- Dzień dobry. - mruknął nagle, jakiś kobiecy, nieśmiały głos. Od niechcenia podniosłem oczy. Przede mną stała drobna, niska brunetka, taszcząca za sobą dwie wielkie walizki. Kolejna współlokatorka?
- Przepraszam, że zakłócam spokój, ale czy wie pan może gdzie znajdę ulicę Rivershine? - spytała, z krzywym uśmiechem. Czy wiem? Oczywiście, że nie, ale nie przeszkadza mi to w podwiezieniu tam tej biednej dziewczyny.
- Rivershine? Mogę cię tam podwieźć. - bąknąłem, ospale podnosząc się z krzesła.
- Byłoby wspaniale! - zachwyciła się dziewczyna. - Tak w ogóle to jestem Riley.
- Gabriel. - burknąłem, otwierając bagażnik mojego Mustanga i pakując do niego walizki brunetki.
- Miło mi cię poznać Gabrielu. - powiedziała Riley uśmiechając się do mnie. Jezu, czy ona może przestać się szczerzyć?
- Ta. Wsiadaj! - zakomunikowałem otwierając jej drzwi. Chyba nareszcie zauważyła, że nie mam zamiaru być jej przyjaciółeczką, bo nie odezwała się ani słowem. Wstukałem w GPS ulicę Rivershine. Ciekawe czy Riley wiedziała, że idzie w zupełnie inną stronę... Rivershine na dobrą sprawę leżało na drugim końcu miasta. Ehh, trudno... Zrobię dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. Odpaliłem samochód i z piskiem opon ruszyłem w miasto. Mimo, że mój Mustang miał już swoje lata, to w mgnieniu oka osiągał zadziwiającą jak na ten model prędkość.
- A więc... - o nie, ona znowu zaczyna trajkotać. - ... długo już tu mieszkasz?
- Dwa dni. - oznajmiłem sucho, dodając gazu, przez co na liczniku wyświetlała się już okrągła setka. Gabrielu, tylko sto w terenie miejskim? Tylko na tyle cię stać?
- Piękne miasto nieprawdaż? - zapytała dziewczyna, kurczowo łapiąc się siedzenia. Chyba podoba jej się duża prędkość.
- Prawdaż, prawdaż... - burknąłem, jeszcze bardziej zwiększając prędkość.
- Mógłbyś zwolnić? - zasugerowała Riley nieśmiało. Czy mógłbym...?
- Mówiłaś coś? - odparłem z wrednym uśmieszkiem, coraz bardziej rozwijając prędkość. Ahh, jak ja kocham denerwować takie małe, słodkie dziewczynki jak ona. Na liczniku wyświetlało się już 150 kilometrów na godzinę. O to chodziło Gabrielu, dokładnie o to.
- Zwolnij do cholery dupku! - krzyknęła Riley. Czyżby nasza mała dziewczynka pokazała pazurki? O nie! Nikt nie będzie na mnie krzyczał w moim samochodzie. Gwałtownie skręciłem na jakieś osiedle. O ile się nie mylę za kilka kilometrów jest las. Może nasza kocica nauczy się, że na mnie się nie krzyczy. Nie myliłem się, po około kilometrze naszym oczom ukazał się ogromny las. Jeszcze bardziej zwiększyłem prędkość i wjechałem w bór.
- Czy możesz się do cholery zwolnić? - warknęła Riley. Czy mogę...? Ależ oczywiście. Z całej siły docisnąłem hamulec, przez co dziewczynę zarzuciło do przodu, a samochód całkowicie się zatrzymał. Chyba o to jej chodziło... Czas się zabawić!
- Wysiadaj! - rozkazałem, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale przecież... - zaczęła Riley.
- Wysiadaj! - warknąłem, przerywając jej.
- Ale... - spróbowała po raz kolejny dziewczyna.
- Wysiadaj! - krzyknąłem, opuszczając auto. Bezradna brunetka również opuściła samochód, po czym podeszła do przodu i oparła się o maskę. Zamknąłem auto i stanąłem przed nią.
- A teraz nauczysz się... - zacząłem, łapiąc za jej ręce i przyciskając je do Mustanga. -... bardzo ważnych zasad. - dziewczyna próbowała uwolnić ręce, jednak jej się to nie udało.
- Zasada numer jeden! - naparłem na nią swoim ciałem, aby ją unieruchomić. - Nigdy nie wsiadaj do samochodu obcego mężczyzny. Zasada numer dwa! - objąłem jej nogi swoimi. - Nie waż się na mnie krzyczeć albo mi się sprzeciwiać. - Riley patrzyła na mnie z przerażeniem. - Zasada numer trzy! - przysunąłem swoją twarz bliżej jej policzka. - W tej dżungli nigdy, nikogo nie prosi się o pomoc. Zasada numer cztery! - musnąłem jej policzek nosem. - Nigdy nie ufaj obcemu mężczyźnie. Zasada numer pięć! Jeśli nie będziesz się stosować do zasad spotkają cię bardzo złe rzeczy i wiesz co... - wyszeptałem do jej ucha. - Nikt ci nie pomoże! - wycharczałem, po czym wypuściłem Riley, ruszając w głąb lasu.
Riley? Stworzyłam potwora *-*
- Byłoby wspaniale! - zachwyciła się dziewczyna. - Tak w ogóle to jestem Riley.
- Gabriel. - burknąłem, otwierając bagażnik mojego Mustanga i pakując do niego walizki brunetki.
- Miło mi cię poznać Gabrielu. - powiedziała Riley uśmiechając się do mnie. Jezu, czy ona może przestać się szczerzyć?
- Ta. Wsiadaj! - zakomunikowałem otwierając jej drzwi. Chyba nareszcie zauważyła, że nie mam zamiaru być jej przyjaciółeczką, bo nie odezwała się ani słowem. Wstukałem w GPS ulicę Rivershine. Ciekawe czy Riley wiedziała, że idzie w zupełnie inną stronę... Rivershine na dobrą sprawę leżało na drugim końcu miasta. Ehh, trudno... Zrobię dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. Odpaliłem samochód i z piskiem opon ruszyłem w miasto. Mimo, że mój Mustang miał już swoje lata, to w mgnieniu oka osiągał zadziwiającą jak na ten model prędkość.
- A więc... - o nie, ona znowu zaczyna trajkotać. - ... długo już tu mieszkasz?
- Dwa dni. - oznajmiłem sucho, dodając gazu, przez co na liczniku wyświetlała się już okrągła setka. Gabrielu, tylko sto w terenie miejskim? Tylko na tyle cię stać?
- Piękne miasto nieprawdaż? - zapytała dziewczyna, kurczowo łapiąc się siedzenia. Chyba podoba jej się duża prędkość.
- Prawdaż, prawdaż... - burknąłem, jeszcze bardziej zwiększając prędkość.
- Mógłbyś zwolnić? - zasugerowała Riley nieśmiało. Czy mógłbym...?
- Mówiłaś coś? - odparłem z wrednym uśmieszkiem, coraz bardziej rozwijając prędkość. Ahh, jak ja kocham denerwować takie małe, słodkie dziewczynki jak ona. Na liczniku wyświetlało się już 150 kilometrów na godzinę. O to chodziło Gabrielu, dokładnie o to.
- Zwolnij do cholery dupku! - krzyknęła Riley. Czyżby nasza mała dziewczynka pokazała pazurki? O nie! Nikt nie będzie na mnie krzyczał w moim samochodzie. Gwałtownie skręciłem na jakieś osiedle. O ile się nie mylę za kilka kilometrów jest las. Może nasza kocica nauczy się, że na mnie się nie krzyczy. Nie myliłem się, po około kilometrze naszym oczom ukazał się ogromny las. Jeszcze bardziej zwiększyłem prędkość i wjechałem w bór.
- Czy możesz się do cholery zwolnić? - warknęła Riley. Czy mogę...? Ależ oczywiście. Z całej siły docisnąłem hamulec, przez co dziewczynę zarzuciło do przodu, a samochód całkowicie się zatrzymał. Chyba o to jej chodziło... Czas się zabawić!
- Wysiadaj! - rozkazałem, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale przecież... - zaczęła Riley.
- Wysiadaj! - warknąłem, przerywając jej.
- Ale... - spróbowała po raz kolejny dziewczyna.
- Wysiadaj! - krzyknąłem, opuszczając auto. Bezradna brunetka również opuściła samochód, po czym podeszła do przodu i oparła się o maskę. Zamknąłem auto i stanąłem przed nią.
- A teraz nauczysz się... - zacząłem, łapiąc za jej ręce i przyciskając je do Mustanga. -... bardzo ważnych zasad. - dziewczyna próbowała uwolnić ręce, jednak jej się to nie udało.
- Zasada numer jeden! - naparłem na nią swoim ciałem, aby ją unieruchomić. - Nigdy nie wsiadaj do samochodu obcego mężczyzny. Zasada numer dwa! - objąłem jej nogi swoimi. - Nie waż się na mnie krzyczeć albo mi się sprzeciwiać. - Riley patrzyła na mnie z przerażeniem. - Zasada numer trzy! - przysunąłem swoją twarz bliżej jej policzka. - W tej dżungli nigdy, nikogo nie prosi się o pomoc. Zasada numer cztery! - musnąłem jej policzek nosem. - Nigdy nie ufaj obcemu mężczyźnie. Zasada numer pięć! Jeśli nie będziesz się stosować do zasad spotkają cię bardzo złe rzeczy i wiesz co... - wyszeptałem do jej ucha. - Nikt ci nie pomoże! - wycharczałem, po czym wypuściłem Riley, ruszając w głąb lasu.
Riley? Stworzyłam potwora *-*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz