- Wiesz - mruknął Vasil, wyciągając ze sportowej torby dwa pistolety, jeden z nich podając mnie. Podziękowałem skinięciem głowy, po czym w ciszy wsłuchałem się w następne słowa przyjaciela - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Przecież Jefferson nic nie zrobił. To zwykły staruch, nie jest zagrożeniem.
Zaśmiałem się pod nosem. Krótko, prześmiewczo. Skierowałem się w stronę mężczyzny, po czym przeciągnąłem dłonią po zimnej lufie pistoletu.
- Mam do niego osobistą urazę. Nikołaj również - Poczułem ukłucie żalu w sercu na wspomnienie ukochanego, lecz szybko odrzuciłem od siebie to uczucie. Złapałem za klamkę, wsunąłem pistolet pod poły płaszcza i wysiadłem z samochodu. Nim zamknąłem drzwi, zwróciłem się jeszcze raz w stronę Rosjanina.
- Jeśli się boisz, zostań. Poradzę sobie bez niczyjej pomocy. W końcu, nie bez powodu zwą mnie Bestią, chto, towarzyszu?
***
Całą sprawę zakończyłem dopiero wieczorem. Dlaczego?
Samo zabicie Jeffersona nie było wybitnie trudne. Staruch jest przykuty do łóżka, nie może się ruszać, a jedynie szczekać bez potrzeby. Jedynie strażnicy stanowili lekkie wyzwanie, ale, dziękując jakieś tam sile sprawczej nad nami, że tym razem broń postanowiła współpracować i nie zacięła się. Potem tylko zejść po parapetach na dół, dołączyć do Vasila i wrócić do domu.
Najwięcej czasu zajęło czyszczenie, zarówno ubrań jak i siebie. Ostatecznie, koszulę postanowiłem sprawić, ale nadal na mej skórze pozostały czerwone cętki krwi, doskonale widoczne na bladej skórze. Nie chcąc zbytnio myśleć na ten temat i przyrównywać się bez potrzeby do bohaterki pewnego dramatu. doszorowałem cudem plamy, nie musząc szukać chusty do zakrycia znamienia mordercy. Nawet jeśli takie pojawiłoby się, nie przejąłbym się tym raczej. Mam na swoich dłoniach krew tylu istnień, że tego nie zliczę. I, w pewnym momencie, kiedy przestałem liczyć kolejne osoby, nagle ten zbrodniczy akt stał się wręcz niczym. Może rzeczywiście jestem potworem z Syberii?
- Co podać? - Głos barmana zmusił mnie do powrotu do rzeczywistości. Zerknąłem na młodzieńca, swoją drogą całkiem przystojnego, po czym przebiegłem spojrzeniem po tablicy za pracownikiem.
- Mojito - mruknąłem, a kiedy tylko kieliszek znalazł się przede mną, zacząłem obracać nim, wpatrując się w falującą powierzchnię.
Podmuch powietrza oznajmił przybycie nowej osoby. Obejrzałem się przez ramię, aby zobaczyć, kto postanowił zaszczycić tę podrzędną miejscówkę swoją obecnością.
Ktoś chętny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz