Strony

piątek, 27 grudnia 2019

Od Jimina cd Andrewa

Cała ta sytuacja była lekko, hmm... dziwna? Coś w ten deseń. Mało kto dobierał się do mnie wbrew mojej własnej woli. To ja zazwyczaj byłem tym, który flirtował, składał obietnice, a następnie zadawał bolesne ciosy raniąc przy tym drugą osobę. Oczywiście wszystko to ma znaczenie przenośne...
W każdym razie... Nie raz z nie jednym chłopakiem działy się podobne akcje jak ta w kabinie, z tą różnicą, iż oboje byliśmy napaleni i w miarę świadomi. Ten wieczór to było moje absolutne maksimum. Kokaina, marihuana, oczywiście wódka, różne drinki, po pewnym czasie nawet piwo. Po prostu
 z a    d u ż o.
Spałem niespokojnie. W sumie nawet nie wiem czy można to było nazwać snem, gdyż cały czas przewracałem się z boku na bok nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Obudziłem się bardzo wczesnym rankiem i byłem tak cholernie wykończony, że nie miałem siły podnieść nawet swojej ręki. Andrew jeszcze spał, beztrosko mrucząc coś pod nosem. Patrząc na jego spokojną twarz przed moimi oczami przeleciała mi wczorajsza noc.
Jeden kieliszek, drugi kieliszek, kokaina wciągana z cycków jakiejś niesamowicie pięknej kobiety, trzeci kieliszek, joint, czwarty kieliszek, i tak dalej... Później krótka kłótnia z Andsem, taniec, duuużo tańca, rzyganie w łazience, jakiś chłopak który prawie mnie zgwałcił, cała ta bijatyka i ledwo przytomny ja wypowiadający te dwa słowa, trzy sylaby, dziewięć liter... A po tym wszystkim po prostu odpłynąłem i całkiem przypadkiem znalazłem się tutaj. Jak najszybciej ubrałem swoje ciuchy po czym w pośpiechu chwyciłem za szklankę wody stojącą obok, a następnie szybko wybiegłem z pokoju po cichu zamykając drzwi.
Szczerze? Nie miałem gdzie się podziać. Było mi tak niesamowicie wstyd za to tandetne wyznanie, bowiem wszyscy wiemy, że Andrew ma mnie głęboko w dupie. Podziękowałem więc w duchu Bogu (w którego swoją drogą nie wierzę) za to, że wziąłem jakąś cieplejszą kurtkę. Przy okazji napisałem krótkiego smsa do Woosunga, żeby spodziewał się mnie dzisiaj u siebie, a następnie wyłączyłem telefon gdyby kogoś kusiło, aby męczyć mnie połączeniami.
Narzuciłem kaptur na głowę i udałem się do starbucks'a po kawę by później móc udać się do parku i zasiąść na samotnej ławeczce w towarzystwie gołębi i kaczek. Akurat miałem idealny widok na niewielki stawik, więc po prostu rozkoszowałem się moją ulubioną kawą oddając się przy tym rozmyślaniom na temat mojej upośledzonej osoby.
Co ja sobie w ogóle myślałem wyznając mu miłość? Że rzuci mi się na szyje i stwierdzi dokładnie to samo? Hah, dobre sobie...
Minęła może z godzina, a ja odwiedziłem jeszcze kilka znanych mi miejsc, które jeszcze bardziej mnie zdołowały. W końcu pod wieczór udałem się do Woosunga, lecz gdy tylko przekroczyłem próg drzwi, ku mojemu zdziwieniu na kanapie zauważyłem pieprzonego Andrewa Emersona Purdy'ego.
 - Dzwonił do ciebie z milion razy i stwierdził, że tu na ciebie poczeka. - Wyjaśnił mój przyjaciel widząc moje zdegradowane spojrzenie.
 - Czy możesz mi do cholery jasnej wyjaśnić co ty odpierdalasz? - powiedział jak zwykle głębokim i beznamiętnym głosem.
 - Ja?
 - Nie, ja! - Uniósł się lekko.
 - Nic, doszedłem po prostu do wniosku, że póki co wystarczy ci mojego towarzystwa na jakiś czas. Zwłaszcza po wczorajszej nocy. - Parsknąłem.
 - A co się właściwie wczoraj stało? - Wtrącił białowłosy przy okazji podając mi ciepłą herbatę. - Taka jak lubisz. Zielona, niesłodzona - uśmiechnął się nikle na co skinąłem głową w ramach podzięki.
 - Co się stało?! Mam rozumieć, że nie wiesz o tym wszystkim? - Wykrzyknął Andy.
 - W wielkim skrócie... Odrobinkę się najebałem, później wciągnąłem co nieco, później zapaliłem... I nie nie były to fajki. I w sumie może to było trochę za dużooo... A na sam koniec jakiś facet zaczął się do mnie dobierać w łazience, a wcześniej to rzygałem...
 - Bez szczegółów proszę.
 - Nie ma sprawy, no i wracając to na sam koniec Andy mnie uratował i zaniósł tam do pokoju na górze i rano wstałem i sobie wyszedłem. - Wzruszyłem ramionami pod koniec.
 - Możemy wrócić do domu? - Spytał w końcu Andy.
 - Domu? Aktualnie nie bardzo mam gdzie mieszkać wiesz?
 - U mnie? - zasugerował Andy.
 - U ciebie? Jakim prawem? Nie chce mieszkać z kimś kto traktuje mnie jak przedmiot
- Przecież dobrze wiesz, że tak o tobie nie myślę... Wczoraj cię uratowałem, pomogłem ci, gdybym nie chciał to zostawił bym cię na pastwę losu. - Powiedział jak zwykle spokojnym głosem. 
 - I dziękuję ci bardzo za pomoc, aczkolwiek myślę że powinniśmy zrobić sobie przerwę w widywaniu się. Zamieszkam u Woosunga, a teraz proszę cię - wyjdź stąd i daj mi spokój - powiedziałem z kamienną twarzą a jego chyba lekko zamurowało. 

Andy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz