Sobotni poranek zaczął się dość spokojnie. Tak, zdecydowanie zbyt spokojnie... Czas dłużył się niebłagalnie, znęcając się nad mą psychiką, a w pokoju panowała martwa cisza, która tylko pogarszała sprawę, przywołując odległe wspomnienia. Odejście rodziców, stary, przytulny dom, konieczność wyjazdu... Cień dawnego życia mnie przytłaczał. Czułam jak samotność wypala mnie od środka. Niby miałam z kim porozmawiać, zawsze mogłam liczyć na ciocię Anarię czy Claudię, które były przy mnie przez ten cały czas ale... Cały ten dom zdawał się być taki pusty. Nikt nie rzucił dobrym żartem, nikt nie wparował do żadnego pomieszczenia, nikt nawet się nie kłócił. Słychać było jedynie Ruby, która jak zwykle skakała po łóżku pod wpływem nieokiełznanego stanu głupawki.
Przekręciłam się na drugi bok w nadziei, że jeszcze uda mi się zasnąć, jednak powieki bezczelnie odmówiły współpracy, przez co byłam zmuszona zwlec się z łóżka. Nie lubię dni wolnych, znaczy się, nie żebym była jakimś pracoholikiem, bowiem zaliczam się do grona osób raczej leniwych; ale zwyczajnie denerwuje mnie brak jakichkolwiek zajęć. Zerknęłam od niechcenia na ścienny zegar. Dochodziła dopiero ósma. Z racji tego, iż nie miałam dziś właściwie nic ciekawego do roboty, postanowiłam szybko się ogarnąć i udać na krótki spacer po lesie, przed wyjściem napełniając jeszcze kocią miskę. Przemierzywszy jedną z wydeptanych, leśnych ścieżyn dotarłam do brzegu rzeki. Promienie słońca odpędziły gęste chmury, okrywając swą świetlistą płachtą falującą taflę wody. Pamiętam jak przychodziłam tu jako szczenię, świat był wtedy taki beztroski. Niczym nie musiałam się martwić, wszystko wydawało się takie proste. Dziwnym trafem, niemalże zawsze gdy odwiedzałam to miejsce, spotykałam tu...
- Claudia...? - podniosłam wzrok nieco zaskoczona jej widokiem. Naprawdę tu przyszła. Właśnie teraz.
Wadera zwróciła na mnie wzrok, a na jej pysku wykwitł szeroki uśmiech - Cześć, Riley. Dawno się nie widziałyśmy... - słusznie zauważyła, podchodząc bliżej, po czym przycupnęła na trawie obok mnie.
- Tak, to prawda... - przez moment spuściłam wzrok na falującą taflę wody, by po chwili znów skierować go na twarz przyjaciółki - Co tu robisz?
- Mogłabym ci zadać to samo pytanie - zachichotała Clau, trącając od niechcenia łapą jedną z pałek wodnych - Jakoś tak coś mnie podkusiło żeby tutaj przyjść...
- To nie do wiary...
- Co proszę?
- Em, nic takiego... Znaczy się... - zacisnęłam zęby, starając się jakoś ubrać myśli w słowa - Nie do wiary, że wszystko dookoła tak się zmieniło... Nie sądzisz? - spojrzałam na białą waderę ze zmieszaniem w oczach. Chyba nie wiedziała o co dokładnie mi w tej chwili chodzi (Ba! Sama tego nie wiedziałam!), więc po prostu kontynuowałam - A my wciąż tu wracamy. Wciąż tak samo rozmawiamy, jakby nic nie uległo zmianie, a przecież zmieniło się wszystko...
Przez pewien czas siedziałyśmy w zupełnej ciszy, jednak nie przeszkadzało nam to ani trochę (przynajmniej nie mnie). Lubiłam spędzać czas z Claudią, nawet gdy było to zwykłe milczenie.
- Podczas naszej ostatniej rozmowy, wspominałaś mi coś o tym, że znalazłaś pracę? - zagaiłam, zerkając kątem oka na waderę.
- Owszem, i to całkiem niezłą - stwierdziła wilczyca, uśmiechając się promiennie - Postanowiłam spełnić swe marzenia. Zostałam muzykiem i myślę, że to dobry wybór.
- Na pewno, w końcu nie bez powodu natura obdarzyła cię takim głosem.
- Oj, dobra, już dobra. Daruj sobie tego typu teksty! - roześmiała się ciemnooka.
W odpowiedzi na jej komentarz mimowolnie parsknęłam śmiechem. Jak zawsze udzielił mi się jej humor.
- A ty? Wiesz już jaką drogą chciałabyś podążyć? - zapytała, wyrywając mnie ze śmiechowej głupawki.
- Tak, choć są to pewnie płonne nadzieje...
- To znaczy? Co masz na myśli? - lekko przechyliła głowę w bok, słuchając uważnie.
- Chciałabym robić to, co kocham. Zawsze skrycie wierzyłam, że mam szansę zostać weterynarzem ale...
- Ale...? - wilczyca popatrzyła na mnie pytająco.
- Ale nie jestem pewna czy się do tego nadaję, poniekąd w tym zawodzie trzeba mieć mocne nerwy... Obecnie pracuję dorywczo w kawiarni, bo póki co tylko tak mogę się jakoś utrzymać... - westchnęłam ciężko - Nie wiem, naprawdę nie wiem jak to wszystko ogarnąć. Wciąż nie mogę się pozbyć wrażenia, że życie przecieka mi przez palce i czy tego czy nie, prędzej czy później będę zmuszona podołać tym wszystkim obowiązkom. Sama ich wizja mnie przeraża, a co dopiero... - zacisnęłam powieki, szybko łapiąc oddech. Z tego wszystkiego zabrakło mi już słów, jak i samego tlenu. Co za głupia sytuacja.
- Ejejej! Riley, nie panikuj tak! - wadera poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu. Najwyraźniej chciała mi tym dodać odrobinę otuchy, jakby to w ogóle było możliwe; niemniej jednak doceniam jej gest. Przyznam szczerze, Claudia to chyba jedyna osoba, której zawsze mogę się wygadać, a raczej której potrafię się wygadać. Dobra, dość już tych głupich zmartwień, bezczelnie zaśmiecających mą i tak już zdegustowaną łepetynę. Najwyższa pora wziąć się w garść i zaserwować sobie jakąś terapię wstrząsową na przypływ energii.
- Przepraszam, jestem zmęczona po całym tygodniu i gadam głupoty. Masz rację, masz absolutną rację. To nie koniec świata - wyszczerzyłam się do ciemnookiej, dając w swej wypowiedzi szczególny nacisk na "absolutną".
- No wiem - skwitowała przyjaciółka i wystrzeliła w podskokach przed siebie, nie zważając na mój opóźniony start - Kto pierwszy przy dużej wierzbie? - roześmiała się, jakby już wiedziała, że wygra.
- Hej, to fair! - wykrzyczałam także zrywając się z miejsca, jednak towarzyszka wyścigu była już daaaaleko przede mną. Właściwie gdy wbiegła między krzewy, całkowicie straciłam ją z oczu.
~ Ha! Tak łatwo to nie ma! ~ na mym pysku ponownie zawitał chytry uśmieszek. Pomknęłam przez przełęcz, starając się przez cały czas biec koło strumienia.
- No nie! - syknęłam sama do siebie, zatrzymując się przed okazałymi kępami cierni. Kiedy to to tu w ogóle wyrosło, co? I dlaczego akurat tutaj?! Wymruczałam jakieś przekleństwo pod nosem, skręcając między drzewa. Przeskoczyłam zgrabnie do małych, nieco śliskich kamyczkach, częściowo pokrytych glonami; i znalazłam się po drugiej stronie strumienia. Idealnie. Teraz wystarczy tylko podbiec kawałek, minąć urwisko i praktycznie jestem już na kwiecistym brzegu, gdzie znajdowało się owe drzewo. Ciekawe jaką trasę obrała sobie Claudia. Jak znam życie, również wybrała którąś z własnych tras. Nagle moim oczom ukazała się sylwetka wilczycy w oddali ale... Wcale nie była po tej stronie co ja. Zaraz, zaraz! Jak to się stało? Przebiegłam spanikowanym wzrokiem po brzegu naprzeciwko.
- Claudia! - krzyknęłam do wilczycy przerażona - Uciekaj stamtąd! Szybko!
Przyjaciółka stanęła, spoglądając w moją stronę.
- Riley, co ty tam robisz?!
- Co ja robię? Co ty robisz?! Claudia, musisz stamtąd uciekać, to terytorium... - nie dokończyłam, czując na karku ciężki, gorący oddech - Ho... Hostis...? - odwróciłam niepewnie pysk. Mym oczom ukazał się wielki, czarny wilk.
- Kazan! - wyszczerzyłam ostrzegawczo kły, jeżąc sierść na karku.
- Proszę, proszę, kogóż ja tu widzę... - uśmiechnął się cynicznie, ukazując rząd żółtawych zębów, które wydawały się wręcz stworzone to wypruwania potencjalnym przeciwnikom wnętrzności. Odwagi, Riley. On nic ci nie zrobi, póki jesteś pod ochroną rodziców. A no właśnie, przecież nie jesteś! No tak, ale on o tym nie wie (przynajmniej na razie).
Zerknęłam kątem oka na sąsiedni brzeg, jednak przyjaciółki już tam nie było. Zapewne pobiegła wezwać pomoc. No ładnie. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby dwie watahy ponownie stanęły na polu bitewnym. Z drugiej strony, nie wiem jak poradzę sobie z tym tu osobnikiem, który porównywalnie do mnie to delikatnie ujmując "duży kaliber". Krwiście czerwone ślepia lustrowały mnie przez pewien czas, jakby ich posiadacz nie był do końca pewien tożsamości swej ofiary. Doprawdy, czyżby nie wiedział z kim ma do czynienia? No w sumie to ostatnim razem widzieliśmy się gdy miałam trzy, może cztery miesiące. Me wątpliwości rozwiało dopiero zadane pytanie:
- Kim jesteś? - już sam oschły ton głosu sprawił, iż mimowolnie skuliłam uszy. Zupełnie nie wiedziałam jak odpowiedzieć na to pytanie. Skłamać i liczyć na to, że los się do mnie uśmiechnie, czy też bez ogródek przyznać się do swego pochodzenia, a tym samym genów Hostis, które czy tego chcę czy nie, tak naprawdę posiadam? Ale nawet gdybym wybrała tą drugą, rzekomo bardziej ryzykowną opcję z uwagi na to, iż mój ojciec wielokrotnie zalazł przywódcy tego stada za skórę; jaką mogę mieć pewność, że Kazan nie zechce mnie osobiście poszatkować za niewierność mojej matki?
- Riley. Riley Black - podniosłam głowę, mierząc samca wzrokiem.
- Ri... Riley? - skrzywił się z odrazą - A więc jednak zdecydowaliście się złamać pakt, hm? - znów się wyszczerzył, przez co wyglądał jeszcze gorzej niż na początku.
- Nie.
- A więc przybywasz tu bo...?
Znowu paskudne pytanie, chyba nawet gorsze od poprzedniego. Nagle doszedł do nas chlupot wody dochodzący zza pobliskich krzewów. Kazan zerkał to na mnie, to na liściaste kępy, z których wyłoniła się... Wiewiórka (cóż za napięcie). Nie tracąc czasu rzuciłam się do ucieczki, pędząc przed siebie co sił w łapach. Słyszałam ciężkie kroki za sobą, które z każdą sekundą stawały się coraz to głośniejsze. Nie miałam pojęcia dokąd mam biec. Serce waliło mi jak oszalałe, a przed oczyma przewijały się obrazy z dalekiej przeszłości. Wiedziałam że zaczynam tracić siły, łapy mimowolnie uginały się pod ciężarem ciała. W tej samej chwili coś, a raczej ktoś, chwycił mnie za kark, a następnie cisnął moim ciałem o drzewo. Czułam silny, pulsujący ból, który dosłownie rozdzierał mnie od środka. Nieoczekiwanie zamazujący się obraz rozświetliła biała smuga, stopniowo zacierająca wszelkie inne barwy. Zaraz potem wszystko ogarnęła mroczna, ciemna powłoka, z głuchym piskiem w tle. Wszędzie wokół panował chłód. Czyjeś głosy dudniły w mej głowie. Słyszałam mamę wołającą mnie na obiad, urywki dowcipów taty, śmiech Harry'ego, Claudii i Belli, pokrzyki Bruno jak turlaliśmy się w śniegu i łagodny szept cioci Anarii, gdy opowiadała mi bajkę. Otworzyłam oczy, a mym pysku powoli spłynęły słone łzy. Widziałam go, stał na wprost. Tuż pod jego łapami leżała...
- Clau... Claudia... - podniosłam przerażony wzrok. Wadera leżała nieruchomo na trawie. Jej poharatana klatka delikatnie się poruszała. Tak, była nieprzytomna, ale na szczęście żyła. I pomyśleć, że to wszystko moja wina.
Claudia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz