Definitywnie coś jest na rzeczy, bowiem w tej rodzinie jest wręcz niespotykane żeby ktoś był szczęśliwy, a raczej powątpiewałam w nagłą zmianę ojca.
No a poza tym to cała reszta wieczoru minęła mi tak jak zwykle. Dopiero gdzieś w nocy mężczyzna wrócił do swojego pokoju. Przez chwilę toczyłam wojnę w sobie: iść czy nie iść? oto jest pytanie!
No a poza tym to cała reszta wieczoru minęła mi tak jak zwykle. Dopiero gdzieś w nocy mężczyzna wrócił do swojego pokoju. Przez chwilę toczyłam wojnę w sobie: iść czy nie iść? oto jest pytanie!
Czasami miałam wrażenie, że za bardzo mu się narzucałam. Cały czas zawracałam mu głowę swoją osobą i nieustannie ingerowałam w jego życie. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że stał się on prawdopodobnie jedną z tych osób, z którymi łączą mnie swego rodzaju niezwykle trwałe więzi. Po jakimś czasie się przemogłam i zrzuciwszy z siebie przykrywkę Inuita po czym (oczywiście bez pukania, ani żadnego pozwolenia) wpakowałam się w życie Austina. Mogę być na 100% pewna, że kiedyś nadejdzie ten dzień, że chłopak będzie mieć mnie dosyć...
Z moich krótkich odwiedzin wywiązała się rozmowa o rodzinie mężczyzny. Oczywiście wysłuchałam go moszcząc się wygodnie na jego łóżku i wbijając w niego spojrzenie.
Momentalnie zrobiło mi się go szkoda i współczucie oraz empatia wypełniły moje stwardniałe na kamień serduszko.
- Nie brzmisz żałośnie. - mruknęłam pod nosem. - Zabrzmi to źle, ale wiele ludzi ma podobne jak ty i też muszą z tym żyć.
Brunet zacisnął tylko usta w wąską linię i nic nie powiedział, a pomieszczenie wypełniła cisza.
Czyli nie tylko ja miałam niezbyt miłe dzieciństwo.
Widząc, że moje słowa nie dają mu zbytnio pocieszenia (kto by się tego spodziewał) po prostu przysunęłam się do niego bliżej i zarzuciłam mu ręce na szyję i schowałam twarz w zgłębieniu jego szyi przy okazji ręką gładząc go po plecach. Tak więc siedzieliśmy tak na przeciwko siebie, ale Jones był chyba zbyt skupiony na swoich myślach by w ogóle poczuć mój uścisk..
- Nie chcę mówić, że wszystko będzie dobrze, bo to strasznie oklepane. - Zaśmiałam się niewesoło. - Jesteś w trochę gorszej sytuacji niż ja.
- Czemu tak uważasz?
- To skomplikowane... Mmm... Mój ojciec jest... dość specyficznym człowiekiem i chyba niezbyt czułym tak delikatnie mówiąc. Czasami mam wrażenie, że nigdy tak na prawdę nie kochał mnie ani mamy. Kiedyś cię w to wtajemniczę głębiej, ale póki co ciężko mi o tym mówić. - Odsunęłam się na wyciągnięcie ramion.
- Nie zmuszam jak coś. - Uniósł ręce w obronnym geście.
- Spokojnie. - Poklepałam go jeszcze po ramieniu i odsunęłam się nieco dalej siadając zaraz przy Argo, by pogłaskać zwierzaka.
- Ja na twoim miejscu o wszystkim bym zapomniała. Było minęło, czasu nie cofniesz. - Wzruszyłam bezradnie ramionami.
- Łatwo ci mówić. - Prychnął. - Twoi rodzice żyją i mają się dobrze.
- Tsa... Bardzo dobrze. Czyli rozumiem, że mimo wszystko zamierzasz się zemścić?
- Dokładnie!
- A wiesz, że ci ludzie mogą już nie żyć nie? Albo możesz ich nawet nie poznać, mogą być na drugim końcu świata.
- Trudno. Kiedyś w końcu będą musieli trafić w moje ręce.
- Jak coś to wiesz do kogo się zwrócić o pomoc. - Uśmiechnęłam tryumfalnie.
- Oczywiście, Victor jest zawsze pod telefonem. - Puścił mi oczko i na jego twarzy zagościł grymas w podobie uśmiechu.
- Dzięki wieeesz! Ja cię tu pocieszam a ty co? - Zassałam policzek i udałam smutną.
- No przecież wiesz, że jesteś moim najlepszym towarzyszem do rozbijania mafii no. - Delikatnie puknął mnie w ramię.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś głupim palantem.
- Miałaś mnie pocieszać, a nie. - Wywrócił teatralnie oczami.
- Przytulałam cię przed chwilą!
- Nie pomogło!
- Oj, biedne moje bubu, co mam jeszcze zrobić co? - Powiedziałam głosem tak jak matka zwraca się do swojego dziecka i złapałam go za policzki, na co Austin zaczął mnie odpychać.
Na koniec puściłam bruneta i musnęłam jego policzek.
- Proszę bardzo, na więcej nie licz. Pojutrze wylatujemy, więc wyśpij się i nie popadaj w depresję, a jak coś to mnie budź. - Posłałam mu jeszcze całusa w powietrzu i zamknęłam za sobą drzwi.
Widząc, że moje słowa nie dają mu zbytnio pocieszenia (kto by się tego spodziewał) po prostu przysunęłam się do niego bliżej i zarzuciłam mu ręce na szyję i schowałam twarz w zgłębieniu jego szyi przy okazji ręką gładząc go po plecach. Tak więc siedzieliśmy tak na przeciwko siebie, ale Jones był chyba zbyt skupiony na swoich myślach by w ogóle poczuć mój uścisk..
- Nie chcę mówić, że wszystko będzie dobrze, bo to strasznie oklepane. - Zaśmiałam się niewesoło. - Jesteś w trochę gorszej sytuacji niż ja.
- Czemu tak uważasz?
- To skomplikowane... Mmm... Mój ojciec jest... dość specyficznym człowiekiem i chyba niezbyt czułym tak delikatnie mówiąc. Czasami mam wrażenie, że nigdy tak na prawdę nie kochał mnie ani mamy. Kiedyś cię w to wtajemniczę głębiej, ale póki co ciężko mi o tym mówić. - Odsunęłam się na wyciągnięcie ramion.
- Nie zmuszam jak coś. - Uniósł ręce w obronnym geście.
- Spokojnie. - Poklepałam go jeszcze po ramieniu i odsunęłam się nieco dalej siadając zaraz przy Argo, by pogłaskać zwierzaka.
- Ja na twoim miejscu o wszystkim bym zapomniała. Było minęło, czasu nie cofniesz. - Wzruszyłam bezradnie ramionami.
- Łatwo ci mówić. - Prychnął. - Twoi rodzice żyją i mają się dobrze.
- Tsa... Bardzo dobrze. Czyli rozumiem, że mimo wszystko zamierzasz się zemścić?
- Dokładnie!
- A wiesz, że ci ludzie mogą już nie żyć nie? Albo możesz ich nawet nie poznać, mogą być na drugim końcu świata.
- Trudno. Kiedyś w końcu będą musieli trafić w moje ręce.
- Jak coś to wiesz do kogo się zwrócić o pomoc. - Uśmiechnęłam tryumfalnie.
- Oczywiście, Victor jest zawsze pod telefonem. - Puścił mi oczko i na jego twarzy zagościł grymas w podobie uśmiechu.
- Dzięki wieeesz! Ja cię tu pocieszam a ty co? - Zassałam policzek i udałam smutną.
- No przecież wiesz, że jesteś moim najlepszym towarzyszem do rozbijania mafii no. - Delikatnie puknął mnie w ramię.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś głupim palantem.
- Miałaś mnie pocieszać, a nie. - Wywrócił teatralnie oczami.
- Przytulałam cię przed chwilą!
- Nie pomogło!
- Oj, biedne moje bubu, co mam jeszcze zrobić co? - Powiedziałam głosem tak jak matka zwraca się do swojego dziecka i złapałam go za policzki, na co Austin zaczął mnie odpychać.
Na koniec puściłam bruneta i musnęłam jego policzek.
- Proszę bardzo, na więcej nie licz. Pojutrze wylatujemy, więc wyśpij się i nie popadaj w depresję, a jak coś to mnie budź. - Posłałam mu jeszcze całusa w powietrzu i zamknęłam za sobą drzwi.
~*~*~*~*~
Cały następny dzień spędziłam na pakowaniu się i załatwianiu większości tych nudnych rzeczy z tym związanych. Dopiero gdy następnego dnia stawiliśmy się równo o wyznaczonej godzinie na lotnisku zaczęło być ciekawie.
- Dawno nie leciałam samolotem.
- Ja chyba też... - Powiedział nie zwracając na mnie uwagi tylko sprawdzając czy ma przy sobie wszystkie dokumenty. Tak to jest gdy pakuje się na ostatnią chwilę... Czekając na odpowiedni środek transportu nie wiele się odzywaliśmy. Ja trochę pospacerowałam po owym lotnisku i kupiłam sobie jeszcze gorącą czekoladę. Później akurat idealnie trafiłam, gdy samolot był gotowy aby dostarczyć nas prosto do Los Angeles. Zajęłam odpowiednie miejsce i z uśmiechem przyklejonym na twarz cały czas mówiłam coś do Austina, który chyba miał już trochę dosyć.
- O kurde, ale fajnie. Nigdy nie leciałam prywatnym samolotem. - Podskoczyłam na siedzeniu.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Aww! Dziękuję, że mnie tu zabrałeś!
- Dziewczyno, to tylko samolot... Już boję się co będzie jak będziemy na miejscu.
- Będzie jeszcze fajniej. - Puściłam mu oczko.
W tym czasie brunet podłączył do swojego telefonu słuchawki i włączył jakąś muzykę zamykając oczy.
Jak można spać w takim momencie?!
- Mogę jedną? - spytałam na co ten tylko skinął głową nawet na mnie nie patrząc.
Tak więc ukradłam jedną ze słuchawek i oparłam się wygodnie o fotel chcąc wtopić się w towarzystwo. Zapowiada się ciekawie.
Austin? Także tego nie xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz