Ariana | Blogger | X X

wtorek, 17 listopada 2020

Od Anette do Riley

 Nad Elmo zapadał już zmierzch. Zimny zachód słońca skutecznie zniechęcił miastowych do wychodzenia z ciepłego domu, mimo wczesnej pory i fascynującego pastelowo-różowego nieba. I szczerze mówiąc to nie dziwiłam się tym pustkom. Miasto wyglądało na wymarłe, ale przecież kto chciałby marznąć w jesiennym chłodzie z własnej woli. Co jakiś czas można było dostrzec młodych dorosłych, goniących za ambicjami z pracy do pracy, ludzi sukcesu, parkujących swoje drogie auta przed swymi luksusowymi apartamentami, starsze panie, idące na wieczorną msze, bądź nastolatków zbitych w grupki w drodze do najbliższego monopolowego, by uzupełnić zapas alkoholu na wieczorną imprezę. Każdy wychodził w innym celu, jednakże był jeden istotny element, łączący powyższe grupy; wszyscy mieli dokąd wrócić. Na wszystkich po zakończonej wyprawie czekał ciepły dom, niekiedy może i pusty, lecz i tak będący oazą ciepła i spokoju. Swoje własne cztery ściany, często tak niedoceniane przez ich posiadaczy, a tak upragnione przez niezauważanych przez nikogo ludzi jak ja. Zamiast ciepłego domu jedyne na co mogłam sobie pozwolić to jadłodajnia, noclegownia, bądź brudna ławka w samym środku parku, na której właśnie siedziałam. Nagle poczułam wyraźny zapach papierosów, uświadamiając sobie tym samym jak bardzo brakuje mi nikotyny. Następnie moim oczom ukazała się niska brunetka, o szczupłej figurze i hipnotyzujących ciemnych oczach. Zatrzymała się przy mojej ławce i zgasiła niedopaloną jeszcze fajkę w koszu na śmieci. 
- Mogłaby Pani poratować mnie papierosem? - spytałam, raz po raz unosząc wzrok by spotkać jej twarz. Wolałam by nie zapamiętała mojego wyglądu, faktu że pomimo wszystko wyglądam na bezdomną, a tym bardziej tego, iż co by nie mówić, nie wyglądam na osobę pełnoletnią. Po chwili konsternacji dziewczyna wyciągnęła paczkę z kieszeni kurtki i wysunęła z niej jedną fajkę.
- Trzymaj. Widzę, że nie masz lat, ale w razie czego to się nie znamy. - powiedziała z uśmiechem. 
- Dziękuję. - powiedziałam obracając papierosa w dłoni i dobywając z kieszeni płaszcza nieco wysłużoną już zapalniczkę. Kobieta skinęła głową i ruszyła dalej. Następne minuty spłynęły mi wyłącznie na delektowaniu się drapiącym smakiem tytoniu.
Kościelny zegar wybił godzinę osiemnastą. Wraz z drugim uderzeniem dzwonu zerwałam się z miejsca i opatuliłam się szczelnie cienkim, acz stylowym płaszczykiem - prezentem od ostatniego z klientów. Swoje kroki kierowałam prosto w stronę noclegowni, najkrótszą możliwą drogą, prowadzącą wzdłuż żywopłotu, przez trawę aż do najbliższej uliczki, prowadzącej do głównej drogi. Gdy tylko wyszłam na chodnik  Mój tymczasowy dom na całe szczęście nie był zbyt oddalony od miejskiego parku, więc kilka minut później byłam już na miejscu. Budynek nie był bardzo ocieplony, jednak w porównaniu do zewnętrznego mrozu, różnica była znacznie odczuwalna. Bez dłuższego zastanowienia skierowałam się wprost do pralni, gdzie czekała na mnie opiekunka schroniska - Maddie, dość pulchna kobieta, co najmniej trzy razy starsza ode mnie. Gdy tylko mnie ujrzała zacmokała z zachwytem.
- Gdybym nie znała twojej historii zapewne już bym cię stąd wyrzuciła. Mam nadzieję, że nie ukradłaś tego cacka. - spytała z uśmiechem, oglądając mój płaszczyk z każdej strony.
- Dostałam. Chociaż gdyby znała pani okoliczności, to z pewnością uznałaby pani, że kradzież to lepsza opcja. - odparłam, spuszczając wzrok i marszcząc brwi.
- Znowu to zrobiłaś. - stwierdziła krótko, a ton jej głosu diametralnie zmienił się, z typowej dla niej pogodności, na głęboki smutek, a nawet zawód realiami dzisiejszego świata. 
- Nie mam zbyt wielu opcji. - odpowiedziałam, unosząc kąciki ust, by choć trochę podnieść ją na duchu. Obie pamiętałyśmy, że mam, jednakże opiekunka dobrze wiedziała, że sierociniec to ostatnie miejsce gdzie chciałabym się znaleźć. W domu dziecka byłabym zbyt widoczna, podana watasze niczym na tacy, a nie mogłam do tego dopuścić. 
- Przyniosłam to, o co prosiłaś. - rzekła wręczając mi niewielką torebkę. - Susane nie miała nic przeciwko, tylko postaraj się zwrócić w nienaruszonym stanie. 
- Jest Pani wielka, dziękuję. - chwyciłam torebkę, rzucając się na szyję opiekunce.
- Nie ma za co kochanieńka, mam nadzieję, że wszystko będzie ci pasować. - uśmiechnęła się promiennie. 
Nie zwlekając długo zabrałam pakunek i ruszyłam do pomieszczenia sanitarnego. Zawartość torebki obejmowała parę skórzanych obcisłych spodni, czerwoną, jedwabną bluzeczkę z dość sporym dekoltem oraz kilka kosmetyków. Idealnie, by wybrać się na nocne łowy. Bez zastanowienia przywdziałam strój, rozczesałam potargane dotychczas włosy, a całość zwieńczyłam dość ostrym makijażem, w którym bez wątpienia uwagę przyciągała najbardziej czerwona szminka. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła godzina wpół do dwudziestej. Jak mogłam przygotowywać się tak długo? Co prawda noc była młoda, ale łów należy rozpocząć jak najwcześniej. Nie oglądając się na nikogo i na nic wybiegłam z noclegowni i ruszyłam w kierunku najbliższego klubu, od którego i tak dzieliło mnie dobre dwadzieścia minut drogi. Ulice świeciły pustkami jak i półtorej godziny temu, toteż ze spuszczoną głową podążałam przed siebie, w dość szybkim tempie. Nim się obejrzałam byłam już na miejscu. Ochrona po dość długim zastanowieniu postanowiła mnie wpuścić. Ot, magia czerwonej szminki. Rozejrzałam się wokół. Kłamstwem byłoby rzec, iż klub świecił pustkami, jednakowoż do godzin szczytu pozostało jeszcze sporo czasu, toteż by go zabić ruszyłam na parkiet. 
Taniec nigdy nie był moją mocną stroną, ani też czymś co chciałabym chętnie robić, jednakże nie było lepszego sposobu aby zachęcić potencjalnego klienta. Kręcąc zmysłowo biodrami, sunęłam dłońmi po swoim ciele, znacznie wykraczając poza poważnie naruszoną już strefę komfortu. Nie musiałam długo czekać, by poczuć za sobą czyjąś obecność. Nim się obejrzałam obcy przylgnął do moich pleców, a ja poczułam na nich wyraźnie umięśniony tors. Czyżbym znalazła swą zdobycz? Kontynuując taniec obróciłam się do delikwenta i... Zamarłam. 
Te srebrne włosy i cyniczny uśmiech poznałabym wszędzie. Mój najgorszy koszmar powoli zaczął przenosić się na rzeczywistość. 
- Kogóż moje piękne oczy widzą? Zdążyłem się stęsknić. - rzekł, a ja poczułam dreszcze na sam dźwięk jego głosu. - Zresztą nie tylko ja... Cała wataha oczekuje twojego powrotu Ruiz. - dodał, zagryzając wargę. 
Wiedziałam że Yenvan nie próżnuje szukając mnie, ale nie sądziłam, że uda im się to tak szybko. A jednak! Oto i on! Pieprzony zwiadowca z pieprzonej watahy, o której tak bardzo pragnęłam zapomnieć. Moje serce zaczęło bić szybciej, proporcjonalnie do oddechu, który również znacznie zwiększył swoje tempo.
- Odsuń się Remus. - warknęłam pierwsze co przyszło mi na myśl. Nawet nie łudziłam się, że zabrzmiało to choć trochę groźnie. W panice zaczęłam się cofać, jednakże silna dłoń mężczyzny błyskawicznie chwyciła moje ramię, uniemożliwiając mi tym samym ucieczkę. 
- Teraz pójdziesz ze mną. Tatuś na ciebie czeka. - powiedział, wprost do mojego ucha. Moje ciało zaczęło drżeć. O nie! Dobrze wiedziałam co zaraz nastąpi. Ogromny tłum ludzi za chwilę będzie świadkiem, jak drobna dziewczynka zmienia się w rozszalałe zwierzę. Pchana wilczą siłą wyrwałam się z uścisku mężczyzny. Moje zęby powoli zaczęły zmieniać się w kły, oczy zmieniły barwę. Niewiele myśląc zaczęłam uciekać, jednakże moja twarz napotkała ścianę. Ścianę w postaci wysokiego mężczyzny o długich ciemnych włosach.

Riley?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz