Ariana | Blogger | X X

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Riley do Lizzie

Budzik rozwył się niewyobrażalnie głośno, tłukąc głupawą melodyjką me nieszczęsne uszy. Zerwałam się z łóżka niczym potraktowana prądem; w celu poskromienia krwiożerczego urządzenia, by po chwili w wielkim stylu porządnie w coś przypierniczyć. Ta, nie ma to jak wstać sobie rano i na dzień dobry zderzyć się z drzwiami od łazienki, bo powszechnie wiadomo, iż owe metody są najlepszym sposobem na rozbudzenie. O, ironio losu! Czemuż, ach czemuż musi być dziś poniedziałek? Zdawało mi się, że jeszcze wczoraj był piątkowy wieczór, gdy siedziałam wygodnie w fotelu z laptopem, oglądając jakąś sympatyczną komedyjkę. Weekend jakby przepadł, pochłonięty przez mroczne odmęty czasoprzestrzeni, przy okazji odbierając resztki jakiejkolwiek radości życia, a tym samym siłę do walki, którą toczyć mi będzie dane przez najbliższe pięć dni wstawania szóstej. Ale zrobiłam to, podniosłam się o własnych siłach z twardej, dębowej posadzki. Walka toczy się dalej. Ściągnąwszy ręcznik z oparcia krzesła, powolutku powędrowałam do sąsiedniego pomieszczenia. Odkręciłam kurek i weszłam do kabiny. Przez kilka następnych sekund spływała tylko chłodna woda. Pomęczyłam kran, poruszając pokrętłem raz w jedną, raz w drugą stronę; ale kran wciąż złośliwie upierał się przy swoim. Po dłuższej chwili stwierdziłam że i tak nie wygram i koniec końców umyłam się w letniej wodzie.
- Pa, Ruby - pomachałam na dowiedzenia leżącemu na oparciu kanapy kotu, który najwyraźniej był zbyt pochłonięty własnymi zajęciami, by w jakikolwiek sposób odwzajemnić mój gest.
Zamknąwszy za sobą drzwi, powędrowałam żwawym krokiem w stronę przystanku autobusowego. Eh, znając życie jeszcze przez baaaardzo długi czas będę skazana na taki a nie inny środek transportu, przynajmniej dopóki mój nieszczęsny, stary samochód nie wróci z naprawy (jeśli w ogóle wróci). Tak czy owak, lepszy autobus niż cała droga przebyta pieszo. Nie wiedzieć czemu wraz ze mną do autobusu wsiadły zaledwie dwie osoby, z czego wewnątrz siedziały trzy, no, może ze cztery. Dziwne, znaczy się, nie żeby mi to przeszkadzało, ale zwykle jest tu bardziej tłoczno. Nieoczekiwanie zauważyłam znajomą twarz.
- Cześć, Lizzie - przywitałam się z dziewczyną, po czym po otrzymaniu zezwolenia dosiadłam się obok niej.

Lizzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz