Któż by się spodziewał, że chociaż raz obecność Jimina zadziała na mnie uspokajająco? Chociaż raz, gdyż chłopak w chwilach gdy nie uprawialiśmy seksu, wydawał mi się niezwykle irytujący, a czasem działał na mnie wręcz niczym płachta na byka. Dziś potrafił ukoić moje zszargane nerwy do tego stopnia, że byłem w stanie na chwilę zapomnieć o problemach i w pełni oddać się chodzeniu po nieprzyzwoicie drogich i ekskluzywnych sklepach. Na chwilę... Chcąc czy nie musiałem wreszcie stawić czoła przeszłości i skontaktować się z ojcem. Gdy tylko usłyszałem jego zmartwiony głos w słuchawce miałem ochotę wybuchnąć i bez zbędnych ceregieli wykrzyczeć jak wielki mam do niego żal, lecz ostatkiem sił powstrzymałem się. Rozmowę udało mi się przeprowadzić spokojnie, typowym dla mnie pełnym obojętności i chłodu tonem, chociaż jestem pewien, że gdyby nie uspokajające mnie spojrzenie Jimina nie skończyłoby się to tak kolorowo. Dalej dziwiło mnie, że po tylu latach postanowił się odezwać. Węszyłem w tym jakiś podstęp, lecz jakaś niewielką część mnie, pomimo wszystko wciąż chciała wierzyć, że pragnie on naprawić naszą relację. Jak gdyby do czegokolwiek było mi to potrzebne. Zaprosił mnie nawet na rodzinny obiad. Uroczo. Tylko jak on to sobie wyobrażał? Usiądę naprzeciwko niego - nieznajomego faceta i jak gdyby nigdy nic w spokoju spożyję posiłek, a w międzyczasie będę prowadził z nim luźną rozmowę? Nie. Niechętnie ale zgodziłem się, pod jednym warunkiem, że będę mógł zabrać ze sobą "chłopaka". Tak, potrzebowałem tam Jimina przy sobie i bynajmniej nie po to aby umilić sobie wieczory... Uznajmy to jako dodatek. Potrzebowałem go, bo nie chciałem być sam, obawiałem się, że mógłbym wybuchnąć, zamieniając rodzinne spotkanie w jedną, wielką kłótnię. Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz potrzebowałem obecności drugiej osoby.
- Leciałeś już kiedyś samolotem, prawda? - spytałem chłopaka, jednocześnie obracając w dłoniach kubek z kawą.
- Raz. - odparł, upijając łyk swojego piekielnie słodkiego cappuccino. - Kiedyś lecieliśmy z rodzicami na wakacje, całą drogę gapiłem się przez okno. - dodał, uśmiechając się na to wspomnienie.
- To szykuj się na powtórkę. - uśmiechnąłem się do niego. - Nie masz zamiaru wymiotować, prawda. - upewniłem się, obserwując jego zdezorientowane spojrzenie. - Coś nie tak?
- Gdzie właściwie mieszka twój ojciec? - wlepił we mnie pytające spojrzenie, na co ja odpowiedziałem zagadkowym uśmieszkiem.
- Tajemnica. - powiedziałem, wyciągając portfel z tylnej kieszeni spodni. - Masz ochotę na coś jeszcze? - dodałem, rzucając kilka banknotów na stół. Chłopak pokiwał przecząco głową, wstał, ściągając kurtkę z oparcia i zarzucając ją pośpiesznie na barki. '
- Na pewno nie chcesz powiedzieć mi dokąd mnie wywozisz? - upewnił się, lecz odpowiedziała mu cisza. Mimo to, Jimin wciąż nie dawał za wygraną. - Andyyyy... - mruknął przeciągle, przybierając słodki ton głosu, którego używa się tylko wtedy, gdy chce się coś wymusić.
- Hmm... Nie. - rzuciłem krótko, przyśpieszając krok, aby jak najszybciej dotrzeć do podziemnego parkingu, na którym czekało spokojnie moje BMW.
- Hej zgredzie! - zaśmiał się wesoło. - Skoro już chcesz mnie porwać, to przynajmniej pozwól mi powiedzieć mojemu rodzeństwu, gdzie mają szukać moich zwłok.
- Zapewniam cię, że dopóki będziesz miły, to nic ci nie grozi, ani z mojej strony, ani z żadnej innej. Będę twoim bodyguardem. - uśmiechnąłem się, otwierając auto.
- Kto kogo będzie musiał chronić hm?
- Jeszcze słowo, a pozbawię cię nie tylko wycieczki życia, ale pieniędzy z konta. - pogroziłem mu, utrzymując żartobliwy ton. Dalej dziwił mnie fakt, w jak ekspresowym dla mnie tempie mnie rozweselił. Fakt, że w ogóle udało mu się to zrobić był dla mnie ewenementem. W odpowiedzi czerwonowłosy wytknął na mnie język i wpakował się do mojego samochodu.
- A może dokończymy to co zaczęliśmy? - zasugerował Arancia, kładąc jednocześnie dłoń na moim udzie, gdy opuściliśmy parking.
- Co masz na myśli? - spytałem, patrząc na niego, pełnym podejrzliwości wzrokiem. Chyba nie chciał... W mojej głowie natychmiast pojawiły się dzikie wyobrażenia, tego co moglibyśmy tu robić, co wywołało nieporządane podniecenie.
- To. - odparł krótko, przesuwając dłoń na moje krocze. Pierwszy raz to on wysuwa propozycję, a nie ja. Miła odmiana. Nawet bardzo, gdyby nie fakt, że znajdowaliśmy się w rozpędzonym wamochodzie.
- Jimin do cholery! Ja prowadzę. - warknąłem, lecz mój głos, wbrew moim planom, wcale nie zabrzmiał groźnie.
- Ależ mi to wcale nie przeszkadza. - odpowiedział, majstrując przy rozporku.
- Jeśli spowoduję wypadek i roztrzaskasz sobie tą piękną buźkę, to dalej nie będzie ci to przeszkadzać? - burknąłem, starając skupić się na prowadzeniu, co było praktycznie nie możliwe, kiedy małe rączki Jimina robiły wycieczkę po lepkim, gorącym wnętrzu moich bokserek.
- Przecież wiem, że dowieziesz nas na miejsce w całości. W końcu podobno... - przerwał, aby wyciągnąć mojego stojącego już penisa spod materiału. Spojrzał niewinnymi oczkami na moją twarz i przejechał językiem po całej długości członka, przez co z moich ust wydarł się cichy pomruk zadowolenia. - ... jesteś moim bodyguardem. - dokończył z satysfakcją wymalowaną na twarzy.
- Boże, tu nawet nie ma gdzie zjechać. - warknąłem poirytowany, starając się jak najbardziej skupić na kierowaniu, co było niezwykle trudne, z powodu przyjemności przepływającej przez moje ciało. Nagle chłopak bez większych ceregieli objął mojego członka swoimi grzesznym ustami i wsunął do gardła dużą jego część.
- Kurwa Jimin! Już wiem za co ci płacę! - jęknąłem, przymykając delikatnie oczy, pchany impulsem przyjemności.
- Kurwa Jimin... Ładnie to brzmi...
- Przecież wiesz, że... tak o tobie nie... nie myślę. - wysapałem z rozkoszą, z całych sił starając się nie spowodować wypadku. Czekoladowooki nic nie odpowiedział, jedynie przyśpieszył swoje ruchy. Z moich ust co chwila wymykały się ciche sapnięcia i pojękiwania, których nie byłem już nawet w stanie kontrolować. Zaskoczeniem dla mnie było, iż wciąż byłem w stanie prowadzić samochód, którym wjechałem w jedną z bocznych, niemniej wciąż nieco ruchliwych ulic i bez większych konsekwencji ograniczyłem swoją prędkość do 60 kilometrów na godzinę, co przy mojej najczęstrzej prędkości, która o wiele przekraczała 100, było wielkim odchyleniem. Czerwonowłosy co chwile zmieniał tempo swoich ruchów, doprowadzając mnie tym samym do szaleństwa. W pewnym momencie nie wytrzymałem i wplotłem jedną dłoń w krwiste kosmyki chłopaka, wypchnąłem delikatnie biodra, co jeszcze bardziej nakręciło Jimina. Wystarczyło zaledwie kilka krótkich minut, aby doprowadzić mnie na sam szczyt.
- Jimin, skarbie... ja zaraz... - zacząłem, lecz nie było dane mi skończyć, gdy nieopisana fala przyjemności zawładnęła moim ciałem, a ja z głośnym, gardłowym jękiem i przymkniętymi powiekami, doszedłem w ustach chłopca. Dzięki Bogu stałem wówczas na światłach, bo w innej sytuacji mogłoby to zakończyć się kiepsko. Westchnąłem ciężko i otworzyłem oczy, spoglądając na sprawcę tego zamieszania, który tylko uśmiechnął się do mnie niewinnie, subtelnie oblizał dolną wargę i schował mój interes z powrotem w spodnie.
- Jiminie Arancio, dziękuję. - mruknąłem, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech. Szczerze, to sam nie wiem dlaczego.
- Przecież ty nigdy nie dziękujesz. - odparł, wlepiając wzrok w obraz za oknem, gdy w końcu ruszyłem, kierując się do domu kochanka. Nie odpowiedziałem. Nie miałem pojęcia jak. Może to i lepiej. Jeszcze zepsułbym tak miłą chwilę.
time skip
Ubrany w elegancką, lecz wciąż luźną, czarną koszulę przeroczyłem próg lotniska w Vancouver. Od samego rana nie czułem się najlepiej i wyglądało na to, że lot będzie dla mnie niczym innym jak kilkugodzinną katorgą. Jimin, również wystrojony w koszulą (którą siłą udało mi się na niego wcisnąć), również nie wyglądał najlepiej. Pomijając poranną kłótnię o strój nasze rozmowy opierały się tylko na marudzeniu i wiecznym wypytywaniu o cel podróży, który uparcie ukrywałem przed chłopakiem. Ale nie mogłem ukrywać tego w nieskończoność, prawda? W czasie kontroli Jimin sprawiał wrażenie, jakby zorientował się w sytuacji, ale wciąż temu nie dowierzał. W końcu gdy już mieliśmy wkraczać na pokład nie wytrzymał.
- Albo pomyliłeś samoloty albo jesteś dużo bogatszy niż przypuszczałem. - bąknął zdezorientowany.
- Obrzydliwie bogaty. - sprostowałem, uśmiechając się zwycięsko.
- Pierwsza klasa... Do Los Angeles... Ja śnię, tak? - mruczał pod nosem.
- Lepiej żebyś się obudził, bo nie zamierzam wnosić się do samolotu. - wyszczerzyłem zęby, po czym nie oglądając się za chłopakiem ruszyłem przed siebie. A może ten lot nie będzie tak fatalny jak myślę?
1272 słowa
Jimin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz