Strony

niedziela, 22 lipca 2018

Od Riley CD Anarii

Usiadłszy na kanapie obok cioci podniosłam ze stolika kubek, wciąż zastanawiając się nad tym jak mogłabym ją pocieszyć. Chcąc nie chcąc, zerknęłam kątem oka na fotografie wiszące w eleganckich oprawach na ścianie. Patrząc na nas wszystkich, takich roześmianych i radosnych, znów poczułam w środku coś dziwnego. Uczucie pustki. Niby nie powinno być dla mnie niczym dziwnym, w końcu tęsknota to chyba sprawa naturalna, czyż nie? Dopiero teraz uświadomiłam sobie, iż jedynym zdjęciem, które posiadam we własnym domu jest... to ze ślubu mamy i taty. Tylko to jedno, bo cała reszta pozostała w moim starym mieszkaniu (ugh, naszym, biorąc pod uwagę, że wynajmowałam je razem z moim byłym już na szczęście partnerem. Aż mnie zemdliło na myśl o tym porąbanym związku, o ile miesiące spędzone z tym palantem w ogóle można nazwać związkiem). Ale wracając do rodzinnych pamiątek; moją uwagę przykuła jedna, szczególna fotografia mianowicie cała nasza rodzina. Boże, przecież to było tak niedawno... Zaskakujące, że przez zaledwie dwa lata życie nas wszystkich uległo tak kolosalnej zmianie... Brakowało mi tego obrazka. Miałam wtedy wszystko. Po prostu wszystko, czego mi było trzeba do szczęścia. Nie żebym narzekała na swój los, bo szczerze powiedziawszy chyba wcale nie układa mi się teraz najgorzej, aczkolwiek chciałabym choć raz jeszcze zobaczyć rodzinę w komplecie.
Westchnęłam ciężko, biorąc łyk gorącej herbaty. Już miałam na końcu języka jakieś miłe wspomnienie dotyczące tamtych świąt, ale ciocia uprzedziła mnie w wypowiedzi.
- Pamiętam jeszcze jak ty, Claudia, Holly, Bella, Bruno i Harry postawiliście sobie za cel złapanie Świętego Mikołaja. Tak bardzo chcieliście się dowiedzieć jak właściwie wygląda i ile prezentów wam przyniósł... - uśmiechnęła się pod nosem, wskazując na wujka Lary'ego siedzącego na kanapie w czerwonym kostiumie, który chyba został obsypany... Mąką. Tia, trzeba przyznać, że nasze pułapki na wesolutkie dziadki wskakujące sobie przez kominek do chałupki okazały się niezawodne, choć sam Lary, któremu dane było się przebrać oczywiście nie wszedł przez komin (i całe szczęście, gdyby tylko wiedział ile sieci i bomb wodnych tam na niego czekało...), zamiast tego wszedł po prostu zwykłymi drzwiami kuchennymi z tyłu domu. Oczywiście ubezpieczyliśmy się na każdą ewentualność i zamontowaliśmy u sufitu worki z mąką, które przy każdym nawet delikatnym uchyleniu drzwi spadały potencjalnym gościom na głowę, dzięki czemu później byliśmy w stanie określić którędy i jak nasz kochany Mikołaj się wydostał.
- Wściekł się wtedy...? - zachichotałam z miną pod tytułem "Wiem, że chyba nie powinnam o to pytać".
- No trochę, ale koniec końców stwierdził, że macie wielki talent do łapania włamywaczy - odparła ciocia z rozbawionym uśmiechem na twarzy.

Anuś? ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz