Ariana | Blogger | X X

piątek, 27 grudnia 2019

Od Andrewa CD Jimina

- I rozumiem, że na własny koszt wrócisz z LA do Elmo? - uniosłem brew, starając się nieco pohamować chłopaka. On zamilkł na kilka sekund, by chwilę później powiedzieć to, czego dokładnie się spodziewałem.
 - Dokładnie tak. Wyobraź sobie, że nie muszę żyć na twojej łasce. - burknął, pociągając łyk herbaty.
- Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego te parę miesięcy temu, w kawiarni, przy tej uroczej starszej pani. - zripostowałem natychmiast, obserwując jego czerwieniejącą twarz. Woosung rzucił między nas pytające spojrzenie, zlekceważone ostatecznie przez obie strony sporu. Jak Boga kocham, ten blondas był moim wrzodem na dupie, już od momentu, gdy Jimin przedstawił mi go w tym zapyziałym elmowskim klubie. Jedyną korzyścią, wynikającą z owej znajomości, był numer chłopaka, który zyskałem po kilku imprezach Jimina, wymagających interwencji, dzięki czemu w dzisiejszym momencie kryzysu mogłem się z nim skontaktować. Sam Bóg wie jakim cudem z małego Elmo znalazł się nagle w stolicy seksu i biznesu, ale okazało mi się to bardzo na rękę. Cóż... Albo jest równie nadziany co ja, albo Jimin znalazł sobie w nim swego bodyguarda.
 - Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego, gdy razem ze mną leciałeś pierwszą klasą do Los Angeles, ucinając sobie słodką drzemkę na moim ramieniu. - ciągnąłem, nie zwracając uwagi na to, jak mój głos niebezpiecznie zmienia ton. Nie wiedziałem nawet kiedy zdążyłem wstać i przetransportować się niedaleko wyjścia. -
 Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego, gdy ratowałem ci dupę w tym śmierdzącym kiblu w Lux. Przecież świetnie poradziłbyś sobie beze mnie. - przywołałem zdarzenia ostatniej nocy. Mój głos niedaleki był już krzyku.
 - Tak! Poradziłbym sobie! Uświadom sobie w końcu, że nie jesteś mi do niczego potrzebny, bo świetnie radziłem sobie, zanim cię poznałem. - usłyszałem w odpowiedzi.
 - Ach tak! Widocznie praca dilera jest strasznie ekscytująca. Ciekawe, czy wtedy też dawałeś dupy byle komu jak wczoraj w klubie. - odparłem, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Blondyn otwarł szeroko usta. Pusty już kubek wysunął się z jego rąk, uderzając z głośnym brzękiem na podłogę. On zaś wstał, pokonał kilka kroków, które nas dzieliło. Spojrzał na mnie z nienawiścią, a następnie wymierzył mi siarczysty policzek. Dźwięk uderzenia odbił się głuchym echem po mieszkaniu. Twarz zapiekła niemiłosiernie, jednak ja starałem się być opanowany. Ze spokojem spojrzałem w ciemne oczy chłopaka, obecnie przesłonione szklaną zasłoną łez, spływających powoli po zaróżowionych policzkach, aż po kształtne usta, które oczarowały mnie od pierwszego wejrzenia.
- Wynoś się z mojego życia. - wycedził przez zęby, oddychając ciężko. Słowa te przecięły moje serce wpół niczym najostrzejszy miecz.
 - Szkoda, że nie powiedziałeś tego zamiast tych dwóch głupich słów, które miałem zaszczyt usłyszeć wczoraj. - mruknąłem cicho.
 - Nie chcę cię znać. - warknął, patrząc na mnie z nienawiścią. Bez słowa odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia. Może tak będzie lepiej... I dla niego, i dla mnie.

 ***

 Irytujący dźwięk dzwoniącego telefonu już po raz enty zaszczycił moje zmaltretowane uszy. Na ekranie drobnymi literami widniało zapisane imię Mazikeen. A ja nie miałem zamiaru odbierać. Przysiągłem sobie, iż nie odbiorę żadnego połączenia, póki na wyświetlaczu nie ujrzę tej delikatnej buźki, która to szczyciła się magiczną mocą uwodzenia zatwardziałych mężczyzn, jak i ciętym językiem, dopracowanym w każdym szczególe tak, że pyskatą wersję Jimina można by nazwać majstersztykiem. Zresztą co ja właściwie plotę?! Siedzę właśnie w pustym hotelowym pokoju, starając się zalać w trupa, pijąc do lustra, a w międzyczasie beztrosko snuję melancholijne wizje. Czy to zakrawa już o poważny problem psychiczny? Przecież doskonale wiem, że nie zadzwoni, bo najzwyczajniej w świecie jestem dla niego nikim. Nie sugeruję tu wcale, że on stał się dla mnie kimś ważnym, ale... Dobra, stał się w jakimś stopniu ważny, nie będę się oszukiwać, ale skoro nie działa to w obie strony, to chyba nie ma czym zaprzątać sobie głowy, prawda? Ciszę przecięło pukanie do drzwi. Kto do diaska zaburza mój spokój nawet tutaj?!

 - Proszę! - krzyknąłem niechętnie, nie ruszając się z białej sofy, a tym bardziej nie kwapiąc się, by zaświecić światło dla gościa. Lampka nocna w zupełności wystarczyła. Powiem więcej, dodawała wręcz dramatycznego klimatu. Podsycały go także światła miasta, które jak głosiły wszelkie przewodniki turystyczne "nigdy nie śpi", co właściwie okazało się prawdą. Przybyłym gościem okazał się pracownik hotelu; wysoki blondyn, o niemalże atletycznej figurze, odzianej w zgrabny uniform, przynajmniej tyle wywnioskowałem, wysiliwszy mój wzrok w lichym oświetleniu.
 - Zamawiał pan jeszcze jedną butelkę whiskey. - rzekł, pasującym do całej postaci nieco zachrypniętym głosem, tak różnym od tego, który przed kilkoma godzinami nakazał mi wynosić się ze swojego życia. O zamówionym alkoholu kompletnie zapomniałem, a i wcześniej kupiona porcja błyszczała wciąż jedną czwartą zawartości, niemniej jednak wiedziałem, że jeśli chcę upić się do nieprzytomności, to będą potrzebne dużo większe arsenały trunków.
 - Postaw tu. - odparłem, nie siląc się na grzeczny zwrot. Mężczyzna posłusznie wykonał dane polecenie. Typowa hotelarska postawa.
 - Spodziewa się pan kogoś? - spytał, widząc, iż przyniesiona przez niego butelka nie była pierwszą.
 - Nie, to tylko dla mnie. - rzuciłem niedbale, mierząc go wzrokiem. Ku mojemu zdziwieniu chłopak nie speszył się pod wpływem mojego badawczego spojrzenia, które zawstydzało niejednego, a jedynie spoglądał na mnie z delikatnym uśmiechem. W jego oczach odbijały się światła zza okna, dzięki czemu mogłem dostrzec, iż mają ciemny odcień, niemniej jednak ciężko było mi stwierdzić, czy ich barwa bliższa jest jasnemu piwu, czy raczej ciemnej czekoladzie.
 - Cóż... Widzę, że ciężka noc się szykuje. Czyżby problemy sercowe? - dopytywał, a radosne iskierki w jego spojrzeniu wręcz nabierały na sile.
 - Poniekąd. Sprawa jest bardziej skomplikowana, choć wątpię, iż miałbyś ochotę słuchać. - odparłem krótko. Chłopak zerknął ukradkiem na zegarek.
 - Tak się składa, że właśnie skończyłem pracę, a autobus do domu mam dopiero za dwie godziny, więc chętnie posłucham. - powiedział wesoło. Sam Bóg wie co skłoniło mnie do tej decyzji, radosne spojrzenie, a może jego dobrotliwy uśmiech, ale zaprosiłem go, aby usiadł, na co mężczyzna przystał z radością. Wówczas poczułem wyraźny zapach papierosów, usilnie tłumiony przez perfumy, niestety niezbyt intensywne, by zakryć zapach.
 - Masz papierosa? - spytałem, choć byłem niemalże pewny, iż je posiada.
 - W pokojach nie wolno palić. - odparł krótko, chociaż ostentacyjnie chwycił dłonią wyraźne wybrzuszenie w kieszeni, o kuszącym prostokątnym kształcie.
 - A co? Masz ochotę na mnie naskarżyć? - sarknąłem, na co on zareagował cichym śmiechem, po czym podał mi paczkę, z której wyciągnąłem jednego szluga.
 - Grozi ci opłata za dearomatyzację. - wyjaśnił z rozbawieniem. Prychnąłem lekceważąco i z jego dłoni wziąłem zapalniczkę.
 - Stać mnie. - odparłem z papierosem w ustach, którego zaraz po tym odpaliłem, zaciągając się mocno. Dym złotych Marlboro wdarł się do moich płuc, przyjemnie je drażniąc. Ach, jak mi tego brakowało. Z lubością delektowałem się każdą porcją nikotyny.
 - Więc, co cię gryzie? - zapytał w końcu. Skubany nie dawał za wygraną, jednakże wykupił sobie tą totalnie niepotrzebną mu informację za papierosa, więc należało oddać dług. Pomimo wszystko, jakkolwiek absurdalne by to nie było postanowiłem, wyznać mu prawdę. Pewnie bardziej z własnej potrzeby, aniżeli poczucia przymusu, lecz odganiałem tę myśl z całych sił.
 - Cóż... Na wstępie do opowieści pragnę zaznaczyć, iż mam swego rodzaju uraz do związków. Jak każdy człowiek mam też swoje potrzeby, a ruchanie kogo popadnie. przestało mi się podobać, więc upolowałem sobie prywatną dziwkę. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale ostatecznie nie jest tak okropne, jak może się wydawać. Żyliśmy sobie w przyjemnej symbiozie; on miał pieniądze, ja byłem zaspokojony... Do czasu... Do momentu, gdy przywiązałem się do niego bardziej, niż zakładałem...
 - Zakochałeś się... - stwierdził krótko, przerywając moją porywającą opowieść. Fuknąłem poirytowany, gromiąc go wzrokiem.
 - Nie, nie jestem w nim zakochany. Ja się nie zakochuję. - wyjaśniłem z pewnością, jak gdybym sam próbował uwierzyć w owe słowa. Blondyn wzruszył ramionami z pobłażaniem, jak gdyby chciał powiedzieć mi, że to on ma rację, lecz powala mi kontynuować. Lekceważąc jego grymas, ciągnąłem historię dalej.
 - Wczoraj byliśmy razem na imprezie i cóż... Wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji. - wzdrygnąłem się lekko na owo wspomnienie. - Najgorsze stało się jednak dzisiaj. Pokłóciliśmy się. On powiedział za dużo, ja powiedziałem za dużo... Kurwa... - jęknąłem w końcu na znak bezsilności. - Kazał mi wynosić się ze swojego życia. Tak po prostu. - zakończyłem, upijając łyk trunku.
 - I co wtedy zrobiłeś. - spytał cicho.
 - Wyszedłem. - mruknąłem pod nosem. - Kurwa wyszedłem stamtąd. Jak ostatni debil, po prostu wyszedłem. - warknąłem, utkwiwszy wzrok w szklanym stoliku.
 - Przejebane. - rzucił po chwili.
 - Po całości. - dodałem, delektując się napojem. Kilka minut trwaliśmy w milczeniu; ja, bo powiedziałem już swoje, on, bo nie wiedział co powiedzieć.
 - Czyli... Jesteś wolny? - zapytał w końcu. Mało brakowało, bym zakrztusił się pitym alkoholem. - Sugerujesz coś? - uniosłem pytająco brew.
 - Cóż... Moja dziewczyna mnie zostawiła. Dla innego. Tak po prostu. - powiedział, w ostatnim zdaniu nieco parodiując moją wypowiedź. - Więc bądź co bądź stoimy w tym samym miejscu. - dodał, przybliżając się do mnie. Nie wiedziałem, co chce zrobić, lecz uczyniłem to samo. Po chwili zerknął ukradkiem na moje usta, które instynktownie oblizałem, jak gdybym nagle przypomniał sobie, że są suche. Nagle on zupełnie bezceremonialnie wpił się w moje usta. Bez żadnego ostrzeżenia ani powodu. Co gorsza, mi się to nawet spodobało. Przez chwilę nawet oddawałem pocałunek. Przez chwilę... Jego usta były suche i wąskie, a nie delikatne i pełne, nie smakował truskawkami, ale tytoniem, pachniał perfumami i papierosami, a nie słodyczą waty cukrowej. To nie był Jimin. Nieoczekiwanie odepchnąłem go od siebie, dysząc ciężko.
 - Wyjdź. - powiedziałem od razu. Chłopak rzucił mi pytające spojrzenie.
- Wyjdź! - warknąłem już dużo głośniej. O dziwo mężczyzna, wykonał polecenie bez żadnych protestów.
Targany wyrzutami sumienia odkręciłem kolejną butelkę i z gwinta pociągnąłem kilka sporych łyków. Jak mogłem zaufać obcemu człowiekowi... Jak mogłem się z nim całować? Dlaczego do cholery nie był Jiminem?!

Jimin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz