Donośne trzaśnięcie frontowych drzwi oznajmiło mi, że partnerka zeszłej nocy opuściła mój dom. Zgodnie z zasadą, która wzięła swój początek od poznania Kiny Tavarozi, była blondynką. Blondynką, która bądź co bądź miała czym oddychać. Blondynka, która pierwszy i ostatni raz zaszczyciła mój dom swoją obecnością. Ciężko zmienić stare upodobania. Westchnąwszy przeciągle, oderwałem plecy od nieprzyzwoicie drogiego łóżka i spuściłem nogi na równie kosztowną, co i starą drewnianą podłogę. Szkoda tylko, że wraz z ceną i datą produkcji w parze nie szła także uroda, bo szczerze mówiąc, ciotka Franca miała niemożliwie fatalny gust, tak typowy dla starych, zamożnych panien.
Przeciągnąwszy się leniwie, ruszyłem w kierunku drzwi, szykując się na konfrontację z pretensjami całego świata, by i tak koniec końców mieć na nią wywalone. Po drodze zgarnąłem z podłogi zużytą prezerwatywę, niby dowód zeszłonocnej zbrodni i bezceremonialnie wyrzuciłem ją do kosza, zupełnie tak jak setki jej poprzedniczek. Po raz kolejny miliony moich nigdy nienarodzonych dzieci miały zaszczyt dokonać żywota na drewnie, wycenionym na tysiące dolarów. Czyż to nie cudowne?
Skierowałem swoje kroki do kuchni, a konkretnie do lodówki, powtarzając w głowie, że po pracowitej nocy należy mi się odpoczynek. W pomieszczeniu niemalże tak jak co rano zastałem powód moich bolączek i motor napędowy wszystkich moich myśli samobójczych.
- Listonosz przyniósł wezwanie do zapłaty rachunków. Przypomnij mi tępa gnido, kto do cholery jasnej miał się tym zająć. - usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg. Uniosłem lekceważąco brwi i otworzyłem drzwi lodówki, szukając w niej czegokolwiek zdatnego do jedzenia.
- Ranny ptaszek, słońce poranka. - sarknąłem, ujmując w dłonie puszkę z konserwową szynką i po krótkim sprawdzeniu zapachu, wzruszyłem ramionami i postawiłem ją na stole. Najwyżej się zatruję. - Ciebie też miło widzieć Riley, u mnie wszystko w porządku, miło, że pytasz. - dodałem, rozsiadając się za stołem i chwytając kawałek chleba, który okazał się jedynie twardym niczym kamień wspomnieniem apetycznego pieczywa. - Kiedy w końcu nauczysz się odkładać chleb do pierdolonego chlebaka. Widzisz tę skrzynkę idiotko. Tak kurwa, to jest chlebak, sama go kupiłaś, więc zacznij z niego korzystać. - warknąłem, by ostatecznie z niemałym grymasem na twarzy nałożyć szynkę, na skamieniałą imitację pieczywa.
- Chcesz coś jeszcze dodać? - burknęła, z triumfem wymalowanym na twarzy.
- Mój dom, moje rachunki, będę płacił, gdy stwierdzę, że chcę płacić. - odparłem, wpychając do ust kanapkę, starając się nie skupiać się na jej obrzydliwym posmaku.
- Byłeś taki niedorobiony już wtedy, gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić, czy to tylko skutek uboczny pukania tępych lasek? - uniosła brwi.
- To drugie, zaczęło się wraz z poznaniem ciebie. - zripostowałem, zadając cios, który boli kobiety najbardziej, przytyki do kobiecej inteligencji, rzucane przez facetów zawsze kończą się źle.
- Och, a przypomnij mi, czyj genialny pomysł sprawił, że teraz jesteśmy zmuszeni siebie znosić tępa dzido?! A poczekaj! Twój. Wydałeś wszystkie nasze oszczędności, by kupić zajebisty klub nocny, który będziesz spłacał latami. Mieliśmy mieszkać w ekskluzywnej willi, ostatecznie mieszkamy w starej ruderze twojej ciotki, a ja nawet nie mogę cię zostawić, bo moje pieniądze tkwią zaczarowane w tej pierdolonej spelunie dla życiowych nieudaczników, którzy przynoszą na imprezy własną wódkę, bo nie stać ich na drinki.
- Jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłaś, że to genialny pomysł. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłam, że jesteś idealnym facetem dla mnie. Widocznie wtedy byłam ślepa. Jak mogłam zakochać się w tak pustym, nieodpowiedzialnym i aroganckim dupku?! - wyrzuciła, uderzając pięścią w stół.
- Ale musisz przyznać, że w tym wszystkim byłem zajebisty w łóżku. - uśmiechnąłem się, wlewając kranowej wody do szklanki i z miejsca opróżniając jej połowę. - Przecież nie możesz zaprzeczyć, całymi nocami jęczałaś moje imię. - dodałem, widząc jej pełen politowania grymas.
Riley? Wielki powrót zakochanej pary debili juhuuuu! A nie! Czekaj! Oni się nienawidzą.
sobota, 10 sierpnia 2019
wtorek, 6 sierpnia 2019
Od Andrewa CD Jimina
Patrzyłem zszokowany na pijanego, naćpanego i bóg raczy wiedzieć, jakiego jeszcze chłopaka, który z wyraźnym smutkiem wpatrywał się w moje oczy. Alkohol skutecznie niszczył jego umiejętność ukrywania swoich prawdziwych emocji, przez co pod maską obojętności mogłem bez żadnego problemu dostrzec ból.
- Nie mów tak Jimin. - powiedziałem, westchnąwszy głęboko.
- Zawsze byłeś szczery Andrew, czemu nie możesz przyznać, że jest dokładnie tak, jak mówię. - zmrużył oczy.
- Bo nie jest Jimin. - odparłem ze stoickim spokojem, by chwilę później chwycić młodziana za ramię i zaciągnąć go w bardziej ustronne miejsce z boku parkietu, tuż obok wejścia na schody, prowadzące do sypialni dla gości. Wystarczająco wścibskich spojrzeń atakowało nas na samym środku sali. Promile we krwi sprawiły, że jasnowłosy nie opierał się, a nawet jeśli, to nie były to zbyt owocne próby.
- Daj mi spokój! Pozwól mi się bawić, zupełnie tak, jak gdybym nigdy nie był twoją własnością. - rozkazał młodszy, a ja poczułem nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej.
- Nigdy nie byłeś moją własnością, nigdy nie robiliśmy nic wbrew twojej woli. - zaoponowałem, unosząc dłonie ku górze, w geście niewinności. Arancia wzruszył jedynie ramionami.
- To nic nie zmienia. - bąknął, błądząc zaczerwienionymi oczyma gdzieś przy barze. - Wracaj do swojego fagasa spod baru, może jest lepszy w łóżku niż ja. - przewrócił oczyma i z naburmuszoną miną spojrzał w kierunku parkietu.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - spytałem, patrząc na niego podejrzliwie. Chłopak ściągnął brwi, jak gdyby wahał się nad odpowiedzią, co zapaliło we mnie dziwną nadzieję, której nie potrafiłem opisać, jednakże czułem, iż bez wątpienia nie zwiastuje ona niczego dobrego.
- Nie schlebiaj sobie. - odburknął. - Rób, co ci się żywnie podoba i z kim ci się żywnie podoba. Nie obchodzi mnie to. - dodał po chwili i nim się obejrzałem, był już przy barze. Wiedziałem, iż bez sensu byłoby gonienie za nim, więc westchnąwszy gorzko, umościłem się na jednej z kanap, obserwując poczynania chłopaka, który zdążył już zamówić sobie kolejkę wódki. Nagle do mych wrażliwych, wilczych nozdrzy dotarł wyraźny zapach damskich perfum, a chwilę później tuż obok mnie pojawiła się para długich nóg, uzbrojonych w niebotycznie wysokie szpilki. Dziewczyna będąca ich właścicielka usiadła tuż obok mnie, drażniąc mój delikatny nos swą gryzącą słodką wonią. Spojrzawszy na nią, stwierdziłem, iż była całkiem niebrzydka, lecz jednocześnie z tą konkluzją pojawiło się utwierdzenie w moim przekonaniu, że kobiety to ostatnie, do czego mnie ciągnie. Nieznajoma jednak nie odebrała uporczywie wysyłanych przeze mnie telepatycznych impulsów, mówiących by kolokwialnie mówiąc spierdalała. Koniec końców skazany byłem na niechciane towarzystwo.
- Hej przystojniaku. Czemu siedzisz sam? - rzekła, kładąc jedną dłoń na moim kolanie, jednocześnie zarzuciwszy swoimi długimi, czarnymi niczym smoła włosami i zatrzepotawszy nienaturalnie długimi rzęsami. Nie podobało mi się to, jednakże jedyne co uczyniłem, to rzucenie poirytowanego spojrzenia w szatynkę. Ukradkiem poczułem łakome spojrzenie przemykające tuż od mojego złotego zegarka, przez moje krocze, aż do prawej kieszeni spodni, gdzie wyraźnie odznaczał się gruby portfel. Ach tak, typowa materialistka.
- Ani twoje długie łydki, ani twoje duże piersi nie są dla mnie rarytasem, więc łaskawie opuść moją przestrzeń osobistą. - burknąłem, strącając dłoń dziewczyny z mojej nogi. Szatynka skrzywiła się lekko, lecz nie dawała za wygraną.
- Och, czyli jesteś zajęty? Cudownie, nikt nie musi wiedzieć. - wymruczała, pchając swoje chciwe rączki niebezpiecznie blisko mojego krocza. Przewróciłem oczyma... Czemu nie?
- Ach tak? - mruknąłem, ujmując jej brodę między palce i spoglądając na nią pełnym pożądania wzrokiem. - Chciałabyś, żebym się tobą zaopiekował? - szepnąłem prosto do jej ucha. W odpowiedzi szatynka zamruczała cicho, na znak aprobaty. Zaśmiałem się krótko, a następnie dobrałem się do jej szyi, którą wpierw pieściłem lekko ustami, by chwilę później wbić w nią zęby.
- Co ty robisz do cholery?! - jęknęła, a po jej skórze spłynęła cienka strużka krwi.
- Idź w diabły skarbie. - powiedziałem, unosząc prawy kącik ust, posyłając jej jednocześnie obojętne spojrzenie. Szatynka prychnęła pod nosem i chwytając torebkę w dłoń, ruszyła w kierunku baru, bluzgając pod nosem.
- Hej, ślicznotko! - rzuciłem za nią, a dziewczyna posłusznie się do mnie odwróciła. - Na przyszłość trzymaj się z daleka od zajętych facetów.
Powiedziawszy to, wstałem z wygodnej kanapy i podszedłem do niej.
- A jeśli zobaczę, że zbliżasz się do mojego faceta, to ostro pożałujesz. - zagroziłem krótko, na co szatynka zareagowała jedynie cichym fuknięciem, po czym na dobre opuściła moją strefę komfortu. I bardzo dobrze.
Całe to zamieszanie sprawiło, iż totalnie straciłem z oczu Jimina. Cholera jasna, przecież miałem go pilnować. Nerwowo zacząłem rozglądać się po sali, by w końcu uchwycić blond czuprynę, majaczącą się gdzieś w okolicy toalety. Najpewniej wróciły do niego litry trunków, które w siebie dzisiaj wlał, a których różnorodność zapewne tworzyła w jego żołądku porządną mieszankę smaków i aromatów. Pokręciłem głową z rozbawieniem i skierowałem się do tej nieszczęsnej łazienki, jak przystało na troskliwego sponsora, tatusia i pseudo chłopaka w jednej osobie, jakkolwiek każde z tych określeń nie godziłoby w moje serce. Wzdrygnąłem się nieznacznie, odganiając natrętne myśli. Jesteśmy tylko hmm... Znajomymi? Współpracownikami? Nasza relacja jest czysto "zawodowa" i tak ma pozostać.
Gdy otworzyłem drzwi męskiej łazienki, w pierwszej kolejności uderzyła mnie pustka panująca w tym miejscu, bo szczerze mówiąc, na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż nikogo w niej nie ma. Nie dałem się jednak zwieść, gdyż do moich czułych nozdrzy dotarł w końcu słodki zapach Arancii, przebijający się przez odór innych, nieco wywietrzałych już woni, należących do samców, bawiących się obecnie na parkiecie. Ku mojemu zdziwieniu jeden spośród tych aromatów zdawał się świeższy od pozostałych, jak gdyby ów osobnik wciąż znajdował się w pomieszczeniu.
- Jimin? - powiedziałem niezbyt głośno, jednak wystarczająco by chłopak mógł mnie usłyszeć.
- A... And... - usłyszałem cichy głos, zakończony przytłumionym jękiem, jakby urwany siłą, wbrew woli blondyna. Coś zdecydowanie było nie tak. Wiedziony zapachem bez zastanowienia dopadłem do drzwi jednej z kabin i zasilany wilczą siłą otwarłem ją z hukiem. Jimin przyszpilony był do ściany, jego twarz była obojętna, mętny wzrok wyraźnie wskazywał, iż nie był do końca sobą. Tuż nad nim w odrażającej pozie sterczał mężczyzna, z jedną ręką ukrytą za materiałem spodni młodszego, a drugą swoich własnych. Swymi długimi nogami obejmował mniejszego, uniemożliwiając mu ucieczkę, choć i tak z wiadomych przyczyn, nie byłaby ona możliwa.
- Zajęte! Wypierdalaj! - warknął. O nie! Nikt nie będzie dobierał się do MOJEGO cukierkowego chłopca bez jego zgody. Nigdy! Napędzany wilczą siłą chwyciłem przeciwnika za kark, by następnie wyrzucić go z kabiny tak, że wylądował ostatecznie na przeciwległej ścianie. Jimin opadł bezwładnie na podłogę, tępo wpatrując się w brudne kafelki. Nie zastanawiając się długo, podbiegłem do niego i uniosłem jego podbródek, by spojrzeć w jego piękne oczęta. Jego źrenice były wyraźnie powiększone. - Jimin? Jimin hej, to ja Andy, już dobrze. - powiedziałem, kciukiem gładząc jego policzek.
- A... Andy. K... Kocham cię. - wymruczał słabo, a chwilę później jego głowa osunęła się na jego ramię, odbierając mu resztki świadomości.
- Jimin, skarbie! - krzyknąłem przerażony. Nagle poczułem ostre szarpnięcie, po czym wylądowałem na podłodze, kilka metrów od mojego kochanka. Jak mogłem zapomnieć o napastniku?!
- Ta mała dziwka teraz należy do mnie. - burknął, spluwając tuż przede mną. Miarka się przebrała, wściekłość zawładnęła mym ciałem, obnażyłem zęby i bagatelizując to, że zaraz mogę przemienić się w rozszalałe zwierzę, rzuciłem się na wroga. Nadludzka siła wstąpiła w moje ciało, a ja sukcesywnie spożytkowałem ją, zadając kilka, a może nawet kilkanaście ciosów. W końcu dysząc ciężko, odsunąłem się od mężczyzny, nie dbając o to, że opadł nieprzytomny na podłogę, a sam skupiłem się jedynie na Jiminie, bo tylko on się dla mnie liczył. Bez żadnego wysiłku uniosłem wiotkie ciało mniejszego i nie oglądając się za siebie, opuściłem brudną toaletę. Wyszedłszy na salę, od razu skierowałem się do sypalni, które czekały na gości na piętrze. Po drodze niemalże w biegu uchwyciłem spojrzenie ochroniarza, jakby bijącego się w myślach czy aby na pewno interwencja nie jest potrzebna. Ostatecznie jednak zlekceważył to, więc niemałym uczuciem ulgi wkroczyłem do pierwszego z pokoi, który na całe szczęście był pusty. Ułożyłem chłopaka na ogromnym łożu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Zdjąłem jego nieco ubrudzoną koszulkę, a także pozbawiłem go spodni, by łańcuch, wiszący na ich pasku go nie uwierał w nocy. Szczerze mówiąc sam nie wiedziałem, czemu to robię, ale czułem, że powinienem. Bynajmniej nie zawierało to seksualnych podtekstów! Sam zdjąłem jedynie koszulę, po czym przykryłem siebie i młodszego kołdrą. Odgarnąłem niesforny kosmyk, przyklejony do jego spoconego czoła, by następnie w nagłym przypływie czułości przytulić go, po czym składając czuły pocałunek na jego głowie, by ostatecznie oprzeć na niej brodę.
Jutro nie będzie pamiętał, co tu się zdarzyło. Pomyśli, że upiłem go i przeleciałem, korzystając z jego ograniczonej świadomości. A ja nie wyprowadzę go z błędu. Nie przypomnę o niedoszłym gwałcicielu, sam zapomnę o wyznaniu, które zapewne nie miało nic wspólnego z prawdą, a potem będziemy żyli tak, jak gdyby ta noc nigdy nie miała miejsca.
1419 słów
Jimin? Wybacz, że tak długo, ale wena uciekła, a i praca goniła. Wracam rozruszać bloga bitches! <3
- Nie mów tak Jimin. - powiedziałem, westchnąwszy głęboko.
- Zawsze byłeś szczery Andrew, czemu nie możesz przyznać, że jest dokładnie tak, jak mówię. - zmrużył oczy.
- Bo nie jest Jimin. - odparłem ze stoickim spokojem, by chwilę później chwycić młodziana za ramię i zaciągnąć go w bardziej ustronne miejsce z boku parkietu, tuż obok wejścia na schody, prowadzące do sypialni dla gości. Wystarczająco wścibskich spojrzeń atakowało nas na samym środku sali. Promile we krwi sprawiły, że jasnowłosy nie opierał się, a nawet jeśli, to nie były to zbyt owocne próby.
- Daj mi spokój! Pozwól mi się bawić, zupełnie tak, jak gdybym nigdy nie był twoją własnością. - rozkazał młodszy, a ja poczułem nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej.
- Nigdy nie byłeś moją własnością, nigdy nie robiliśmy nic wbrew twojej woli. - zaoponowałem, unosząc dłonie ku górze, w geście niewinności. Arancia wzruszył jedynie ramionami.
- To nic nie zmienia. - bąknął, błądząc zaczerwienionymi oczyma gdzieś przy barze. - Wracaj do swojego fagasa spod baru, może jest lepszy w łóżku niż ja. - przewrócił oczyma i z naburmuszoną miną spojrzał w kierunku parkietu.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - spytałem, patrząc na niego podejrzliwie. Chłopak ściągnął brwi, jak gdyby wahał się nad odpowiedzią, co zapaliło we mnie dziwną nadzieję, której nie potrafiłem opisać, jednakże czułem, iż bez wątpienia nie zwiastuje ona niczego dobrego.
- Nie schlebiaj sobie. - odburknął. - Rób, co ci się żywnie podoba i z kim ci się żywnie podoba. Nie obchodzi mnie to. - dodał po chwili i nim się obejrzałem, był już przy barze. Wiedziałem, iż bez sensu byłoby gonienie za nim, więc westchnąwszy gorzko, umościłem się na jednej z kanap, obserwując poczynania chłopaka, który zdążył już zamówić sobie kolejkę wódki. Nagle do mych wrażliwych, wilczych nozdrzy dotarł wyraźny zapach damskich perfum, a chwilę później tuż obok mnie pojawiła się para długich nóg, uzbrojonych w niebotycznie wysokie szpilki. Dziewczyna będąca ich właścicielka usiadła tuż obok mnie, drażniąc mój delikatny nos swą gryzącą słodką wonią. Spojrzawszy na nią, stwierdziłem, iż była całkiem niebrzydka, lecz jednocześnie z tą konkluzją pojawiło się utwierdzenie w moim przekonaniu, że kobiety to ostatnie, do czego mnie ciągnie. Nieznajoma jednak nie odebrała uporczywie wysyłanych przeze mnie telepatycznych impulsów, mówiących by kolokwialnie mówiąc spierdalała. Koniec końców skazany byłem na niechciane towarzystwo.
- Hej przystojniaku. Czemu siedzisz sam? - rzekła, kładąc jedną dłoń na moim kolanie, jednocześnie zarzuciwszy swoimi długimi, czarnymi niczym smoła włosami i zatrzepotawszy nienaturalnie długimi rzęsami. Nie podobało mi się to, jednakże jedyne co uczyniłem, to rzucenie poirytowanego spojrzenia w szatynkę. Ukradkiem poczułem łakome spojrzenie przemykające tuż od mojego złotego zegarka, przez moje krocze, aż do prawej kieszeni spodni, gdzie wyraźnie odznaczał się gruby portfel. Ach tak, typowa materialistka.
- Ani twoje długie łydki, ani twoje duże piersi nie są dla mnie rarytasem, więc łaskawie opuść moją przestrzeń osobistą. - burknąłem, strącając dłoń dziewczyny z mojej nogi. Szatynka skrzywiła się lekko, lecz nie dawała za wygraną.
- Och, czyli jesteś zajęty? Cudownie, nikt nie musi wiedzieć. - wymruczała, pchając swoje chciwe rączki niebezpiecznie blisko mojego krocza. Przewróciłem oczyma... Czemu nie?
- Ach tak? - mruknąłem, ujmując jej brodę między palce i spoglądając na nią pełnym pożądania wzrokiem. - Chciałabyś, żebym się tobą zaopiekował? - szepnąłem prosto do jej ucha. W odpowiedzi szatynka zamruczała cicho, na znak aprobaty. Zaśmiałem się krótko, a następnie dobrałem się do jej szyi, którą wpierw pieściłem lekko ustami, by chwilę później wbić w nią zęby.
- Co ty robisz do cholery?! - jęknęła, a po jej skórze spłynęła cienka strużka krwi.
- Idź w diabły skarbie. - powiedziałem, unosząc prawy kącik ust, posyłając jej jednocześnie obojętne spojrzenie. Szatynka prychnęła pod nosem i chwytając torebkę w dłoń, ruszyła w kierunku baru, bluzgając pod nosem.
- Hej, ślicznotko! - rzuciłem za nią, a dziewczyna posłusznie się do mnie odwróciła. - Na przyszłość trzymaj się z daleka od zajętych facetów.
Powiedziawszy to, wstałem z wygodnej kanapy i podszedłem do niej.
- A jeśli zobaczę, że zbliżasz się do mojego faceta, to ostro pożałujesz. - zagroziłem krótko, na co szatynka zareagowała jedynie cichym fuknięciem, po czym na dobre opuściła moją strefę komfortu. I bardzo dobrze.
Całe to zamieszanie sprawiło, iż totalnie straciłem z oczu Jimina. Cholera jasna, przecież miałem go pilnować. Nerwowo zacząłem rozglądać się po sali, by w końcu uchwycić blond czuprynę, majaczącą się gdzieś w okolicy toalety. Najpewniej wróciły do niego litry trunków, które w siebie dzisiaj wlał, a których różnorodność zapewne tworzyła w jego żołądku porządną mieszankę smaków i aromatów. Pokręciłem głową z rozbawieniem i skierowałem się do tej nieszczęsnej łazienki, jak przystało na troskliwego sponsora, tatusia i pseudo chłopaka w jednej osobie, jakkolwiek każde z tych określeń nie godziłoby w moje serce. Wzdrygnąłem się nieznacznie, odganiając natrętne myśli. Jesteśmy tylko hmm... Znajomymi? Współpracownikami? Nasza relacja jest czysto "zawodowa" i tak ma pozostać.
Gdy otworzyłem drzwi męskiej łazienki, w pierwszej kolejności uderzyła mnie pustka panująca w tym miejscu, bo szczerze mówiąc, na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż nikogo w niej nie ma. Nie dałem się jednak zwieść, gdyż do moich czułych nozdrzy dotarł w końcu słodki zapach Arancii, przebijający się przez odór innych, nieco wywietrzałych już woni, należących do samców, bawiących się obecnie na parkiecie. Ku mojemu zdziwieniu jeden spośród tych aromatów zdawał się świeższy od pozostałych, jak gdyby ów osobnik wciąż znajdował się w pomieszczeniu.
- Jimin? - powiedziałem niezbyt głośno, jednak wystarczająco by chłopak mógł mnie usłyszeć.
- A... And... - usłyszałem cichy głos, zakończony przytłumionym jękiem, jakby urwany siłą, wbrew woli blondyna. Coś zdecydowanie było nie tak. Wiedziony zapachem bez zastanowienia dopadłem do drzwi jednej z kabin i zasilany wilczą siłą otwarłem ją z hukiem. Jimin przyszpilony był do ściany, jego twarz była obojętna, mętny wzrok wyraźnie wskazywał, iż nie był do końca sobą. Tuż nad nim w odrażającej pozie sterczał mężczyzna, z jedną ręką ukrytą za materiałem spodni młodszego, a drugą swoich własnych. Swymi długimi nogami obejmował mniejszego, uniemożliwiając mu ucieczkę, choć i tak z wiadomych przyczyn, nie byłaby ona możliwa.
- Zajęte! Wypierdalaj! - warknął. O nie! Nikt nie będzie dobierał się do MOJEGO cukierkowego chłopca bez jego zgody. Nigdy! Napędzany wilczą siłą chwyciłem przeciwnika za kark, by następnie wyrzucić go z kabiny tak, że wylądował ostatecznie na przeciwległej ścianie. Jimin opadł bezwładnie na podłogę, tępo wpatrując się w brudne kafelki. Nie zastanawiając się długo, podbiegłem do niego i uniosłem jego podbródek, by spojrzeć w jego piękne oczęta. Jego źrenice były wyraźnie powiększone. - Jimin? Jimin hej, to ja Andy, już dobrze. - powiedziałem, kciukiem gładząc jego policzek.
- A... Andy. K... Kocham cię. - wymruczał słabo, a chwilę później jego głowa osunęła się na jego ramię, odbierając mu resztki świadomości.
- Jimin, skarbie! - krzyknąłem przerażony. Nagle poczułem ostre szarpnięcie, po czym wylądowałem na podłodze, kilka metrów od mojego kochanka. Jak mogłem zapomnieć o napastniku?!
- Ta mała dziwka teraz należy do mnie. - burknął, spluwając tuż przede mną. Miarka się przebrała, wściekłość zawładnęła mym ciałem, obnażyłem zęby i bagatelizując to, że zaraz mogę przemienić się w rozszalałe zwierzę, rzuciłem się na wroga. Nadludzka siła wstąpiła w moje ciało, a ja sukcesywnie spożytkowałem ją, zadając kilka, a może nawet kilkanaście ciosów. W końcu dysząc ciężko, odsunąłem się od mężczyzny, nie dbając o to, że opadł nieprzytomny na podłogę, a sam skupiłem się jedynie na Jiminie, bo tylko on się dla mnie liczył. Bez żadnego wysiłku uniosłem wiotkie ciało mniejszego i nie oglądając się za siebie, opuściłem brudną toaletę. Wyszedłszy na salę, od razu skierowałem się do sypalni, które czekały na gości na piętrze. Po drodze niemalże w biegu uchwyciłem spojrzenie ochroniarza, jakby bijącego się w myślach czy aby na pewno interwencja nie jest potrzebna. Ostatecznie jednak zlekceważył to, więc niemałym uczuciem ulgi wkroczyłem do pierwszego z pokoi, który na całe szczęście był pusty. Ułożyłem chłopaka na ogromnym łożu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Zdjąłem jego nieco ubrudzoną koszulkę, a także pozbawiłem go spodni, by łańcuch, wiszący na ich pasku go nie uwierał w nocy. Szczerze mówiąc sam nie wiedziałem, czemu to robię, ale czułem, że powinienem. Bynajmniej nie zawierało to seksualnych podtekstów! Sam zdjąłem jedynie koszulę, po czym przykryłem siebie i młodszego kołdrą. Odgarnąłem niesforny kosmyk, przyklejony do jego spoconego czoła, by następnie w nagłym przypływie czułości przytulić go, po czym składając czuły pocałunek na jego głowie, by ostatecznie oprzeć na niej brodę.
Jutro nie będzie pamiętał, co tu się zdarzyło. Pomyśli, że upiłem go i przeleciałem, korzystając z jego ograniczonej świadomości. A ja nie wyprowadzę go z błędu. Nie przypomnę o niedoszłym gwałcicielu, sam zapomnę o wyznaniu, które zapewne nie miało nic wspólnego z prawdą, a potem będziemy żyli tak, jak gdyby ta noc nigdy nie miała miejsca.
1419 słów
Jimin? Wybacz, że tak długo, ale wena uciekła, a i praca goniła. Wracam rozruszać bloga bitches! <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)