Strony

sobota, 1 września 2018

Od Claudii - Wielkie Polowanie/Dzień 5

Otworzyłam oczy, po raz pierwszy samodzielnie podczas tych pięciu dni. Tiaa, pewnie to dlatego, że nie spałam przy wodospadach razem z resztą, a Jerry najwyraźniej nie chciał budzić mnie o świcie, żeby gdzieś iść. Właśnie, skoro o świcie mowa... Wstałam, gdy słońce dopiero co oderwało się od linii horyzontu. Zadziwiające... Ostatnio, przed te wszystkie dni święta, kiedy to codziennie byłam budzona, nie wysypiałam się. Wciąż nie wiem, dlaczego się nie wysypiałam, gdyż często spałam nawet krócej, i się wysypiałam... Ale mniejsza z tym.
Wstałam, i przeciągnęłam się głęboko. Od razu po tym zerknęłam na Jerry'ego, który jeszcze smacznie spał. Ach, miałam taką ochotę aby zemścić się za ostatnią pobudkę o świcie... Chociaż w sumie, to dlaczego by nie? Słodka zemsta i te sprawy...
- Jerry... Jerry... Jerry! - zaczęłam szturchać go łapą w plecy.
Wilk przekręcił się na bok, i jęknął. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, i powtórzyłam po raz kolejny:
- Jerry wstawaj!
Poderwał się z posłania, i rozejrzał naokoło, aby po chwili z oburzeniem utkwić we mnie wzrok. No cóż... O to chodzi!
- Jeszcze wcześnie... - jęknął przeciągle. - Po co mnie budzisz?
- Zemsta za drugi dzień święta.... I pozostałe dni też. - wypięłam zwycięsko klatkę piersiową, a na mojej twarzy wciąż gościł tryumfalny uśmiech. - No, a teraz wybacz, ale ja tam idę poobserwować wschód słońca. - po tych słowach odwróciłam się, i zaczęłam przeskakiwać nad krzewami.
Po chwili przedarłam się do ,,skały''. Usiadłam na niej, i utkwiłam wzrok w jasnym, biało-złocistym kręgu, oraz kolorowym, jaśniutkim niebie. Takie widoki to chyba jedyny, duży plus wstawania rano...
Po chwili po całej puszczy, oraz zapewne jeszcze dalej, rozległo się spokojne, długie wycie, wydane oczywiście przeze mnie. Heh, dźwięk z tego miejsca rozchodził się zapewne o wiele lepiej, niż gdzieś między krzewami i drzewami. Kto wie, może poranną pobudkę zgotowałam też niektórym mieszkańcom miasta, oraz wszystkim wilkom w okolicy? Ach, to by było takie cudowne... Zwłaszcza, że odwdzięczyłabym się co niektórym, przykładowo Belli...
***
Przeskoczyłam przez krzewy, przy lądowaniu wywracając Riley, jak i siebie. Zaskoczona wilczyca wrzasnęła, by po chwili spojrzeć na mnie i wraz ze mną się zaśmiać.
- No, no, no... Widzę, że ktoś się pofatygował, na zakończenie polowania. - odezwał się Kazan, patrząc na mnie z taką pogardą, jakbym była medalem za wyróżnienie, wśród samych złotych medali.
- W przeciwieństwie do ciebie, Kazan, wiem, że to bardzo ważne, a więc zamknij się, i idź do swojej kochanej watahy, ok? - prychnęłam, wstając z ziemi.
W tej samej chwili z lasu wybiegł Jerry.
- O, kolejny, który łaskawie się pojawił! - Kazan spojrzał na niego.
- Powiedziałam ci coś. - odezwałam się głośno, na co ten tylko zmierzył mnie wzrokiem, i odszedł do swojej watahy. Wreszcie...
- Claudia, Jerry, Riley! - zawołała Anaria. - Możecie już przyjść?
Cała nasza trójka ustawiła się razem z watahą. Ril stała na przodzie, Ja, Anaria, i Bella nieco za nią, a za nami stała cała reszta. Alfy z każdej watahy stały co najmniej metr od siebie, łypiąc na siebie spode łba.
***
Po odprowadzeniu obu watah na granice, każde z nas wróciło do swojego domu. Ja osobiście bardzo cieszyłam się z tego powodu. Po pięciu dniach z ograniczonym spaniem, w dodatku na twardej glebie, wreszcie będę mogła rozłożyć się na miękkim łóżku i wyspać. Poza tym, jako człowiek śpi się wygodniej... Po pięciu dniach spędzonych w całości na czterech łapach, będę mogła wrócić do zajęć na dwóch nogach... A! I najważniejsze - po pięciu dniach spędzonych z Hostis i Yenvan, będę mogła odpocząć od widoku ich pysków. Znaczy się, kilka członków zarówno Yenvan jak i Hostis, byli spoko... Powiedziałabym nawet, że Shanti i Kaiko byli najlepsi z nich wszystkich. Mili, nie kłócili się, nie grozili nikomu... Gdyby to oni zarządzali Yenvan, prawdopodobnie nie bylibyśmy wrogami, a Yen nie byłoby tak krwiożerczą watahą... Prawdopodobnie.

629 słów, bez liczenia timeskipów^^ :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz