Po powrocie do domu, brunetka od razu zajęła się sobą i zasnęła. Ja zaś musiałem zajechać na plac treningowy i przypilnować jedną z grup swat, a to jakże nudne zajęcie zajęło mi aż do wieczora.
Dzisiejszy dzień jest dniem ostatecznym, gdy to rozbijemy azjatycką Mafię Hektor i uwolnimy resztę porwanych, niewinnych ludzi. Już od samego rana załatwiałem wszelkie formalności wraz z Victorem w jego biurze. Następnie sam musiałem przejść niewielki test sprawnościowy, który poszedł mi znacznie lepiej niż poprzedni. Byłem z tego faktu zadowolony i trochę się tego spodziewałem, gdyż codziennie przebywałem kilka godzin na siłowni. Wracając do przygotowań, czas było zająć się ciuchami i opancerzeniem. Wiadomo, że SWAT miało swoje typowe stroje, lecz nasza trójka do nich nie należała. Również był to czarny kolor, lecz bez oznaczeń. Przez to wszystko czas zleciał nam bardzo szybko, a już o godzinie dziewiątej siedzieliśmy w autach terenowych. Każdy pogrążony był w swoich myślach, a chyba szczególnie ja, oparty ręką o szybę wozu. Niby byłem już na jednej takiej akcji, lecz obecność Nao pogarsza moją koncentrację. Zamiast myśleć o logicznym ataku, pilnowałem myślami brunetkę, aby nic sobie nie zrobiła trzymając broń w rękach. Rozumiem, że chce pomóc i brać aktywnie udział w akcji, lecz na razie sytuacja się pogarsza.
Trzy godziny jazdy zleciały jak z bicza strzelić, a gdy tylko poczułem miękką ściółkę pod ciężkimi butami, przystosowałem swoje zmysły do walki w terenie. Wraz z Victorem przegrupowałem drużynę i dla własnego dobra, przydzieliłem Naomi z przyjacielem. Może trochę za nim nie przepadam, lecz lepsze to, niż patrzenie brunetki na moje cierpienie. Było ogółem pięć grup, które miały inne zadania do wykonania. Zerknąłem na brunetkę, która stała kilka kroków przede mną, lecz nie mogłem do niej podejść i coś powiedzieć. Coś mnie blokowało. Zacisnąłem dłonie na broni i pewnym krokiem oddaliłem się do swojej grupy. Wyciszyłem się i skupiłem na działaniu.
Gdy haker wyłączył kamery oraz odblokował wszystkie drzwi, przystąpiliśmy do akcji. Pierwsze poleciały granaty dymne przez okna i wszystkie możliwe otwory. Najlepiej sprawił się skrytobójca, który uwolnił gaz osłabiający do wentylacji i zaczął atak od góry. My oczywiście posiadaliśmy maski gazowe, które sprawnie blokowały dostęp oparów do naszych dróg oddechowych. Padły pierwsze strzały.. Walka rozpoczęta. Skupiłem się do takiego stopnia, że słyszałem pracujące filtry w masce i oddech wrogów, krzyki, głośne rozmowy i słowa paniki. To jednak nie był dom mafii, gdzie mogliśmy od razu uwolnić porwanych, a duży budynek - baza mafii - gdzie musieliśmy najpierw pozbyć się niebezpieczeństwa, a później wyciągnąć stąd młode osoby.
Nie wiem, czy to los kierował moimi krokami czy mam głupie nieszczęście, ale wkroczyłem do dużego pomieszczenia, gdzie stała sama przywódczyni. Ubrana w ciemne, opięte ubrania, w dłoni trzymała załadowany karabin, a na twarzy miała taką samą maskę, jak poprzednicy, lecz w złoto-białym kolorze. Drzwi nagle się za mną zamknęły, a na swojej osobie poczułem celownik jej broni.
- Powstrzymaj tych ludzi, albo budynek stanie w ogniu i wszyscy zginą - powiedziała szybko, powoli się zbliżając
- Uspokój się - mruknąłem strzelając koło niej - Odłóż grzecznie broń, bo się skaleczysz i wyjdź z budynku po dobroci - dodałem uspokajając walące serce.
- Jesteś Okami - rzekła półszeptem z nutką zdziwienia.
- Nie wiem co do mnie mówisz i mało mnie to interesuje.. - powiedziałem głośnej, lecz nagle w moim ramieniu znalazł się pocisk z jej broni. Kobieta krótko prychnęła.
- Tylu młodych ludzi musiało zginąć, abyś w końcu się zjawił - kontynuowała z dziwnym spokojem - Brakuje mi jeszcze Kitsune - dodała kierując dłoń do szafki. Niestety, ale wtem jej dłoń została przedziurawiona na wylot. Ta jednak nie zareagowała na ten fakt i cofnęła rękę.
- Nie ruszaj się i nie stawiaj oporu - może nie było to widoczne, lecz z każdym słowem zbliżałem się do jej osoby - Po co porywałaś młode osoby?
- Jak to po co? - zaśmiała się krótko - W poszukiwaniu Okami i Kitsune, gdyż ich krew jest najczystsza. Dzięki nim na świecie może być ich więcej. Świat byłby lepszy ze zmiennokształtnymi - dodała zadowolona z siebie - Nie chciałbyś zmienić świata na lepsze? - spojrzała szybko na mnie.
- Świat będzie lepszy, jak rozbiję waszą dziwną szajkę - warknąłem i strzeliłem w jej nogę, lecz oprócz cichego syknięcia, nie wydała z siebie żadnego innego dźwięku bólu.
- Nie marnuj kuli, chłopaczku.. - westchnęła podchodząc - Twoja krew byłaby dla mnie lekarstwem - dodała zadowolona, lecz szybko przytuliła się do ziemi, gdy dostała mocny ładunek z paralizatora.
Nie wiem o co jej chodziło i co dokładnie chciała osiągnąć prowadząc tak dziwną rozmowę ze mną, lecz teraz leży nieprzytomna i bez większego problemu mogłem opuścić pomieszczenie. Sprawdziłem stan grup i póki co, wszystko szło po naszej myśli. Z niższych pomieszczeń zabrali już porwanych oraz samą przywódczynie, która w karetce przecięła sobie żyły pozbawiając siebie życia. Azjaci czasem serio dziwni są. Wróciłem myślami do akcji i na spokojnie likwidowałem zagrożenie. Jak dobrze słyszałem, Naomi była cała i zdrowa. Tyle dobrego..
Dwie grupy górnej partii stwierdziły czysty obszar dachu i poniższych pomieszczeń, lecz moja grupa raz jeszcze musiała to sprawdzić. Następnym razem ja dowodzę grupą, bo następnym razem kogoś "przypadkiem" zabije. Choć wolałbym, aby ten drugi raz nie nastąpił. Jak się jednak po chwili okazało, byłem tylko ja i młodociany policjant, który "nagle" musiał zejść na dół. Cóż, przywykłem do samodzielnej roboty. Gdy jednak wszedłem na dach budynku, zostałem otoczony przez skośnookich. Widać jak bardzo sprawdzali pomieszczenia! Nie miałem żadnej drogi ucieczki, a skok z takiej wysokości byłoby pewnym samobójstwem. Mój karabin również odmówił posłuszeństwa pozostawiając mnie bez amunicji. Sięgnięcie za pistolet czy nóż byłoby złym pomysł, gdyż Ci celowali we mnie i mieli na oku. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Dogadajmy się - mruknąłem zerkając na każdego z nich - Mogę zapewnić wam spokój po tej akcji - dodałem przekonująco.
- Każdy nam tak mówił - odparł jeden w Azjatyckim akcencie - Zabiłeś nam przywódczynie. Nie możemy Tobie ufać - dodał zbliżając się.
- Ale nie zabiłem was - rzekłem powoli zniżając swoje ręce.
- Nie waż się - syknął machając bronią - To jednak nie zmienia faktu, że wybiliście całą naszą rodzinę. Wiesz, ile tutaj pokoleń było!? - uniósł ton nadal się zbliżając. Byli już blisko, bardzo blisko.
- Co chcieliście osiągnąć porywając młodych ludzi? - powiedziałem stopniowo się cofając - Podwyższyć swoje ego? Wykorzystać? Zamienić w Azjatów? - dodałem zerkając na bok zwracając uwagę na bliska krawędź budynku.
- Teraz jest to nie ważne - oznajmił oddając we mnie kilka strzałów.
Z takiej odległości kamizelka była bardziej ozdobą niż skuteczną ochroną. Poczułem nieprzyjemne pieczenie w okolicy klatki piersiowej oraz rąk, zaś moje nogi prawie same się ugięły. Organizm zaczął się regenerować, lecz zbyt wolno. Usłyszałem biegnących SWAT po schodach, lecz Ci byli zbyt wolni. Azjata podszedł znacznie bliżej mnie.
- Niech Ci w piekle żyć nie dadzą - syknął kopiąc mnie z całej siły w brzuch.
W tym momencie pierwszy raz poczułem strach, gdy to moje stopy nie dotykały żadnego gruntu. Wtem do uszu dobiegł huk broni SWAT, którzy pewnie skutecznie zabili skośnookich.. szkoda, że zrobili to kilka sekund za późno. Czułem jak chłodne powietrze otula moje ciało, sam organizm zaczyna słabnąć, a umysł przedstawia mi całe moje życie przed oczami. Poczułem samotną łza, która uwolniła się z przymkniętych oczu. Mimo tego, ogarnęła mnie duma, że udało się rozbić mafię i przywrócić spokojne życie miasta. Jednak lotu dobiegł koniec, gdy to zderzyłem się w twardym gruntem. Przez chwile przeszył mnie piorunujący ból, wszystkie mięśnie się spięły obracając mnie na bok, a następnie z powrotem na plecy. Nie mogłem złapać oddechu.. nie mogłem się podnieść.. nic nie czułem.. nic nie widziałem. Nastała głucha ciemność, która pozostawiła mnie między światem żywych, a wolnym niebem... Wiem, że nikt mnie teraz nie słyszy, ale tak wiele chciałbym powiedzieć. Przeprosić, pokochać, wybaczyć.. Boże, czemu teraz?! Czemu w momencie odnalezienia sensu życia?! Czemu..?... Coś czuję, że to nie koniec.
Gdy Austin znalazł się na dachu, grupa SWAT robiła przegrupowanie i szukała odpowiedniego wejścia na górę. Po drodze musieli pozbyć się niedobitków w postaci azjatyckiej mafii, przez co tracili cenny czas, który mógł uratować czyjeś życie. Gdy Ci byli już na górze, było za późno na jakąkolwiek reakcję i Azjaci zostali rozstrzelani na dachu. Austin został poważnie postrzelony, a następnie spadł poprzez kopnięcie w brzuch. Z hukiem wylądował na ziemi, a obserwowany był przez wszystkich. Jak jego ciało bezwładnie opada na twardy grunt. Chwila ciszy. Chaos, który zaraz się rozpętał był ciężki do opanowania. Pierwsza przy nim była Naomi, która nie dowierzała w to, co się właśnie stało. Ratownicy siłą musieli ją od niego odciągać i sam Victor im w tym pomógł odchodząc z brunetką z miejsca zdarzenia. Sam czuł się źle biorąc młodego chłopaka na takie akcję. Ratownicy zaś robili co mogli, lecz nie przyniosło to efektu. Główny ratownik stwierdził zgon na miejscu, lecz pamiętaj, że wilkołaki mają swoje tajemnice, a szczególnie rodzina Jones.
~
" Teraz marzenia rozwiał wiatr
I życie moje całe legło w gruzach
Wyciągam rękę, daj mi znak..
Padam na ziemię - tętna brak
Pochylasz się i szepczesz Allelujah "
~
Naomi? Każda rodzina ma swoją tajemnicę. Jones też ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz