Strony

sobota, 1 września 2018

Od Riley - Wielkie Polowanie/Dzień 4

Poranek zaczął się dość... Eh, po co ja sobie strzępię bez potrzeby język? Było fatalnie! Wszyscy głodni, źli i zniechęceni. Jakby tego było mało, czekała nas teraz kolejna wędrówka. Że też musieliśmy zapuścić się tak daleko i to jeszcze na marne...
- A więc, którędy teraz? - mruknął Sabor, rozglądając się dookoła.
- Niedaleko. Za jakąś godzinę powinniśmy już być przy jaskiniach - odparła Minevra i wskoczywszy na pokryty mchem, zwalony pień dębu nieoczekiwanie zastygła w bezruchu.
Szybko podążyłam za nią, jednak ku memu zaskoczeniu, będąc już na gałęzi nie zobaczyłam kompletnie nic. W każdym razie nic, co mogłoby stanowić dla nas zagrożenie.
- No i o co ten raban? - warknął Draco, któremu najwyraźniej nie najlepiej wychodziła wspinaczka po drzewach, bo nadal stał gdzieś pod pniem razem z resztą.
- Nie czujecie? - czarna zastrzygła uszami z lekką irytacją w głosie.
Pokręciłam przecząco głową, na co ta przewróciła oczyma z wymownym westchnieniem. No tak, wciąż zapominam o tym, że rozmawiam z byłym dowódcą tropicieli. Swoją drogą, dziwi mnie trochę, że zrezygnowała z tak zaszczytnego stanowiska. Najpierw tropiciel, potem zwiadowca, a jeszcze później obrońca. Cóż, to już raczej nie moja sprawa. Skoro odpowiada jej nadstawianie karku dla tej zapchlonej bandy... Pff, chyba nawet gdybym bardzo chciała, to nigdy nie spojrzę na nich w innym świetle.
- Oświeć nas! - prychnął zniecierpliwiony ciszą basior.
- Tutaj ktoś był.
- I...?
- I to nie był nikt z naszej, ani waszych watah - oznajmiła wskazując na ślady pozostawione na piaszczystym podłożu. Były znacznie większe, nawet od tych pozostawianych przez Ravena czy Xaviera, którzy jak wszystkim wiadomo, należą raczej do jednych z większych (przynajmniej w wilczej powłoce).
Tak czy inaczej, wszystko wskazywało na to, iż mamy towarzystwo i szczerze wątpię, czy nasi goście przybyli tu z okazji święta.
Nie czekając ani chwili dłużej, pomknęliśmy co sił w łapach żeby poinformować o wszystkim pozostałe grupy.

~•~Po dotarciu na miejsce~•~

- Jesteście pewni, że to nikt z naszych? - upewniła się Ismena, wędrując wzrokiem po każdym z nas z osobna, by w pewnym momencie zatrzymać spojrzenie na pysku partnera - A więc co robimy?
- Zaraz po zakończeniu Wielkich Polowań, wyślę swych najlepszych szpiegów i tropicieli, wy też powinniście - rzekł Xavier. W sumie to wcale nie był zły pomysł. Od czegoś trzeba zacząć, prawda?
Zerknęłam kątem oka na Anarię, która niepewnie skinęła głową.
- Możecie liczyć na nasze stado - oznajmiłam ze zdecydowaniem w głosie. Słysząc to Kazan również zerwał się z miejsca.
- Hostis też stanie do...
- Nie! - warknął Raven odpychając syna na bok - Nikt z naszych nie będzie się w to mieszać, jasne?!
Zapadła cisza. Czyżby znani wszystkim, waleczni Hostis nagle stchórzyli? Hm, bynajmniej nie bez powodu. Znając Ravena, nie unikałby konfrontacji bez konkretnego powodu.
Z racji tego, że nikt nie zamierzał kwestionować decyzji Ravena, zaraz po krótkiej naradzie wyruszyliśmy na łowy. Tym razem jednak, w każdej grupie znalazł się przynajmniej jeden obrońca.
~•~●~•~
Szczerze powiedziawszy nie sądziłam, iż dzisiejsze polowanie mogłoby zakończyć się jakimkolwiek sukcesem zważywszy na to, że wszystkim w grupie (a nawet mnie samej) trudno było skoncentrować się na tropieniu zwierzyny, podczas gdy nieprzyjaciel panoszył się gdzieś w puszczy; ale jak widać Lorze nie był obojętny nasz los, bowiem już po bodajże dwóch godzinach drogi nad Magicae Cataracta, które to stanowiło nasz dzisiejszy cel, nieoczekiwanie natknęliśmy się na całkiem spore stadko owiec. Co prawda powalenie największego samca nie należało do najprostszych, zważywszy na to, iż zwierzę potraktowało kilku z nas swymi wielkimi rogami, lecz nieustępliwość i praca zespołowa przyniosły oczekiwane efekty i jeszcze tego ranka mogliśmy nacieszyć podniebienia smakiem soczystej baraniny. W zasadzie resztę dnia poświęciliśmy już wyłącznie na tropienie intruzów. O dziwo, nie znaleźliśmy nawet ich śladów...

~•~Wieczorem~•~
Ułożywszy się na sporym, płaskim głazie znajdującym się tuż obok brzegu, przez pewien czas obserwowałam niebo usiane tysiącami maleńkich światełek. Tak, tego widoku nie sposób zapomnieć. Piękna, chłodna listopadowa noc, stado saren i... ja i Claudia. Hah, to dopiero było dzieciństwo! Nocne wypady na polowanie, długie wycieczki i w końcu opiernicz od rodziców za uciekanie z domu. Wesoło z nami mieli...
Z błogiej otchłani wspomnień wyrwał mnie cichy szelest liści. Zastrzygłam nerwowo uszami w celu ustalenia źródła dźwięku, kiedy ni z tego ni z owego zza drzewa wychylił się pysk Ravena. Alfa spojrzał na mnie, najpewniej nie wiedząc co zrobić dalej.
- Dobry wieczór - odezwałam się po dłuższej chwili milczenia, po czym zapytałam - Może usiądziesz?
Samiec bez słowa podszedł bliżej i dosiadł się obok.
- Mamy jakieś wieści odnośnie intruzów? - eh, oczywiście nie mogłam pohamować się z pytaniem. Dręczyło mnie dziwne przeczucie i nie zamierzałam go lekceważyć. Nie tym razem. - Raven, ty coś wiesz. Wiesz kim oni są...
- Nie mam zamiaru narażać Hostis - rzekł zachrypniętym głosem, wpatrując się w gładką taflę wody - Nie wiecie z kim macie do czynienia...
- To twoja decyzja, ale skoro tak mówisz to chyba zdajesz sobie sprawę, że jeśli przypuszczą atak na waszą watahę, prawdopodobnie nikt nie wyjdzie z tego cało? Razem mamy większe szanse.
- Sugerujesz, że moje stado jest za słabe? - kąciki pyska samca uniosły się ku górze w cynicznym uśmieszku. Czyżbym nadepnęła mu na odcisk?
- Nie. Po prostu zastanawiam się dlaczego tak bardzo chcesz tego uniknąć - odparłam podnosząc się z gleby - Powiedz, czego tak naprawdę się boisz. Porażki czy współpracy z nami?
Zmarszczywszy brwi basior położył uszy po sobie.
- Podaj mi choćby jeden powód dla którego miałbym wam zaufać.
- Może dlatego, że mamy wspólnego wroga? - westchnęłam cicho, po czym zeskoczywszy z głazu już miałam powędrować w swoją stronę, gdy nieoczekiwanie usłyszałam jego głos za sobą.
- Dobrze, zgadzam się, jeżeli to konieczne... - prychnął i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wilk zniknął gdzieś w leśnych gęstwinach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz