Wpadające przez okno światło oślepiało niemiłosiernie. Czemu jeszcze nie zainwestowałem w rolety? Czułem jakby po mojej głowie biegało stado słoni. Skutki uboczne alkoholu. I tak nie odstawię whiskey. Obok łóżka stała miska, prawdopodobnie przyniesiona wczoraj przez Jake'a albo Jerry'ego, gdybym zupełnie przypadkiem postanowił oddać wypity wcześniej trunek, razem z obiadem i bigosem z komunii. Ciekawe czy sam dotarłem do pokoju... Obraz urwał mi się w samochodzie, a ostatnie co pamiętam to Jake'a, który wiózł mój tyłek do domu prosząc abym się zamknął. Trzeba ich potem przeprosić i podziękować... Potem. Jedyne o co błagał w tej chwili mój organizm to szklanka wody i coś na ból głowy. Miejmy tylko nadzieję, że Riley skończyła lepiej. No właśnie - Riley. Co z nią? Dotarła do domu? Płakała? Tyle myśli biegało po mojej głowie, razem z wyżej wspomnianymi słońmi... Ostatkami sił zwlokłem się z łóżka i ruszyłem do kuchni, po jakąś tabletkę, ewentualnie proszki, ewentualnie walnąć klina. Dobra, może odpuśćmy to ostatnie. Niechętnie ruszyłem do kuchni, gdzie przy kuchennym blacie zastałem Jerry'ego.
- Dzięki. - burknąłem, ruszając w kierunku szafek, w celu wyciągnięcia z nich szklanki i butelki wody, a następnie tabletek przeciwbólowych.
- Ile pamiętasz? - spytał, wzruszając ramionami - Jak byłem w samochodzie i zwierzałem się temu debilowi. - powiedziałem beznamiętnie, buszując w szafkach.
mionami i ignorując podziękowania.
- Ten debil zrywał się z kanapy, żeby przywieźć twoją najebaną dupę, więc ty go szanuj. - oburzył się, przeczesując włosy dłonią.
- Taak, pojadę to niego ze zgrzewką piwa i osobiście mu podziękuję. - przewróciłem oczami po czym połknąłem małą białą tabletkę.
time skip
Całe życie zastanawiałem się jak to jest z dnia na dzień zostać milionerem. Ze zwykłego śmiertelnika awansować na stopień bogatego jegomościa, mieszkającego w ogromnej willi, jeżdżącego najlepszymi samochodami i pławiącego się w luksusie. Zawsze wydawało mi się to tak piękne, że aż niemożliwe. Aż do dnia obecnego. Gabriel Ashley Remington Leith - spadkobierca fortuny Leith'ów. Wiedziałem, że ciotka Francesca była kobietą majętną, ale gdy dowiedziałem się na jaką łączną kwotę opiewa majątek madame Leith dosłownie usiadłem z wrażenia. Kobieta zawsze była chorobliwie skąpa, ale nie sądziłem, że była w stanie zgromadzić aż taką fortunę, której teraz jestem właścicielem.
Pełen szczęścia i niepokoju przemierzałem ulice miasta, w poszukiwaniu kawiarni, w której pracuje Riley. Nie myślałem o niej jako o byłej dziewczynie. Nie chciałem się pogrążać. Wciąż postrzegałem ją jako uroczą sierotę, która swoją głupotą i upartością skradła moje serce, niczym typowy dres telefon dzieciom z podstawówki. Ch*owe porównanie... Tak czy owak zamierzałem odzyskać tego skrzata. Ale zasuwałem tyle kilometrów nie tylko po to by wyjaśnić jej jak bardzo zaburzone jest jej postrzeganie rzeczywistości, ale i po to, by obwieścić jej, że może kulturalnie zwolnić się z tej meliny, sprzedać grata i ruderę w środku lasu... Jesteśmy bogaci!
Mocnym szarpnięciem otworzyłem drzwi kawiarni. Chyba nieco za mocnym, gdyż wszyscy siedzący w lokalu zwrócili na mnie wzrok. Zignorowałam to i od razu ruszyłem w stronę baru, przy którym stała Wendy. Dziewczyna obrzuciła mnie wrogim spojrzeniem. Już wiedziała? Czy Riley serio nie potrafiła zachować nic dla siebie?
- Riley, już wyszła. - wycedziła, z miną mówiącą jak bardzo mnie nienawidzi. Brak skrzata w pracy niezbyt mnie zdziwił.
- A wiesz chociaż dokąd poszła? - spytałem, opierając dłonie na blacie.
- Wczoraj jakoś cię to nie obchodziło. - rzuciła zaciskając zęby. Przybrałem najbardziej obojętny wyraz twarzy na jaki było mnie stać, chociaż gdyby nie fakt, że pomimo wszystko Wendy była kobietą to zapewne skończyłaby z co najmniej podbitym okiem.
- Wiem, że baby mają tendencje to wymądrzania się w sprawach na temat których nie mają pojęcia, ale błagam cię opanuj się. Poza tym zapewne wypaplałaś to już połowie okolicy, więc nie zgrywaj aniołka i gadaj gdzie polazła. - powiedziałem, obserwując jak stara się zabić mnie wzrokiem. Ups, chyba nie tego się spodziewała. Miejmy nadzieję, że nie poryczy się przez trochę prawdy.
- Crazy Night. - wycharczała, próbując za wszelką cenę uniknąć mojego spojrzenia. Oby nie kłamała, bo może się to źle dla niej skończyć.
- No widzisz kotku. Można było tak od razu. - burknąłem ze złośliwym uśmieszkiem, po czym opuściłem lokal.
Crazy Night, tak? Riley ma zdecydowanie kiepski gust. Smród, brudno i w dodatku pełno podejrzanych typów. Niezbyt przyjazne miejsce dla takich bezbronnych sierot, nawet z kluczem francuskim. Z pośpiechem ruszyłem w kierunku tego iście uroczego przybytku. Po około 15 minutach byłem już na miejscu. Z lekkim wahaniem wkroczyłem do klubu, starając się ignorować zapach potu i taniej wódy. Właśnie dlatego wolę whiskey. Wstrzymując oddech ruszyłem w stronę baru, znajdującego się na lekkim podwyższeniu, z którego zdecydowanie łatwiej szuka się samotnych skrzatów, bezradnych sierot i upierdliwych gnomów. Jak dobrze, że nie musiałem szukać tego oddzielnie i niebiosa obdarzyły mnie skrzatem, sierotą i gnomem w jednej osobie. Ku mojemu niezadowoleniu w tłumie nie dostrzegłem burzy brązowych włosów, należących do mojej ukochanej. Nie mogłem nawet wyczuć jej zapachu. Riley tu nie było. Zrezygnowany wyszedłem z klubu i skierowałem się w kierunku jej domu. Wendy mnie okłamała? Jeśli tak to nie skończy się to dla niej dobrze... Spokojnie Gabrielu, to kobieta, a kobiety należy szanować, nawet te wkurzającej i utrudniające życie. Nagle poczułem słodką woń krwi. Kierowany wilczym instynktem ruszyłem za nim. Czułem, że coś jest nie tak. Po chwili do zapachu dołączył również dziwnie znajomy, cichy kobiecy krzyk. Riley?! Nie zastanawiając się nad niczym rzuciłem się biegiem, w stronę z której dochodził dźwięk. Z każdą chwilą woń krwi stawała się coraz intensywniejsza, aż do momentu w którym wpadłem w ciemny zaułek ulicy Rainstrite, okolicy pełnej przestępców i innych typów spod ciemnej gwiazdy. Jakbym ja był spod "jasnej"... Pod jedną z kamiennych ścian ujrzałem ją... Nieprzytomną i zakrwawioną.
- Coś ty najlepszego odwaliła sieroto... - szepnąłem podchodząc do brunetki. Z jej nadgarstka obficie sączyła się krew. Przecież wilki... Dlaczego to aż tak krwawiło? W normalnych przypadkach już dawno powinno zacząć się leczyć. Coś było nie tak. W panice chwyciłem dziewczynę w ramiona i ruszyłem biegiem przed siebie. Czy jest na sali lekarz?
time skip
Obudził mnie lekki dotyk czyichś palców na mojej dłoni. Delikatnie uchyliłem powieki, lecz oślepiony światłem wpadającym przez okno jak najszybciej je zamknąłem. Czułem okropny ból kolan oraz kręgosłupa. Spanie w pozycji klęczącej przy szpitalnym łóżku nie należało do najbardziej komfortowych. Powoli oderwałem czoło od kołdry, na co moja szyja zareagowała cichym chrupnięciem. Coś czuję, że nie będę mógł ruszać głową przez następne kilka dni. Zmrużyłem oczy i ospale przeciągnąłem się, rozkoszując się dźwiękiem strzykających kości. Cud, że w ogóle mogłem się ruszać. Poczułem na sobie czyiś wzrok.
- Nasza śpiąca królewna nareszcie się obudziła. - usłyszałem pełen wyrzutu głos Riley, leżącej na szpitalnym łóżku. Jej mina nie wyrażała totalnie nic. Żadnej tęsknoty, radości ani nawet smutku.
- Też miło cię widzieć sieroto. - odparłem posyłając jej pobłażliwy uśmieszek. Nie odwzajemniła go. Zero reakcji.
- Okej. Wyjaśnijmy sobie coś. Jeden. Nie mów do mnie "sieroto". - burknęła, wręcz wycedzając przez zęby słowo "sieroto". - Dwa. Najlepiej nic do mnie nie mów. - dodała, a wyraz jej twarzy pozostał tak samo obojętny. - Trzy. Wyjdź. - zakończyła odwracając wzrok. Chwila. Co?! Zagotowało się we mnie, ale z trudem postarałem się tego nie okazać. Obszedłem łóżko stając po stronie, w którą patrzyła panna Black, po czym schyliłem się i stanąłem na tyle blisko, że była zmuszona patrzeć mi prosto w oczy.
- Jeden. Będę mówił jak chcę. - powiedziałem naśladując jej głos z przed chwili. - Dwa. Będę do ciebie mówił, nawet jeśli nie będziesz chciała mnie słuchać. - dopowiedziałem z lekkim uśmieszkiem. - Trzy. Nie zostawię samej w szpitalu dziewczyny, którą sercuję. - szepnąłem, na co dziewczyna zareagowała cichym prychnięciem, po czym odwróciła się w drugą stronę.
- Sercuję to takie "uprawiam z tobą seks, a potem liżę się z blond glonojadem w klubie" czy raczej "pieprzę się z tobą i piętnastoma innymi". - warknęła, wpatrując się w okno. Nie mogąc się powstrzymać parsknąłem śmiechem, ignorując pioruny, które ciskała wzrokiem brunetka.
- To raczej takie "kocham cię, pomimo, iż blond glonojady lepią się do mnie jak pszczółki do kwiatków". - mruknąłem z rozbawieniem. - Tak idąc twoim tokiem myślenia.
W kącikach oczu Riley zebrały się łzy. Ups, no nie do końca tak miało być.
- Hej! Nie rycz. - bąknąłem wpatrując się w nią zdezorientowany. Gabrielu pogarszasz sprawę. - Posłuchaj! To ona się na mnie rzuciła, a nie ja na nią. Przygniotła mnie swoimi wielkimi wypchanymi cyckami i równie wielkimi, równie wypchanymi ustami. Ty myślisz, że łatwo jest się wygrzebać spod takiej ilości plastiku. Zaatakowała mnie, a ja nie przeszedłem kursu samoobrony przed napalonymi plastikami. Mając tak przystojnego faceta musisz liczyć się z tym, że laski rzucają jak na promocję karpia... - wypaliłem nie mając zielonego pojęcia co właściwie mówię.
- Ohh... Weź się już zamknij! Jesteś palantem! Palantem, debilem, przystojnym draniem, idiotą...
- Ale ważne, że przystojnym nie? - powiedziałem starając się przybrać zawadiacki uśmieszek.
- Gburem, świnią, kretynem... - kontynuowała dziewczyna.
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? - spytałem cicho, pochylając się nad nią i składając na jej ustach delikatny i pełen tęsknoty pocałunek
Riley? A order za najszybszy odpis dostaje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz