Kiedy już miałam zacząć czepiać się tego, kto mnie obudził, usłyszałam dźwięk, który brzmiał jak galop stada jeleni. Ba! Jakby jelenie z Doliny Sun, terenów Hostis, terenów Yenvan, i naszych terenów, złączył się w jedno, wielkie stado. Na dodatek wręcz dudniąca ziemia... Zaraz! Dudniąca ziemia?!
Otworzyłam szeroko oczy, i rozejrzałam się dookoła. Większości już nie było, a niektórzy dopiero co wstawali i uciekali w zarośla. A dlaczego? No właśnie... Niewiarygodnie olbrzymie stado kopytnych, w których skład wchodziły jelenie szlachetne, sarny, dziki i łosie.
Zerwałam się z posłania i wbiegłam za duży głaz, obok którego dodatkowo rosły dwa średniej wielkości dęby. Do kryjówki razem ze mną wbiegł Jerry, który najprawdopodobniej był też moim wybudzicielem. Kaiko miał już ominąć naszą kryjówkę, kiedy to biegł w popłochu, ale że byłam od niego o wiele szybsza, złapałam go, i przeniosłam do naszej kryjówki.
- Dziękuję... - szepnął młody.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się.
Przeczekaliśmy w kryjówce całą szarżę, od czasu do czasu jeżąc sierść na karku i zbijając się w kąt, gdy jakiś skoczny jeleń postanawiał przeskakiwać głaz, przewracać się przed kryjówką, i biec dalej.
Po incydencie, wyszliśmy z kryjówki, aby sprawdzić, czy wszyscy cali, plus jakich szkód narobiły zwierzęta. Jak się okazało, wszystkie posłania (o ile można by je teraz tak nazwać...) zostały rozrzucone po ogromnym obszarze, z resztą podobnie jak drewno uzbierane ostatnio na opał.
Rozejrzałam się zaniepokojona. Jak się okazało, wszyscy z naszej watahy, z wyjątkiem ciotki Holly, wyszli z kryjówek, cali i zdrowi. Poza tym większość członków Yenvan, bez Santy i Draco. Z Hostis zauważyłam tylko Kavanarę, Taichiego, i Minevrę.
- Nikomu nic się nie stało? - zapytałam, głośno aby wszyscy usłyszeli.
Wszyscy pokręcili głowami. Głos postanowił zabrać tylko Xavier.
- Santa, Draco, i prawie cała wataha Hostis, pobiegli razem ze zwierzyną. A ta szara od was... Nie wiem, gdzie jest.
- Tutaj. - odezwał się twardo głos ciotki Holly. Stała niewzruszona między krzewami, a tuż obok jej łap leżał ogromny łoś.
- J... Jak?... - Shanti wytrzeszczyła oczy.
Ukratkiem spojrzałam na Anarię, na której pysku gościł bardzo dobrze znany mi uśmiech - uśmiech wyrażający dumę, a zarazem radość. Od dziecka dane mi było często go oglądać. Zawsze był dla mnie taki satysfakcjonujący...
- Nie ważne. - bąknęła Holly. Chwyciła zębami łopatę łosia, i wyciągnęła go bliżej. - Możemy go tu zostawić. Przyjdziemy po niego, jak znajdziemy tamtych. - nie czekając na odpowiedź wykonała obrót na łapie, i pobiegła drogą, którą pobiegło stado zwierząt.
U mnie natomiast, ciekawość wzięła górę, i nie czekając na innych, wystartowałam niczym torpeda przed siebie. Nie było dla mnie wyzwaniem wyprzedzenie ciotki Holly, która była już, jak to by powiedziała reszta, ,,daleko''. Przez moment usłyszałam nawet, jak ktoś biegnie jakiś spory kawałek za mną. Sądząc po szybkości, zapewne była to moja mama.
***
Jak się okazało, Santa i Draco zdołali upolować razem samca sarny, a członkowie Hostis powalili jelenia. No, było to niewątpliwie dalekie, od sukcesu Holly, aczkolwiek, całkiem nieźle im poszło.
Po jakimś czasie konwersacji, wszyscy postanowiliśmy, że skoro to Wielkie Polowanie, a takie stado przebiega nam przed nosem, to na pewno Lora się do nas uśmiechnęła, i że po prostu musimy (i chcemy) to wykorzystać. Nie dobierając nawet grup, zabraliśmy się za ściganie zwierząt, i zabijanie ich. Tia, może to i było ,,masowe polowanie'', aczkolwiek nikomu takowy fakt nie przeszkadzał. Nawet mnie i Riley, co było dość dziwne.
Pognałam przed siebie, prowadzona wonią soczystego dzika, i chęcią polowania. Czyżby co ileś lat Lora zsyłała do wilków na Wielkim Polowaniu takie stada zwierzyny, na którą mamy polować masowo? Wydaje mi się, że tak!
Nagle zza krzewów wybiegł masywny, duży dzik. Wskoczyłam na jego plecy, i odbiłam się od nich, sprawiając, że zwierzę upadło. Przeskoczyłam nad ofiarą, i wbiłam zęby w jej kark, przytrzymując jej bok pazurami. Nie czekając aż zacznie się wyrywać, uniosłam ją lekko w górę i zaczęłam powoli z nią biegać. Po chwili dzik stracił życie. Dosłownie sekundę po tym, jak wydał ostatnie tchnienie, w moją stronę zaczął szarżować jeleń, który najwyraźniej uznał mnie za zagrożenie. Odskoczyłam w bok tak niespodziewanie, że nie zdążył unieść poroża, i uderzył nim w drzewo. Korzystając z okazji jednym susem wskoczyłam na jego plecy, w które to mocno wbiłam pazury, i wgryzłam się w jego kark. Po chwili dobiegła do mnie moja mama - Anaria, i ugryzła go w bok, wbijając w niego dodatkowo swoje pazury. Po chwili leżał już martwy na ziemi.
***
Każdy miał swoje własne ofiary (a właściwie ich części, ale o tym powiem zaraz) na jednym stosie, a te wspólnie upolowane zostały rzucone na stos jednego z polujących. Porozdzielaliśmy już dobre mięso, od kości, skóry, i tych ,,złych części''. Każdy z osobna wrzucił do ognia po kawałku dobrego mięsa, na cześć bogów. Następnie masowo zaczęliśmy piec mięso nad ogniem (każdy kawałek przed pieczeniem został polewany kilkoma kropelkami z magicznego wodospadu. W końcu, skoro Lora dała nam błogosławieństwo w postaci takiego stada, to dlaczego miałaby pozwolić, aby mięso się zmarnowało, hm?), a gdy tylko było trzeba, dorzucaliśmy do niego ,,złe części'', kości, kły, rogi, i skóry. Po upieczeniu wszystko dokładnie przyprawiliśmy, i ułożyliśmy w odpowiednim, wyznaczonym miejscu. Rzecz jasna, część z tego zjedliśmy.
Ze względu na to, że po posłaniach nie było śladu, spaliśmy na twardej ziemi. Mimo to, sen przyszedł wszystkim łatwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz