Przez chwilę przecierałem oczy ze zdumieniem. Przesiedzieć dosłownie całą noc przed kartką papieru i jedyne co zrobić, to zapisać kilka wyrazów, to słaby wynik, nawet biorąc pod uwagę moje standardy. Muszę poważnie pomyśleć nad zmianą roboty, bo z takimi postępami nie znajdę daleko w tej dziedzinie. Oczywiście, mogłem położyć się o przyzwoitej godzinie, ale po co to komu? Przecież można zarwać nockę, a później wyglądać jak zombie.
Zegar wskazywał godzinę szóstą czterdzieści trzy, co nie było najlepszą porą na drzemkę. Wstałem od biurka i odłożyłem na bok notatnik i długopis, który potoczył się po blacie kilka centymetrów. Westchnąłem i rozprostowałem zasiedziałe kości, które strzeliły delikatnie. Właśnie w takich sytuacjach przydałaby się matka albo przynajmniej jakiś współlokator, jedna z tych osób na sto procent nie dałaby mi siedzieć do szóstej nad ranem. Leniwie ruszyłem przez idealnie wysprzątany korytarz, potem wszedłem do idealnie poukładanej łazienki, by móc zanurzyć się w idealnie wyszorowanej wannie, po brzegi wypełnionej idealnie czystą wodą. Jak można zauważyć, nienawidzę brudu, sam nie wiem dlaczego. Czy to przez stres, z którym radziłem sobie przez sprzątanie? A może zwyczajnie zdążyłem do tego przywyknąć, po wielu latach? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Po dokładnym umyciu się wyszedłem z łazienki, okryty ręcznikiem. Natychmiast skierowałem się do swojego pokoju, by móc ubrać się i przynajmniej przez chwilę odpocząć. Właściwie, przydałaby mi się dobra, czarna kawa. Ruszyłem do kuchni, lecz nawet po przeszukaniu dokładnie wszystkich szafek upewniłem się tylko w przekonaniu, że czarnego proszku nie posiadam. Jedynym sensownym pomysłem było w tym wypadku pójście do jednej z okolicznych kawiarni. Wziąłem do ręki telefon i zacząłem obdzwaniać kolejno wszystkich moich znajomych. Żadna z trzech osób nie odebrała, co było do przewidzenia. Zegar wskazywał godzinę siódmą dwadzieścia cztery. Westchnąłem cicho i rzuciłem się na łóżko. Może jednak warto przespać się jeszcze godzinkę?
Zegar wskazywał godzinę szóstą czterdzieści trzy, co nie było najlepszą porą na drzemkę. Wstałem od biurka i odłożyłem na bok notatnik i długopis, który potoczył się po blacie kilka centymetrów. Westchnąłem i rozprostowałem zasiedziałe kości, które strzeliły delikatnie. Właśnie w takich sytuacjach przydałaby się matka albo przynajmniej jakiś współlokator, jedna z tych osób na sto procent nie dałaby mi siedzieć do szóstej nad ranem. Leniwie ruszyłem przez idealnie wysprzątany korytarz, potem wszedłem do idealnie poukładanej łazienki, by móc zanurzyć się w idealnie wyszorowanej wannie, po brzegi wypełnionej idealnie czystą wodą. Jak można zauważyć, nienawidzę brudu, sam nie wiem dlaczego. Czy to przez stres, z którym radziłem sobie przez sprzątanie? A może zwyczajnie zdążyłem do tego przywyknąć, po wielu latach? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Po dokładnym umyciu się wyszedłem z łazienki, okryty ręcznikiem. Natychmiast skierowałem się do swojego pokoju, by móc ubrać się i przynajmniej przez chwilę odpocząć. Właściwie, przydałaby mi się dobra, czarna kawa. Ruszyłem do kuchni, lecz nawet po przeszukaniu dokładnie wszystkich szafek upewniłem się tylko w przekonaniu, że czarnego proszku nie posiadam. Jedynym sensownym pomysłem było w tym wypadku pójście do jednej z okolicznych kawiarni. Wziąłem do ręki telefon i zacząłem obdzwaniać kolejno wszystkich moich znajomych. Żadna z trzech osób nie odebrała, co było do przewidzenia. Zegar wskazywał godzinę siódmą dwadzieścia cztery. Westchnąłem cicho i rzuciłem się na łóżko. Może jednak warto przespać się jeszcze godzinkę?
•
Gdy się obudziłem, pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był koc, jeszcze przed chwilą leżący pode mną. Nic zresztą dziwnego, ponoć mam w zwyczaju przewracanie się z boku na bok, praktycznie non stop. Nie mając siły ani ochoty na nic innego, wyszedłem z domu z zamiarem dojścia do najbliższej kawiarni i słuchawkami w uszach. Nie ma to, jak stara, dobra piosenka idealnie oddająca mój dzisiejszy nastrój. Show must go on! Freddie Mercury wrzeszczał w słuchawkach, a ja w myślach. Czego by nie mówić, tekst tej piosenki jest bardzo ciekawy, a co najważniejsze, nadaje się do roztrząsania i analizowania.
Po dłuższej chwili wszedłem do budynku kawiarni. Pomieszczenie było przytulne, jednak praktycznie niemożliwym zdawało się przepchać przez tłum, nie wspominając już o znalezieniu miejsca. Jeszcze jakiś czas stałem w przejściu i omiatałem salę wzrokiem, jednak już po paru sekundach zostałem popchnięty w stronę kelnerki, która momentalnie wylała na mnie kawę. Oh, wręcz idealnie.
- Ojej, ba... bardzo pana przepraszam! - wyjąkała dziewczyna, równie spanikowana co ja i podała mi kilka serwetek.
Uśmiechnąłem się, pomimopomimo że ramię trochę bolało. Jak to mawiała moja kochana mama, jest dobrze, dopóki nie musisz z nikim rozmawiać. Wtedy jest koszmarnie.
- Spokojnie, to chyba moja wina... - cicho mruknąłem pod nosem. - Nie chciałbym się narzucać, ale czy mogłaby mi pani przynieść jakąś mokrą ścierkę?
Kobieta pokiwała głową i zaprowadziła mnie na zaplecze. Tam wręczyła mi kawałek materiału i sama poszła dalej zajmować się salą. Po chwili po plamie nie było śladu. No, prawie, ale w takim stanie mogłem przynajmniej spokojnie wyjść na ulicę.
Po dłuższej chwili wszedłem do budynku kawiarni. Pomieszczenie było przytulne, jednak praktycznie niemożliwym zdawało się przepchać przez tłum, nie wspominając już o znalezieniu miejsca. Jeszcze jakiś czas stałem w przejściu i omiatałem salę wzrokiem, jednak już po paru sekundach zostałem popchnięty w stronę kelnerki, która momentalnie wylała na mnie kawę. Oh, wręcz idealnie.
- Ojej, ba... bardzo pana przepraszam! - wyjąkała dziewczyna, równie spanikowana co ja i podała mi kilka serwetek.
Uśmiechnąłem się, pomimopomimo że ramię trochę bolało. Jak to mawiała moja kochana mama, jest dobrze, dopóki nie musisz z nikim rozmawiać. Wtedy jest koszmarnie.
- Spokojnie, to chyba moja wina... - cicho mruknąłem pod nosem. - Nie chciałbym się narzucać, ale czy mogłaby mi pani przynieść jakąś mokrą ścierkę?
Kobieta pokiwała głową i zaprowadziła mnie na zaplecze. Tam wręczyła mi kawałek materiału i sama poszła dalej zajmować się salą. Po chwili po plamie nie było śladu. No, prawie, ale w takim stanie mogłem przynajmniej spokojnie wyjść na ulicę.
Riley?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz