Ariana | Blogger | X X

niedziela, 30 czerwca 2019

Od Bruna CD Genevieve

~•~●~•~
Obudziłem się na podłodze w sypialni, zupełnie nieświadomy co się właściwie dzieje. Fakt że dookoła leżały kawałki szkła, a okno było wybite, wcale nie pomagały mi w przyswojeniu informacji.
Genvieve. Burza. Kamienie. Listy napisane krwią. To wszystko zaczyna nabierać sens...
O nie. Czyli że to nie był tylko zły sen... Ona... Ją na prawdę porwali. Albo raczej zmusili do poddania się...
Kurde... Jeśli zawiadomię policję, to może się źle skończyć. Bardzo źle... Ale przecież nie dam rady sam! W takim razie... Co mam robić?
W sumie... Mógłbym zebrać grupę i ruszyć na poszukiwania. Ale jak szukać? Nie wiem nawet, kto ją porwał... A przecież nie dam rady przeszukać całego świata! Cholera. Jestem w dupie.
Dobra. Trzeba zachować zimną krew. Nie wiadomo, ile zajmą mi poszukiwania, więc lepiej ogarnąć ten bajzel, skoro mam tu przecież żyć. Później omówię sprawę ze swoim najlepszym przyjacielem - Dake'iem. Razem na pewno coś wymyślimy...
Na niego od zawsze mogłem liczyć. Był ze mną wtedy, kiedy zostałem znokautowany... Był też w wielu innych, trudnych dla mnie momentach... W końcu od tego są przyjaciele, no nie?
***
- ...i właśnie dlatego chciałem się z tobą spotkać. - westchnąłem ciężko, dotykając palcami skroni.
- Spoko stary, na pewno coś wymyślimy. - przyjacielsko poklepał mnie po ramieniu.
Po kilku minutach intensywnych rozmyślań, ponownie się odezwał:
- A może...
- Co? - spojrzałem na niego z nadzieją w oczach.
- Wróć na ring, Bruno. Ćwicz w wolnym czasie.
- Oszalałeś do reszty?!
- Jeżeli będzie konieczna walka, nie dasz rady. A przeciez kiedyś byłeś mistrzem boksu, ziom!
- Kiedyś. Później sam wiesz, co się stało. Czemu więc miałbym dać rady teraz?
- Porażki się zdarzają. Popatrz na te wszystkie wcześniejsze zwycięstwa! Pomyśl o bezpieczeństwie Gen!
Pomyśl o Gen... Genevieve...

Genuś? Sorka za takiego gniota. Nie starałam się bo mam bezwen, a musiałam odpisać...

niedziela, 23 czerwca 2019

Od Genevieve CD Bruno

Cała roztrzęsiona wstałam i podeszłam do jednego z "całych" okien, wychodzących na las. Moje nogi były jak z waty, przez co miałam wrażenie, że każdy kolejny krok zakończy się bolesnym upadkiem. Odchyliłam delikatnie fragment zasłony. Stali tam. Było ich trzech, wszyscy w ludzkiej postaci, każda z twarzy była dla mnie dobrze znana. Wszyscy wyczekująco wpatrywali się w wybite okno. Nie widzieli mnie, jednak wiedziałam, iż czują oni moją obecność i nie odejdą, póki nie dostaną tego po co przyszli. A chcieli mnie. Chcieli mojej śmierci, pragnęli mojego cierpienia. Wilki nigdy nie zapominają, dobrze o tym wiedziałam. Pomimo upływu czasu rana w ich sercach po stracie towarzysza nie zabliźniła się, a ja byłam pewna, że będzie krwawić dopóki nie zaznają zemsty. Byli cierpliwi. Nie mogłabym ukrywać się w nieskończoność, byli tego świadomi. Członkowie tejże watahy nie mieli skrupułów, nie znali granic, mogli posunąć się do najbardziej haniebnego czynu, byle tylko osiągnąć swój cel. Chcąc czy nie musiałam się im oddać. Nie dla dumy, nie dla honoru... Ze strachu. Z strachu o bliskich. Tak, bardziej niż pewne było, że chcąc uderzyć we mnie uderzyliby w moich przyjaciół, a było to ostatnim czego chciałam.
- Co tu się dzieje? - szepnął Bruno wprost do mojego ucha, a ja zadrżałam czując bliskość jego ciała na moich plecach.
- Nie mogę ci powiedzieć. - odparłam, odwróciwszy się do niego i przyciskając się do jego klatki piersiowej. Następnie wspiąwszy się na palcach złożylam na jego ustach krótki, niemniej jednak czuły pocałunek. Uczyniwszy to, cofnęłam się o kilka kroków, łącząc jedynie nasze palce, jako formę ostatniego, pożegnalnego dotyku. - Nie mogę ci powiedzieć, ale chcę żebyś wiedział, że dziekuję ci za wszystko i przepraszam, że nigdy nie byłam na tyle odważna, by powiedzieć ci prawdę. - mruknęłam, wpatrując się w jego błękitne oczy. - Cokolwiek by się działo zostań tu, tu jesteś bezpieczny. Kocham cię Bruno. Bardzo cię kocham, chcę, żebyś to wiedział. - wyszeptałam, by chwilę później wyszarpnąć swoją rękę i wybiec z mieszkania. Łzy szkliły się w moich oczach, a cichy szloch mieszał się z dźwiękiem skrzypiących schodów. Gdzieś w tle słyszałam błagalne prośby rudowłosego, bym wróciła, jednak ja wiedziałam, że jeśli się zatrzymam i spojrzę za siebie, już nie zdobędę się na to by stąd wyjść, co sprowadzi na nas gniew watahy. Przed drzwiami wyjściowymi zatrzymałam się na ułamek sekundy, by wziąć głęboki wdech, a potem dumnie uniosłszy głowę przekroczyłam przez próg, stawiając czoła trójce wrogów, która na mój widok uśmiechnęła się paskudnie.
- Proszę, proszę... Cóż za odwaga. - zaśmiał się jeden z nich, a ja poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku. Pozostała dwójka podeszła do mnie i schwyciła z ramiona, by mieć pewność, że nie ucieknę.
- A teraz pójdziesz z nami, suko! - powiedział ich przywódca, unosząc mój podbródek i zmuszając bym patrzyła prosto w jego ciemne ślepia. - I nie próbuj żadnych numerów. - ostrzegł mnie, po czym gestem ręki nakazał swoim podwładnym ruszać. Szybkim tempem ruszyliśmy w głąb lasu, by ostatecznie dotrzeć do czarnego, terenowego samochodu, do którego zostałam wręcz wrzucona. O nic nie pytałam, nie odzywałam się ani słowem. Coś w mojej głowie powtarzało mi, że postąpiłam dobrze.

Bruno?

sobota, 22 czerwca 2019

Od Jimina cd Andrewa

Chcąc znaleźć najlepszy klub w całym Los Angeles wystarczyło wpisać w przeglądarkę kilka fraz, by ujrzeć wielki napis Lux na większości ze stron.
- Lux? - wyszeptał Andy. - Nie słyszałem - zniesmaczył się.
- Co?! Jak do cholery można nie słyszeć o najlepszym i najbardziej ekskluzywnym klubie w całej Kalifornii?
- Nie wiem, mam to gdzieś - Wzruszył ramionami.
- A Lucifer Morningstar? Kojarzysz?
- Ze słyszenia
- W jakim ty świecie żyjesz? - Zaśmiałem się.
- Zamknij się i idź się ogarnąć, bo moja cierpliwość powoli się kończy szczylu.
- Ou... Wraca stary, dobry gbur Andy... Ale mi tego brakowało! - Puściłem mu oczko i zniknąłem za drzwiami łazienki, które uchroniły mnie przed poduszką rzuconą przez Pana Wiecznie nie zadowolonego.
Wziąłem szybki prysznic i nawet umyłem włosy po czym owinięty ręcznikiem ustąpiłem łazienkę starszemu.
Widziałem kątem oka jak spoglądał się na moje... Hmm... Brzydkie ciało.
Warto wspomnieć iż nie lubiłem siebie i wręcz nienawidziłem swojego ciała. Mimo że tańczyłem profesjonalnie i dużo ćwiczyłem, a rankami biegałem to nie mogłem pozbyć się uporczywe warstwy tłuszczu zdobiącej mój brzuch i uda. Byłem niski i gruby - przynajmniej tak uważałem. Dlatego między innymi od wieków tak mało jadłem, zazwyczaj po prostu dostarczałem organizmowi minimalną dawkę składników odżywczych żeby tylko nie przytyć. 
W każdym razie starałem jakoś zakryć swoje ciało i nawet lekko się zarumieniłem, chociaż on już kilkakrotnie widział mnien nago, to dzisiaj czułem się nieco skrępowany? Tak, to dobre określenie. Ten tylko parsknął śmiechem i zamknął się w łazience (dzięki Bogu!).
Stanąłem przed masą reklamowek, które należały do mnie. Swoją drogą, nigdy nie wypłacę się z tego ile Maze mi zafundowała. Rozłożyłem wszystkie moje lepsze ciuchy na łóżku chcąc dobrać jakiś ładny komplet i wyglądać tak zajebiście jak ostatnio. Postawiłem na dosyć obcisłe, lateksowe spodnie z łańcuchem u boku i jakąś białą koszulkę z nadrukiem. Wykorzystałem moment kiedy czarnowłosy się kąpał i przebrałem się w pokoju. Przy okazji podebrałem perfumy mojego sponsora i dyskretnie się nimi wypsikałem, tak że zapewne waliło ode mnie na kilometr.
- Jestem już gotowy. - Zadeklarowałem, gdy ten zjawił się przede mną.
- Jeszcze się ubiorę i będziemy mogli iść. - Westchnął.
- Jesteś pewny że masz ochotę na tą imprezę?
- Tak, nie zadawaj głupich pytań...
- Nie widać wiesz? - mruknąłem pod nosem, bardziej do siebie niż do niego.
Ten tylko zostawił na moich ustach motyli pocałunek i zdjął z siebie ręcznik również się ubierajac.
Wyglądał bosko. Niby nic niezwykłego, aczkolwiek był jednocześnie elegancki i niesamowicie pociągający przez co miałem ochotę... No... Nie istotne.
- Zadzwonić po szofera?
- Szofera? - zmarszczylem brwi.
- No? A wolisz tłuc się w autobusie czy pociągu?
- Może być szofer... Nigdy nie jechałem z szoferem, oprócz dnia w którym tu przyjechaliśmy.
- To najwyższa pora to zmienić. Chodź.
Takim oto sposobem opuściliśmy rezydencje państwa Purdy z głośnym trzaskiem drzwi i krzykiem WYCHODZIMY!
- Zawieź nas do Lux, podobno dobry klub. Jak będziemy wracać to zadzwonię. - Oznajmił bez uczuciowo.
- Nie ma sprawy.
Po kilkunastu minutach wyszliśmy z auta, kierowca życzył nam dobrej zabawy i odjechał.
Widząc tych wszystkich ludzi już czułem, że ta noc bedzie genialna. Od razu ruszyłem w ich tłum by kupić drinka. (Oczywiście na koszt mojego towarzysza). On za to zamówił sobie whiskey i takim oto sposobem każdy był szczęśliwy. Byłem na wielu imprezach więc bez żadnej krępacji ruszyłem w wir tańca podczas gdy Andrew usiadł i wdał się w pogawędkę z barmanem. Raz po raz wracałem do baru by wziąć łyka trunku po czym znowu oddawałem się rozrywce. Po kilku drinkach byłem już na tyle nieświadomy, że nawet nie zorientowałem się kiedy w ruch poszła kokaina. Bo przecież czemu nie wciągnąć kilku kresek z idealnego brzucha jakiejś znanej aktorki? Tylko debil przegapił by taką okazję, tak mowa o tobie Andy.
Aczkolwiek po tym jak już wróciłem do stolika to nie byłem zbytnio zadowolony, bowiem zajmował go jeszcze jeden mężczyzna który wesoło gawędził z MOIM, podkreślę MOIM czarnowłosym gburem.
- Kto to? - Spytalem wskazując palcem na faceta.
- Znajomy
- Jaki?
- Fajny
- Idź sobie. - Zwróciłem się do niego i czknąłem.
Ten tylko zachichotał a Andy parsknął śmiechem.
- Nie pójdzie. - Wtrącił się Purdy.
- Tak, jeszcze najlepiej się przeliżcie - burknąłem zirytowany.
Tamci wymienili rozbawione spojrzenia co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. To była zwykła zazdrość, chociaż czy mialem prawo być zazdrosnym skoro tak naprawdę Andy nie należał do mnie?
- Pfff, dobra jednak mam to gdzieś. - Odszedłem od stolika by dobrze się zabawić z kilkoma kobietami i odreagować. W ruch poszło coraz więcej kokainy, a alkohol lał się litrami. Ludzie na parkiecie byli krótko mówiąc na waleni.
W pewnym momencie jakaś kolorowo włosa dziewczyna zaczęła wyraźnie ze mną flirtować, a w pewnym momencie nawet mnie pocałowała, co oczywiście odwzajemniłem z wielką przyjemnością.
Wszystko to popsuł czarno włosy, który odepchnął kobietę i posłał mi złowrogie spojrzenie pod którym spuściłem głowę.
- Możesz mi wytłumaczyć co ty robisz? - warknął.
- Przecież i tak nie jesteśmy razem - Zaśmiałem się. - Więc co to za różnica, ważne żeby tobie było dobrze w łóżku i nic poza tym się nie liczy. - Wzruszyłem ramionami, mnie samego to zabolało, bowiem była to czysta prawda, a ja poczułem się jak nic nie warty śmieć jakim w końcu byłem.

Andy?

piątek, 14 czerwca 2019

Od Andrewa CD Jimina

- A więc... Chcesz ze mną porozmawiać? - zacząłem niepewnie, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Opcji było wiele.

- Jest kilka kwestii które, chciałbym z tobą omówić... - powiedział z wolna, jak gdyby chciał zbudować jakieś komiczne napięcie, przez które zacząłbym spodziewać się najgorszego, czymkolwiek by ono nie było. - Jednak nie tutaj. Moglibyśmy się przejść? - zasugerował. Budowania napięcia ciąg dalszy... Chcąc czy nie wzruszyłem ramionami. W końcu to on narzucał zasady, a zadane pytanie było czysto retoryczne. Chwile, które zdążyły upłynąć, nim dotarliśmy na miejsce, wypełnione były ciszą. Nie przerywałem jej, nie chcąc się narzucać, natomiast motywy ojca były mi nieznane, choć miałem wrażenie, jak gdyby układał w głowie i planował każdą wypowiedź czekającej nas rozmowy, mimo iż miał na to tyle lat. Jakaś część mnie wciąż miała ochotę uciec, jednak ciekawość i dziwny żal wygrywały wyścig ze strachem.

W końcu doszliśmy do ogromnego ogrodu, mieszczącego się na tyłach willi, który wyglądał, jakby tworzyła go sama perfekcja, a który zapewne regularnie odwiedzany był przez najlepszych w swym fachu ogrodników. Zewsząd otaczała nas zieleń, połączona z wyraźnym aromatem kwiatów, lecz pomimo tej idealnej otoczki miejsce to emanowało fałszywością, jak gdyby było tylko imitacją prawdziwej natury.

- Pasujecie do siebie. - usłyszałem nagle. - Ty i Jimin. Wyglądacie jakbyście byli dla siebie stworzeni. - dokończył ojciec, a następnie nie czekając za mną, ruszył w głąb ogrodu, by ostatecznie dotrzeć do niewielkiej, białej altanki. Słowa te napełniły mnie swego rodzaju dumą, gdyż oznaczały one, iż aktorstwo jest naszą mocną stroną, jednak poczułem także dziwny smutek. Smutek, którego powód bynajmniej nie napawał mnie dumą. Spowodowany był on tym, iż przez ułamek sekundy odebrałem te głupie trzy zdania jako prawdę, jakby miały one cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, a prawda jest taka, że nie miały one prawa bytu. Jimin mnie nie kochał, ja jego też nie... Chyba? Ostatnio poczułem coś więcej w kierunku tegoż chłopaka, lecz wciąż nie wykraczało to poza pociąg seksualny... W każdym razie taką miałem nadzieję, bo z autopsji wiem, iż to baśniowe uczucie, zwane także miłością nigdy nie przynosi nic dobrego.

Zakończywszy ten jakże rozbudowany wewnętrzny monolog, ruszyłem śladami ojca.

- Czy to oznacza, że oficjalnie nie masz nic przeciwko? - zagadnąłem, pokonując dwa, niskie, błyszczące czystością schodki i ustawiając się u boku taty.

- A nawet gdybym miał, to posłuchałbyś? - zaśmiał się, spoglądając na mnie z serdecznością, która sprawiła, że te dwadzieścia pięć lat na chwilę wyparowało, a ja poczułem niewyraźne ciepło, oznaczające ojcowską miłość. - Najważniejsze jest dla mnie twoje szczęście, a widzę, że zaznasz go tylko przy tym chłopaku. Jestem całym sercem z tobą, nawet jeśli to oznacza brak wnuków. - dodał, a ja uśmiechnąłem się do niego, tym razem szczerze.

- Myślisz, że on naprawdę mnie kocha? - wypaliłem nagle, sam nie dowierzając, iż te absurdalne słowa opuściły moje usta. Tata zmierzywszy mnie wzrokiem, posłał mi rozbawione spojrzenie.

- A masz co do tego wątpliwości? - odparł, na co ja wzruszyłem ramionami. - Zarówno ja, jak i Mazikeen zauważyliśmy, jak na siebie patrzycie już podczas obiadu. Oboje doszliśmy do wniosku, że macie niesamowite szczęście. - wyjaśnił po chwili, westchnąwszy cicho. - Szkoda, że ja i twoja mama nie mieliśmy go tyle. - dodał, nieco markotniejąc. Ja sam również nie byłem zbyt zachwycony tym nawiązaniem. Przez dłuższą chwilę znów tkwiliśmy w milczeniu, a atmosfera była na tyle gęsta, że można ją było mieszać łyżką.

- Magnolie. - mruknąłem cichutko, uśmiechając się pod nosem. Dopiero ta niezręczna cisza pozwoliła mi bliżej zapoznać się z tymże ogrodem, a tym samym dostrzec ów piękny krzew, stojący w sąsiedztwie altanki.

- Słucham? - bąknął starszy. Podszedłem do rośliny i niemalże z namaszczeniem ująłem jeden z pąków dwoma palcami, by po chwili zatopić się w jego cudnym zapachu.

- Magnolie. - powtórzyłem. - Mama je uwielbiała. - wyjaśniłem, wypuszczając kwiat, by znów żyjąc własnym, spokojnym życiem mógł bez pośpiechu opaść na swoją wcześniejszą pozycję.

- Twoja mama była cudowną kobietą. - powiedział tata, podchodząc do mnie, by tak jak ja utkwić wzrok w tym swoistym arcydziele matki natury.

- Więc czemu ją zostawiłeś? - zadałem pytanie, które nurtowało mnie już od początku rozmowy. Jak gdyby nie nurtowało mnie przez całe życie... Ojciec westchnął ciężko, a następnie zamilkł na kilka dłuższych chwil. Byłem pewny, że spodziewał się tego pytania... Musiał.

- Prawda, zbłądziłem, jednak Vee także nie była bez winy. - odezwał się w końcu, a ja skłamałbym, mówiąc, że właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałem.

- Zostawiłeś nas, w czym miała zawinić? - odparłem, prychając pod nosem.

- To nie do końca było tak. - rzekł, kręcąc głową. - Usiądźmy, opowiem ci wszystko. - powiedział, wskazując na ławkę w altance, idealnie wpasowaną w otoczenie swoim białym kolorem, gładką fakturą i fikuśnymi zdobieniami, którymi obsiane były zarówno oparcia, jak i nóżki siedziska. Mimo wszystko zaprzeczyłem gestem głowy. Chciałem wiedzieć, natychmiast.

- Rozumiem. - mruknął pod nosem, a następnie sapnął przeciągle, by chwilę później zacząć opowieść. - Poznałem Vee na studiach, tu, w Los Angeles i szczerze mówiąc skłamałbym, gdybym powiedział , że zwróciłem na nią uwagę przez jej charakter. Prawda była taka, że twoja mama była prześliczna, a ja... No cóż... Byłem typowym cwaniakiem, który zapragnął jej w swym łóżku. Wiem, co teraz o mnie myślisz... - westchnął, a ja skinąłem głową na znak zrozumienia. Wyszedłbym na hipokrytę, gdybym teraz go za to potępił. - Tak czy owak postanowiłem ją uwieść, co swoją drogą okazało się rzeczą niełatwą. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że mam ją w garści, ona uciekała, śmiejąc się przy tym złośliwie i doprowadzając mnie tym samym do szału. Goniłem ją przez dobre pół roku, aż w końcu wbrew moim wcześniejszym zamiarom zakochałem się w niej. Wpadłem po uszy. W końcu zostaliśmy parą. To były najpiękniejsze miesiące mojego życia. Nigdy nie czułem się szczęśliwszy, ale moja mama... Cóż... Nienawidziła Vee całym sercem i robiła wszystko by się jej pozbyć. W końcu Vee zaszła w ciążę. Cieszyłem się jak głupi, w przeciwieństwie do twojej babci oczywiście. Sprawy skomplikowały się, gdy okazało się, że Valentina - twoja ciotka, również jest przeciwniczką tego związku. Razem z Vee bardzo to przeżywaliśmy, ale nasza miłość i świadomość, że już wkrótce przyjdzie na świat nasze dziecko, napędzała nas i napawała nadzieją. Do czasu... Twoja mama nie wytrzymała presji, a te dwie, zawistne kobiety stały się naszą kością niezgody. Coraz częściej się kłóciliśmy, co satysfakcjonowało zarówno Valentinę, jak i twoją babcię. Pewnej nocy po jednej z ostrzejszych kłótni nie wytrzymałem i poszedłem upić się do jednego z klubów, gdzie ostatecznie spędziłem noc z pierwszą lepszą kobietą, czego bardzo później żałowałem. Jednak mleko już się wylało... Owa kobieta także zaszła w ciążę i – co gorsza – Vee się o tym dowiedziała. Odeszła ode mnie, jednak ja nie chciałem dać jej spokoju. Na kolanach błagałem ją o wybaczenie. Napastowałem ją telefonami, niezapowiedzianymi wizytami, aż w końcu razem z Valentiną uciekły z kraju. Szukałem ich przez wiele lat, jednak bez skutku. Kilka miesięcy po ich odejściu dostałem wiadomość, że Vee poroniła. Jedynym co trzymało mnie przy życiu była Mazikeen, która urodziła się dwa miesiące po dacie, gdy na świat miałeś przyjść ty. Jej matka zmarła w czasie porodu, a ja zostałem na lodzie, sam z małym dzieckiem. Oddałem się pracy, robiąc wszystko by zapomnieć o twojej matce. Gdybym tylko wiedział, że kłamała, że się urodziłeś, że mam zdrowego, cudownego syna, nigdy nie przestałbym was szukać. - zakończył w końcu. Zadziwił mnie fakt, iż zdołał w ogóle to powiedzieć, a przy tym zrobić to z zaskakującą lekkością, mimo iż jego wzrok wyraźnie ukazywał jego cierpienie. Ja sam stałem z szeroko roztwartymi oczyma. Całe życie byłem okłamywany. Chciałem spytać, dlaczego postanowił mnie odnaleźć, jak w ogóle dowiedział się o moim istnieniu, jednak uznałem, iż nie jestem na to gotów.

- Cóż... Dziękuję, że mi to powiedziałeś. - bąknąłem, nie wiedząc, jak właściwie powinienem zareagować. - Czy mógłbym... No wiesz... Przemyśleć to, na spokojnie, sam? - spytałem cicho, co spotkało się z lekkim skinieniem głowy. W odpowiedzi posłałem ojcu przepraszający uśmiech, po czym ruszyłem w kierunku swojego pokoju. W mojej głowie panował totalny mętlik. Zupełnie tak, jak gdyby cały porządek mojego świata, układany od lat, został nagle zburzony jednym, ogromnym pociskiem prawdy, która uderzyła w niego niespodziewanie, z zadziwiającym impetem. Co gorsza, wiedziałem, iż muszę poukładać ów bałagan, przywrócić mu utracony ład, lecz póki co nie miałem pojęcia jak się za to zabrać.

- Dziwka. - usłyszałem, kilka metrów przed drzwiami mojego pokoju. Pani Hudson. - Twoja matka była zwykłą dziwką. - powtórzyła, przywdziewając obrzydliwy, pełen złośliwości uśmiech.

- Nie masz prawa tak o niej mówić. - odparłem, cudem zdobywając się na spokojny ton, gdyż wewnątrz byłem bliski wybuchu.

- Ależ mam. - powiedziała, z zatrważającą pewnością. - Nigdy nie było dla niej miejsca w naszej rodzinie, tak jak nigdy nie będzie go tu dla ciebie. Masz ogromny tupet, wciąż przebywając w murach tego domu, dodatkowo ze swoim pedałem. Nie powinieneś się urodzić, plugawiąc tym samym naszą krew. - ciągnęła. Głośno wciągnąłem powietrze.

- To wszystko twoja wina! To dlatego przez dwadzieścia pięć lat nie miałem ojca, żyłem w rozbitej rodzinie, w pewnym momencie ledwo wiążąc koniec z końcem! Nawet teraz, gdy ułożyłem swoje życie, chcesz je zniszczyć starucho?! Lepiej szykuj się do grobu. - warknąłem, po czym odwróciwszy się na pięcie, ruszyłem do pokoju, którego drzwi zamknąłem trzaśnięciem na tyle mocnym, by zatrząść murami tego przeklętego domostwa.

Minuty zlewały się, tworząc przeciągłe, niczym niewypełnione godziny. Nie mam nawet pojęcia, ile czasu spędziłem błądząc wzrokiem i stopami po pokoju, podczas gdy myślami prześledziłem ubiegłe dwadzieścia pięć lat. Pomimo upływu czasu wciąż wręcz buzowałem z wściekłości po ostatniej rozmowie z seniorką.

Mój umysł bezustannie szalał pod wpływem wszystkich emocji, a ja doskonale wiedziałem, iż sam nie będę w stanie ich okiełznać. W końcu wraz z wybiciem godziny dwudziestej drugiej na ściennym zegarze drzwi pokoju otworzyły się i wkroczył przez nie Jimin, dużo szczęśliwszy niż wcześniej. W każdym razie do czasu, dopóki nie dostrzegł mojego wyrazu twarzy, który zapewne nie wyrażał pozytywnych emocji.
- Andy? - spytał cicho, siadając obok mnie na łóżku i kładąc mi rękę na ramieniu, identycznie jak robiła to ciotka Valentina, gdy tylko miałem gorszy dzień. W nagłym przypływie wściekłości strąciłem ją gniewnie, by chwilę później widząc zatroskaną, a także zdziwioną minę Arancii, posłać mu ostatecznie przepraszające spojrzenie.

- Okłamywali mnie Jimin. Całe życie mnie okłamywali. - burknąłem gorzko, bo czym w akcie bezsilności oparłem swe czoło o jego ramię. Chłopak był zapewne zaskoczony, jednak ja nie przejąłem się tym, a on sam ostatecznie objął moje plecy obiema rękami. Sam nie do końca wiedziałem, dlaczego to zrobiłem, lecz jakiś głos w głowie uparcie powtarzał mi, że przyniesie mi to ulgę.
- Przykro mi Andy. - szepnął, kciukiem gładząc skórę moich pleców, okrytą materiałem czarnej koszuli, a ja skłamałbym, mówiąc, iż mi się to nie podobało. Bitwa, którą od kilku godzin toczyłem ze swymi myślami ucichła na chwilę, jak gdyby obie strony sporu na kilka chwil wyciągnęły jednocześnie białe flagi, będące zwiastunem pokoju, który już niedługo miał nastąpić. Mimo iż w ramionach Jimina czułem się bezpiecznie, w co sam nadal wątpiłem, bo przecież to ja miałem niezaprzeczalnie być samcem alfa w tym związku, czułem, że tę chwilę słabości należy jak najszybciej przerwać.
- Chodźmy się napić. - zasugerowałem nagle, przy czym w mym głosie usłyszałem niezdrowy entuzjazm. Arancia nie ukrywał zdziwienia.
- Ale... Teraz? Czemu nie. - stwierdził ostatecznie. Posłałem mu krzywy uśmiech, co sprawiło, że przez chwilę poczułem się idiotycznie. Zmienność mojego nastroju mnie przerażała, sprawiając wrażenie, jak gdybym funkcjonował pod wpływem silnych narkotyków, lecz nie chciałem się teraz tym przejmować.
- Trzeba znaleźć najlepszy klub w Los Angeles. Przebierz się, a ja czegoś poszukam. - oznajmiłem żywiołowo i umościłem się na łóżku, opierając się o jego wezgłowie, po czym wyciągnąwszy telefon, wstukałem w wyszukiwarkę pożądane hasło. Blondyn przez chwile przyglądał mi się w akcie niedowierzania, po czym pokręcił wesoło głową, posyłając mi krzepiący uśmiech.
- Brałeś coś? - zasugerował, podchodząc do mnie bliżej i schylając się ku mojej twarzy. Następnie schwyciwszy mój podbródek dłonią, uniósł moją głowę, by móc wbić swoje przenikliwe spojrzenie w moje oczy, zapewne szukając dowodów, wskazujących na obecność środków psychoaktywnych w moim organizmie.
- Nic poza tobą skarbie. - odparłem, nawet nie zastanawiając się nad absurdalnością tych słow. Ciemnooki przewrócił oczyma, lecz wciąż uparcie przytrzymywał moją głowę. Od jego twarzy dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów, co sprawiało, że mogłem bez żadnych trudności wdychać jego słodki zapach.
- Mogę cię pocałować? - spytał nagle, co dziwnym trafem zaowocowało szybszym biciem mego serca, zupełnie tak, jak gdybym się zakochał, mimo iż to totalnie niedorzeczne.
- A od kiedy musisz pytać? - uśmiechnąłem się, unosząc brwi w geście rozbawienia.
- Racja. - mruknął jasnowłosy i bez chwili zastanowienia wpił się w moje wargi, kojąc tym samym pragnienie, które dusiło mnie od chwili, gdy śladami Mazikeen opuścił willę. Pocałunek ten był jednak w jakimś stopniu inny; niby taki sam, a jednak zupełnie różny od swoich poprzedników. Pierwszy raz czułem, jakbyśmy całowali się naprawdę; nie dla fantazji erotycznych, nie z przymusu, po prostu, bo obaj mieliśmy na to ochotę. I mimo iż pocałunki pozbawione erotycznych podtekstów nigdy nie stanowiły dla mnie atrakcji, ten był cholernie dobry. Dobry do tego stopnia, że przez chwilę poczułem, jak nasz wyimaginowany związek, stworzony na potrzeby chorego przedstawienia, miesza się z rzeczywistością, stając się jej nieodzowną częścią, czego od jakiegoś czasu pragnąłem bardziej niż czegokolwiek innego, zagłuszając wszelkie myśli mówiące o tym, że relacja zawiązana z tym chłopakiem to jeden, wielki absurd.

2138 słów
Jimin?

wtorek, 11 czerwca 2019

Od Jimina cd Andrewa

Wraz z Maze zniknęliśmy za drzwiami i wymieniliśmy wesołe spojrzenia.
 - Do galerii jest trochę daleko, aczkolwiek mam całkiem ładne auto. - Zadeklarowała kobieta.
 - Jakoś dotrzemy.
 - Jeśli skończymy wcześniej to możemy trochę pozwiedzać nasze małe miasteczko! - Wyszczerzyła się.
 - Jestem za! Alee... Mam mały problem.
 - Jaki?
 - Otóż... Hm... tak jakby, nie mam przy sobie pieniędzy. - Podrapałem się zakłopotany po karku. - A nie widzi mi się żerowanie na was, zwłaszcza jeśli miałabyś wydawać swoją kasę na moje zachcianki. - Bąknąłem już nieco ciszej.
 - No problemo mój drogi! Nie chcę się chwalić, alee mamy ich jak lodu i uwierz, od razu nie zbiedniejemy jeśli dzisiaj zaszalejemy na zakupach. - Puściła mi oczko.
 - Będę się z tym źle czuć... - Spuściłem wzrok na chodnik.
 - Nie potrzebnie, zaufaj mi mój drogi. To będą twoje zakupy życia! - Pisnęła szczęśliwa.
 - Jeśli... jeśli kiedyś zarobię wystarczająco dużo, to ci oddam hah. - Zaśmiałem się niewesoło.
Dziewczyna tylko to zignorowała i pokręciła głową z dezaprobatą. Zeszliśmy kilka pięter niżej do garażu, gdzie stała pokaźna kolekcja lamborgni, porshe oraz kilku całkiem ładnych motocykli. O dziwo, żadna z tych rzeczy nie była zabawkowa!
 - Chcesz prowadzić? - Rzuciła mi kluczyki, które ledwo co złapałem.
 - Proszę cię! Ja to rozwalę! - mruknąłem nieco nieuprzejmie.
 - Cichaj i wsiadaj za kierownicę tego przystojniaka - Poklepała ręką maskę jednego z aut i zajęła miejsce pasażera.
Chcąc nie chcąc zostałem skazany na bycie kierowcą. Co prawda miałem niezły zaciesz ze względu na to, iż mogłem kierować takim autem, aczkolwiek nie miałem zielonego pojęcia jak dojechać do jakiejkolwiek galerii.
Po jakiejś pół godzinie wypełnionej wskazówkami roześmianej Maze i moim stałym gubieniu drogi - wreszcie dojechaliśmy w miarę cali i zdrowi.
Nim się obejrzałem znaleźliśmy się w środku. Była cholernie wielka, a jednocześnie ładnie wystrojona.
 - Wow - tylko to byłem w stanie z siebie wykrztusić.
- Duża nie? To teraz chodź, zabiorę cię do moich ulubionych sklepów. - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do pierwszego lokalu z brzegu.

Mijały godziny, a ja zapomniałem jak to jest robić prawdziwe, wielkie zakupy. Mazekeen kupiła sobie mnóstwo ciuchów, ja natomiast za każdym razem odmawiałem, bo bądź co bądź było mi głupio.
 - Tak nie może być! - Zmarszczyła brwi. - Teraz kupimy coś tobie i zero sprzeciwu! - Zadeklarowała stanowczo i zaczęła przebierać między wieszakami w sklepie Levis'a.
Wspólnie wynaleźliśmy kilka koszulek, jedną bluzę i dwie pary spodni w moim stylu. Pod wieloma groźbami zostałem zaciągnięty do przymierzalni. Dziewczyna z wielkim uśmiechem oceniała moje kreacje.
 - Wyglądasz w tym genialnie!
 - A weź daj mi spokój... - powiedziałem sam do siebie.
 - SŁYSZAŁAM TO! - Krzyknęła. - Pfe...
 - No już, przepraszam. - Wywróciłem teatralnie oczami. - Kupimy to okej?
 - Okej.
Oczywiście wszystko to dopełniane było też normalną konwersacją. O ile do normalnych pytań zalicza się coś w stylu:
Kto jest na dole, ty czy Andy? Jasne że ty, przecież to niemożliwe żeby Ands był na dole!
Mimo iż niekiedy irytowała mnie swoją bezpośredniością i poczuciem humoru, to polubiłem ją i znaleźliśmy wspólny język.

Na sam koniec naszej przygody w sklepach - udaliśmy się do kawiarni. Dokładniej do starbucksa, gdzie zamówiłem sobie najlepsze mrożone karmelowe cappucino na całym świecie.
 - Miło patrzeć na was. Wydajecie się tacy szczęśliwi. - Zamieszała rurką w swoim napoju.
 - Szczęśliwi?
 - No tak! Nie wiedziałeś miny tego sknerusa? Z opowieści ojca naprawdę nie był zbyt miły... A tu proszę!
 - Skoro tak mówisz...
 - To widać na kilometr mój drogi!

Gdy zegar wskazał godzinę 21:00 a do Maze zadzwonił ojciec, stwierdziliśmy, że najwyższa pora wracać, lecz tym razem to ona prowadziła. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na podjeździe wielkiego domostwa gdzie czekała na nas najstarsza członkini tej willi, swoją drogą niezbyt zadowolona.
Nieco nas zganiła i pokrzyczała, przez co wraz z dziewczyną wybuchnęliśmy śmiechem.
Andy nie wyglądał... No cóż... Krótko mówiąc był wkurwiony. Gdzie jest to szczęście o którym mówiła Maze?
Szczerze to, aż bałem się do niego podejść, ale nie miałem innego wyboru.
 - Andy? - Usiadłem na łóżku obok niego i położyłem mu dłoń na ramieniu.
Strącił ją i zmierzył wściekłym spojrzeniem, a ja tylko ze zdziwieniem wpatrywałem się w te piękne oczy.

Andy?

niedziela, 2 czerwca 2019

Od Gabriela CD Riley

- Wybacz sieroto, że nie zapewniłem ci rozrywki, ale póki nie przyjedzie właściciel z kluczami, musimy tu czekać. Możesz popatrzeć na naszą przyszłą chałupę z innej perspektywy. - bąknąłem, przewracając oczyma.
- Póki co jestem zmuszona gapić się na twój tyłek. - odparła, wierzgając nogami.
- Ja bym nie narzekał. - mruknąłem, przytrzymując jej nogi, którym niebezpiecznie blisko było do mojej twarzy.
- Dalej, postaw mnie debilu! Co pomyślą nasi przyszli sąsiedzi, hę? - burknęła zbulwersowanym głosem. Prychnąłem głośno, jednak niczym rasowy żołnierz postąpiłem zgodnie z rozkazem i przywróciłem mojej ukochanej grunt pod nogami. Niech zna łaskę pana.
- Ciekawe, od kiedy interesuje cię zdanie innych. - założyłem ręce na piersi i ignorując jej oburzone spojrzenie, oparłem się o drzwi Mustanga, analizując każdy element domu. Duże okna sprawiały, że dom wydawał się bardzo przytulny, a jednocześnie jasny i ciepły, ze względu na ilość wpadającego przez nie słońca. Oczywiście, dopóki nie trzeba było ich umyć... Klimat, w jakim utrzymane było to miejsce, z bliżej nieokreślonych przyczyn bardzo mi odpowiadał. Dodatkowo dom był całkiem spory.
- Pomyśl tylko, ile dzieci zdoła pomieścić... - wyrwało mi się nieświadomie, co zaowocowało piorunującym spojrzeniem, które atakowało mnie od strony mojej ukochanej. Kiedyś jej spojrzenie wypali dziury w moim biednym, niewinnym ciele.
- Jeszcze jedno zdanie o dzieciach, a ci przyłożę. - zagroziła, dając mi zapobiegawczego kuksańca w ramię. Teatralnie skrzywiłem się i złapałem miejsce, w które padł cios.
- Czy ty właśnie stosujesz na mnie przemoc domową? Co pomyślą nasi przyszli sąsiedzi, hę? - sparodiowałem jej głos, przez co dwa razy więcej piorunów pofrunęło w moją stronę, a Riley zapewne obmyśliła już co najmniej dziesięć opcji na unieszkodliwienie mnie w mało podejrzany sposób, dzięki któremu mogłaby zgarnąć mój majątek. W każdym razie to byłoby do niej podobne i to bardzo. Pewnie jeszcze wzięłaby sobie Claudię do pomocy i obróciła Hadesa przeciwko mnie... Wiedźma jedna!
Wciąż irytował mnie fakt, z jakim zdenerwowaniem brunetka reagowała na każdą, nawet najbardziej subtelną wzmiankę o dzieciach. Pragnąłem potomstwa bardziej niż czegokolwiek innego na świecie, choć kompletnie nie wpasowywało się to w mój wizerunek pozbawionego uczuć i empatii palanta. Z całym szacunkiem do mojej skromnej osoby, oczywiście... Może i to głupie, ale myśl o małym łobuziaku, będącym moją wierną, małą kopią, bądź też małej anielicy, będącej totalnym przeciwieństwem swoich diabolicznych rodziców sprawiała, że w moim sercu gościło przyjemne uczucie ciepła. I przysięgam, że dorobię się potomstwa, choćbym miał sam je sobie urodzić, nawet jeśli biologicznie jest to równie prawdopodobne, co nienaruszone storczyki w towarzystwie Ruby.
Po około dziesięciu minutach, przepełnionych narzekaniem i sprzeczkami, wymieszanych z konkluzjami na temat domostwa zjawił się właściciel. Nareszcie! Okazał się to być facet mniej więcej w moim wieku, o włosach barwy miodowego blondu, z rudawymi refleksami, a do tego z całkiem imponującą muskulaturą. Swoją drogą, kiedy poznałem tak wymyślne określenia, jak "miodowy blond" i "rudawe refleksy"? Za dużo towarzystwa bab, ewentualnie zbyt wiele wolnego czasu, poświęcanego na oglądanie programów o fryzjerstwie, kulinariach i Subaru wie czym! Dawno nie gadałem z Subaru, przydałoby się go odwiedzić.
- To pan do mnie dzwonił? - spytał, a jego głos emanował dziwną radością, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że typ jest książkowym przykładem człowieka, którego wszędzie jest pełno, a który irytuje swoim sposobem bycia do horrendalnego stopnia. Swoją drogą głupie pytanie. Jak gdyby facet miał ofert na pęczki, co przy stanie i cenie domu jest raczej nieprawdopodobne, ale co ja tam mogę wiedzieć o handlu nieruchomościami.
- Owszem. - odparłem, wyciągając do niego dłoń, aby się przywitać. W dalszym ciągu dziwi mnie, dlaczego ludzie to robią... Ani to higieniczne, ani przyjemne. Riley stojąca dotychczas kilka kroków za mną również uścisnęła dłoń blondyna, a on zmierzywszy ją wzrokiem, posłał jej promienny uśmiech, prawdopodobnie przeznaczony na podryw, który brunetka, ku mojemu niezadowoleniu odwzajemniła. Z niemałym zakłopotaniem obserwowałem tę podejrzaną wymianę spojrzeń, którą przerwałem szybko rzuconą sugestią dotyczącą przejścia do domu. Riley pokręciła lekko głową, jak gdyby chciała się otrząsnąć z natrętnych myśli, co sprawiło, że przez chwilę miałem wrażenie, jakbym wybudził ją z dziwnego, niemoralnego transu. I bardzo dobrze! Właściciel, otworzywszy drzwi, gestem ręki zaprosił moją ukochaną do środka, a następnie nie czekając na mnie, wkroczył do mieszkania tuż za nią, przez co dopadło mnie niewyraźne wrażenie, że zrobił to tylko po to, by móc bezkarnie gapić się na jej tyłek. Na parterze obejrzeliśmy kuchnię, salon, jadalnię, niewielką łazienkę oraz mały pokoik, przeznaczony zapewne dla gości. Wszystkie pomieszczenia utrzymane były w jednym stylu, z przewagą drewnianych faktur, zmieszanych często z kamiennymi motywami, co szczerze mówiąc, bardzo mi się podobało. Właściciel bezustannie wymieniał zalety owych pomieszczeń, posyłając ukradkiem zalotne spojrzenia mojej bądź co bądź partnerce, która o zgrozo je oddawała, uśmiechając się do niego w ten sam sposób, jaki ja mam zaszczyt oglądać tylko chwilach, gdy ciemnooka czegoś ode mnie chce. Niekiedy miałem wrażenie, że blondyn wręcz rozbiera ją wzrokiem, jednak nie odzywałem się. Nieco zdenerwowany zacisnąłem zęby i ruszyłem po schodach na piętro, oczywiście na samym końcu ekipy.
- Jak państwo widzą, dom jest bardzo duży. - powiedział, pnąc się po stromych, drewnianych jak prawie wszystko w tym mieszkaniu schodach.
- To prawda. - przytaknąłem natychmiast. - Idealny dla nas i gromadki dzieci, prawda kochanie? - zwróciłem się do Riley, która zdążyła już wspiąć się na piętro. Podszedłem do niej i znacząco spojrzałem na jej brzuch, kładąc na nim dłoń, co zaowocowało pytającym, pełnym irytacji spojrzeniem panny Black, lecz nie przejąłem się nim zbytnio i dalej brnąłem w to przedstawienie.
- Dobrze się czujesz skarbie? Na pewno nie chcesz wymiotować? Junior w nocy dał ci nieźle popalić. - ciągnąłem pretensjonalnym tonem głosu. Właściciel domu uniósł jedną brew w geście zdziwienia.
- Nie, jest już dużo lepiej. - wycedziła przez zęby, siląc się na jak najmniej sztuczny ton, jednocześnie ostentacyjnie kładąc dłoń na brzuchu.
- P... Pani jest w ciąży? - wydukał chłopak, wlepiając w nas zdumione spojrzenie.
- Nie widać, prawda? - rozpromieniłem się, widząc, że chłopak wierzy w każde słowo. - To dopiero pierwszy trymestr, ale czuję, że wyrośnie nam mały łobuz. To na pewno będzie chłopiec! - mówiłem rozradowany, nie zwracając nawet uwagi, jakie głupstwa wypływają z moich ust. Ach, chciałbym, żeby to była prawda.
- Dobrze... Więc może chodźmy dalej? - zasugerował mężczyzna, gdy otrząsnął się ze swego rodzaju szoku. Pozostały czas spędzony w tym domu mijał mi, w cudownie wspaniałym humorze, ale jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie. Sielanka trwała niedługo, bo zaledwie do czasu, gdy zostałem z Riley sam na sam... Oko w oko z rozwścieczoną samicą.

 1029 słów
Riley? Teraz mogą gwałcić się w samochodzie duhh

niedziela, 2 czerwca 2019

Informacja!

Kochani! Powiedzieć, że ostatnimi czasy nasza aktywność spadła, to zdecydowanie zbyt mało... Ona umarła! Umarła i obecnie wącha kwiatki od spodu. Ale hola hola! Nie śpieszcie się szukać nowego bloga, nie zapominajcie starego, dobrego Zewu Natury, bowiem my - administratorki, dopniemy wszelkich starań, by wskrzesić owoc naszej ciężkiej, prawie dwuletniej pracy. W związku z tym, by przywrócić świetność naszego bloga, reformy zaczniemy od czystki. Do 2 lipca wszystkie postacie zobowiązane są wzbogacić posty o co najmniej jedno opowiadanie, liczące nie mniej niż dwieście słów. Postacie, których autorzy nie wywiążą się z tegoż zadania, zostaną wyrzucone z bloga. 
Poniżej możecie znaleźć listę wszystkich naszych likantropów. Postacie bezpieczne zaznaczone będą kolorem zielonym.


Jake Jackson ------------------------------------------------------------------- Bella Blue
Bruno Coldmist ---------------------------------------------------------------- Genevieve Biersack
Jerry Arancia ------------------------------------------------------------------ Claudia Blue
Gabriel Leith ------------------------------------------------------------------ Riley Black
Taehyung Arancia ------------------------------------------------------------ Ira Itori
Andrew Purdy ----------------------------------------------------------------- Jimin Arancia
Harvi Luck -------------------------------------------------------------------- Naomi Rodriguez
Cassie La Mettrie ------------------------------------------------------------ Margaret Argent
Kate Alva ---------------------------------------------------------------------- Lisa Quinn
Ethan Evans ---------------------------------------------------------------------- Lizzie Jackson
...
Liczymy na waszą aktywność!
~Administracja ZN