Wraz z Maze zniknęliśmy za drzwiami i wymieniliśmy wesołe spojrzenia.
- Do galerii jest trochę daleko, aczkolwiek mam całkiem ładne auto. - Zadeklarowała kobieta.
- Jakoś dotrzemy.
- Jeśli skończymy wcześniej to możemy trochę pozwiedzać nasze małe miasteczko! - Wyszczerzyła się.
- Jestem za! Alee... Mam mały problem.
- Jaki?
- Otóż... Hm... tak jakby, nie mam przy sobie pieniędzy. - Podrapałem się zakłopotany po karku. - A nie widzi mi się żerowanie na was, zwłaszcza jeśli miałabyś wydawać swoją kasę na moje zachcianki. - Bąknąłem już nieco ciszej.
- No problemo mój drogi! Nie chcę się chwalić, alee mamy ich jak lodu i uwierz, od razu nie zbiedniejemy jeśli dzisiaj zaszalejemy na zakupach. - Puściła mi oczko.
- Będę się z tym źle czuć... - Spuściłem wzrok na chodnik.
- Nie potrzebnie, zaufaj mi mój drogi. To będą twoje zakupy życia! - Pisnęła szczęśliwa.
- Jeśli... jeśli kiedyś zarobię wystarczająco dużo, to ci oddam hah. - Zaśmiałem się niewesoło.
Dziewczyna tylko to zignorowała i pokręciła głową z dezaprobatą. Zeszliśmy kilka pięter niżej do garażu, gdzie stała pokaźna kolekcja lamborgni, porshe oraz kilku całkiem ładnych motocykli. O dziwo, żadna z tych rzeczy nie była zabawkowa!
- Chcesz prowadzić? - Rzuciła mi kluczyki, które ledwo co złapałem.
- Proszę cię! Ja to rozwalę! - mruknąłem nieco nieuprzejmie.
- Cichaj i wsiadaj za kierownicę tego przystojniaka - Poklepała ręką maskę jednego z aut i zajęła miejsce pasażera.
Chcąc nie chcąc zostałem skazany na bycie kierowcą. Co prawda miałem niezły zaciesz ze względu na to, iż mogłem kierować takim autem, aczkolwiek nie miałem zielonego pojęcia jak dojechać do jakiejkolwiek galerii.
Po jakiejś pół godzinie wypełnionej wskazówkami roześmianej Maze i moim stałym gubieniu drogi - wreszcie dojechaliśmy w miarę cali i zdrowi.
Nim się obejrzałem znaleźliśmy się w środku. Była cholernie wielka, a jednocześnie ładnie wystrojona.
- Wow - tylko to byłem w stanie z siebie wykrztusić.
- Duża nie? To teraz chodź, zabiorę cię do moich ulubionych sklepów. - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do pierwszego lokalu z brzegu.
Mijały godziny, a ja zapomniałem jak to jest robić prawdziwe, wielkie zakupy. Mazekeen kupiła sobie mnóstwo ciuchów, ja natomiast za każdym razem odmawiałem, bo bądź co bądź było mi głupio.
- Tak nie może być! - Zmarszczyła brwi. - Teraz kupimy coś tobie i zero sprzeciwu! - Zadeklarowała stanowczo i zaczęła przebierać między wieszakami w sklepie Levis'a.
Wspólnie wynaleźliśmy kilka koszulek, jedną bluzę i dwie pary spodni w moim stylu. Pod wieloma groźbami zostałem zaciągnięty do przymierzalni. Dziewczyna z wielkim uśmiechem oceniała moje kreacje.
- Wyglądasz w tym genialnie!
- A weź daj mi spokój... - powiedziałem sam do siebie.
- SŁYSZAŁAM TO! - Krzyknęła. - Pfe...
- No już, przepraszam. - Wywróciłem teatralnie oczami. - Kupimy to okej?
- Okej.
Oczywiście wszystko to dopełniane było też normalną konwersacją. O ile do normalnych pytań zalicza się coś w stylu:
Kto jest na dole, ty czy Andy? Jasne że ty, przecież to niemożliwe żeby Ands był na dole!
Mimo iż niekiedy irytowała mnie swoją bezpośredniością i poczuciem humoru, to polubiłem ją i znaleźliśmy wspólny język.
Na sam koniec naszej przygody w sklepach - udaliśmy się do kawiarni. Dokładniej do starbucksa, gdzie zamówiłem sobie najlepsze mrożone karmelowe cappucino na całym świecie.
- Miło patrzeć na was. Wydajecie się tacy szczęśliwi. - Zamieszała rurką w swoim napoju.
- Szczęśliwi?
- No tak! Nie wiedziałeś miny tego sknerusa? Z opowieści ojca naprawdę nie był zbyt miły... A tu proszę!
- Skoro tak mówisz...
- To widać na kilometr mój drogi!
Gdy zegar wskazał godzinę 21:00 a do Maze zadzwonił ojciec, stwierdziliśmy, że najwyższa pora wracać, lecz tym razem to ona prowadziła. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na podjeździe wielkiego domostwa gdzie czekała na nas najstarsza członkini tej willi, swoją drogą niezbyt zadowolona.
Nieco nas zganiła i pokrzyczała, przez co wraz z dziewczyną wybuchnęliśmy śmiechem.
Andy nie wyglądał... No cóż... Krótko mówiąc był wkurwiony. Gdzie jest to szczęście o którym mówiła Maze?
Szczerze to, aż bałem się do niego podejść, ale nie miałem innego wyboru.
- Andy? - Usiadłem na łóżku obok niego i położyłem mu dłoń na ramieniu.
Strącił ją i zmierzył wściekłym spojrzeniem, a ja tylko ze zdziwieniem wpatrywałem się w te piękne oczy.
Andy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz