Ariana | Blogger | X X

sobota, 1 września 2018

Od Claudii - Wielkie Polowanie/Dzień 4

Obudził mnie głośny ryk, który rozniósł się echem po całej puszczy. Od razu zerwałam się na nogi, otwierając oczy. Rozejrzałam się dookoła, aby sprawdzić, co z innymi. Jak się okazało, spora część obudziła się dopiero teraz, tak samo jak ja. Reszta natomiast - Anaria, Holly, Draco, Remus i Minevra, wyglądali, jakby grali w berka z niedźwiedziem. No, a sądząc po wzroku Holly, to wolała wypatroszyć Draco, a nie niedźwiedzia grizzly.
Ja, jak i sporo innych wilków, podbiegliśmy im pomóc. Wszyscy biegali naokoło niego, tak, aby nie wiedział, za kogo się wziąć. W końcu stanął na dwóch łapach, i ryknął jeszcze głośniej, niż wcześniej, co w jakimś tam stopniu wystraszyło kilka osób. Wykorzystałam ten moment, podbiegając do niego, i gryząc go w tylną kończynę, dodatkowo mocno nią szarpiąc. Błyskawicznie odbiegłam, tak, aby uniknąć jego pazurów. Udało mi się go przewrócić, toteż reszta nie pozostawiła tej dosłownie jednosekundowej szansy na próżno. Holly wskoczyła mu na głowę, i się od niej odbiła, gdy ten tylko chciał już wstawać. Santa i Draco podbiegli do niego, aby złapać go za tylne nogi, i ,,trochę'' je poturbować. Raven wskoczył mu na brzuch, i oderwał pazurami sporą część skóry niedźwiedzia. Alecia doskoczyła do niego, i zaczęła szarpać jedną z jego przednich łap. Przed ciosem od strony niedźwiedzia uchroniła ją Holly, która dorwała jego drugą łapę. Santa i Draco cały czas przytrzymywali jego nogi, a Raven stał z Kazanem na jego boku, wbijając w niego pazury. Gabriel podszedł do łba, i przytrzymał go pazurami przy ziemi. Niedźwiedź trochę jeszcze się powyrywał i pojęczał, aby następnie ze smutkiem ułożyć się na ziemi. Xavier podszedł do niego, z zamiarem zadania ostatniego ciosu w szyję, jednak dzięki temu, co zobaczyłam w krzakach nieopodal, postanowiłam zasłonić mu drogę.
- Nie! - krzyknęłam, na co wszyscy spojrzeli na  mnie jak na idiotkę.
- Zejdź mi z drogi! - warknął Xavier. - Chcesz go puścić, żeby nas zabił?!
- Nie chcę, żeby nas zabił! - warknęłam. - Spójrz tam, to się dowiesz! - wskazałam na krzewy, które to przed chwilą przykuły moją uwagę.
Stały tam dwa małe niedźwiadki, przypatrujące się dorosłemu grizzly z przerażeniem, a zarazem smutkiem. Łatwo się domyśliłam, że ta niedźwiedzica, to ich matka.
Wszyscy, którzy przytrzymywali niedźwiedzicę, ostrożnie ją puścili, i cofnęli się po kilka kroków. Spojrzałam na Xaviera, gdy ten westchnął.
- Nie będę się kłócić. Niech idzie. - bąknął, po czym odwrócił się o odszedł do Ismeny.
Stanęłam przed niedźwiedzicą, spoglądając jej prosto w oczy. Ta powoli podniosła się z ziemi, widocznie bez zamiaru zrobienia mi krzywdy. Wykonała coś, co było niezwykle podobne, do skinienia głową, i odeszła kuśtykając, w stronę młodych.
Na moje oko powinna przeżyć, gdyż rany te nie były dla niedźwiedzia śmiertelne. Co najwyżej utrudniające codzienność...
***
Wszyscy zajmowali się rozmowami, i innymi tego typu rzeczami. Wszyscy, którzy byli w ,,naszym miejscu'', gdyż niektórzy udali się na przechadzki. Na polowanie nie mieliśmy zamiaru wyruszać ani dziś, ani jutro, ze względu na masowe zapasy zrobione wczoraj.
Nagle z krzaków wybiegła wystraszona Kora. Dziwne, nigdy nie widziałam jej tak wystraszonej... Coś złego musiało się stać...
- Porwali ją! - wrzasnęła z przestrachem.
- Kogo porwali? - zapytała drżącym głosem Anaria.
- H... - jęknęła. - Holly!
Po raz pierwszy, gdy usłyszałam to imię, zachciało mi się płakać. Holly... porwana? Ale kiedy, gdzie, jak? Po co?!
- Holly? Holly porwana? - zdziwiła się Alecia. Jak widać, nawet tacy, którzy mają praktycznie wszystkich gdzieś, byli zdziwieni...
- Przez ludzi! - jęknęła roztrzęsiona Kora. - Ona... Ona dała się złapać!
Nie czekałam na dalsze wypowiedzi innych. Moje nogi zmiękły, jednak mimo to odwróciłam się, i odbiegłam. Holly porwano... Dała się złapać... Ostatnio była bardzo smutna... Brawo, Claudia! Nie pomogłaś jej... A mogłaś!... Teraz jest już za późno...
***
Otarłam łapą łzę z futra, wpatrując się w swoje odbicie w rzece. Nagle tuż obok mojego odbicia, pojawiło się drugie odbicie.
- Jest już trochę późno. - stwierdził Jerry, siadając obok mnie.
- Nie obchodzi mnie to... - szepnęłam. - Mam winę w tym, że porwali kogoś z moich bliskich...
- Ej, przecież nic nie zrobiłaś... - położył łapę na moich plecach.
- Jak to nie!? - bąknęłam. - Dała się złapać... Widziałam, że jest ostatnio jakaś bardzo smutna... Ale nie pomogłam jej! I gdyby nie to, uciekłaby, i wszystko byłoby dobrze!
- To nie twoja wina... Może nawet gdybyś chciała jej pomóc, dałaby się? Kora mówiła, że Holly powiedziała jej, żeby uciekała... Może dała się za nią?
- To nie zmienia faktu, że ją porwali, a ja nawet nie pomogłam jej przed tym!
- Wiesz... Osobiście jestem pewien, że Holly nigdy by cię o to nie winiła. Może po prostu była smutna, bo jakiś jej znajomy coś sobie zrobił? W sensie klient... Wiesz, jest psychologiem i...
- Wiem. - przerwałam mu.
Między nami zapanowała cisza. Cisza, w której nie było już nawet słychać mojego płaczu. Po chwili zaproponowałam mały spacer, w jedno z moich ulubionych miejsc, a właściwie na skałę, która była otoczona od tyłu roślinami w taki sposób, że osoba siedząca na skale nie była widziana. Szczególnie piękne widoki, nie zakłócane przez las, gdyż skała była częścią klifu.
Gdy tylko tam dotarliśmy, położyłam się na skale, a Jerry usiadł obok mnie. Oboje wpatrywaliśmy się w czyste, ciemne, rozgwieżdżone niebo.
Lubiłam podziwiać widoki z tego miejsca. Zawsze, gdy coś mnie przytłaczało, przychodziłam tu i w ludzkiej, i w wilczej postaci, aby popatrzeć w niebo, i w całkowitym spokoju porozmyślać o sprawach mnie przytłaczających. To było bardzo pomocne...
Słodkich snów ciociu Holly, trzymaj się... - pomyślałam, po czym uniosłam głowę ku górze, i wydałam z siebie, długie, nieco smutne wycie. To też często pomagało...
***
Ziewnęłam. - Idziesz już nad wodospady?
- A ty? Chcesz już iść?
- Ja nie... - uśmiechnęłam się. - Tutaj, z pięćdziesiąt metrów od klifu, jest bardzo mała polana, porośnięta samą trawą. Kiedyś, zanim jeszcze otrzymaliśmy zdolność przemiany w ludzi, od czasu do czasu tam spałam. Teraz też mam zamiar. Chcesz zostać na noc na polanie? - zapytałam.
Po chwili namysłu Jerry zgodził się.
- W sumie... Na pewno wygodniej tu na trawie, niż tam na ziemi... Plus, jestem senny, a do serca lasu kawałek jest. - zaśmiał się.
Przedarliśmy się przez krzaki, aż do polany. Na miejscu każde z nas ułożyło się wygodnie po przeciwnej jej stronie. Jak można się domyślić, zaśnięcie nie sprawiło nam problemu.

1046 słów, bez liczenia timeskipów^^ :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz