- Dobra Claudia, skup się na zadaniu. - mruknęłam sama do siebie.
Przemieniłam się w wilka, i bez zbędnego zwlekania zaczęłam węszyć.
***
Pchnięta wonią obcych wilkołaków, popędziłam leśną ścieżką. Słysząc ciche chrzakniecie w krzakach zachamowałam. Odgarnęłam łapą parę gałęzi, a oczom mym ukazały się duże ślady łap.Właśnie wtedy pojawiło się pytanie - czy podążać za nimi; czy wracać na brzeg, i zaczekać na Riley? Eh, że też nie mogę zawiadomić jej telepatycznie, by przyszła.
Po chwili postanowilam, że udam się za śladami. Nawet, jeżeli to pułapka. W końcu porwali Jerry'ego... I Gabriela też... Ale tego pierwszego, to ja im nie odpuszczę.
***
Szłam już jakiś czas, przez całą drogę widząc ukratkiem rzekę. Teraz to serio wygladało podejrzanie... W końcu, po co mieliby tyle czasu iść lasem, tuż obok rzeki?Oczy i uszy szeroko otwarte, Claudia... Nie pozwól im na udaną zasadzkę...
I właśnie wtedy rozległ się krzyk. Jakby tego było mało, krzyk Riley.
Popędziłam w stronę, z której dochodził jej głos. Gdy tylko ujrzałam jej fiata, coś, a raczej ktoś, wyskoczył na mnie od boku, i przygwoździł do ziemi.
Był to wysoki, silny, szary basior; który ani trochę nie wygladał przyjaźnie. Riley zaś stała w ludzkiej postaci, tuż przed wysokim, szczupłym, czarnowłosym mężczyzną. Ciemnowłosy trzymał nóż, którego ostrze było zwrócone wprost na gardło Riley.
- Nie. Waż. Się. Robić. Jej. Krzywdy. - wycedzilam przez zęby ostrzegawczym tonem.
Mężczyzna zaśmiał sie ironicznie, po czym z pokerową twarzą powiedział:
- Wchodź do bagażnika, i zachowuj się. Jak nie, to jej coś zrobimy.
Szary dał mi wstać. Ja zaś ze łzami wściekłości i smutku w oczach, weszłam do dużego bagażnika czarnego mercedesa. Usadowiłam się na ,,podłodze", csły czas nie odrywając wzroku od porywaczy i kuzynki. Łzy ściekały jej po policzkach, mimo, że próbowała zachować spokój. Na ten widok aż serduszko mi się łamało...
Facet mocno rzucił ją w stronę podłogi; i gdyby nie to, że ją złapałam, zapewne straciłaby przytomność.
- A, jezeli ktoś nas złapie i bedsie chciał otworzyć bagażnik, zamieniacie się e potulne pieski, jasne? - dodał, i trzasnąl drzwiami nie czekając na odpowiedź. Wyraźnie usłyszałam, że zamykają drzwi na coś w rodzaju kłódki. Pięknie.
Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy, dużo łez. Pogładziłam po włosach kuzynkę, która to po rzuceniu przez ciemnowłosego mężczyznę w polowie leżała, i była oparta o mnie.
- Znajdziemy przyjaciół, i uciekniemy od tej bandy debili. - załkałam. - A ja dopilnuję, by nic nam nie zrobili.
Bardzo chciałam uwierzyć w drugą część swojej wypowiedzi. Zwłaszcza, że to ja nas w to wpakowałam.
Tym debilom udało się nas złapać, i to tylko przeze mnie, i moją głupotę. Wcześniej porwali chłipaków, Santę i Minevrę; chlopaków złapali przez to, że pilnowali Santy; a Santę pilniwali przez to, że znalazlyśmy ją z Riley; a znalazłyśmy ją z Riley przez to, że to JA przeczytałam o tym głupim wypadku, i jej o nim powiedziałam! Wszystko to, to moja wina...
- A tak w-w ogóle, to... - rozryczałam się. - Prze...pra...szam z-za wszy...stko! To moja wina!
***
~Przechadzałam się po zupełnie obcym mi lesie. Rozglądałam się naokoło, z dziwnym niepokojem. Wydawało się wręcz, że byłam smutna... Coś, nie wiem co, podpowiadało, że czegoś ważnego mi brakuje.
W pewnym momencie, na sciezce, przed sobą, ujrzałam... klęczącego Jerry'ego, zakrywającego twarz rękoma. Na ten widok moje serce pękało jeszcze bardziej. Najlepszy przyjaciel, siedzacy sam w lesie, pogrążony w smutku.
- Jerry... Co się stało? Gdzie jesteśmy? - zapytałam, kładac dłoń na jego ramieniu.
- Camz, oni... Zamknęli nas w jakiejś klatce!~
- Ałć! - pisnęłam, chwytając się za ramię.
Nie dość że debile, to jeszcze jeździć nie umieją, i skrecają nie wiadomo jak. Nawet miejsca na spanko nie ma w tej męczarni...
Spojrzałam na Riley. Z grymasem na twarzy otworzyła oczy.
- Gdz... Gdzie jesteśmy? - mruknęła niewyraźnie.
- Nie wiem... - odparłam. - Masakra, ci też śnią się jakieś dziwne sny?
- To znaczy? - zapytała już znacznie wyraźniej.
- Nie wiem, przygnębiona ty spacerująca po lesie, i twój najlepszy przyjaciel klęczący, smutny, i mówiący że zamknęli jego i kogoś jeszcze w jakiejś klatce? - zapytałam, uśmiechając się lekko, i to sztucznie.
Kuzynka spojrzała na mnie, jakbym właśnie zamoczyła gąbkę do naczyń w nutelli.
- Niech zgadnę, Jerry? - zapytała.
- Tak. - westchnęłam. - I coś mi mówi, że dosłownie pozamykają nas w jakiś pomieszczeniach przypominajacych klatki.
- Bardzo możliwe... Cóż, mnie tam nic się nie śniło. Może i lepiej. - stwierdziła.
I znowu - poleciałyśmy, tym razem w kierunku ,,ściany odgradzającej siedzenia od bagażnika".
- Moglibyście chociaż ostrzec! - wydarłam się, aby usłyszeli.
Mężczyźni wysiedli z auta, i skierowali się do nas.
- Wysiadać. - burknął jeden, szatyn. Po głosie poznałam, że to ten sam, który był szarym basiorem. - I dla jasności, od razu idziecie za nim. - wskazał na czarnowłosego. No błagam, nie on...
Mimo niechęci wstałyśmy, i ruszyłysmy za brunetem. Zaprowadzil bas do jskiegoś budynku, a dokladniej do wielgasnego pomieszczenia w nim, w którym zamiast ścian były kraty, plus kamery. A, no i jeden plus - na podłidze były jakieś poduszki.
Facet zamknął za nami drzwi, rzucajac w nasza stronę krótkie ,,Bez sztuczek!"
Usiadłam w jednym z kątów (od wejścia lewy, ten dalej), a Riley usiadła w kącie obok (od wejscia prawy, ten dalej).
Po jakimś czasie do naszej jakzekochanej klatki wprowadzono dwie kolejne osoby, najprawdopodobniej prosto z przesłuchania. Jedna była wysoka i szczupła, a włosy miała w kolorze jasnego brązu; oczy jej były jasnoniebieskie, skóra nawet jasna, a sylwetka kobieca i wysportowana. Co ciekawe... Wygladała znajomo. W sensie, musialam ją już gdzieś widzieć, i to niedawno... No tak, Minevra!
Ale ta druga... Niska, nie za gruba, nie za chuda; platynowy blond, bardzo jasna skóra, jaśniutkie, migdałowe oczy pozbawione uczuć (no, może poza wściekłością)... Tej to nigdy nie widziałam. No, tylko te oczy mi coś mówią...
Po zamknięciu pokoju przez mężczyzn, druga kobieta przemieniła się w wilka.
No. Nie. Wierzę. Santa?! Ona jako człowiek?!
- Czego się gapicie?! - furknęła, po czym ułożyła się w kącie (prawym od wejścia).
- Widzę że komus tu humor w szczególności dopisuje. - mruknęłam.
- Jej to humor dopisuje tylko, kiedy kogoś torturuje albo zabija! - krzyknęła Minevra.
- Zamknij się, i tak nikt cię nie słucha, sieroto! - warknęła Santa.
Minevra przemieniła się w wilka, wyszczerzyła zęby, i zjerzyła kark. Na widok ten wraz z Riley spojrzałysmy na siebie porozumiewawczo, i równierz się przemieniłyśmy.
- Pff, myślisz że coś mi zrobisz, o wielka pani, której nie chciała rodzina? - prychnęła jasnooka.
Minevra nie wytrzymała, i rzuciła się na Santę z kłami i pazurami. Widząc to Riley naskoczyła na Santę by odciagnąc ją id Minevry. Ja zaś zajęłam sie odpychaniem Minevry.
Santa dała sie odciagnać Ril nieco łatwiej, gdyż jak wiadomo rany zadane przez alfę dłużej się goją i są nieco bardziej bolesne. Minevra zaś wyrywała się do Santy z zeszklonymi oczami. Szczerze, zrobiło mi się jej żal... Santa poruszyła prywatne tematy o rodzinie, w dodatku obrażając Minevrę. Każdy by się wkurzył na jej miejscu...
W końcu Minevra powróciła do ludzkiej postaci, tak samo jak ja i Ril. Przestawała już się wyrywać.
- Minevra, odpuść, ona nie jest warta uwagi... - usilowalam uspokoić kobietę, wciąż z reszta odciagając ją od sadystki.
- Nie będę ignorować tego, co mi zrobiła! - załkała ze złości.
Riluś? Reszta story for ju... :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz