Minęło dobre parę godzin odkąd opuściła stajnię goszczącą ją zeszłej nocy. Otarcia od siodła na tyłku miały już własne otarcia, jednak Minerva nie miała zamiaru robić kolejnego postoju. Według nawigacji w telefonie zaraz miała dostrzec Elmo, miejscowość, w której będzie mieszkać przez najbliższe… no właśnie. Na jak długo zamierzała zostać w tej małej, mało znanej mieścinie? Nawet Pani Bozia nie wiedziała. To wszystko zależało, od wielu czynników. Jednak coś podpowiadało Minervie, że akurat w tym niepozornym miasteczku, malutkim, nikomu nie znanym Elmo jest coś, co przytrzyma ją w jednym miejscu na dłużej. W końcu jej oczom ukazał się znak witający wszelkich przybyszów i informujący o ilości mieszkańców. Niezbyt imponującej jeśli ma się być szczerym. Ale w końcu małe jest piękne, czyż nie? Przywołując pozytywny uśmiech na twarzy poklepała czarną szyję wierzchowca i podgoniła do nieco żwawszego stępa.
- Już niedaleko mój drogi – szepnęła koniowi, który na brzmienie jej głosu parsknął radośnie.
Podkute kopyta konia stukały dźwięcznie o asfaltową drogę przecinającą miasteczko zwracając uwagę licznych cywili spacerujących chodnikiem w nieznanym kobiecie kierunku. Nie licząc kilkorga dzieci wierzchowiec maszerujący ulicą nie wzbudził zbyt dużego zainteresowania, co okazało się przyjemną odmianą. Minerva spojrzała ponownie na ekran telefonu. Zimowy Poranek. Zaiste ciekawa nazwa posiadłości. Miała znajdować się na ulicy Draken Night. Wystarczyło ją tylko znaleźć. Zadanie nie należało do najtrudniejszych zważywszy na fakt, że dzisiejsze smartfony wyposażone są w przyzwoite GPS-y zdolne doprowadzić podróżnika w praktycznie każde miejsce na ziemi. Większym problemem dręczącym włóczykija był fakt, że domek był co najmniej ośmioosobowy, a jeśli dobrze zrozumiała dzierżawcę, to parę mieszkańców już w nim od dłuższego czasu gościło. Nic jednak nie było w stanie zmienić decyzji Minervy, gdyż rezydencja była jedyną dostępną posiadłością najbardziej przypominającą dom rodzinny. Będąc w wyjątkowo dobrym nastroju uznała w końcu, że nie ma czym się przejmować. Osoby mieszkające w takim budynku na pewno będą co najmniej ciekawe. A nóż widelec znajdzie się jakiś Brytyjczyk. Po drodze Starkówna minęła stajnię, w której miała już zarezerwowany boks dla Saurona. Ten, jak gdyby czytał w myślach właścicielce, podniósł energicznie głowę i spojrzał w kierunku swojego przyszłego domu rżąc delikatnie pod nosem, a raczej pod chrapami.
- Cierpliwości Sancho – uspokoiła wierzchowca amazonka. – Odwieziemy bagaż i bezzwłocznie cię tu przyprowadzę. Już niedaleko.
Tak przynajmniej twierdziła nawigacja. I miała rację. Krótka odległość pomiędzy stajnią, a nieruchomością była jeszcze jednym z czynników przemawiających za Zimowym Porankiem. Podkowy zadzwoniły na wybrukowanym podjeździe, gdy dziewczyna skierowała konia bliżej drzwi. Z cichym stęknięciem zeskoczyła z wałacha i otarła obolałe pośladki, po czym poklepała dzielnego wierzchowca drugą ręką wręczając mu smakołyk. Minerva rozkulbaczyła konia zrzucając swoje nieliczne bagaże na ziemię niedaleko drzwi wejściowych. Koń parsknął z zadowoleniem czując ulgę po zrzuceniu paru zbędnych kilogramów. Wtedy Starkównę zamurowało. Jej z pozoru idealny plan spalił na panewce. Nie mogła przecież zostawić swojego przybytku bez opieki i odjechać z koniem do stajni. Nie mogła też zostawić konia na podjeździe, przede wszystkim dlatego, że nie było do czego wałacha przywiązać. Minerva westchnęła. Pozostało jej tylko jedno.
- Halo?! – krzyknęła w kierunku posiadłości, w której musiał przecież ktoś być. – Jest ktoś w domu!? Jestem Minerva! Nowa współlokatorka i byłabym niezmiernie wdzięczna, gdyby ktoś zechciał mi pomóc!
Zanim zamilkła w oczekiwaniu na odpowiedź jej mózg zdążył przypomnieć dziewczynie jakie mogą być konsekwencje wydzierania się na środku dziedzińca i robienia z siebie idiotki przed potencjalnymi sąsiadami. Modliła się w duchu, żeby nie wzięto jej za nawiedzoną wariatkę… I żeby w posiadłości faktycznie była pomocna dusza…
Jakiś współlokator pomoże?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz