- Mówił ci ktoś, że jesteś głupim i upośledzonym palantem? - spytałam patrząc mu głęboko w oczy.
- Hmm... Niech pomyślę... Powtarzasz to za każdym razem, gdy się spotkamy. - Uśmiechnął się sarkastycznie i ponownie sięgnął po whisky.
- Słuchaj, ktoś cię musi po prostu w tym uświadomić, aczkolwiek w pewien sposób mi na tobie zależy. Plus nasi przyjaciele znajdują się w łapskach cholernych chinoli z mafii. - Podniosłam głos.
- Myślisz, że o tym nie wiem? - Prychnął. - Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że ty masz już dosyć wszystkiego i powiem ci, że ze mną wcale nie jest lepiej. Niefajnie jest patrzeć jak twoi przyjaciele są torturowani przez jebaną mafię, więc przestań mi o tym gadać i daj zapomnieć chociaż na chwilę. - Ponownie wziął butelkę i nawet mój morderczy wzrok skierowany w jego stronę nic nie zdziałał.
- W takim razie porozmawiajmy o czymś przyjemnym! - Klasnęłam w dłonie i uśmiechnęłam się sztucznie.
Austin popatrzył na mnie jak na jakąś wariatkę, którą najchętniej odesłałby do jakiegoś szpitala psychiatrycznego. Ojć...
- Nie? - spytałam z nadzieją.
- To tak nie działa. - Prychnął z kwaśną miną.
- Słuchaj, chciałam pomóc. - Wzruszyłam ramionami.
- To się ze mną napij i przestań wygłaszać mowy motywacyjne i wielkie mądrości.
Oburzona zachowaniem mojego kochanego kolegi skrzyżowałam ramiona na piersiach i wydęłam policzki chcąc udawać obrażoną. Jednak trwało to tylko chwilę, bowiem nie chciałam zostać znowu wyzwana od dzieciaków i przy okazji denerwowanie go nie sprawiało mi dzisiaj takiej przyjemności jak zazwyczaj. Mam tylko nadzieję, że to nie jest pierwszy stopień wykończenia psychicznego.
Jones podał mi butelkę trunku, a ja mimowolnie skrzywiłam się. Z tyłu głowy miałam obraz pijanego ojca przychodzącego do domu z podobną butelką i mimowolnie się skrzywiłam. Poza tym ktoś z tego towarzystwa musi myśleć racjonalnie i trzeźwo prawda?
Toczyłam coś w rodzaju wewnętrznej walki. A to przecież tylko butelka...
Jednak kobiety są cholernie niezdecydowane.
Wszystko to było bezcelowe bo najprościej w świecie uległam pokusie i zrobiłam dużego łyka whisky przez co cień uśmiechu zabłąkał się na ustach Austina, lecz równie szybko zniknął.
- Widzisz, od razu lepiej. - Smakowało okropnie. Czyli mój odwieczny wstręt do jakichkolwiek używek dał o sobie znać. Po prostu tego nie lubiłam i tyle.
- Ble.
W końcu pogrążyliśmy się w rozmowie. Takiej normalnej, wielkimi łukami omijając tematy mafii i niezbyt przyjemnej historii Austina oraz mojej. Jakby nie patrzeć to nie wie on o mnie zbyt dużo. Poza znajomością mojego imienia i nazwiska, mojej fuchy tłumacza, oraz tego, że jestem nieodpowiedzialna i nieco zakręcona. Wszystko to zmierzało w całkiem dobrym kierunku do czasu, gdy komputer mężczyzny zakomunikował nadejście jakiejś wiadomości. W duchu modliłam się by to nie były kolejne tortury wykonywane na Lisie i znajomych Austina i w pewnym sensie moje modły zostały spełnione. Ale to tylko częściowo, gdyż okazało się, że mafia nie tylko porwała wyżej wymienione osoby. Otóż moje oczy ujrzały wielki stół jakby operacyjny, na którym leżał mężczyzna, a dokładniej rzeczy ujmując - chłopak u którego byłam zaledwie wczoraj i który proponował mi nocleg u siebie.
- Znasz go?
- To z nim się spotkałam wtedy, jak nie chciałeś mnie podwieźć. - szepnęłam zakrywając oczy, aczkolwiek ciekawość zwyciężyła i rozsunęłam nieco palce by widzieć co mu robią.
W tle usłyszałam krzyki Cole'a (bo tak się nazywał) i zobaczyłam jak faceci w maskach przywiązują go do owego stołu po czym przypalają jego ciało papierosami, a w pewnych momentach nawet rozgrzanymi prętami.
No tak, typowa metoda stosowana w Japonii i Korei Północnej zarówno podczas wojny jak i w czasach ówczesnych. Łzy aż cisnęły mi się do oczu, bo kolejna bliska mi osoba cierpiała. Dlaczego miałam wrażenie, że to z mojego powodu? Jedna samotna łezka spłynęła po policzku, lecz szybko ją wytarłam i praktycznie wyrwałam butelkę z rąk mojego towarzysza wypijając jej pozostałości za jednym razem. Przynajmniej plusem było to, że nie zostało tego dużo. Miałam ochotę krzyczeć, rzucać krzesłami a najlepiej własnymi rękami zamordować szefa tego chorego bałaganu. Kalif zacisnął usta w wąską linię i zaczął coś nerwowo przeglądać w komputerze. W między czasie ułożył go na stoliku, a sam usiadł obok mnie w o wiele wygodniejszej pozycji. Nie wiedzieć czemu nie mogłam wydusić ani słowa, możliwość straty kolejnych bliskich przerażała mnie i dalej czułam posmak whisky, przez co miałam ochotę zwymiotować. Jedyne co zrobiłam to oparłam głowę na ramieniu mężczyzny wpatrując się tępo w ekran laptopa, aczkolwiek nie interesowałam się za bardzo tym. Nie myślałam kompletnie o niczym, aż w końcu poczułam jak moje powieki się zamykają, a sama jestem na tyle zmęczona, że po prostu zasypiam. Ostatnią rzeczą jaką poczułam był dźwięk zamykanej klapy od laptopa, ciche westchnienie Austina i to jak położył się na łóżku razem ze mną przy okazji okrywając nas kocem.
- Dobranoc. - Szepnęłam sennie i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Śpij dobrze. - Standardowo objął mnie jedną ręką i przybliżył do siebie.
I właśnie chyba tego było mi najbardziej potrzeba w tym momencie - obecności drugiego człowieka.
Austin? Znowu skończyli razem w łóżku ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz