Nie wiedzieć czemu, dzisiejszego ranka obudziłam się znacznie wcześniej niż miałam zaplanowane. Ta, nie ma to jak zerwać się spod pierzyny całe trzy godziny przed budzikiem. Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem czy jest to zasługa przyzwyczajenia do wstawania o bladym świcie do pracy, czy też konieczności wypuszczania mojej nieuleczalnie chorej na głowę pupilki, która niemalże każdego dnia równie nachalnie, co okrutnie, upomina się o wyjście na podwórko. Tak czy owak, nie miałam teraz kompletnie nic ciekawego do roboty. Hah, myślę że siedzenie samotnie w czterech ścianach już dawno mi się znudziło. Tak, zdecydowanie tak. Wszedłszy do łazienki, w miarę szybko doprowadziłam się do ładu i nie poświęcając już więcej czasu na rozmyślania, w zasadzie dotyczących wszystkiego i niczego; zaraz po śniadaniu, postanowiłam udać się na spacer, a raczej mały rekonesans. Kto jak kto, ale ja nie zamierzam rezygnować z tego typu rozrywek (o, bogowie, nawet nie wiem dlaczego tak to nazywam...). Może i nie ma już takiej potrzeby, ale po co się na siłę zmieniać? I tak się nigdy do końca nie przyzwyczaję do ludzkiej skóry, choćbym nie wiem jak wielkich starań w tym celu dokładała, a o samym uczłowieczeniu to mogę sobie tylko pomarzyć. Nie oszukujmy się, niektórym lepiej na czterech łapach, jakkolwiek głupio miałoby to zabrzmieć.
~•~●~•~
Oparłam przednie łapy na niewielkich przybrzeżnych kamieniach spoglądając na delikatny zarys sąsiedniej plaży, która wciąż tkwiła spowita gęstą, szarawą mgłą. Wiatr delikatnie muskał sierść na mym pysku. Zrelaksowana przymknęłam oczy nasłuchując cichego szumu wody, radosnego świergotu koncertujących ptaków, odgłosów niesionych prze rzekę... Kochałam to uczucie. Czułam się wolna, tak jakbym znów stanowiła nieodłączną cząstkę tego wszystkiego. Zapewne przeciętnemu człowiekowi mogłoby się do wydać nieco dziwne. Ba! Sama się sobie teraz dziwię! Przecież mam wszystko. Dom, rodzinę, przyjaciół na których zawsze i wszędzie mogę liczyć. Tak, wszystko poza wolnością. Tęskno mi za starym życiem, mimo iż wcale nie było prostsze. Tak bardzo przywykłam do bycia wilkiem... Westchnąwszy ciężko, niechętnie oderwałam wzrok od lustrzanej otchłani. Pora się obudzić, Riley. Ten świat już nie należy do ciebie, wróć do rzeczywistości! Z tą właśnie równie przygnębiającą, co słuszną myślą, udałam się w dalszą drogę wydeptaną, piaszczystą trasą i zanim się obejrzałam, znalazłam się nieopodal domu Anarii i Lary'ego. Gdzieś tam w oddali dostrzegłam szczupłą sylwetkę cioci. Siedziała na werandzie (a może powinnam powiedzieć pomoście, biorąc pod uwagę fakt, iż ich posesja znajduje się częściowo na samej wodzie?) ze wzrokiem wbitym gdzieś hen daleko przed siebie. Wydawała się taka... Smutna. Przez pewien czas zastanawiałam się czy w ogóle powinnam do niej podejść. W końcu może nie mieć ochoty z nikim rozmawiać. I tak ostatnimi czasy zbyt często im się narzucam.
Anaria? Wybacz że takie krótkie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz