Strony

środa, 2 stycznia 2019

Od Austina CD Naomi

       Gdy oby dwoje czuliśmy się już dobrze, a Anna potwierdziła nasz powrót do zdrowia, mogliśmy wrócić do Zimowego Poranku i zająć się sobą. Pomimo posiadania całkiem innych planów, musiałem na poważnie zająć się pracą oraz Victorem, który niemal popadł w depresję. Raczej nie chciałbym stracić przyjaciela w tak głupi sposób jakim jest samobójstwo, zaś On nigdy na łatwiznę nie pójdzie. Przez to jednak zaniedbałem kontakt z Naomi, z którą chciałem się nie raz zobaczyć, lecz jak zwykle nie miałem czasu. W domu bywałem tylko na noc lub gdy brałem wolne na ogarnięcie całej papierologi. Dni mijały, a ja z dnia na dzień piłem coraz więcej kawy. Ba, czasami nawet nie spałem przez wcześniej wspomnianą pracę. Los jednak znalazł dla mnie czas i pozwolił mi domknąć niektóre sprawy. Jedną z nich był rusek.. człowiek, który przyczynił się do zabicia moich rodziców i śmiał jeszcze ich obrażać. Nastąpiła jednak godzina zero. Gdy Naomi zgodziła się na zajmowanie się Argo, ja wsiadłem w auto i pojechałem do Victora. Ten przywitał mnie z oczywistym uśmiechem i zaprosił do środka. Wręczył mi swój karabin wyborowy oraz kaburę z Desert Eagle. Przekazał też wszystkie informację odnośnie Dymitra, gdzie się obecnie znajduje i co robi. Podziękowałem i obiecałem mu się odwdzięczyć, po czym skierowałem się do wyjścia.
- Tylko nie daj się zabić - odparł krótko opierając się o futrynę drzwi wyjściowych.
- Jasne - mruknąłem - Jakby Nao dzwoniła do Ciebie, wiesz co mówić - zerknąłem w stronę mężczyzny podczas zamykania bagażnika.
- Szkolenie, wiem - przytaknął.
Pożegnałem się z Victorem i skierowałem się w drogę powrotną do domu. Przygrywała mi dobra muzyka, przez co i humor z lekka się poprawił. Widząc po drodze otwartą kwiaciarnię, co o tej godzinie to raczej niespotykane, kupiłem ładny bukiecik pachnących róż i dopiero teraz mogłem wrócić do domu. Pod posiadłością musiałem jakoś ogarnąć bagażnik, choć raczej nie powinienem czynić tego tutaj, ze względu na np. Naomi, która stała za mną.
- Po co Ci karabin w bagażniku? - spytała wskazując na snajperkę w bagażniku.
- Jadę na szkolenie policyjne - powiedziałem spokojnie jakby była to prawda - Jutro wieczorem powinienem wrócić, a po tym szkoleniu będę mieć znacznie więcej czasu - dodałem posyłając jej miły uśmiech.
- I musisz jechać akurat teraz? - dopytała. Zerknąłem na zegarek.
- Za jakieś pół godziny musiałbym wyjechać - odpowiedziałem zamykając bagażnik.
- Ale jest wieczór - odparła wzdychając.
- A rano mam szkolenie - lekko się zaśmiałem kierując się do przodu auta, skąd wyjąłem bukiet róż - Proszę - wręczyłem jej prezent.
- Dziękuje, ale albo coś ukrywasz albo już coś przeskrobałeś - zmrużyła lekko oczy, lecz nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Kobietę, za którą się szaleje, trzeba uszczęśliwiać - powiedziałem pół szeptem i delikatnie pocałowałem w usta. Jaki ze mnie ku*wa romantyk. - Chodź do środka bo jeszcze zmarzniesz - dodałem po rozłączeniu naszego miłego pocałunku.
Odebrałem smycz psa od brunetki i mogliśmy wejść do środka budynku. Skierowałem się do swojego pokoju aby pozostawić tam Argo i pozbyć się zimowego ubrania, brunetka za to zajęła się szukaniem wazonu na kwiaty. Gdy jednak drzwi mojego pokoju były uchylone, Argo spokojnym krokiem powędrował na korytarz. Najwidoczniej tutaj jest mu za ciepło i postanowił odpocząć na jakimś przeciągu. Odwiesiłem kurtkę oraz ostawiłem buty na swoje miejsce, zaraz również pozbyłem się bluzy oraz koszulki i choć na chwilę otworzyłem okno. Tyle dobrego, że innych lokatorów nie było obecnie w posiadłości, więc nie ma kto marudzić na przeciągi. Na chwilę zerknąłem w jakieś papiery i gdy jednak mróz za bardzo wtargnął do pokoju, zamknąłem źródło zimna.
- A Ciebie Bóg opuścił z otwieraniem okna zimą? - jęknęła wchodząc do pokoju.
- Dasz kwiaty kobiecie, a i tak będzie marudzić - zaśmiałem się i podszedłem do ciemnowłosej.
- Czyli po to.. - zaczęła, lecz przerwałem jej ponownym pocałunkiem, lecz tym razem takim delikatnym i namiętnym zarazem.
Cóż, nie trzeba było długo czekać, aby nasze ubrania znalazły się na podłodze, a my w moim łóżku. Niby nie jesteśmy razem, ale szczerze? To niedługo się zmieni. Myślę, że po dzisiejszej akcji z ruskiem wszystko się uspokoi. Taką mam nadzieję.
Miałem wyjechać pół godziny od spotkania przed domem, a minęło znacznie więcej czasu. Będąc już pod prysznicem, poczułem lekkie pieczenie na plecach, ramionach oraz szyi.. cóż, zdarza mi się przesadzić z emocjami w tej sprawie. Po wytarciu się ręcznikiem ubrałem wcześniej przygotowane ubranie i wróciłem do pokoju zerkając na Naomi.
- Spodziewaj się pytań dociekliwych koleżanek w pracy - rzuciłem widząc na jej szyi znany wszystkim znak.
- Spadaj - jęknęła ze śmiechem i usiadła okryta kocem. - Naprawdę musisz jechać? - spytała zerkając na mnie.
- Muszę - odpowiedziałem pakując do małej torby jakieś ubrania, w której ukryta jest kominiarka i inne rzeczy, które mogą się przydać.
Gotowy do drogi pożegnałem się z ubraną już brunetką oraz moim towarzyszem Argo, który tym razem musi zostać w domu. Wsiadłem do auta i gdy tylko ruszyłem, mój miły uśmiech zamienił się w dość szyderczy. SMS'em potwierdziłem mój wyjazd pilotowi, który ma na mnie czekać na pobliskim lotnisku, abym to dzięki niemu dotarł do celu.
Po zostawieniu auta na strzeżonym parkingu, zabrałem potrzebne mi rzeczy i ruszyłem do helikoptera, zaś pilot na mój widok uruchomił silniki maszyny. Leciałem sam w tylnej części, zaś przede mną leżał karabin wyborowy w specjalnej skrzyni. Założyłem ręce na torsie i obserwowałem widoki z lotu ptaka.
Podróż o dziwo nie trwała długo, pomimo pogorszonych warunków pogodowych. Z lotniska bez problemu przeszedłem do opuszczonej części kanadyjskiego miasta na znacznej północy stanu. To tutaj obecnie znajduję się mój cel.. Ustawiłem się w oknie pustego mieszkania i wcelowałem się w okna Dymitra. Sprawdziłem każde pomieszczenie i znalazłem go w salonie, na kanapie przy telewizorze. Nie wyglądało na to, by ktoś jeszcze był, więc zostało mi czekać na odpowiedni moment. Niestety matka natura bywa wredna i tym razem postawiła jeszcze bardziej pogorszyć warunki pogodowe. Zaczęło padać i wiało dość porządnie, jakby zapowiadało się na jakąś zamieć. Ten fakt uniemożliwia mi oddanie czystego strzału, więc i na to się przygotowałem. Wyjąłem niewielką strzykawkę z wewnętrznej części kurtki, zdjąłem plastikowe zabezpieczenie i całą zawartość wstrzyknąłem prosto do głównej żyły. Nie, nie jest to legalna rzecz.. coś może na wzór dopingu, lecz ma swoje skutki uboczne - nerwowość, a z czasem osłabienie i uczucie senności. Jednak zanim do tego dojdzie, byłem gotów nawet teraz strzelić pomimo tak złej pogody.
Gdy wybiła godzina zero, mój cel został przedziurawiony na wylot ruskim pociskiem, lecz nie udało mi się trafić prosto w głowę. Zabrałem swoją broń i ruszyłem prost do jego mieszkania. Oczywistą rzeczą była kominiarka oraz kaptur, przez co nawet sam Dymitr miał problemy z rozpoznaniem.
- Nadszedł Twój czas, Dymitr - mruknąłem widząc go siedzącego przy ścianie z dziurą w torsie.
- Robisz wielki błąd - odparł - Zabijając mnie pociągniesz za sobą całą armię - dodał zerkając na mnie.
- Oni też już nie żyją.. - kucnąłem przy nim - Nie mam też czasu na gadanie z Tobą, więc zakończmy to szybko - dodałem wyjmując broń krótką.
Najpierw oddałem strzał w serce, a przy wyjściu zostawiłem mu dziurawą głowę. Szybko poszło i nawet o to mi chodziło...
Jednak problem pojawił się na lotnisku, gdy to helikopter nie mógł ruszyć z płyty. Jedyne co zostało, to przenocowanie w pobliskim hotelu i poczekanie na polepszenie się pogody. Odłożyłem więc wszelką broń do maszyny i wziąłem torbę z ubraniami. Pozbyłem się też kominiarki i udawałem jakbym wcale nie zabił przed chwilą człowieka.
Koło piątej nad ranem dostałem wiadomość o gotowości do startu, więc nie czekając na większy cud, udałem się do helikoptera, który na szczęście ruszył. O dziwo nadal nie czułem efektów ubocznych wcześniej zażytej substancji i może dobrze, gdyż nie chciałbym się awanturować właśnie w tym momencie.
Na miejscu byłem koło dziesiątej, gdyż pilot musiał lądować na tankowanie i trochę czasu mu to zajęło. Nie przeszkadzało mi to w żaden sposób, bo i tak muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie do wieczora. Wsiadłem więc do bawarki i ruszyłem w całkiem losowym kierunku, tak dla przejażdżki, której dawno nie miałem. Nagle dostałem wiadomość od Victora, którego już rano miałem poinformować o "udanym szkoleniu", więc uczyniłem to teraz i zapewniłem go, że żyje i mam się dobrze, lecz nie wspomniałem o zażytej substancji... a może to i dobrze.
Sprawdziłem kilka miejsc, odwiedziłem nie jedno miasteczko, lecz nigdzie się nie zatrzymywałem na zbyt długo. Jedynym dłuższym przystankiem była stacja benzynowa gdzie to musiałem do tankować auto. W sumie tak minął mi cały dzień i gdy zapadł już wieczór, skierowałem się do domu. Lecz zaczęło się dziać to, co dziać nie powinno - nerwowość. Serce biło znacznie szybciej, przez co te zaczęło mnie lekko pobolewać. Jednym plusem było to, że mogłem dalej prowadzić i w miarę bezpiecznie dotrzeć do celu. Dla komfortu wjechałem autem do garażu, przełożyłem broń przez ramie i wszedłem do posiadłości. Drugim plusem był fakt, że nikogo nie było w środku i mogłem "spokojnie" dojść do pokoju. Tam zaś zastałem Argo na łóżku, który zadowolony z niego zeskoczył, lecz szybko się zatrzymał wyczuwając z mojej strony wszelką niechęć i możliwość agresji. Położył się więc obok łóżka i czujnie obserwował. Dopiero teraz zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem z siebie broń, którą oparłem o łóżko i pozbyłem się również kurtki, która znacznie mi przeszkadzała. Obuwie również znalazło swoje miejsce, po czym usiadłem na krześle przy biurku. Oparłem się łokciami o blat i na dłoniach podparłem swoją jakże zmęczoną głowę.
Długo nie musiałem czekać na jakiegoś gościa w pokoju, gdyż w progu stanęła Naomi. Zapaliła światło i krótko na nią zerknąłem.
- Musiałeś to zrobić.. - mruknęła zamykając za sobą drzwi.
- A o co chodzi? - spytałem z lekka zachrypniętym głosem.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi - odparła chcąc się zbliżyć, lecz prawdopodobnie Argo jej to uniemożliwił.. może to i dobrze.
- Miałem pozostawić morderce przy życiu? - zakpiłem opierając się o krzesło i obróciłem się w kierunku brunetki - Wiesz jaki jestem i wiedziałaś też, że nie odpuszczę - dodałem wiedząc, że nie kontroluję swoich słów.
- Obiecałeś.. - powiedziała dość oschle.
- Zdarza się, dobra? - wstałem z krzesła, które pod wpływem siły, obróciło się - Zawsze gdy zrobię coś dla wspólnego dobra, Ty zawsze mnie o coś opierdalasz.. W sumie powinienem do tego przywyknąć - dodałem ani razu nie uginając tonu - Coś jeszcze..? - mruknąłem będąc na tyle blisko brunetki, że aż Argo stanął pomiędzy nas.

Naomi? 



1650 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz