Cała roztrzęsiona wstałam i podeszłam do jednego z "całych" okien, wychodzących na las. Moje nogi były jak z waty, przez co miałam wrażenie, że każdy kolejny krok zakończy się bolesnym upadkiem. Odchyliłam delikatnie fragment zasłony. Stali tam. Było ich trzech, wszyscy w ludzkiej postaci, każda z twarzy była dla mnie dobrze znana. Wszyscy wyczekująco wpatrywali się w wybite okno. Nie widzieli mnie, jednak wiedziałam, iż czują oni moją obecność i nie odejdą, póki nie dostaną tego po co przyszli. A chcieli mnie. Chcieli mojej śmierci, pragnęli mojego cierpienia. Wilki nigdy nie zapominają, dobrze o tym wiedziałam. Pomimo upływu czasu rana w ich sercach po stracie towarzysza nie zabliźniła się, a ja byłam pewna, że będzie krwawić dopóki nie zaznają zemsty. Byli cierpliwi. Nie mogłabym ukrywać się w nieskończoność, byli tego świadomi. Członkowie tejże watahy nie mieli skrupułów, nie znali granic, mogli posunąć się do najbardziej haniebnego czynu, byle tylko osiągnąć swój cel. Chcąc czy nie musiałam się im oddać. Nie dla dumy, nie dla honoru... Ze strachu. Z strachu o bliskich. Tak, bardziej niż pewne było, że chcąc uderzyć we mnie uderzyliby w moich przyjaciół, a było to ostatnim czego chciałam.
- Co tu się dzieje? - szepnął Bruno wprost do mojego ucha, a ja zadrżałam czując bliskość jego ciała na moich plecach.
- Nie mogę ci powiedzieć. - odparłam, odwróciwszy się do niego i przyciskając się do jego klatki piersiowej. Następnie wspiąwszy się na palcach złożylam na jego ustach krótki, niemniej jednak czuły pocałunek. Uczyniwszy to, cofnęłam się o kilka kroków, łącząc jedynie nasze palce, jako formę ostatniego, pożegnalnego dotyku. - Nie mogę ci powiedzieć, ale chcę żebyś wiedział, że dziekuję ci za wszystko i przepraszam, że nigdy nie byłam na tyle odważna, by powiedzieć ci prawdę. - mruknęłam, wpatrując się w jego błękitne oczy. - Cokolwiek by się działo zostań tu, tu jesteś bezpieczny. Kocham cię Bruno. Bardzo cię kocham, chcę, żebyś to wiedział. - wyszeptałam, by chwilę później wyszarpnąć swoją rękę i wybiec z mieszkania. Łzy szkliły się w moich oczach, a cichy szloch mieszał się z dźwiękiem skrzypiących schodów. Gdzieś w tle słyszałam błagalne prośby rudowłosego, bym wróciła, jednak ja wiedziałam, że jeśli się zatrzymam i spojrzę za siebie, już nie zdobędę się na to by stąd wyjść, co sprowadzi na nas gniew watahy. Przed drzwiami wyjściowymi zatrzymałam się na ułamek sekundy, by wziąć głęboki wdech, a potem dumnie uniosłszy głowę przekroczyłam przez próg, stawiając czoła trójce wrogów, która na mój widok uśmiechnęła się paskudnie.
- Proszę, proszę... Cóż za odwaga. - zaśmiał się jeden z nich, a ja poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku. Pozostała dwójka podeszła do mnie i schwyciła z ramiona, by mieć pewność, że nie ucieknę.
- A teraz pójdziesz z nami, suko! - powiedział ich przywódca, unosząc mój podbródek i zmuszając bym patrzyła prosto w jego ciemne ślepia. - I nie próbuj żadnych numerów. - ostrzegł mnie, po czym gestem ręki nakazał swoim podwładnym ruszać. Szybkim tempem ruszyliśmy w głąb lasu, by ostatecznie dotrzeć do czarnego, terenowego samochodu, do którego zostałam wręcz wrzucona. O nic nie pytałam, nie odzywałam się ani słowem. Coś w mojej głowie powtarzało mi, że postąpiłam dobrze.
Bruno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz