Gdy tylko wyszedłem z tego domu wariatów udałem się jeszcze chwilkę na małą przechadzkę. Gliny już dawno dały mi święty spokój, więc nie miałem się czego bać. Zadzwoniłem do jednego z moich znajomych by opowiedzieć komukolwiek tą przedziwną historię i w końcu to z siebie wyrzucić, oczywiście pominąłem kilka szczegółów, które wcale nie były istotne. Obiecałem wtedy zarówno sobie jak i jemu, że na jakiś czas skończę z imprezami, wciąganiem kokainy i innymi świństwami. Stwierdziłem również, że odłożę na bok moje czarne pieniądze i również z nimi dam sobie spokój. Schowałem moją deskorolkę do szafy, bo to na niej zazwyczaj rozwoziłem towar moim klientom i usilnie zakrywałem tatuaż znajdujący się na mojej łopatce będący konsekwencją mojego dołączenia do czegoś w rodzaju gangu, bo każdy musiał takie posiadać. Chwała bogom, że był stosunkowo mały.
Akurat w momencie, gdy chciałem powrócić do normalnego życia napisał do mnie wyżej wspomniany osobnik i uświadomił mnie w tym co mu obiecałem. W tamtej chwili żałowałem, że czasami rzucam słowa na wiatr i paplam co mi ślina na język przyniesie. Mężczyzna niezbyt dobrze mi się kojarzył i liczyłem na to, że nie spotkamy się tak szybko (czytaj: nigdy).
Tak więc moja lista rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie wyglądała tak:
1) Ładnie wyprać i wyprasować ciuchy tego debila i mu je oddać.
2) Przyjść na umówione spotkanie.
3) Wyświadczyć mu obiecaną przysługę.
4) Zapomnieć o tej porażce życiowej i wrócić do normalności.
Dobra, zawsze mogło być gorzej.
Zrobienie pierwszej czynności przyszło mi dość łatwo. Chcąc nie chcąc byłem cholernym pedantem i wszystko wokół mnie miało określone miejsce. Wszędzie pasował porządek i nigdy nie było chaosu oraz przysłowiowego burdelu. Dokładnie wyprałem jego dresy oraz jakąś wypłowiałą już bluzę nadającą się tylko do spania. Złożyłem wszystko w równe kosteczki, tak że żaden kawałek materiału nie miał prawa nigdzie wystawać i spakowałem do mojego worka.
⛧⛧⛧
Tego dnia pogoda dopisywała - padał deszcz i było pochmurno, czyli tak jak uwielbiam. Idealny moment, aby spotkać się z jakimś nieznajomym facetem pragnącym jakiejś przysługi. To źle zabrzmiało... Tego dnia miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia, toteż byłem praktycznie w każdym zakątku tego miasta, przekazując ważne wiadomości znajomym, klientom i odwiedzając szefa w gangu informując go o moim małym urlopie. Nie miałem w nawyku spóźniania się, lecz gdy godzina piętnasta nadchodziła wielkimi krokami mimowolnie jechałem na deskorolce coraz wolniej przemieszczając się ostatnimi alejkami dzielącymi mnie od celu. A miała leżeć głęboko poza zasięgiem mojego wzroku...
15:37 Chyba mój nowy znajomy nie będzie zbyt zadowolony...
Z wielką niechęcią otworzyłem drzwi kawiarni sprawiając, że zabrzmiał dzwonek. Była to dość mało popularna miejscówka i wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę, przybrałem więc moją beznamiętną maskę i stanąłem obok mężczyzny rzucając mini pojazd na podłogę.
- Czterdzieści minut spóźnienia. - bąknął.
- Wiem co to zegarek. Myślałeś, że będę cię traktował jak nie wiadomo jakie bóstwo? Proszę cię. - Uśmiechnąłem się kpiąco w jego stronę.
Zająłem miejsce na przeciwko niego i sięgnąłem po jego kubek. Bez żadnego pozwolenia upiłem łyka, czego szybko pożałowałem, gdyż było to zdecydowane przeciwieństwo tego co lubię. Zbyt mocne i zbyt mało cukru. Bleh. Dobrze, że zrobiłem mały łyk. Niewiele myśląc większość wyplułem na stół i ewentualnie trochę wylądowało na koszulce bruneta.
- Smakuje jak gówno. - skrzywiłem się.
- Masz za swoje dzieciaku. - Zamknął oczy, jak przypuszczam po to aby się uspokoić i odetchnął głęboko.
- Pocieszam się tym, że to twoje nie moje. - Podsunąłem mu kubek pod nos i kulturalnie wyciągnąłem jedną z serwetek i starłem to co nabrudziłem po czym wrzuciłem to do kosza.
- ChimChim! Jak miło cię widzieć słoneczko. - Nagle przy naszym stoliku pojawiła się znajoma mi staruszka.
- Babciu Lauro, dawno babci nie widziałem. - Posłałem jej jeden z tych milszych uśmiechów podczas gdy ona zaczęła tarmosić mnie za policzki, jak to miały w zwyczaju kobiety w jej wieku.
- To co zawsze?
- Tak poproszę, dziękuję!
- Widzę że masz branie. - Oglądnął się jeszcze za właścicielką kawiarenki i posłał mi prawie niewidoczny, kpiący uśmieszek.
- Spadaj. Tutaj masz swoje ciuchy. - Schyliłem się i wyciągnąwszy ciuchy z worka podałem je starszemu. - A teraz powiedz co chcesz i nigdy się już więcej nie spotkajmy. - Ułożyłem ręce w przysłowiową wieżyczkę i skinieniem głowy podziękowałem.
- Obawiam się, że twoje życzenie się nie spełni, bo trochę ci to zajmie zanim całkowicie odkupisz swoje winy przyjacielu.
- Co przez to rozumiesz?
- Otóż mam dla ciebie świetną propozycję. Możliwe, że nawet płatną. - Upiłem łyk swojego napoju.
- Kontynuuj.
- A mianowicie, wiesz co to jest sponsoring? - Uniósł jedną brew w geście zapytania.
- Powiedzmy, że się orientuję. - Chyba już się domyślam o co chodzi.
Andrew uśmiechnął się jak rasowy zboczeniec. - A, czyli chcesz ze mnie zrobić dziwkę?
- Wolę określenie, płatnego kochanka. - Puścił mi oczko.
- No chyba se jaja robisz. - Parsknąłem śmiechem. - Nie zgadzam się.
- Niestety, ale nie. - Odparł jak zwykle spokojnie.
Gwałtownie odsunąłem krzesło i wstałem biorąc ze sobą kawę z mlekiem, a raczej mleko z kawą.
- Nie zniżę się do takiego poziomu, przykro mi. - Bąknąłem cynicznie.
- Stracisz możliwość zarobienia ośmiu tysięcy dolców miesięcznie dzieciaku. Twoja strata. - Wzruszył ramionami.
- Do widzenia babciu, a ciebie nie chce więcej widzieć na oczy. - Zgromiłem go spojrzeniem i wyszedłem z kawiarni wskakując na moją deskorolkę.
- Smakuje jak gówno. - skrzywiłem się.
- Masz za swoje dzieciaku. - Zamknął oczy, jak przypuszczam po to aby się uspokoić i odetchnął głęboko.
- Pocieszam się tym, że to twoje nie moje. - Podsunąłem mu kubek pod nos i kulturalnie wyciągnąłem jedną z serwetek i starłem to co nabrudziłem po czym wrzuciłem to do kosza.
- ChimChim! Jak miło cię widzieć słoneczko. - Nagle przy naszym stoliku pojawiła się znajoma mi staruszka.
- Babciu Lauro, dawno babci nie widziałem. - Posłałem jej jeden z tych milszych uśmiechów podczas gdy ona zaczęła tarmosić mnie za policzki, jak to miały w zwyczaju kobiety w jej wieku.
- To co zawsze?
- Tak poproszę, dziękuję!
- Widzę że masz branie. - Oglądnął się jeszcze za właścicielką kawiarenki i posłał mi prawie niewidoczny, kpiący uśmieszek.
- Spadaj. Tutaj masz swoje ciuchy. - Schyliłem się i wyciągnąwszy ciuchy z worka podałem je starszemu. - A teraz powiedz co chcesz i nigdy się już więcej nie spotkajmy. - Ułożyłem ręce w przysłowiową wieżyczkę i skinieniem głowy podziękowałem.
- Obawiam się, że twoje życzenie się nie spełni, bo trochę ci to zajmie zanim całkowicie odkupisz swoje winy przyjacielu.
- Co przez to rozumiesz?
- Otóż mam dla ciebie świetną propozycję. Możliwe, że nawet płatną. - Upiłem łyk swojego napoju.
- Kontynuuj.
- A mianowicie, wiesz co to jest sponsoring? - Uniósł jedną brew w geście zapytania.
- Powiedzmy, że się orientuję. - Chyba już się domyślam o co chodzi.
Andrew uśmiechnął się jak rasowy zboczeniec. - A, czyli chcesz ze mnie zrobić dziwkę?
- Wolę określenie, płatnego kochanka. - Puścił mi oczko.
- No chyba se jaja robisz. - Parsknąłem śmiechem. - Nie zgadzam się.
- Niestety, ale nie. - Odparł jak zwykle spokojnie.
Gwałtownie odsunąłem krzesło i wstałem biorąc ze sobą kawę z mlekiem, a raczej mleko z kawą.
- Nie zniżę się do takiego poziomu, przykro mi. - Bąknąłem cynicznie.
- Stracisz możliwość zarobienia ośmiu tysięcy dolców miesięcznie dzieciaku. Twoja strata. - Wzruszył ramionami.
- Do widzenia babciu, a ciebie nie chce więcej widzieć na oczy. - Zgromiłem go spojrzeniem i wyszedłem z kawiarni wskakując na moją deskorolkę.
Andrew?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz