Tak na dobrą sprawę wcale nie miałam zamiaru ani z nim rozmawiać, ani tym bardziej dawać mu jakiejkolwiek drugiej szansy, mimo iż słowa Asha zdawały się być... szczere? No, może. Okey, przyznaję, że pewnie (a nawet na pewno) jestem potwornie naiwna, ale coś podpowiadało mi, że Gabriel mówi prawdę. Nie ma to jak zdrowy rozsądek toczący wojnę z uczuciami. Te uczucia wpędzą mnie kiedyś do grobu i to szybciej niż myślę... Z jednej strony czułam niewyobrażalny żal, a może i po części wstręt do Leith'a za to co uczynił; z drugiej zaś nie byłam w stanie sobie wyobrazić jak miałabym bez niego dalej żyć. Tak czy inaczej, bez względu na to co bym postanowiła chwilowo nie miałam praktycznie żadnych ruchów.
Mężczyzna wpił się namiętnie w moje usta i przez moment zapragnęłam zarzucić dłonie na jego szyję, utrzymując gorący pocałunek. Ale tylko przez moment. Uniósłszy lewą rękę do której to na moje szczęście nie był przytwierdzony żaden wenflon ani inne ludzkie cuda rzekomo "ratujące życie", bez zbędnego roztkliwiania się nad czarem chwili, czy jak to tam się inaczej nazywa; odepchnęłam go od siebie, co z niewiadomych przyczyn wyszło mi jakoś lekko... A raczej bardzo, bardzo lekko, zdecydowanie delikatniej niż zazwyczaj. Co się do ch*lery dzieje? Normalnie już powinien wylądować ze dwa metry dalej. Brunet popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Kurde. Nie dość, że znajduję się na szpitalnym łóżku owinięta kablami, rurkami i innymi cudownymi pierdołami, muszę słuchać jakichś beznadziejnych tłumaczeń chłopaka, który zaledwie dzień wcześniej, aż do zajścia w klubie był całym moim światem, a teraz jeszcze dane mi jest pożegnać się z kochanymi pazurami? Jakby tego było mało nie czułam ani zapachów wcześniej towarzyszących praktycznie wszystkiemu i wszystkim, ani nie słyszałam żadnych szmerów czy szelestów w pobliżu. Nawet obraz stał się jakiś niewyraźny i mniej barwny. Dziwne. Chyba wolałabym już wykitować.
- Wiesz, myślałem, że masz w sobie trochę więcej serca - szepnął Leith, kręcąc głową ze spojrzeniem pełnym politowania, po czym odsunął się ode mnie.
- I vice versa. - bąknęłam nie odrywając wzroku od paznokci, które złośliwie wciąż pozostawały w takim samym stanie co przedtem. Nawet nie wydłużyły się o centymetr...
- Nie potrafisz odpuścić, hę?
- Facetom którzy oblizują się z jakimiś randomowymi laskami w klubach na moich oczach? Raczej nie. - przecedziłam przez zęby, wciąż starając się na niego nie patrzeć, gdyż ilekroć to robiłam do oczu zaczynały napływać mi łzy. Beznadziejne uczucie.
Chłopak westchnął ciężko i usiadł obok mnie na łóżku - Przestań już. Wiesz, że to nie prawda.
- Czyżby?
- Pomyśl chwilę. Czy gdyby zależało mi na którejkolwiek jak to ujęłaś "randomowej lasce", to byłbym teraz tutaj? - no nie wytrzymam! Czy on musi mieć zestaw argumentów na każdą okazję?
Spojrzałam na Gabriela z wyrzutem, a ten wyszczerzył się triumfalnie, na co tylko przywróciłam teatralnie oczyma. Naprawdę go to bawi?
- Nie potrafię ci zaufać. Przepraszam, ale po prostu nie potrafię. Postaw się w mojej sytuacji i zastanów się, jak ty byś się zachował widząc mnie z jakimś facetem.
- Po pierwsze. Na początek profilaktycznie wysłałbym go na oddział intensywnej terapii. Po drugie. Przemówiłbym ci do rozumu... - taak? Aż tak łatwo przyszło by mu rozmawiać o zdradzie? Hah, śmiem wątpić - ... zamiast wytykać to, czemu nie byłaś winna. - serio, to ja komuś coś wytykałam? A to ciekawostka - A tak przy okazji, to coś ty właściwie robiła w tym zaułku?
I tu właśnie pojawił się kolejny problem. O bogowie, powiedzieć czy nie? Zacisnąwszy zęby ukryłam twarz w dłoniach, starając się w jakikolwiek możliwy sposób opanować buzujące emocje, których nadmiar dosłownie rozsadzał mój mały móżdżek od środka.
- Miałam się spotkać z... przyjaciółką... - wydusiłam w końcu, wewnętrznie strzelając się w łepetynę. To nie zabrzmiało zbyt wiarygodnie. Ale kurde, co ja na to poradzę, że nie umiem kłamać?! - ... ale jak się okazało, to nie z Lucy umówiłam się na spotkanie... - kontynuowałam, czując że robię z siebie coraz większą idiotkę.
- No i...? - uniósł brwi w oczekiwaniu na dopełnienie zdania. Dlaczego ja mu się w ogóle tłumaczę?
- To Braian. Braian Ward, mój były chło... - i w tym momencie Gabriel musiał mi przerwać. A jakżeby inaczej!
- Chłopak?! - wycharczał wbijając szpony w łóżko. Teraz to jego wzrok wypełnił się rządzą mordu.
Odsunęłam się tylko przy okazji przypadkowo potrząsając przytwierdzoną do ręki kroplówką, która o mały włos nie wylądowała na kamiennej posadzce.
- Owszem. Były, tak samo jak ty - rzekłam bez zbędnych emocji i skrzyżowałam dłonie na piersiach - Gdybym wiedziała, że to on w życiu bym tam nie poszła, to z jego powodu musiałam zamieszkać w Elmo i zmienić nazwisko...
- O, doprawdy? - mężczyzna spojrzał na mnie z wyrzutem. Chyba mi nie wierzy.
- Słuchaj no! Nie wiesz kim jest ten człowiek ani jak potraktował Lucy, a potem mnie, więc nie waż się oceniać mojego postępowania, podczas gdy sam nie jesteś święty! W Braianie od zawsze siedział potwór, nawet wtedy, kiedy był zwykłym człowiekiem! - warknęłam na całe gardło, czując że zaczynam tracić kontrolę nad swymi słowami. Zapewne gdyby nie działanie srebra już dawno znalazłabym się na czterech łapach... Cóż, może to i lepiej.
- Zaraz! Człowiekiem? - wtrącił Gabriel. W obecnej chwili nawet nie byłam w stanie określić, czy nadal jest na mnie wściekły, czy też zażenowany mymi zwierzeniami.
Spuściłam wzrok z powrotem na podłogę.
- Tak, człowiekiem. Nie miałam wyboru. Pokłóciliśmy się o coś i Braian... - zacisnęłam drżące pięści, czując jakby wszystko nagle wróciło - ... no, uderzył mnie. Nie pierwszy raz zresztą... - wydusiłam nieudolnie powstrzymując napływające do oczu łzy - To był po prostu odruch, nie chciałam go przemienić. Potem ucieczka była już jedynym rozwiązaniem. Wraz z powrotem do watahy przypadła mi pozycja alfy i póki przebywałam w otoczeniu rodziny nic nie mógł mi zrobić, aż do teraz. Nie wiem po co tu wrócił, ale gdy tylko odzyskam siły z przyjemnością poderżnę mu gardło.
- Tak jak ostatnim razem? - prychnął z drwiącym uśmieszkiem rozmówca. Nie powiem żeby to mnie podniosło na duchu.
Zapadła między nami cisza. Ani ja, ani Gabriel nie mieliśmy już chyba nic do powiedzenia, znaczy się, Ash to może i by jeszcze miał, ale mnie zdecydowanie odechciało się już gadania.
- Odpowiesz mi chociaż na pytanie? - zapytał zrezygnowanym tonem, mimo wszystko wciąż nie odciągając ode mnie wzroku. Zerknęłam na niego pytająco z niewyraźnym wyrazem twarzy, więc sprostował - Nadal mnie kochasz?
Chcąc nie chcąc wreszcie odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Trudno, najwyżej się poryczę. I tak byłam, jestem i pewnie na zawsze już pozostanę w jego oczach sierotą. Ugh, to słowo jakoś nie przechodzi mi przez gardło...
- Idioto, gdybym Cię nie kochała raczej nie rozmawialibyśmy teraz, prawda? - zauważyłam uśmiechając się niewesoło.
Gabriel bez słowa przysunął się bliżej i delikatnie przytulił mnie do siebie. Zacisnęłam powieki czując spływające po policzkach słone łzy i niewiele myśląc wtuliłam się w jego tors. Chyba do reszty zgłupiałam. Eh, zdrowy rozsądek jest przereklamowany. W moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Jedynym czego teraz pragnęłam to po prostu być przy nim, jakkolwiek banalnie miałoby to zabrzmieć. Nieoczekiwanie brunet ostrożnie odsunął mnie od siebie. W zasadzie spodziewałam się, że usłyszę za chwilę jakieś kolejne przezwisko wplecione w jego słynne gadki "na pocieszenie", jednak Leith nie odezwał się ani słowem, nawet na sekundę nie odrywając wzroku od moich oczu. Chwyciwszy za jego koszulkę zdecydowanym ruchem przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze usta w długim, zachłannym pocałunku.
Niestety, nawet te najprzyjemniejsze chwile, do których swoją drogą mogłabym ową zaliczyć, nie mogą trwać wiecznie, prawda? Gdy tylko ręka chłopaka powędrowała niżej delikatnie unosząc wstrętny sztywny materiał szpitalnej koszuli, ni z tego ni z owego do sali wparowała jedna z pielęgniarek. No ja pi**dolę! Serio? Teraz?
- Proszę nie denerwo... - rozchyliła wargi patrząc na nas jak na idiotów i nawet nie kończąc zdania zasunęła tylko zasłonę. Upewniwszy się, iż opuściła pomieszczenie z trudem powstrzymaliśmy się od wybuchu głośnego śmiechu.
- Denerwuję cię? - wypalił w końcu ciemnooki gładząc ręką moje włosy.
- Zawsze - szepnęłam zarzuciwszy dłonie na jego szyję, przy okazji nieopatrznie przewracając kroplówkę. Ups...
- Dobra, pohamujmy się bo za chwilę naprawdę mnie stąd wywalą - mruknął Leith podnosząc szybko metalowy stojak - Jeszcze do tego wrócimy - dodał z szelmowskim uśmieszkiem.
- Obiecujesz? - zerknęłam na ukochanego podejrzliwie oparłszy głowę o jego klatkę piersiową.
- Nie. A teraz idź spać, skrzacie. - odparł rozbawiony, okrywając mnie białą szpitalną kołdrą.
Gabryś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz