół ludzie za mną nie przepadali, ja za nimi tak samo. Stałam się osobą lekko aspołeczna i wolałam skupić się na sporcie lub szkicowaniu oraz ścisłej nauce, która nigdy mnie nie nudziła. W szkole sięgałam samych szczytów, przez co nazywana byłam kujonem oraz rozpieszczonym dzieckiem, co prawdą nie było.
Z roku na rok stawałam się bardziej "dzikim" człowiekiem, który chłonął wiedzę jak gąbka wodę, lecz nie była to zwykła wiedza, a chodziło o zioła i naturalne sposoby leczenia. Miewałam dziwne sny, które za dnia nie dawały mi spokoju. Często przybierałam wilczą postać i uciekałam w las, gdyż tak kazała mi natura. Rodzice w pełni to rozumieli i często mi pomagali to wszytko pojąć.
W dniu ataku na nasz dom, o którym jeszcze wtedy nie wiedziałam, grałam partyjkę kart z bratem. Nie brakowało śmiechu i wygłupów, lecz konieczność porannego wstania do szkoły zmusił nas do zakończenia gry. Rozeszliśmy się do swoich pokoi, lecz ja nawet nie miałam ochoty na sen. Zaczęłam więc szukać jakiejś ciekawej książki, lecz wszystko było już przeze mnie przeczytane. Poszłam więc do domowej biblioteki i gdy upewniłam się, że wszyscy śpią, sięgnęłam za jedną z "zakazanych książek", która chowała się w tutejszej skrytce, o której wiedzieć nie powinnam. Nie wiem czemu skryli mitologię nordycką w takim miejscu. Zaczęłam ją czytać i już po kilku zdaniach wsiąknęłam w jej treść. "(...) Jedno dziecię przyjdzie w pełni i będzie to Hati, drugie zaś dziecię pojawi się o zaćmieniu, a nazwę będzie nosić Skoll (...) w pokoju żyć będą, lecz ich wojna klęskę przyniesie. Jedynym ratunkiem Fenrir będzie...". Ten fragment dał mi dużo do myślenia i wczytałabym w dalszą część, lecz nagle usłyszałam ciężkie kroki w całym domu. Mój wilczy instynkt znacznie się wyostrzył i kazał mi być czujnym. Najpierw myślałam, że to Austin się gdzieś wybiera, lecz nagły dźwięk prądu zdecydowanie odrzucił tą myśl. Krzyki, jęki i odgłosy walki wzbudziły we mnie.. strach. Przytuliłam książkę do siebie i wsunęłam się pod dębowe biurko ojca. Zamarłam w bezruchu gdy drzwi biblioteki nagle się otworzyły. Szukali mnie. Czułam przechodzący przez moje ciało dreszcz, który schładzał moje ciało. Serce waliło tak mocno, że czułam nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Słyszałam jak ich kroki zbliżają się właśnie do mnie, zaś ich słowa o mojej śmierci jeszcze bardziej napawały mnie strachem. Skarciłam samą siebie za kulenie ogona. Odłożyłam po cichu książkę obok i zerknęłam na okno. Wzięłam wdech i szybko do niego podbiegłam, następnie je otworzyłam i uciekłam. Zniknęłam na długo z tamtych okolic. Wilcze łapy poprowadziły mnie kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset kilometrów od domu.
Z czasem jednak wróciłam w rodzinne strony, zabrałam swoje rzeczy do busa i prowadziłam koczowniczy tryb życia. Nie miałam stałego miejsca zamieszkania, lecz kontynuowałam naukę w prywatnej szkole, później zaś na prywatnej uczelni. Od czasu do czasu pomagałam tutejszej policji, która przyjęła mnie na stanowisko detektywa. Mojego brata znalazłam w dość nieprzyjemnej sytuacji, gdyż podczas ataku na bazę mafii Hektor, którą sama śledziłam. Biedaczek spadł z budynku i uznali go za martwego, ja zaś miałam plan. Wyleczyłam go, przywróciłam do życia wyłączenie naturalnymi sposobami, o których tak naprawdę nie wiedziałam, lecz moje drugie Ja wiedziało co robić. Patrząc tak na spokojne życie Austina stwierdziłam, że czas zacząć również normalne życie. Sprzedałam busa i kupiłam inny pojazd, po czym zamieszkałam w Elmo.
Ciekawostki:
✴ Umie shuffle dance.
✴ Ze względów naturalnych lub też biologicznych, nie może mieć potomstwa.
✴ Kocha wszystkie zwierzęta żyjące na ziemi oraz zna większość roślin. Posiada dużą wiedzę na temat fauny i flory oraz jak posługiwać się ziołami.
✴ Dobrze posługuje się bronią palną oraz ostrzami. Posiada czarny nóż łowcy, wykonany ze srebra, oraz łuk.
✴ Pomimo bycia kobietą, zna się co nie co na pojazdach cztero oraz dwukołowych.
✴ Lubi szybką jazdę samochodem oraz motocyklem.
✴ Od zawsze interesowała się różnymi językami, przez co nauczyła się rosyjskiego, japońskiego oraz niemieckiego. Od czasu do czasu powie też coś po francusku, lecz zna tylko podstawy.
✴ Marzy o posiadaniu własnego wierzchowca.
✴ Szybko opanowała hakowanie komputerowe.
✴ Posiada czarnego Dodge Chargera SRT Hellcat z silnikiem HEMI V8 o zaskakująco dużej pojemności 6,2 litrów, kryjące w sobie jeszcze więcej mocy (szacowane na blisko siedemset koni mechanicznych!). Skrzynia jest półautomatyczna posiadająca funkcję city oraz sport.

sobota, 24 listopada 2018

Od Austina CD Naomi

   "Rano" obudziłem się w znacznie lepszym nastoju, niż kiedykolwiek wcześniej. W moich objęciach spała ciemnowłosa Naomi i oczywiście oby dwoje byliśmy pozbawieni ubrań. Powoli zacząłem przypominać sobie wczorajszy dzień.. a może raczej dzisiejszą noc. Alkohol, taniec, zabawa w klubie i nie tylko. Lekko westchnąłem i spokojnie odsunąłem się od brunetki, spojrzałem na jej śpiącą buźkę, po czym delikatnie pocałowałem ją w czoło. Sam nie byłem pewny, czy dobrze robię, lecz przy niej sterują mną serce. Coś każe mi zatrzymać ją przy sobie, lecz z drugiej strony umysł odciąga mnie od tego pomysłu, gdyż obawia się odrzucenia. Te przemyślenie przerwało mi spokojne pukanie do drzwi naszego pokoju, więc wstałem z wygodnego łóżka i ubrałem na siebie spodnie, a po drodze koszulkę. Zaczesałem dłonią włosy i skierowałem się do źródła dźwięku, a po otwarciu drzwi, zauważyłem stojącego w progu Victora.
- Już myślałem, że was porwali - zażartował mężczyzna i wszedł do środka za moim pozwoleniem.
- Oczywiście - odparłem zamykając za nim drzwi, po czym podskoczyłem do drzwi sypialni, które również zasunąłem. Wolałem żeby nie widział Naomi w takim stanie. - Coś się stało, że przyszedłeś? - spytałem próbując się jakoś dobudzić.
- Sprawdzam, czy wszystko w porządku - odpowiedział rozglądając się - Victoria mówiła, że czasami kręcą się tutaj dziwni ludzie - dodał zatrzymując na mnie wzrok.
- Czekaj, czekaj.. kto ? - zmrużyłem lekko oczy z uśmiechem.
- Taka jedna.. - odparł uciekając wzrokiem - Poznałem ją kilka lat temu i.. spodobała mi się, lecz miała wtedy męża, a nasz kontakt się urwał. Spotkałem ją w restauracji i jakoś tak wyszło, że teraz siedzi w moim pokoju - wyjaśnił kończąc westchnięciem.
- To brawo, kiedy ślub? - spytałem z wrednym uśmiechem przypominając sobie, jak to on zadał mi takie samo pytanie.
- Oj jak najszybciej - zaśmiał się i wnet zerknął na telefon - Musze już iść. Trzymaj się - rzucił szybko i skierował się do wyjścia.
Pożegnałem go i zamknąłem za nim drzwi, po czym postanowiłem się w końcu ogarnąć. Wyjąłem z szafy normalne ubrania i wskoczyłem do łazienki, a szczególnie do obecnej tutaj wanny. Odprężenie, relaks i uspokojenie umysłu, tego mi brakowało. W sumie to jeszcze przydałby się masaż, no ale to z czasem.
   Gdy oby dwoje byliśmy już najedzeni i gotowi do wyjścia, ruszyliśmy zwiedzać Miasto Aniołów. Niby już tutaj byłem, lecz bez tak pokręconej osoby jak Naomi. Przy niej wszystko było takie inne, takie ciekawsze i zachęcające do zwiedzania. My bawiliśmy się dobrze, a ludzie patrzyli na nas jak na dzieci lub dwójkę kretynów, co jeszcze bardziej nakręcało nas do wygłupów. Przez to dzień zleciał nam bardzo szybko i znów nastał wieczór, lecz i na taką porę miałem pomysł. Gdy brunetka odniosła swoją zdobycz do pokoju, zaproponowałem wypad do największego klubu w LA i nawet się zgodziła. Widząc przed hotelem jednego z naszych kierowców, poprosiłem go, aby nas tam podrzucił. Z uśmiechem wskazał na auto i gdy wsiedliśmy do jego środka, od razu skierował się do celu. Przygrywała nam taneczna muzyka, przez co nie brakowało śmiechów w pojeździe i tyle dobrego, że trafił nam się wyluzowany kierowca i nie miał pretensji odnośnie zachowania.
Po kilku minutach, kierujący zatrzymał się w wyznaczonym miejscu i nim wysiedliśmy, dał nam dwie karty, które upoważniają nas do darmowego wejścia do klubu. No tak, wszystko jest opłacone przez górę. Przyjąłem podarunek i wraz z brunetką poszliśmy do wielkiego budynku. Jego wygłuszenie było na tyle dobre, że nie było słychać grającej w środku muzyki, lecz gdy tylko minęliśmy jego próg, wpadliśmy w rytm imprezowej nuty. Dym, lasery, bar, kobiety.. ale to pomińmy, no i oczywiście DJ, który puszczał nawet dobre składanki.
  Jako, że oby dwoje zeszłego wieczoru przesadziliśmy z alkoholem, dzisiaj skończyło się na dwóch szotach, tak na rozluźnienie.  Nie potrzebowaliśmy większej ilości procentów, gdyż bez tego bawiliśmy się świetnie. W pewnym momencie zainteresowany godziną zerknąłem na zegarek i zauważyłem tylko trzy cyferki, gdyż było grubo po drugiej w nocy. No nieźle. Wspomniałem o tym brunetce, gdyż jutro mamy powrót do domu. Przyjęła fakt do siebie i skierowaliśmy się w stronę łazienek, by choć trochę pozbierać myśli oraz załatwić swoje potrzeby. Trudno było nam opuścić klub, gdyż póki człowiek młody, to ma ochotę się bawić, więc usiedliśmy przy barze i obserwowaliśmy ludzi delektując się zwykłymi sokami bez procentów. Padały dziwne komentarze, przez co znów mieliśmy głupawkę, a zarazem własną zabawę. Przyznam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem. Jednak chyba nikt nie spodziewał się tego, co po chwili nastąpiło. Nagły wybuch przy konsoli, stłumiony pisk w mojej głowie i panikujący ludzie szukający wyjścia, zaś ludzie siedzący przy barze znajdowali się powaleni na podłodze.. w tym ja z Naomi. Podniosłem się najszybciej jak mogłem i lekko chwiejnym krokiem podbiegłem do brunetki, która o dziwo znajdowała się nieco dalej ode mnie. Była przytomna, lecz trochę oszołomiona.
- Nao.. wstawaj - powiedziałem szybko pomagając jej wstać.
- Co się właśnie stało..? - rozglądnęła się po klubie.
- Sam chciałby to wiedzieć - mruknąłem i rozglądnąłem się za wyjściem, przy którym nie było tak wielu ludzi - Chodź stąd - dodałem pośpieszając nas w stronę drzwi bocznych.
Zdążyłem zauważyć, że główne wejścia zostały zablokowane, a właśnie tam pchali się ludzi. Szybko dało się wyczuć swąd spalenizny oraz ciemny dym unoszący się znad konsoli DJ'a. Jednak nie była to wadliwa elektronika, a raczej jakiś ładunek. Przez zapach palonych kabli przedzierał się proch oraz siarka, co świadczy o obecnym tutaj ładunku. Nagle nastąpił drugi wybuch przy głównych drzwiach. Nie chciałem się nawet przyglądać ofiarom i własnym ciałem wyważyłem obecne przed nami drzwi boczne. Z daleka dało się usłyszeć dźwięk służb pomocy, a sam dym zaczął uciekać przez okna i drzwi, zaś ludzie którzy przeżyli, uciekali przed siebie.
Przed nami była boczna uliczka, która prowadziła do głównej drogi, więc żeby nie zostać ofiarą kolejnego wybuchu, zaczęliśmy biec przez jej długość. Jednak jak wiadomo, wraz z Nao lubimy plątać się w jakieś głupie sytuację i tym razem nie było inaczej. Świst z cichej broni i nagłe ukłucie w moje lewe ramie. Ból szybko przybrał na sile, a intuicja kazała mi sięgnąć za źródło bólu. Zaraz w dłoni trzymałem czerwoną strzałkę, którą to poluje się na dzikie zwierzęta, by te zostały uśpione. Nie spodobało mi się to ani trochę. Zwolniłem bieg i mimowolnie osunąłem się na kolana opierając się rękoma o ziemię.
- Austin, co jest..? - zatrzymała się obok mnie brunetka.
- Uciekaj Nao - mruknąłem walcząc z uczuciem snu - Uciekaj! - rzuciłem czerwona strzałkę pod nogi ciemnowłosej.
- Nie..
- Uciekaj, kurwa..! - warknąłem padając całkiem na ziemię.
Nao jak to Nao, nie lubi słuchać się rozkazów i zamiast uciekać, stała przy mnie czekając na zbawienie, które i tak nie nastąpiło. W tym czasie usłyszałem drugi świst, lecz tym razem strzałka trafiła w moją towarzyszkę, która zaraz osunęła się obok mnie.
- Likantrop! - usłyszałem krzyk mężczyzny, która prawdopodobnie do nas strzelał.
Będą w połowie przytomny, słyszałem kroki kilku osób oraz podjeżdżające do nas auto. Jednak moją uwagę przykuł rosyjski akcent, co już mi się nie spodobało. Próbowałem jakoś wstać, zareagować, lecz jedna dawka skutecznie mnie obezwładniła. Byłem zły na siebie, lecz jeszcze bardziej na Naomi, która miała czas na ucieczkę. Gdy mężczyźni byli już przy nas, oberwałem dość mocno w twarz z kolby karabinu...
***
Poczułem zimno. Syberyjski chłód wdarł się do mojego nosa i uświadomił mnie, że nie jestem w ciepłym Los Angeles czy bezludnym Elmo. Czułem uwiązania na moich rękach oraz nogach, co znaczyło porwanie, uwięzienie. Otaczała mnie ciemność, pustka, a może nawet nicość. Wszelki dźwięk stłumiony i niezrozumiały dla zmęczonego organizmu. Dopiero po kilku minutach oddech się uspokoił, a wilcze zmysły zaczęły w pewnym stopniu funkcjonować. Zdałem sobie sprawę, że nie jestem w ciemni, lecz moje oczy były związane jakąś szmatą, zaś usta były skutecznie zakneblowane. Ciało uświadomiło mnie o bólu, który objąłem całego mnie. Siedziałem na betonie, oparty o betonową ścianę, a jedyne co czułem w powietrzu to strach i śmierć. Ręce miałem za sobą, więc pozbyłem się opaski z oczu kolanami, które podciągnąłem do siebie. Jedna lampka wisząca na środku betonowego pomieszczenia, która oświetlała to coś.. Zaś obok mnie siedziała nieprzytomna Naomi. Nie miałem nawet siły na reakcję..

Naomi?

sobota, 24 listopada 2018

Od Jake'a CD Gabriela

- To ciekawe. - mruknąłem, i odłożyłem płytę w odpowiednie miejsce.
Po chwili byliśmy już przed sklepem spożywczym. Wysiedliśmy z mustanga, kierując się do środka supermarketu. Każdy z nas wziął sobie koszyk, i poszedł pakować do niego potrzebne rzeczy. Ja wziąłem mleko wegańskie (nie, nie jestem weganinem; po prostu lubię te mleko), zwykłe mleko, kawę do ekspresu, masło, chleb, i małą zgrzewkę mojego ulubionego piwa.
Po zrobieniu zakupów, wsiedliśmy z powrotem do czerwonego mustanga Gabriela, postawiliśmy siatki z zakupami na tylnych siedzeniach, i ruszyliśmy do domu.
Droga powrotna minęła nam w totalnej ciszy, nie licząc oczywiście radia z którego płynęły ostre nuty.
***
Pospiesznie wyszedłem z Po Bratersku, po drodze zapinając kurtkę. Nie miałem ochoty przechodzić do lasu naokoło płotu, toteż po prostu sprawnie przez niego przeszedłem.  Ruszyłem pędem w głąb lasu, od czasu do czasu zerkając na księżyc, który to był częściowo ukryty za chmurami.
Gdy dotarłem bezpiecznie daleko w głąb lasu, rozejrzałem się dookoła, aby upewnić się, czy aby na pewno nie ma w okolicy żadnego człowieka. Wytężyłem też słuch i węch.
Gdy byłem już stuprocentowo pewien, że w pobliżu nikogo nie ma, wpatrzyłem się w jasną tarczę księżyca. W końcu cały się odsłonił... Poddałem się przemianie.
W wilczej postaci pobiegłem w stronę rzeki, dzielącej tereny Zewu Natury z terenami Hostis. Miałem zamiar udać się do kryształowej jaskini, a później do ciepłej jaskini stalaktytów.  Kto jak kto, ale ja nie mam zamiaru marznąć o tej porze roku, przy wietrze, w środku nocy.
Niestety los chciał bym po drodze, zeskakując akurat z małego pagórka, wskoczył prosto na jakiegoś długowłosego, czarnego basiora. Rzecz jasna od razu od niego odskoczyłem.
Heh, jego zapach znam już chyba za dobrze...
- No proszę, proszę. Od kiedy to pan Gabriel wychodzi z domu? - zakpiłem.


Gabi? B) Niech se porzucają tekstami i sarkazmami oboje... hyhy 8)

sobota, 24 listopada 2018

Od Naomi CD Austina

Po tym małym incydencie impreza trwała w najlepsze, a inni goście nie zauważyli zniknięcia zarówno naszego jak i uporczywego mężczyzny przez co odetchnęłam z ulgą. Dobrą zabawę przypieczętowaliśmy kilkoma szklankami wina, chociaż z początku miałam w planach w ogóle go nie pić, no ale tak jakoś wyszło. W między czasie jeszcze trochę potańczyliśmy nieco przeszkadzając innym ludziom na parkiecie, aczkolwiek oni reagowali na to tylko wyrozumiałymi uśmiechami i spojrzeniami pełnymi rozbawienia. Cóż za mili ludzie... W każdym razie równo do godziny trzeciej byliśmy na nogach i wyszliśmy praktycznie jako ostatni. Gdy uderzył mnie nadmiar świeżego powietrza, a zimna noc dała o sobie znać tylko przylgnęłam bardziej do Austina i wsiadłam do auta, które miało zawieźć nas do naszego hotelu.
Znalazłszy się w pokoju pozbyłam się strasznie nie wygodnych butów i kątem oka obserwowałam naprawdę dobrze prezentującego się bruneta.
Ale przecież nic nas nie łączy.
Mężczyzna objął mnie od tyłu w talii i zostawił na mojej skórze motyli pocałunek, na co syknęłam kompletnie zaskoczona. Obdarzył moje ciało kolejnymi muśnięciami, a na sam koniec pozbawił mnie drogiej sukienki i rzucił nawet nie patrząc gdzie. Później to ja nieco przejęłam inicjatywę i usiłowałam rozpiąć jego koszulę co szło dość opornie. W każdym razie złączyłam nasze usta w pocałunku po czym na mojej twarzy zagościł nikły uśmiech. Dalsza akcja rozgrywała się szybko -
praktycznie nadzy udaliśmy się do sypialni, pozbyliśmy się również bielizny i cały czas całowaliśmy się jakby świat wokół nie istniał. Gdzieś w międzyczasie Austin szeptał mi do ucha czułe słówka, a ja tylko wzdychałam głęboko i błądziłam dłońmi po idealnie umięśnionym ciele mężczyzny. Podekscytowanie całkowicie mnie wypełniło, a myśli zajmował tylko on. Dobra, to nie tak miało wyglądać, bo przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi...
Wykorzystując chwilę jego zdezorientowania usiadłam okrakiem na jego udach i zasypałam jego szyję pocałunkami na co on tylko się zaśmiał i również cicho syknął, kiedy zrobiłam mu malinkę.
 - Przepraszam, to było silniejsze ode mnie. - Cmoknęłam go jeszcze w usta i pozwoliłam przejąć przysłowiową dominację. Punkt kulminacyjny nadszedł nie tak szybko, bowiem oboje chcieliśmy nacieszyć się sobą jakby to już więcej miało się nie powtórzyć.
*~*~*~*~*
Z samego rana poczułam niewielki ból w głowie i mimo kilku godzin snu dalej pozostałam niewyspana. Spojrzałam na zegarek 10:18. Dobra może spałam trochę za długo... Schowałam się pod kołdrą chcąc odciąć się od całego świata i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z kilku wydarzeń, które zdarzyły się poprzedniej nocy. Moja twarz momentalnie pokryła się czerwonym kolorem i zaczęła przypominać buraka. Świetnie! Skarciłam się w duchu i jęknęłam przeciągle. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nigdzie wokół nie ma Austina. Chwila, co?
Szybko się ubrałam w bardziej normalne ciuchy (czytaj: wyjęłam z szafy pierwsze co rzuciło mi się w oczy) i w kilku podskokach znalazłam się w łazience zamknięta na klucz, gdyby komuś zachciało się mnie odwiedzić. Ogarnęłam swoją upośledzoną twarz, uczesałam  się i przy okazji wzięłam prysznic, a na sam koniec ubrałam się. Ostatni raz zerknęłam w lustro i stwierdziłam, że nie wyglądam najgorzej. Akurat gdy wychodziłam, drzwi wejściowe drgnęły, a przez nie wychyliła się niezwykle zadowolona głowa bruneta.
 - Widzę, że księżniczka się obudziła. - Kopnął drzwi, przez co zauważyłam, że niesie tacę ze śniadaniem.
 - A książę przyszedł spełnić jej zachcianki. - Uśmiechnęłam się wyciągając rękę po tacę niczym dziecko po cukierka.
 - Najwyraźniej. - Mruknął wyraźnie lustrując mnie wzrokiem i patrząc na mnie badawczo, aczkolwiek nie wspominał ani słowem o wczorajszym wydarzeniu za co byłam mu wdzięczna bo jeszcze nie poukładałam sobie w głowie tego wszystkiego.
 - Mamy jakieś plany na dzisiaj? - Spytałam z pełnymi ustami.
 - Zwiedzanie, łażenieee i tak dalej... - zaczął wymieniać.
 - Mi pasuje - Wzruszyłam ramionami i oddałam mu pustą już tacę. - Dziękuję! - Uśmiechnęłam się.
Tak więc, Austin również przebrał się w normalniejsze ciuchy i odnosząc po drodze naczynia ze śniadania przy okazji wyszliśmy z hotelu na spacer. Oczywiście zawędrowaliśmy do znanego wszystkim, ogromnego napisu Hollywood. Przeszliśmy się Aleją Gwiazd podziwiając znane nazwiska i na sam koniec zahaczyliśmy o Disneyland, bowiem zaczęło się ściemniać i nie starczyłoby nam czasu na nic bardziej ambitnego. Skorzystaliśmy z wielu atrakcji, jednej z większych kolejek, domu strachu, jakiejś karuzeli i strzelaliśmy do buteleczek chcąc wygrać wielkiego miśka. Oczywiście jako silna i niezależna kobieta poszłam jako pierwsza chcąc udowodnić brunetowi, że mi się uda. Przeliczyłam jednak moje możliwości i po trzecim razie się poddałam.
 - Patrz jak to się robi. - Z tryumfem wyłożył dolary na ladę i sięgnął po zabawkowy pistolet.
Założyłam ręce na piersi patrząc ze zirytowaniem na mężczyznę, który już po chwili targał za sobą wielką pandę.
 - Nie dziękuj. - Puścił mi oczko.
 - Phi... Sama też bym ją wygrała.
 - Tak, tak na pewno krasnalu. - Poklepał mnie po głowie.
 - Spadaj! - pisnęłam, co zabrzmiało na tyle komicznie, że się zaśmiał.
Przez dalszą część drogi nie odzywaliśmy się zbytnio. Było trochę zimno więc przytulałam się do maskotki i z zaciekawieniem oglądałam ładnie oświetlone budynki dookoła. Na szczęście byliśmy już blisko hotelu i niedługo otuli mnie ciepły kocyk, a pyszna latte rozgrzeje od środka.
 - Co ty na to żeby jeszcze skoczyć do klubu? To grzech być w Los Angeles i nie być na żadnej imprezie. - Spytał patrząc z nadzieją.
 - Okej. - Wzruszyłam ramionami. - Ale najpierw muszę odłożyć miśka do pokoju.
 - To leć szybko, a ja tu poczekam. - Rzucił mi klucze które złapałam w locie i włożył ręce do kieszeni podczas, gdy ja szybko udałam się do mieszkania.
Wracając zastałam go czekającego w recepcji.
 - Gotowa? - Skinęłam głową.
 - Do którego idziemy? - spytałam.
Brunet wskazał palcem na wysoki i dobrze oświetlony budynek z napisem Lux. 
 - Najlepszy klub w mieście założony przez Lucyfera Morningstar'a. Może słyszałaś, dość znany facet. [Nie mogłam się powstrzymać okej xDD]
 - Zapowiada się ciekawie. - Powiedziałam patrząc z zafascynowaniem na ogromną budowlę.

Austin? Jakże piękny dzień dobiega końca :c