Ariana | Blogger | X X

sobota, 16 czerwca 2018

Od Riley do Gabriela

Z miną niczym Herkules zmordowany po wykonaniu dwunastu prac, ciągnęłam za sobą dwie solidne, czarne walizki, które z każdą chwilą fundowały moim rękom coraz to większy opór, przy czym nogi jakby nigdy nic, nagle postanowiły odmówić posłuszeństwa. Przez te wszystkie pokręcone uliczki, wlokłam się jak ślimak, błądząc po rzekomo niewielkiej mieścinie, która jak się oczywiście po fakcie okazało, stanowiła istny labirynt, zwłaszcza dla takiego żółtodzioba jak ja. Tia, nie ma to jak dobra orientacja w terenie. Po raz enty minęłam dokładnie ten sam, stary budynek, a właściwie ruinę, biorąc pod uwagę popękane okna i stertę gruzów dookoła. Brawo, Riley. Westchnąwszy smętnie, zrezygnowana podążyłam pierwszą lepszą ścieżyną w nadziei, że choć tym razem los się do mnie uśmiechnie i po kilku minutach znów nie wyląduję w tym samym miejscu. Oczywiście do długiej, wyczerpującej wędrówki przydałaby się jakaś ciekawa sceneria, nieprawdaż? Długo nie musiałam czekać aż ciemne, posklejane jak przydymiona wata cukrowa chmury zgotują miasteczku porządną ulewę. Cudownie.
Podczas gdy mój optymizm parował w zastraszająco szybkim tempie, zapełniając swą obecnością ciężkie, sprzyjające bólom głowy, burzowe powietrze; ni z tego ni z owego kilka metrów dalej wyrósł jakiś spory budynek. Kawiarnia? No nareszcie. Wreszcie coś poza ruderami i tonami wilgoci. Już mi się tutaj ciut bardziej podoba. Przeciągnąwszy gabaryty przez mokry chodnik, wślizgnęłam się do środka, a następnie usadowiłam się wygodnie przy jednym ze stolików. Równie szybko jak się tam znalazłam, zjawiła się blondwłosa kelnerka.
- Dzień dobry, co podać? - zapytała z szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem niczym z reklamy Colgate.
Mając na uwadze, że jeśli nic nie zamówię, prawdopodobnie będę zmuszona wyjść z powrotem na deszcz; zdecydowałam się na małe oczyszczenie swego portfela z paru dolarów, by wypić dobrą kawę - Latte poproszę.
Kobieta skinęła głową, znikając gdzieś za ladą, zaś ja przez następne paręnaście minut usilnie starałam się uruchomić jak zwykle zawodzącą w najmniej odpowiednich momentach lokalizację. Eh, nie ma to jak złośliwość przedmiotów nieożywionych.
- Caffé latte, wedle pani zamówienia - usłyszałam za sobą, gdy na stoliku wylądowała elegancka, jasna filiżanka z napojem.
- Dziękuję - odwzajemniłam jej uśmiech - Wie pani gdzie znajduje się ulica Rivershine?
- Ależ oczywiście, to niedaleko stąd. Musi pani skręcić w prawo przy uczelni, potem przejść dwie ulice dalej i będzie już pani na miejscu - odparła, zgarniając napiwek z powierzchni stołu - Zgaduję, że jest pani nowa w mieście?
Pokiwałam głową odkładając wciąż upierające się przy swoim urządzenie - Tak, niedawno przyjechałam. Riley Black.
- Wendy Kenna - dziewczyna uścisnęła ciepło mą dłoń - Tak myślałam, że tutaj zawitasz.
Słysząc to podniosłam wzrok nieco zaskoczona.
- Jak to?
- Cóż, jakoś tak się dziwnie składa, że prawie wszyscy nowi mieszkańcy miasteczka wpadają do naszej kawiarni... - kąciki jej warg uniosły się delikatnie ku górze w tajemniczym uśmieszku, i nie dodając ani słówka więcej znów czmychnęła z tacką między klientów. Sympatyczna osóbka. Najwyraźniej. Opróżniwszy filiżankę, skierowałam się w stronę wyjścia, pamiętając o istotnych wskazówkach nowo poznanej dziewczyny.
~ Jak to było? W prawo koło uczelni, następnie trzy... Nie, dwie ulice prosto...~ zastanawiałam się, lustrując wzrokiem okoliczne domy i pokryte licznymi kałużami ulice. Przynajmniej przestało padać.
Litanię rozmyślań zdołało przerwać dopiero ostre, dźwięczne echo, które niczym grzmot pioruna połączony z nutką wyrafinowanej, sentymentalnej rozkoszy wdarł się do mych uszu, wywołując swą obecnością przyjemny dreszczyk. Gdzieś już słyszałam tę... Hm, melodię? Cóż, jeśli ten utwór można nazwać melodią... Dobra, mniejsza. Grunt, że od dawien dawna nikt w mojej obecności nie słuchał owej muzyki, a szkoda, bo jeśli mam być szczera, słuchałam rock'a przez prawie całe młodzieńcze lata. Ciekawe któż to gustuje w tego typu utworach...
Ku wielkiemu zaskoczeniu, podążając trasą wytyczoną przez nieziemski wokal, przedarłszy się przez stosy liściastych kęp, dotarłam do sporej, drewnianej posesji, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem sympatycznie. Na moje szczęście (a może i nie?) ktoś siedział na werandzie, popijając sobie spokojnie herbatkę.
- Dzień dobry - ukłoniłam się niepewnie, przemierzywszy parę schodków w stronę mężczyzny. Gdy tylko nieznajomy raczył podnieść na mnie wzrok, zaczęłam mówić dalej, wciąż siląc się na lekki uśmiech, który pewnie i tak wyglądał na potwornie nieszczery, ale mniejsza z tym - Przepraszam, że zakłócam spokój, ale czy wie pan może gdzie znajdę ulicę Rivershine?
- Rivershine? - rozmówca delikatnie uniósł ciemne brwi ku górze, spoglądając na mnie podejrzliwie.

Gabriel? Wybacz, opko mega dziwne XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz