Strony

poniedziałek, 29 października 2018

Od Andrewa CD Jimina

Użytkownik AranciaChimmy jest offline.

Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w ekran telefonu, przeskakując od jednego zdjęcia do drugiego. Nadal nie mogłem się nadziwić jak udało mi się trafić tak niezłego kochanka. Co prawda jego chęć dominacji była dla mnie wręcz śmieszna, ale w jakimś sensie na pewno urocza. Jego pyskowanie również niezmiernie mnie irytowało, lecz wszystkie małe wady rekompensowało mi jego ciało. Tak. Pod względem fizycznym był niemal idealny. Pod względem psychicznym niekoniecznie. Nie zmienia to faktu, że miałem dziwne wrażenie, że decyzja o wyborze Jimina była jedną z lepszych jakie podjąłem. Andrew! To głupie! Pokręciłem głową, po czym ostatni raz zerknąłem na zdjęcia.

time skip

Istnieje wiele powodów dla których nie lubię piątków. Dzień postrzegany przez większość jako wolność i idealny pretekst, żeby kolokwialnie mówiąc "iść i się na*ebać", mi kojarzył się raczej z dniem pełnym udawania, że świetnie się czuję w towarzystwie moich podchmielonych, czy raczej nawalonych znajomych. Co prawda zawsze można ograniczyć kontakty z koleszkami, ale póki co wolałem zgrywać dobrego kumpla. Tak na wypadek gdyby kiedykolwiek mogli mi się do czegoś przydać. Oczywiście jak co tydzień czekało mnie ostre chlanie. Szkoda tylko, że ja byłem zazwyczaj szoferem.
Każdy piątek niósł ze sobą jeden scenariusz. Długie i nudne wykłady o historii prawa, tabun dzikich koni, czy raczej studentów uciekających z sali i oczywiście on - George Holland, król parkietu, pies na baby i istny champion w grze "kto pierwszy będzie żygał".
- To co? Wieczorem do klubu! Balujesz z kolegami co nie? Haha! To nie było pytanie!
I tak co tydzień. Zmieniało się zawsze tylko ostatnie zdanie.
"Dzisiaj ty prowadzisz" lub zbawienne dla mojego auta, a niekoniecznie dla mnie "Dzisiaj możesz się na*ebać". Każdy je*any piątek to samo. O bogowie, za jakie grzechy?!
Wystrojony w jedną z mniej prestiżowych koszul (bo przecież kto na libacje zakłada koszule od Armaniego), o barwie kości słoniowej i czarne, jeansowe spodnie jak co tydzien stawiłem się pod klubem Black Angel. Ktoś powinien założyć nam karty stałych klientów. Jak to zazwyczaj na miejscu byłem pierwszy,  bo przecież kto wśród głodnych procentów studentów pamiętałby o czasie. Standardowo cała grupa imprezowiczów zebrała się dopiero pół godziny później. Na końcu przybył rzecz jasna George, którego czas nie obowiązuje, jak to każdego zwierza melanżu i samca alfa wśród stulejarzy. Nie ma co, przyszłość prawa. Czasem zastanawiałem się jak tacy idioci dostali się na te studia.
Do klubu wkraczamy oczywiście za panem Hollandem, który jako lider paczki nieudaczników prowadzi przydupasów do odpowiednich miejsc. Zawsze wkraczam kilkanaście kroków za nimi, aby w razie jakiejś żenującej akcji móc odsunąć się od ekipy, udając że przyszedłem oddzielnie. Nie inaczej było dziś. George od razu skierował się na kanapy, tak jak i jego świta, a ja ruszyłem w kierunku baru. Przede mną kolejny długi wieczór, trzeba go uczcić. Barman widząc mnie od razu podał mi szklaneczkę z whiskey. Nie każdy bohater nosi pelerynę, prawda? Za jednym razem opróżniłem naczynie, po czym odstawiłem je na stół, wyciągając z tylnej kieszeni spodni kilkadziesiąt dolców i nawet nie sprawdzając kładąc obok. Pewnie znów zostawiłem mu o kilkanaśie dolarów za dużo. Minimalnie bardziej rozluźniony dzięki procentom ruszyłem w kierunku moich znajomych. Któryś z nich znów opowiada jakieś niestworzone historie o ilości lasek, które wyrwał i hektolitrach alkoholu jakie w siebie wtedy wlał. Standard. Jak zwykle usiadłem nieopodal, obserwując parkiet i stwarzając wrażenie pełnego podziwu wyczynom znajomego. Ciekawe kogo dziś przywiało do tego przeuroczego miejsca. Kilka pijanych dziewczyn krzywo bujających się na parkiecie, równie pijani faceci obok nich, jeszcze jedna grupka stulejarzy na imprezie, czterdziestolatki na babskim wieczorze... Nuda! Nagle mój wzrok przykuła ruda czupryna bujająca się gdzieś przy barze. Czyżby? Nie. Niemożliwe. Jimin? Rzuciłem wzrokiem na Georga. Ku mojemu zadowoleniu wszyscy zapomnieli o moim istnieniu. Wciąż obserwując czerwone włosy zerwałem się z miejsca i ruszyłem w kierunku baru. Im znajdowałem się bliżej mojego celu, tym bardziej utwierdzałem się w moim przypuszczeniu. Jimin Arancia we własnej osobie. Chłopak siedział przy barze, wpatrując się w pełną trunków gablotę za barmanem. Wypadałoby się ładnie przywitać, prawda? Powoli podszedłem do mężczyzny, a gdy znajdowałem się już tuż za nim przysunąłem się i wyszeptałem wprost do jego ucha:
- Proszę, proszę... Moja ulubiona dziwka.

Jimin? Chu*owe ale jestem w jakimś stopniu z tego dumna... Rekordy szybkości!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz