Po niedługim czasie dotarliśmy do restauracji, o której mówiłam wcześniej.
Po wejściu powiesiliśmy kurtki, szaliki i czapki na wieszaku, i usadowiliśmy się przy jednym z eleganckich stolików. Bez zbędnego przeglądania menu, zamówiliśmy sobie picia i jedzenie (Jerry wziął chińszczyznę, a ja pizzę 30 z pepperoni).
- Zjesz to sama? - zakpił Jerry.
- Wątpisz we mnie? - udałam oburzenie.
- No jasne, że nie. - na jego twarzy zagościł chytry uśmieszek.
- Jesteś tego pewien, na sto procent? - zmierzyłam go udawanym morderczym wzrokiem.
- Na dwieście. - puścił mi oczko. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
Serio, jeżeli chodzi o żarty, to te najlepsze były zawsze tylko z Jerrym. I uwielbiam ten fakt!
Zagadaliśmy się z Arancią tak bardzo, że gdy przynieśli nam nasze zamówienia zdawało nam się że minęło parę minut, a minęło prawie pół godziny.
Zapłaciliśmy, ubraliśmy się, wzięliśmy gitary, i wyszliśmy.
- To co? Wracamy już do domu? - zapytał chłopak, rozglądając się dookoła. Było już bardzo ciemno i zimno, a w dodatku wiał lekki wiatr.
- Jeżeli chcesz to możemy, aczkolwiek... Co powiesz na to, żebyśmy poszli do naszego ulubionego klubu, wynajęli pokoik, odłożyli tam gitary, i ten... No i spędzili tę noc w klubie.
Jerruś? :3
Sorka że takie krótkie, i że taka zła jakość, i że tak długo robiłam ten odpis... :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz