Donośne trzaśnięcie frontowych drzwi oznajmiło mi, że partnerka zeszłej nocy opuściła mój dom. Zgodnie z zasadą, która wzięła swój początek od poznania Kiny Tavarozi, była blondynką. Blondynką, która bądź co bądź miała czym oddychać. Blondynka, która pierwszy i ostatni raz zaszczyciła mój dom swoją obecnością. Ciężko zmienić stare upodobania. Westchnąwszy przeciągle, oderwałem plecy od nieprzyzwoicie drogiego łóżka i spuściłem nogi na równie kosztowną, co i starą drewnianą podłogę. Szkoda tylko, że wraz z ceną i datą produkcji w parze nie szła także uroda, bo szczerze mówiąc, ciotka Franca miała niemożliwie fatalny gust, tak typowy dla starych, zamożnych panien.
Przeciągnąwszy się leniwie, ruszyłem w kierunku drzwi, szykując się na konfrontację z pretensjami całego świata, by i tak koniec końców mieć na nią wywalone. Po drodze zgarnąłem z podłogi zużytą prezerwatywę, niby dowód zeszłonocnej zbrodni i bezceremonialnie wyrzuciłem ją do kosza, zupełnie tak jak setki jej poprzedniczek. Po raz kolejny miliony moich nigdy nienarodzonych dzieci miały zaszczyt dokonać żywota na drewnie, wycenionym na tysiące dolarów. Czyż to nie cudowne?
Skierowałem swoje kroki do kuchni, a konkretnie do lodówki, powtarzając w głowie, że po pracowitej nocy należy mi się odpoczynek. W pomieszczeniu niemalże tak jak co rano zastałem powód moich bolączek i motor napędowy wszystkich moich myśli samobójczych.
- Listonosz przyniósł wezwanie do zapłaty rachunków. Przypomnij mi tępa gnido, kto do cholery jasnej miał się tym zająć. - usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg. Uniosłem lekceważąco brwi i otworzyłem drzwi lodówki, szukając w niej czegokolwiek zdatnego do jedzenia.
- Ranny ptaszek, słońce poranka. - sarknąłem, ujmując w dłonie puszkę z konserwową szynką i po krótkim sprawdzeniu zapachu, wzruszyłem ramionami i postawiłem ją na stole. Najwyżej się zatruję. - Ciebie też miło widzieć Riley, u mnie wszystko w porządku, miło, że pytasz. - dodałem, rozsiadając się za stołem i chwytając kawałek chleba, który okazał się jedynie twardym niczym kamień wspomnieniem apetycznego pieczywa. - Kiedy w końcu nauczysz się odkładać chleb do pierdolonego chlebaka. Widzisz tę skrzynkę idiotko. Tak kurwa, to jest chlebak, sama go kupiłaś, więc zacznij z niego korzystać. - warknąłem, by ostatecznie z niemałym grymasem na twarzy nałożyć szynkę, na skamieniałą imitację pieczywa.
- Chcesz coś jeszcze dodać? - burknęła, z triumfem wymalowanym na twarzy.
- Mój dom, moje rachunki, będę płacił, gdy stwierdzę, że chcę płacić. - odparłem, wpychając do ust kanapkę, starając się nie skupiać się na jej obrzydliwym posmaku.
- Byłeś taki niedorobiony już wtedy, gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić, czy to tylko skutek uboczny pukania tępych lasek? - uniosła brwi.
- To drugie, zaczęło się wraz z poznaniem ciebie. - zripostowałem, zadając cios, który boli kobiety najbardziej, przytyki do kobiecej inteligencji, rzucane przez facetów zawsze kończą się źle.
- Och, a przypomnij mi, czyj genialny pomysł sprawił, że teraz jesteśmy zmuszeni siebie znosić tępa dzido?! A poczekaj! Twój. Wydałeś wszystkie nasze oszczędności, by kupić zajebisty klub nocny, który będziesz spłacał latami. Mieliśmy mieszkać w ekskluzywnej willi, ostatecznie mieszkamy w starej ruderze twojej ciotki, a ja nawet nie mogę cię zostawić, bo moje pieniądze tkwią zaczarowane w tej pierdolonej spelunie dla życiowych nieudaczników, którzy przynoszą na imprezy własną wódkę, bo nie stać ich na drinki.
- Jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłaś, że to genialny pomysł. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłam, że jesteś idealnym facetem dla mnie. Widocznie wtedy byłam ślepa. Jak mogłam zakochać się w tak pustym, nieodpowiedzialnym i aroganckim dupku?! - wyrzuciła, uderzając pięścią w stół.
- Ale musisz przyznać, że w tym wszystkim byłem zajebisty w łóżku. - uśmiechnąłem się, wlewając kranowej wody do szklanki i z miejsca opróżniając jej połowę. - Przecież nie możesz zaprzeczyć, całymi nocami jęczałaś moje imię. - dodałem, widząc jej pełen politowania grymas.
Riley? Wielki powrót zakochanej pary debili juhuuuu! A nie! Czekaj! Oni się nienawidzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz