Aron był w pracy więc zostawiłam mu karteczkę z informacją, że obiad jest w lodówce do podgrzania. Po drodze standardowo zahaczyłam o sklep, gdzie kupiłam jakieś czekoladowe ciasteczka. Następnie został tramwaj, a potem już przytulny domek An. Przyznam, że się za nim stęskniłam. W międzyczasie wyciągnęłam komórkę z kieszeni i wykręciłam numer do dziewczyny po czym oznajmiłam moje przybycie.
- Cześć! - Rzuciłam się na nią i pocałowałam w policzek jak to miałam w zwyczaju.
- Dawno cię nie widziałam! - Uśmiechnęła się odwzajemniając gest.
Szybko jednak się odsunęłam i dokładnie zbadałam ją wzrokiem. Na jej ciele widać było jeszcze kilka zadrapań i niewielkich siniaków pozostałych po niedźwiedziu...
- Ah, jeszcze to masz... - zaczęłam.
- Niestety. - Zaśmiała się nerwowo. - Ale pocieszę cię, że szybko się goją.
- To już coś.
Niedźwiedź skoczył w stronę Anarii i przygniótł ją swoim ciałem, a w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy.
- Anaria! - krzyknęłam. - Pieprzony niedźwiedź!
Zaryczał głośno na mój głos i wstał z przyjaciółki. Powoli szedł w moją stronę. Moja uwaga skupiła się natomiast na czerwonej plamie pokrywającej sporą część trawy.
- Anaria! - krzyknęłam jeszcze głośniej.
Niedługo potem przybiegł Lary i sytuacja szybko się potoczyła. Jakimś cudem zanieśliśmy An do szpitala, a niedźwiedź został zabity.
- Wszystko w porządku Max? - z zamyślenia wyrwał mnie głos przyjaciółki.
- Tak, chyba jest okej. - Uśmiechnęłam się niepewnie
Anaria? troszku wspomnień haha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz