Ariana | Blogger | X X

sobota, 1 września 2018

Od Claudii - Wielkie Polowanie/Dzień 1

Leniwie się przeciągnęłam, jęcząc przy tym tak przeciągle, jak jakieś stare drzwi. Zamrugałam energicznie kilka razy, po czym skierowałam wzrok na matkę.
- No wreszcie, wstałaś! - posłała mi promienny uśmiech i zamerdała ogonem.
- Nie dziw się, że dopiero. Wczoraj byłam w stajni u Sky do późna, a potem, gdy tylko wróciłam, kazałaś mi zamienić się w wilka, i iść spać w lesie na twardej glebie, nawet nie mówiąc dlaczego!
- Oj, no tak... - zachichotała wadera. - Już za godzinkę rozpoczynamy Święto Wielkiego Polowania. Zbieramy się przy wodospadach całą watahą, razem z Hostis i Yenvan. Miejsca do spania są już przygotowane, tak samo jak i miejsce na ognisko.
- Zaraz... Że co?! - wrzasnęłam. - JA mam iść na polowanie?!
- Wiem, że brzydzisz się widoku krwi, i nienawidzisz zabijać... Ja sama też tak mam... Ale to bardzo ważna tradycja, a poza tym kiedyś już przecież polowałyśmy, i to wiele razy, a więc nie powinno nam to stanowić większego problemu.
- No dobra, niech ci będzie... Ale Hostis i Yenvan? Tego nie widzę w kolorowych barwach... Przecież my się tam pozabijamy!
- Wiesz... Dla naszych wrogów ta tradycja jest równie ważna, jak dla nas. Nie zrobią nam krzywdy podczas tego święta.
Westchnęłam głośno. - A więc... Chodźmy już, bo się spóźnimy.
***
- Wszystkich razem jest nas trzydzieści dziewięć... Będziemy dzielić się na grupy podczas polowania? - zapytałam.
- Tak. - odparł krótko Raven. - Tak będzie dobrze.
- Kto będzie dzielić nas wszystkich na grupy? - zapytał Kaiko.
- Niech to będzie Ismena. - odrzekł bezzwłocznie Xavier. - Jest najstarsza.
- Pff, niby dlaczego akurat ona? - burknął Kazan. Wszyscy, łącznie ze mną posłali mu piorunujące spojrzenie, sugerujące, by zamilkł.
- Więc... Ismeno, podziel nas na grupy. - powiedziała Anaria uciszając tym samym wszelkie rozmowy.
Ismena skinęła głową, i zaczęła rozdzielać nas na grupy. Wyszło z tego pięć grup pięcioosobowych, oraz cztery grupy sześcioosobowe. Wyglądało to dokładnie tak:
Grupa pierwsza - Anaria, Anastasia, Sara, Kavanara, i Ismena.
Grupa druga - Alecia, Gabriel, Riley, Kazan, i Santa.
Grupa trzecia - Holly, Syanna, Sebastian, Minevra, Shanti, i Kaiko.
Grupa czwarta - Xavier, Sabor, Siergiej, Augustus, Taehyung i Ira.
Grupa piąta - Ja, Jerry, Bella, Jake, Nuka i Sasza.
Grupa szósta - Aubrey, Lizzie, Lucas, Leandre, Raven, i Draco.
Grupa siódma - Genevieve, Bruno, Courtney, Remus, i Taichi.
Niektóre składy były co prawda dość dziwne, aczkolwiek cieszyłam się, że w moim składzie będzie mój najlepszy przyjaciel - Jerry. Z drugiej strony, to współczułam też Riley, że będzie musiała polować, a tym samym spędzać czas, z Santą.
***
Skoczyłam prosto na bok łani, odbijając się od niej z taką siłą, aby ją przewrócić. Od razu podbiegłam do niej, i zaczęłam biegać wokół niej, od czasu do czasu lekko ją kopiąc, aby nie mogła wstać. Po kilku chwilach podbiegł do mnie Jerry, i pomógł mi w zadaniu. Następni do pomocy byli Jake i Bella. Dopiero jakiś czas później dobiegły do nas Sasza i Nuka; to właśnie te dwie wadery uśmierciły zwierzę - Nuka wgryzła się w kark, a sasza w szyję.
***
Wszystkie wilki miały za zadanie znaleźć i przynieść jakieś drewno do ogniaka, ze szględu na to, że słońce właśnie zachodziło, a w dodatku musieliśmy upiec wszystkie zdobycze, które udało nam się upolować w ciągu dnia. A skoro już wspomniałam o zdobyczach, to najwięcej miały grupy o numerach 1, 3 i 5 (chociaż w sumie 3 i tak wymiatała najbardziej ze wszystkich. Podejrzewam że ciotka Holly maczała w tym palce... albo raczej pazury).
Skuerowałam się więc w las, i zaczęłam rozglądać w poszukiwaniu jakiś większych gałęzi, czy kawałków pni drzew.
***
Ognisko płonęło w najlepsze. Na trawie, dwa metry od ostatnich legowisk, leżała cała masa drewna. Pary flirtowały, a przyjaciele i znajomi prowadzili miłe pogawędki. Nawet wilki z wrogich watach wyraźnie dobrze się ze sobą dogadywały; przykładowo, Anaria - moja matka i beta w naszej watasze, rozmawiała z Kavanarą - betą z Hostis. Wszystkie wilki zajadały się świeżo upieczonym mięsem, które u niektórych było przyprawione wybranymi przez nich ziołami.
- Wiesz... W sumie to fajnie siedzi się przy ognisku, i patrzy jak wrogie watahy dogadują się z większością z nas. Taka pokojowa atmosfera... - powiedziałam.
- Szczerze, wolałbym żeby tacy już zostali. Wiecznie wkurzeni wrogowie nie należą do fajnych rzeczy. - odparł Jerry.
- Heh, no dokładnie. - roześmiałam się.
Gdy tylko skończyłam się śmiać, przed nami pojawiła się moja matka, i położyła świeżo upieczone boczki dzika na grubej warstwie trawy i mchu przed nami.
- Przyprawione tak jak lubicie. - uśmiechnęła się.
- Dzięki! - zamerdałam ogonem. Po chwili mama odeszła.
- No to... Smacznego - uśmiechnął się Jerry, i zaczął pochłaniać swoje jedzenie.
- Smacznego. - odwzajemniłam uśmiech, i zabrałam się za jedzenie mięsa.
Potem wszystko trwało w najlepsze. Wsyscy jedli jedzenie, bawili się przy ognisku, rozmawiali, i wylegiwali się na swoich super wygodnych ,,łóżkach" z trawy i mchu. Po jakimś czasie, gdy wszyscy już zasnęli, postanowiliśmy z Jerrym, że my też udamy się do snu. Powiedzieliśmy sobie ,,dobranoc", i ułożyliśmy się wygodnie na naszych miękkich posłaniach.
Rozejrzałam się tylko po reszcie legowisk - dużych, ,,podwójnych", dla par, i pojedyńczych, nieco mniejszych, dla reszty; następnie zamknęłam oczy, i dałam ponieść się marzeniom.

858 słów, bez liczenia timeskipów^^ :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz