Szczelnie owinięta w satynowy szlafrok, sięgający zaledwie połowy uda, ruszyłam w kierunku kuchni. Pomimo jesiennego, porannego chłodu w mieszkaniu było całkiem ciepło. A może tylko tak mi się wydawało? Świadomość, że zaraz utonę w najcudowniejszych ramionach, wdychając zapach pięknych perfum mojego ukochanego przysłaniała wszystko inne. Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedziałby mi, że będę w szczęśliwym związku ze swoim rudym współlokatorem wybuchnęłabym śmiechem i najprawdopodobniej kazałabym takiej osobie się leczyć. Dzisiaj twierdzę, że to ja powinnam się leczyć Do kuchni prowadził mnie piękny, słodki zapach naleśników, lecz bardziej od naleśników pragnęłam w tym momencie mojego chłopaka. Czy ja już zwariowałam? Choroba imieniem miłość rozprzestrzenia się w moim organizmie. Jakie to cudowne.
- O! Nareszcie wstałaś. - uśmiechnął Bruno, gdy tylko przekroczyłam próg kuchni. Ciekawe jak długo już nie spał. Swoją drogą... Jak kocha to poczeka.
- Widzę, że się beze mnie nie nudziłeś. - odparłam z uśmiechem, składając przelotny pocałunek na jego policzku i spoglądając łakomie na stół zastawiony czekoladowymi pysznościami. Od kiedy rudzielec był takim Masterchefem?
- Jak widać. - mruknął nakładając jeden naleśnik na talerz. - Bon appetit! - dodał starając się naśladować francuski akcent, co wyszło mu dość marnie.
- Merci! - powiedziałam, równie fatalnym francuskim. - Dobra! Oszczędźmy żenady i po prostu to zjedzmy.
- Mądrze. - odparł chłopak, lekko spychając Mefedrona ze swoich kolan.
time skip
- Ty tak na serio? - bąknęłam naciągając czapkę na uszy.
- Na żarty. - odparł wręcz siłą pchając mnie w kierunku swojej terenowej Toyoty. A było się nie pytać o to prawo jazdy.
- Chcesz zabić mnie czy siebie? - burknęłam niechętnie pakując się za kierownicę auta. - Zdajesz sobie sprawę, że to nie może się udać, prawda? - dodałam widząc jak mężczyzna z błahym uśmieszkiem zamyka drzwi samochodu.
- Chciałaś nauki jazdy to masz. - roześmiał się siadając na miejscu pasażera.
Bruno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz