Niewymownie wielkie było jej zdziwienie, gdy z pozoru wilk okazał się być psem. Wzrosło jeszcze bardziej gdy ten okazał się być jej znajomym, niedawno poznanym. Osiągnęło jednak szczytową wartość, gdy rzeczywisty canis lapus, który wychynął zza krzaka przybrał postać nikogo innego, a nowego współlokatora - Austina.
- Uważaj na las nocną porą, nigdy nie wiadomo kto czeka za krzakiem – ostrzegł uprzejmie waderę, po czym przywołał zaciekawionego wilczycą psa i ruszył zapewne z powrotem w kierunku Zimowego Poranka.
Otrząsnąwszy się z zaskoczenia Minerva ruszyła w dalszą drogę. Przez niespełna godzinę włóczyła się po lesie rozmyślając intensywnie nad zaistniała sytuacją. Jej myśli całkowicie pochłonięte były tajemniczym policjantem-współlokatorem, jego likantropią oraz potencjalną możliwością, tudzież ryzykiem spotkania innych wilkołaków. Jak wielu ludzi, w których żyłach płynie wilcza krew zamieszkiwało Elmo? Czy panuje na tych terenach jakaś wataha? Jeśli tak, to czy dołączyłaby do niej, jeśli zgodziliby się ją przyjąć? Pytaniom nie było końca, a odpowiedzi ani widu, ani słychu. Wszelkie rozważania na ten temat zakończyły się, gdy łapy dziewczyny w końcu zaczęły odczuwać zmęczenie, a jej powieki ciążyć, jak gdyby były z ołowiu co groziło łatwemu potknięciu pośród leśnego gąszczu. Wtedy Starkówna uznała, że najwyższy czas nastał na powrót do swojego nowego lokum. Tak przynajmniej planowała, gdyż po zaledwie dwóch minutach zdała sobie sprawę, że totalnie nie wie, gdzie się znajduje. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo, a jednocześnie na tyle obco, że skutecznie mąciły w głowie wilkołakowi. Czarna wadera krążyła po lesie z nadzieją, że w końcu znajdzie drogę, znajomy świerk albo wyczuje jakiś charakterystyczny zapach, który naprowadziłby ją na właściwy szlak. Bezskutecznie. Zapewne na zegarze krótsza wskazówka zbliżała się do dwunastki, gdy Minerva dostrzegła pomiędzy smukłymi, czarnymi konarami drzew bladożółte światło. Pełna nadziei rzuciła się pędem w jego kierunku. Nagle las urwał się niczym kawałek ze Spotify gdy zabraknie Internetu, a pazury wadery zazgrzytały na asfalcie. Spłoszona tak brutalnym zderzeniem z cywilizacją wilczyca wskoczyła z powrotem w gąszcz pełna nadziei, że jej nie dostrzegł. Uspokoiła się jednak, gdy jej wyczulony słuch nie wykrył panicznych wrzasków czy zaniepokojonych szeptów. Przybrała swoją człekokształtną formę, otrzepała swój jakże reprezentatywny dres i powróciła na oświetloną latarniami ulicę. Była całkowicie pusta, co z jednej strony było jej na rękę – nikt nie był świadkiem wyłaniającej się z lasu o północy dziewczyny, lecz z drugiej niezbyt komfortowe zważywszy na fakt, że totalnie nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała i nie miała nawet kogo spytać o drogę. Nie widząc lepszego wyjścia z danej sytuacji ruszyła niespiesznym biegiem przed siebie. Innego dnia, gdyby towarzyszył jej inny, gorszy nastrój zapewne frustrowała by ją sytuacja, w której się znalazła, jednak jako że akurat tej nocy światopogląd miała wyjątkowo optymistyczny postanowiła pozwolić metaforycznemu losowi decydować o swojej trasie. To skręciła w lewo, to w prawo, to znowu w lewo… I po paru minutach dotarła do centrum miasteczka. Podziękowała w duchu za swoje groteskowe szczęście i przeszła do marszu. Wtedy do jej uszu dotarła muzyka. Głośna, rytmiczna, zdecydowanie klubowa. Myśl o miejscu pełnym wspaniale bawiących się ludzi i prawidłowo wyposażonym w napoje wszelkiej maści pobudził jej ośrodki pragnienia. W ustach jej zaschło, tak bardzo, że gotowa była napić się nawet wody z kałuży. Uznała jednak, że wolałaby zaspokoić pragnienie za pośrednictwem szklanki, w związku z czym ruszyła raźnym krokiem w kierunku klubu. Będąc jednak w połowie drogi i dostrzegając trzy wypindrzone lasencje mijające stojącego przy wejściu ochroniarza przypomniała sobie o swoim, niezbyt adekwatnym do miejscówki stroju. Dokonując wielkiej improwizacji rozpięła bluzę ujawniając ukryty dotychczas stanik sportowy Nike i obniżyła nieco dresowe spodnie odsłaniając w ten sposób płaski, nieco umięśniony brzuch. Wbrew pozorom Minerva nie należała do osób całkowicie zadowolonych ze swojej sylwetki, zdawała sobie jednak sprawę, że ciało wszelkiej maści odpowiednio wyeksponowane otwierało wiele drzwi. Między innymi, a wręcz szczególnie te prowadzące do klubów nocnych. Żwawym, pewnym krokiem ruszyła w kierunku wejścia starając się wyglądać całkowicie naturalnie. Nie spojrzała na ochroniarza z nadzieją, że sztuczka z rodzaju „jestem w tym przybytku aż nadto mile widziana” zadziała i ten ulegając sugestii nawet słówkiem nie piśnie, gdy będzie przechodzić obok. Gdy jednak poczuła silny uścisk na lewym ramieniu wywnioskowała, że wspaniały poszedł się…
- Nie tak szybko, panienko – rozbrzmiał stanowczy głos właściciela trzymającej dziewczynę ręki. – To klub, nie siłownia.
Aluzji do własnego stroju mogła się spodziewać. Postanowiła więc zaryzykować. Dla pełnej szklanki była w tym momencie gotowa na praktycznie wszystko.
- Ah, chodzi panu o strój – odparła frywolnie, odwracając się do wysokiego bruneta, starając się robić dobrą minę do złej gry. – Przegrałam zakład grając w butelkę z koleżankami. Już na mnie czekają w środku. I to dość długo…
Owen? Wpuścisz? Uwaga: audycja zawierała lokowanie produktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz