Ariana | Blogger | X X

piątek, 25 stycznia 2019

Od Jimina CD Andrewa

Ujrzawszy dość bogaty jak na moje oko samolot z luksusami, moje oczy powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówek.
 - Czego innego mogłem się spodziewać? Bogaty synuś, bogaty tatuś... Wasz pies też żyje w oddzielnym pałacu z bandą psich sługusów? - Wywróciłem teatralnie oczami.
Pragnę tylko dodać, że moja rodzina nie była zbyt bogata, toteż o takich rzeczach mogłem sobie jedynie pomarzyć.  Oczywiście podobało mi się to, ale nieco mnie to przytłoczyło. Czułem, że tu nie pasowałem i ewidentnie to są za wysokie progi jak na moją osobę. Zresztą... Mówimy o człowieku, który robi za dziwkę, bo nie potrafi znaleźć sobie innej, legalnej pracy. Czy można upaść niżej?
 - Ogarnij się, zaczynasz bredzić, jarałeś coś zanim tu przyszliśmy? - Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.
 - Co? Nie! Spadaj! - Założyłem ręce na piersi i wydąłem policzki jak jakiś dzieciak.
Ten tylko prychnął i uniósł rękę chcąc chyba poczochrać mnie po włosach, lecz zawisła ona w powietrzu, a później wróciła na swoje miejsce z cichym mruknięciem Andrewa.
Żałowałem, że tego nie zrobił, bowiem chyba trochę tego potrzebowałem...
W każdym razie, zajęliśmy swoje miejsca (ja od okna swoją drogą). Gdzieś w międzyczasie do samolotu weszło jeszcze kilku ludzi, ale większość miejsc była wolna. Co prawda nie odzywaliśmy się do siebie pogrążeni we własnych myślach. Ja robiłem zdjęcia i próbowałem zapamiętać każdą chwilę tu spędzoną, gdyż pewnie nigdy więcej nie będzie mi dane lecieć takim samolotem. Andrew przyglądał się ludziom i zamawiał nam jedzenie wymieniając słowa z stewardessą. Postawił przede mną talerz wypełniony jakimś mięsem z ryżem i sałatą, a ja w tym czasie przeszukiwałem mój podręczny bagaż w poszukiwaniu słuchawek.
 - Kurwa! - krzyknąłem zapominając gdzie jestem.
 - Wyrażaj się! - Trącił mnie łokciem. - Jesteśmy w miejscu publicznym, otoczeni przez wpływowych bogaczy, wezmą nas za wieśniaków. - Warknął.
 - Przepraszam. - bąknąłem nie czując skruchy.
Mówiłem, że tu nie pasuję?
Po chwili ciszy szatyn patrzył na mnie przez dłuższy moment jakby zastanawiając się nad czymś.
 - Czego szukałeś? - spytał beznamiętnie.
 - Um... Słuchawek. - odparłem bojąc się kontaktu wzrokowego i spoglądając przez okno.
 - Trzymaj. - Westchnął z wielkim bólem oddając mi jedną ze swoich, przez co teraz stykaliśmy się ramionami żeby kabelek mógł do mnie sięgnąć.
Nudziło mi się. To mogłem wprost przyznać, czas dłużył mi się niemiłosiernie, więc szybko przymknąłem oczy i odczuwając niejakie zmęczenie powoli odpływałem w fantastyczną krainę snów wraz z lecącą w tle piosenką Alana Walkera. Głowa osunęła mi się tak, iż oparłem ją o szybę okna. A może to było ramię Andsa? Miałem szczerą nadzieję, że to drugie. Odetchnąłem błogo mrucząc coś pod nosem z zadowolenia.

~*~*~*~
Obudził mnie kuksaniec w bok.
 - Wstawaj smerfie, niedługo lądujemy.
Otworzyłem zaspane oczy i przetarłem je rękawem patrząc z mind fuckiem na mojego sponsora.
 - Zjedz coś, bo będziesz głodny. - Podsunął mi talerz z zimnym już jedzeniem. - Masz jakieś dwadzieścia minut. - Powiedział typowym dla siebie tonem.
 - Zimne. - Wykrzywiłem twarz w grymasie.
 - Było jeść wcześniej. - Wzruszył barkami.
Skończyło się na tym, że skubnąłem ledwie kawałek mięsa i widelec ryżu, a później odsunąłem w stronę szatyna i korzystając z faktu, że jeszcze tu jestem - zacząłem podziwiać widoki zza okna.

jakieś pół godziny później
Byliśmy już na lotnisku, gdzie kupiłem sobie tylko czekoladowego batonika. Andrew nieco podirytowany wydzwaniał do ojca, który miał podesłać po nas szofera, tak więc lataliśmy po całym parkingu szukając auta bądź mężczyzny w podeszłym wieku w czapeczce i garniturze. Po kolejnych trzydziestu minutach w końcu go odnaleźliśmy i wsiedliśmy do całkiem pokaźnej limuzyny zagadywani przez miłego pana. W sumie to tylko Andrew z nim rozmawiał, ja cały czas pocierałem zmęczone włosy i rozważałem położenie się na ramieniu mężczyzny, bojąc się jego reakcji. 
Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem, lecz widząc że nie reaguje i jest pochłonięty pogawędką, ostatecznie zrobiłem to na co miałem ochotę na co nie uzyskałem reakcji ze strony szatyna. Jest dobrze. Czas w aucie zleciał mi szybko. Nim się obejrzałem wysiadaliśmy, wtedy też mój żołądek zrobił kilka fikołków i w między czasie doszedłem (dochooodzę~) do wniosku, że nie mam najmniejszej ochoty tam iść.
 - Andy.
 - Co?
 - Ja... Nie chcę...
 - Co?
 - Co jeśli on nie zaakceptuje tego że jesteś homo? Albo mnie nie polubi?Albo w ogóle nie uwierzy, że jesteśmy razem? Wygoni nas czy coś?
 - Proszę cię, rób to co ja i będzie dobrze dzieciaku.  - Zacmokał z dezaprobatą i wyśmiał moją głupotę.
 - Debil - bąknąłem jeszcze łapiąc w drugą dłoń mój bagaż.

Andy? 
Słowa: 698

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz