- Nad rzekę, do Hostis prędko! Nie ma czasu do stracenia! - wydyszałam, i odbiegłam nie czekając na odpowiedź. Fakt, mogłabym ruszyć ze wsparciem, jednakże nie miałam zamiaru czekać... Nie będę czekać bezczynnie, gdy moja jedyna przyjaciółka potrzebuje natychmiastowej pomocy... Nie i koniec.
***
Kazan zamachnął się na Riley. Nie rozważając nic zbyt długo, wpadłam na niego jak pocisk - z rozpędu. I ja, i on, przeturlaliśmy się jakiś kawał po ziemi. Basior szybko wstał, i ukazał rzędy żółtawych zębów. Jego czerwone ślepia były przepełnione nienawiścią...
Wstałam, i wyszczerzyłam zęby, warcząc przy tym ostrzegawczo.
- Zostaw. Ją. W spokoju. - warknęłam przez zęby.
Basior zaśmiał się, jednak po chwili jego wzrok utkwił na mnie na dłużej, a uśmiech znikł mu z pyska. Patrzył w moje oczy, w dziwnym milczeniu...
- Czyżby Anaria Coldmist? - burknął. - Czyżby ta sama, głupia wadera?
Słysząc jego słowa dopadł mnie jeszcze większy gniew. Nie wiem jakim cudem powstrzymałam się przed zaatakowaniem go za Riley bezzwłocznie, ale skoro dolał benzyny do pożaru, niech żałuje!
- Nie waż się mówić źle o mojej rodzinie! - wykrzyknęłam. Od razu po tym, skoczyłam na niego, i wbiłam mu zęby w kark. Z początku był nieco zszokowany, jednak w końcu zamachnął się, i zrzucił mnie z siebie. Usiłował zaatakować moją szyję, jednak w najmniej spodziewanym momencie odepchnęłam go łapami, z całej siły. Byłam pewna, że to nie skończy się dla mnie dobrze. Bałam się też, że przeze mnie między watahami wybuchnie wojna... Bałam się o życie Ril, i trochę o swoje...
Po niedługim czasie, znalazłam się na ziemi. Basior trzymał mnie silną łapą, przy samym podłożu. Mój oddech stał się płytki... byłam zmęczona... Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że pomyśli, że jestem nieprzytomna, lub że umieram, i da mi żyć.
Przed oczami latały mi wspomnienia, mnóstwo wspomnień... Ciepły głos mamy kiedy kładła spać mnie i Bellę... Radosny głos taty gdy uczył nas polować... Uśmiech Jerrego gdy po raz pierwszy było nam dane wymienić ze sobą zdania... Chichot Belli gdy rozmawiałyśmy... Zapach kompotu babci... Biegnącą w naszym kierunku, wesołą, małą Riley... To, jak siedziałyśmy z Ril w kryształowej grocie... To, jak siedzieliśmy z Jerrym na polanie o wschodzie słońca... Bolesne uczucie gdy Jake powiedział mi że Bella gdzieś zniknęła... płacz rodziców... Uczucie wolności podczas jazdy pod błękitnym niebem na grzbiecie Sky... Czy Kazan mi to odbierze? Ich wszystkich? Czy będzie mi dane ujrzeć kiedyś wesołę twarze mamy, taty, Belli, Jerrego i Riley? Czy zobaczę jeszcze babcię i dziadka? ciotki Shine, Melindę, i Holly, oraz wujów Nilaya, Jacka, i Bruna? Czy zobaczę szczęśliwa na mój widok Sky? Czy spotkam kogoś z watahy? Do zamkniętych oczu napłynęły mi łzy... Do moich uszu dotarł głos Riley, wymawiający moje imię. Chciałam się uśmiechnąć, nadstawić uszu... Nie mogłam. Po prostu byłam zmęczona, słaba, i w dodatku zagrożona.
W pewnym momencie usłyszałam bieg innych i ich krzyki. Tak... pomoc! Wszyscy których wcześniej spotkałam... Byli tu. Otoczyli mnie i Kazana. Słyszałam warknięcia, burknięcia, oraz liczne przekleństwa i wyzwiska.
Po jakimś czasie rozmów, Kazan oderwał ode mnie łapę. Udało mi się zebrać nieco sił, więc ile miałam sił w łapach, z takiej siły odskoczyłam, aby wylądować obok losowego wilka z Zewu Natury. Z trudem otworzyłam oczy - ujrzałam Holly. Co prawda razem w moim posunięciem straciłam wiele siły, tak więc mogłam tylko słuchać.
Słyszałam, że Aron odepchnął Kazana, który chciał się na mnie rzucić. W czasie w którym basiory i Holly zajęli się odpychaniem Kazana, reszta będących tam osób wzięła ostrożnie mnie i Riley na plecy, i uciekła w terenów Hostis.
Poczułam na ciele wodę... Zabierano nas na drugi, bezpieczniejszy dla nas brzeg. Ostatni raz wysiliłam się na spojrzenie na Riley, i odpłynęłam...
Przed oczami latały mi wspomnienia, mnóstwo wspomnień... Ciepły głos mamy kiedy kładła spać mnie i Bellę... Radosny głos taty gdy uczył nas polować... Uśmiech Jerrego gdy po raz pierwszy było nam dane wymienić ze sobą zdania... Chichot Belli gdy rozmawiałyśmy... Zapach kompotu babci... Biegnącą w naszym kierunku, wesołą, małą Riley... To, jak siedziałyśmy z Ril w kryształowej grocie... To, jak siedzieliśmy z Jerrym na polanie o wschodzie słońca... Bolesne uczucie gdy Jake powiedział mi że Bella gdzieś zniknęła... płacz rodziców... Uczucie wolności podczas jazdy pod błękitnym niebem na grzbiecie Sky... Czy Kazan mi to odbierze? Ich wszystkich? Czy będzie mi dane ujrzeć kiedyś wesołę twarze mamy, taty, Belli, Jerrego i Riley? Czy zobaczę jeszcze babcię i dziadka? ciotki Shine, Melindę, i Holly, oraz wujów Nilaya, Jacka, i Bruna? Czy zobaczę szczęśliwa na mój widok Sky? Czy spotkam kogoś z watahy? Do zamkniętych oczu napłynęły mi łzy... Do moich uszu dotarł głos Riley, wymawiający moje imię. Chciałam się uśmiechnąć, nadstawić uszu... Nie mogłam. Po prostu byłam zmęczona, słaba, i w dodatku zagrożona.
W pewnym momencie usłyszałam bieg innych i ich krzyki. Tak... pomoc! Wszyscy których wcześniej spotkałam... Byli tu. Otoczyli mnie i Kazana. Słyszałam warknięcia, burknięcia, oraz liczne przekleństwa i wyzwiska.
Po jakimś czasie rozmów, Kazan oderwał ode mnie łapę. Udało mi się zebrać nieco sił, więc ile miałam sił w łapach, z takiej siły odskoczyłam, aby wylądować obok losowego wilka z Zewu Natury. Z trudem otworzyłam oczy - ujrzałam Holly. Co prawda razem w moim posunięciem straciłam wiele siły, tak więc mogłam tylko słuchać.
Słyszałam, że Aron odepchnął Kazana, który chciał się na mnie rzucić. W czasie w którym basiory i Holly zajęli się odpychaniem Kazana, reszta będących tam osób wzięła ostrożnie mnie i Riley na plecy, i uciekła w terenów Hostis.
Poczułam na ciele wodę... Zabierano nas na drugi, bezpieczniejszy dla nas brzeg. Ostatni raz wysiliłam się na spojrzenie na Riley, i odpłynęłam...
***
Otworzyłam oczy. Nie byłam za bardzo świadoma co się stało po tym, jak odpłynęłam. Leżałam w łóżku, obok Riley. Na brzegu łóżka, między naszymi nogami, siedziała Anaria. Po bokach i z tyłu stała reszta wybawców. Wszyscy, łącznie z nami, byli w ludzkiej postaci.
- C... Co się stało gdy przenosiliście nas przez rzekę? - zapytałam.
- Przegoniliśmy Kazana. - powiedziała Holly.
- Przynieśliśmy was tu. - dodał Jerry.
- No i kluczowa rzecz, opatrzyliśmy was. - zakończyła mama.
- Właściwie, to po co tam poszłyście? - zapytał Aron, patrząc na nas podejrzliwie.
Wtedy, ni stąd, ni zowąd, dało się słyszeć głos Riley.
- Ścigałyśmy się do wierzby. Nie wiem jak, ale znalazłam się na drugim brzegu, i myślałam że to Claudia jest u Hostis. Pobiegła po pomoc, widząc Kazana, a ja uciekłam do miejsca gdzie nas znaleźliście. - gdy zakończyła wypowiedź wszyscy spojrzeli na nas zdumieni.
- Nie czekałam na was, i pobiegłam jej pomóc. Byłam wściekła na Kazana, a gdy dodatkowo wyzwał mamę... zaatakowałam go... - na moje słowa wszyscy zdziwili się nieco bardziej, a mama posmutniała. dopiero to do mnie dotarło ale... Może kiedyś wydarzyło się coś, co miało związek z nią i Hostis? Nie wiem...
- Ważne, że nas zawiadomiłaś. - Holly postanowiła przerwać ciszę. - Gdyby nie to, zapewne obie skończyłybyście z rąk Kazana.
Poczułam jak do oczu napłynęły mi łzy. Spojrzałam na Riley - jej oczy nie wyrażały ani odrobiny radości...
- Przepraszam mamo... - powiedziałam cicho. - Przepraszam was wszystkich... Narobiłam wam kłopotów... Teraz Kazan będzie chciał wojny...
Mama zbliżyła się do mnie, i mnie przytuliła. Przytuliła też Riley.
Reszta zebranych w domu (w tym ci, którzy normalnie by się tak nie zachowali), nie wyglądali jakby nawet chcieli się z nas śmiać. No, nie dziwię się... W końcu zaraz mogą powiedzieć, że będzie wojna... Nawet jeśli nie, to i tak nikt normalny nie cieszyłby się z takiego incydentu.
Riluuuś? B) 967 słówek for ju :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz