Czy ona nie rozumie, że teraz jej potrzebuję?! Dobra, może to trochę absurdalne wymagać od kogoś ledwo żywego by nagle się obudził...
W sumie na najbliższe dni miałam sporo rzeczy do zrobienia. Jedną z nich na pewno była niechybna śmierć mojego ukochanego, białowłosego Koreańczyka, następną - solidne zajęcie się rudowłosą i Austinem, o ile w ogóle zezwolą mi na zobaczenie go. No i przede wszystkim należałoby się w końcu wziąć w garść.
Praktycznie zasypiałam z głową schowaną w rękach. Również nieco krwawiłam, aczkolwiek było to tylko małe, niegroźne draśnięcie. Śmiem twierdzić, iż wyszłam na tym najlepiej ze wszystkich i zostałam najmniej poszkodowana. Czy to oznacza, że na nic się nie przydałam? Albo po prostu miałam szczęście. W końcu głupi zawsze je ma.
~*~*~*~
Karetka zatrzymała się przed szpitalem, a ja za nakazem Victora również zostałam na małej obserwacji. Skończyłam z kilkoma bandażami wokół talii, ale prócz tego raczej będę żyć. No i nieco nawdychałam się szkodliwych oparów rozprzestrzeniły się po całej bazie mafii. Dlatego też zostałam na obserwacji do następnego ranka co znacznie uprościło mi kontakt z przyjaciółką. Co prawda dalej odpoczywała w zaświatach mając nas w głębokim poważaniu, lecz lekarze powiedzieli, że niedługo powinna się wybudzić.
Właśnie od tego momentu zamieniłam się w niańkę. Nawet w nocy skorzystałam z momentu kiedy to każdy myślał, iż wszyscy śpią i niczym ninja przedostałam się do sali Lisy, gdzie spędziłam całą noc czuwając przy dziewczynie.
Czego się nie robi dla przyjaciół?
Co prawda nie obudziła mnie, ale czułam się iście odpowiedzialnie opiekując się nią przez najbliższe dni. Tak jak obiecali - wypisali mnie następnego ranka i przy okazji oskarżyli o rzekome przeszkadzanie pacjentom oraz brak możliwości odpoczynku, a przecież chciałam tylko mieć pewność, że z panną Quinn wszystko w porządku!
W każdym razie codziennie zmieniałam jej kwiatki w wazonie, chodziłam w tę i z powrotem czasami coś do niej mówiąc i przy okazji zaznajomiłam się z kilkoma lekarzami.
Oprócz tego na dniach pojawił się jeden wielki problem o nazwie KWON JI-YONG.
Toteż z małą pomocą Victora dotarłam do więzienia, w którym był przetrzymywany i przemycając malutki pistolet kulturalnie udałam się do jego celi. Trochę się bałam, ale plusem było to, iż miałam znaczną przewagę, bowiem on nie był ani trochę uzbrojony i przypuszczam, że przemęczony życiem w istnych lochach. On nie wiedział, iż dzisiaj nastanie kres jego dni. Vic też nie, później może wymyślę jakieś kłamstwo dotyczące śmierci Koreańczyka. Nogi miałam jak z waty i dalej przez myśl nie przechodziło mi, że mogłabym zabić człowieka. Mimo to, przecież już miałam kilka zabłąkanych dusz na sumieniu, więc i tak spłonę w czeluściach piekieł.
- Zostawisz nas samych? Chcę z nim pogadać. - spytałam szeptem, na co mężczyzna skinął głową i opuścił pomieszczenie.
- Miło cię widzieć po tak długim czasie skarbie. - Uśmiechnął się upiornie białowłosy, a mnie przeszły ciarki.
Wyglądał kompletnie inaczej niż wcześniej. Nosił za duże na siebie więzienne wdzianko, jego włosy to był istny chaos, a parszywy uśmiech stracił na swojej sile.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. - Zmarszczyłam brwi. - Mam do ciebie sprawę.
- Powinienem się bać? Wiesz, już mnie tu torturowali bym cokolwiek im powiedział, więc raczej mnie nie zaskoczysz. - Westchnął.
- Po prostu... Obiecałam sobie, że jeśli ważna dla mnie osoba zginie przez tę chorą mafię to ktoś poniesie tego konsekwencje. - Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Czyżby moi ludzie skończyli z twoim chłoptasiem? A może ta ruda już nie żyje? - Zaśmiał się perfidnie. - Oh, jaka szkoda!
- Cole. Cole Holland. Nie wiem czy coś ci to mówi... Wyryłeś na jego ciele swoje imię i nazwisko, więc nie trudno się było domyślić kto go torturował. - Podeszłam kilka kroków a cień uśmiechu pojawił się na moich ustach.
- Hmm... Racja, racja. Był ktoś taki. Przyznam, że bardzo zawzięty... Próbował bronić twoją koleżankę. Dlatego tak skończył. - Wzruszył barkami udając niewiniątko. - W takim razie co zamierzasz mi zrobić? - Uniósł brew ku górze i wstał na równe nogi.
- Wiesz, gdyby nie twój parszywy charakter to byłbyś całkiem fajnym gościem. O mało co się w tobie nie zakochałam. - Zaśmiałam się niewesoło z własnej głupoty. - Uwierz mi, nigdy nie chciałam mieć człowieka na sumieniu. Nawet ojca, który całe życie traktował mnie jak drewnianą marionetkę, ale... - Potrząsnęłam głową na boki, a głos lekko mi się załamał. - Skrzywdziłeś moich przyjaciół. Porwałeś ich, a przez atak na tę jebaną bazę nie mam już nawet Austina. Ja... Zamierzam cię zabić. - Wyciągnęłam pistolet ukryty za paskiem i wycelowałam w Azjatę.
Ten tylko podszedł do krat i z tym swoim uśmieszkiem starł pojedynczą łzę spływającą po moim policzku.
- Jak mi przykro... - Udał smutek. - Pora pogodzić się z tym, że ludzie odchodzą... Nie warto zgrywać bohatera, bo i tak źle na tym wyjdziesz. Tak czy siak w końcu by umarł... - Zrobił krok w tył. - Zrobisz mi tym przysługę. Nigdy nie miałem odwagi skończyć ze sobą, więc postanowiłem bawić się w Boga zabijając innych. Nienawidzę życia... - Schował twarz w dłoniach. - Miło będzie zginąć z twoich rąk. Byłaś jedną z odważniejszych, która w ogóle mi się postawiła. Do zobaczenia w piekle. - Zasalutował po czym uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Przepraszam. - Położyłam palec na spuście i utkwiłam wzrok w podłodze.
- Nie potrzebnie. Będziemy kwita. - Usłyszałam melodyjny śmiech po raz ostatni, a moją głowę przeszył donośny huk.
Usłyszałam upadające na ziemię ciało i strzeliłam po raz kolejny chcąc oszczędzić mu cierpienia.
Upuściłam broń na podłogę i właśnie w tym momencie wbiegł Victor odsuwając mnie na bok. Najpierw spojrzał na mnie, później na białowłosego po czym podniósł pistolet.
- Przepraszam ja... Musiałam to zrobić. - Bąknęłam pod nosem.
Mężczyzna tylko westchnął przeciągle, wyszeptał coś pod nosem i podszedł do mnie obejmując mnie ramieniem.
- Powiedziałbym, że nic się nie stało, ale zabiłaś jednego z większych bandytów w więzieniu. Plusem jest to, że kamera jest odwrócona w drugą stronę i praktycznie żadna nie jest nakierowana na tę celę. Co nie zmienia faktu, że powinnaś ponieść konsekwencje. - poklepał mnie po plecach. - Pewnie i tak nic byśmy od niego nie wyciągnęli, nigdy nam nic nie powiedział na temat mafii, cokolwiek z nim nie robiliśmy i tak milczał.
- Dziękuję za... Pomoc.
- Nie ma za co. Ciężko ci po tym jak Austin zapadł się po ziemię, nie? Plus jeszcze przyjaciółka w szpitalu... Zabrzmi to banalnie, ale wszystko się ułoży. A teraz uciekaj do siebie. Jak coś to znalazłem pistolet w jego ręce, bo ci go zabrał i popełnił samobójstwo. Marna wymówka, wiem, aczkolwiek może uwierzą. - Puścił mi oczko i popchnął mnie w stronę wyjścia.
Od razu udałam się do szpitala, bowiem dostałam wiadomość z sms-em, że Lisa się wybudziła. Oczywiście nie obeszło się bez ckliwego powitania i łez ze strony rudowłosej. Szybko przypomniała sobie co się z nią działo przed trafieniem do szpitala, jednakże dalej żądała wyjaśnień. Toteż po krótce opisałam jej cały przebieg wydarzeń. Łącznie z dzisiejszym zgonem Ji-Yonga, który wcześniej porwał również i ją. Jej reakcja była dość neutralna, więc pozwoliłam jej wszystko sobie przyswoić i siedziałam w ciszy czekając na jakieś głębsze uczucia czy coś. W tym czasie w mojej głowie pojawił się Austin, który zniknął gdzieś razem z karetką. Z jednej strony było mi przykro, choć z drugiej, to nie możliwe by on umarł... Albo to po prostu ja nie chciałam dopuścić do siebie tego faktu?
Austin? Koreaniec sobie umrzał :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz