Strony

niedziela, 2 grudnia 2018

Od Riley CD Gabriela

Przebudziłam się gdzieś około... a zresztą, sama już nie wiem, która to była godzina, ale jakież to miało większe znaczenie? Jedyne o czym teraz myślałam (a raczej usilnie starałam się zapomnieć) był niemiłosierny ból głowy, nasilający się z każdym najmniejszym ruchem, nietrudno więc się domyślić jak potężnego ciosu doświadczył mój umysł, kiedy to nieopatrznie potrąciłam dłonią szklankę z wodą, a ta rozbiła się z głośnym trzaskiem na twardej, drewnianej posadzce, tym samym rozchlapując zawartość na wszystkie możliwe strony. Cholera! Cholera, cholera, cholera... Chyba nawet nie potrafię zliczyć ile razy powtarzałam sobie w łepetynie to jedno magiczne słowo. O bogowie, błagam, pozwólcie mi umrzeć bez cierpienia... Czyż nie dość męk już dziś doświadczyłam?
Złapałam się za czoło powoli osuwając się na krzesło. Kac to jednak mocna rzecz, zbyt mocna. Nawet nie chcę myśleć, jak będzie się czuł mój biedny chłopak, gdy w końcu się obudzi. Tia, znając życie wypił więcej ode mnie, zgaduję, że cztery czy pięć kieliszków raczej nie rozłożyłoby go na łopatki. Swoją drogą wspominał coś wczoraj o tym, iż pięknie byłoby umrzeć razem. Może więc wspólne cierpienie też go zadowoli? Doprawdy, sądziłam, że mój pierwszy wyjazd do Los Angeles będzie przedstawiał się nieco inaczej. Nie żebym narzekała czy coś, aczkolwiek miło byłoby pamiętać choć cząstkę cudownej imprezy, która to z teoretycznego punktu widzenia mogła być jedną z najpiękniejszych nocy mego życia, a ja nawet jej nie zakodowałam. Miło.
Tak jak przypuszczałam - Gabriel również nie mógł się dziś poszczycić szczególną trzeźwością umysłu, wchodząc do kuchni zdążył nawet potrącić nogą szafkę, przy czym przeklął tylko coś pod nosem, aby następnie usadowić się przy stole naprzeciwko mnie. Dobre paręnaście minut spędziliśmy w kompletnej ciszy, stękając od czasu do czasu przy najmniejszym szmerze czy ruchu, co zapewne dla osób z zewnątrz wyglądałoby śmiesznie. Tak, nic tylko dać tę scenkę do jakiejś tandetnej reklamy promującej tabletki z elektrolitami. Czcigodny Litorsalu, gdzie jesteś, gdy cię potrzebujemy?
Pocieszać się mogłam jedynie faktem, że z mojej pamięci nie wyparowały krótkie (ale jednak) chwile z parkietu, w każdym razie dwa czy trzy tańce... Dalej już chyba film się urwał. Nie zmienia to jednak faktu, że bawiliśmy się wyśmienicie, znaczy się, ja na pewno, ale nie wiem jak Gabriel...
Podniósłszy wzrok popatrzyłam na siedzącego przede mną mężczyznę. Wciąż podpierał twarz ręką, a na jego twarzy gościło coś na pograniczu senności a zniesmaczenia.
- Dziękuję - odezwałam się półszeptem, gdyż na więcej nawet nie było mnie stać.
- Hm? - mruknął po dłuższej chwili najwyraźniej nie wiedząc o co mi chodzi.
- Poza faktem, że uśpiłeś mnie bez mojej zgody i kazałeś mi kupować bieliznę, którą i tak potem rozerwaliśmy, to było naprawdę przyjemnie. - stwierdziłam zakręcając kosmyk włosów na palcu. Chciałam powiedzieć coś więcej, lecz Ash szybko mi przerwał.
- Bez tego bym cię nie wywiózł i nie przypominam sobie żebyśmy coś rozrywali... - podrapał się po głowie mrużąc oczy. Niech ktoś wyłączy słońce.
- Wieesz... ja też nie, ale nie sądzę, że był tu ktoś poza nami. - stwierdziłam podniósłszy z podłogi koronkowy biustonosz, a w zasadzie jego kawałki. Tak, bez wątpienia poniosło nas tej nocy.
Muszę przyznać, że spodobało mi się w Los Angeles, choć mimo wszystko najlepiej poczułam się, gdy wróciliśmy do domu. Tak, Ash, koc, pilot i kubek herbaty - tego mi potrzeba do pełni szczęścia.

~•~Następnego dnia~•~

- Przecież ci mówiłem, że nie musisz chodzić do pracy. Jakbyś nie zauważyła, ciotka zostawiła nam w spadku kasy na dożywocie więc... - nie dokończył, gdy usiadłam na jego kolanach i bez zbędnych ceregieli wpiłam się w usta ukochanego.
Po dość długiej chwili w końcu oderwałam się od jego warg, bo zarówno mnie, jak i jemu zaczęło brakować tlenu.
- Nie jestem kurą domową, więc nie próbuj zatrzymywać mnie w domu. - skwitowałam w biegu opuszczając pomieszczenie.
Eh, nie wiem co jest gorsze - wiecznie zawodzący budzik, czy partner, który zabrania ci chodzenia do pracy. Jedno jest pewne, i to i to wkurza mnie niemiłosiernie.
Na moje szczęście, Wendy zgodziła się zastąpić mnie rano, dzięki czemu mogłam spokojnie zjawić się w pracy dopiero o dwunastej. Kiedyś się jej odwdzięczę.

~•~Kilka godzin później~•~

- Riley, zaczekaj chwilę! - Kenna obróciła się raptownie, ku memu zaskoczeniu chwytając mnie za ramię - Był tu taki jeden, pytał o ciebie - wyjaśniła naprędce, wręczając mi do ręki elegancką białą kopertę. Liścik, serio?
Popatrzyłam na przyjaciółkę odrobinę zmieszana, jednak ta wzruszyła tylko ramionami z podejrzanym uśmieszkiem. Dobra, tego to nawet nie zamierzam komentować. Westchnęłam przewracając wymownie oczyma, czego chyba nie zanotowała, bo chwilę później zniknęła gdzieś za ladą, rzekomo zajęta obsługiwaniem klientów. Nietrudno się domyślić, że jeszcze przed dotarciem do domu moja ciekawość wzięła górę i chcąc nie chcąc otworzyłam tajemniczą przesyłkę, początkowo mając wręcz stuprocentową pewność, iż jej adresatem jest nie kto inny, a mój humorzasty partner. Ku ogromnemu rozczarowaniu, tekst wcale nie przypominał jego charakteru pisma. Sama treść była... no, naprawdę ładna, przynajmniej porównywalnie z liścikami, które dostawałam od niewydarzonych romantyków w liceum. Ckliwe słówka ułożone w króciutki wierszyk. Okey, przyznaję, trochę to dziwne. Nie żebym wątpiła w umiejętności pisarskie Asha, czy coś w ten deseń... Po prostu wydaje mi się, że to nie w jego stylu, aczkolwiek któż inny mógłby zrobić coś takiego? No nic. Skoro tak się postarał nie zamierzam psuć mu zabawy. Złożywszy karteczkę wepchałam ją razem kopertą z powrotem do torebki.
- Już jestem! - zakomunikowałam zadowolona ściągając częściowo pokryty białym puchem płaszcz. Chyba bardziej opłacałoby mi się biegać w wilczej postaci, odnoszę wrażenie, że futro zapewnia więcej ciepła.
Uśmiechnęłam się słysząc basowe brzmienia gitary dobiegające z góry, gdzie zastałam oczywiście Gabriela i towarzyszącego mu Hadesa, z czego ten drugi powitał mnie wyjątkowo uczuciowo.
- Przystojny nieznajomy tutaj? - zachichotałam cmokając mężczyznę w policzek - Powinniście się tu przeprowadzić na stałe, chcę częściej słuchać takich koncertów. - dodałam odkładając rzeczy.
- "Koncertów"? - zaśmiał się nie przerywając gry - Kiedyś zabiorę cię na prawdziwy koncert.
- "Kiedyś"? - uniosłam brew naśladując jego ton głosu sprzed chwili, przechodząc z ręcznikiem do sąsiedniego pomieszczenia.
Gorący prysznic - tak, po całym pięknym dniu użerania się klientami tylko tego było mi trzeba! Chociaż w sumie... znalazłoby się jeszcze parę rzeczy, które można by do tego podłączyć, ale nie narzekam. Oczywiście, chwile takie jak ta nie mogą trwać w nieskończoność, nieprawdaż? Ledwie zdążyłam odkręcić wodę, a z korytarza już rozległ się irytujący telefoniczny dzwonek. No tak, zapomniałam, że śmiertelnie poważne sprawy trzeba obgadywać w śmiertelnie nieodpowiednich momentach.
- Skarbie, odbierzeesz? - poprosiłam przeciągle, głosikiem tak błagalnym na jaki tylko było mnie stać. W odpowiedzi otrzymałam tylko ciche westchnienie, jednak po niedługiej chwili telefon pojawił się na szafce tuż obok kabiny prysznicowej. Wytarłszy rękę rzuciłam chłopakowi krótkie dzięki, po czym odebrałam wciąż drące się na cały regulator urządzenie. Chyba jednak powinnam zastąpić ten sygnał jakąś sympatyczniejszą melodyjką.
- Tak? - przyłożyłam komórkę do ucha, jednak po drugiej stronie panowała niepokojąca cisza - Halo, halo, halo... - wymruczałam pod nosem, jednak jedynym co usłyszałam był cichy pisk sygnalizujący, iż rzekomy rozmówca zakończył rozmowę. Dobra, mniejsza z tym.
Odłożywszy telefon sięgnęłam do szafki po suszarkę do włosów, by po około dwudziestu minutach opuścić łazienkę. Ku memu zaskoczeniu zastałam Asha w salonie. Wściekłego. Powinnam się martwić?
- Kochanie... Co się stało? - zapytałam w końcu, spoglądając na bruneta zakłopotana.
Ciemnooki podniósł na mnie pełen wyrzutu wzrok, wyciągnąwszy z kieszeni zgnieciony świstek papieru. Zaraz! Czy to nie...?
- Ach, tak myślałam, że... - zaczęłam, jednak chłopak momentalnie ściął mnie wzrokiem.
- Znalazłem to w twojej torbie. - oświadczył mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- O, już nie udawaj. Przecież wiem, że to od ciebie! - już miałam rzucić mu się na szyję, jednak Leith odsunął się. Co jest? - Um... Nie... nie jest od ciebie?
- Nie. - odparł zgniatając kartkę w dłoni - Chyba czegoś mi nie mówisz.
- J-ja? Przestań! - warknęłam krzyżując dłonie na piersiach.
- Dostajesz takie rzeczy i nawet nic mi o nich nie mówisz. Nie sądzisz, że to trochę nie fair?
- Myślałam, że raz na ruski rok jednak wykażesz się jakimś romantyzmem. - wzruszyłam ramionami.
Mężczyzna prychnął tylko coś pod nosem z głośnym trzaśnięciem drzwi wychodząc z salonu. No super.
Zaraz! Skoro to nie mój chłopak pofatygował się do napisania tego czegoś to... O nie. Dopiero teraz do mnie dotarło. Chwila, chwila, dziewczyno, nie panikuj! Równie dobrze ktoś ze znajomych mógł sobie po prostu zrobić żart, tak? Eh, przecież sama w to nie wierzysz.
Usiadłszy na krześle wbiłam spojrzenie w okno. Czułam się dziwnie. Z jednej strony miałam ochotę cisnąć czymś o ścianę, by choć w niewielkim stopniu wyładować całą złość; z drugiej nie miałam pojęcia jak dobrze wytłumaczyć tę całą sytuację Gabrielowi (o ile w ogóle da się ją jakoś wytłumaczyć). Strach przed tym, co będzie dalej po prostu paraliżował mnie od środka, co gorsza trudno stwierdzić czego obawiałam się bardziej - rozmowy z chłopakiem, czy spełnienia się mych najgorszych scenariuszy odnośnie adresata listu? Kurde, czy naprawdę zawsze musi być tyle pytań?
~•~●~•~
Wieczór. Sądziłam, że to słowo będzie niosło za sobą jakąś ulgę, ciszę i choćby w niewielkim stopniu spokój - myliłam się.
- Dlaczego tak unikasz tego tematu? - wysunął nagle pytanie, patrząc na mnie spode łba. Westchnęłam ciężko odkładając wcześniej czytaną książkę na bok, po czym zgasiłam lampkę nocną.
- Bo nie ma o czym rozmawiać. Nawet jeśli to Braian, tego typu rzeczami nie jest w stanie zrobić mi krzywdy, zresztą, nadal jestem zdania, że to tylko jakiś głupi kawał. - odparłam w zasadzie zaprzeczając po części samej sobie, ale nie chciałam już więcej wracać do tej sprawy.
Jedynym o czym teraz myślałam, to pójście spać, by choć na moment zapomnieć o tym wszystkim. Niestety, na moje nieszczęście, Gabriel nie podzielał tego pomysłu. Długo nie musiałam czekać na kolejne pytanie, którego właściwie nie dokończył, bo wcięłam mu się w połowie zdania.
- Zamknij się i śpij... - wymruczałam zawijając się w kołdrę, którą po chwili i tak brutalnie ściągnięto mi z głowy.
- Nie dokończyliśmy rozmowy. Próbujesz go kryć czy jak?
- Weź nie zadawaj głupich pytań.
- Nie zasnę dopóki mi nie powiesz kim był dla ciebie ten facet - oświadczył Gabriel krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Nie odpuści, prawda?
Spojrzałam na mężczyznę z wyrzutem i ku jego zaskoczeniu, zgarnąwszy poduszkę bez słowa zeskoczyłam z łóżka, kierując się nieco chwiejnym krokiem w stronę sąsiedniego pomieszczenia.
- Wobec tego życzę miłej nocki - rzuciłam z wściekłością w głosie i nawet nie odwracając się w stronę bruneta, pomaszerowałam na kanapę do salonu.
Niestety, słodką ciszą mogłam nacieszyć się tylko przez kilka sekund, bowiem już po chwili zapaliło się kolejne światło, tym razem tuż nad mą głową. No nie wytrzymam!
- Ku*wa! Człowieku, jutro pracuję! - wysyczałam czując, że powoli zaczynam odchodzić od zmysłów. Leitha chyba nie przejęły moje słowa, bo tylko dosiadł się obok, patrząc na mnie jak na idiotkę. Westchnęłam głośno i bezradnie opuściłam ręce, skrycie mając nadzieję, że za jakiś czas mu się to znudzi i łaskawie da mi się spokojnie wyspać, choć biorąc pod uwagę jego koźli upór było to dość mało prawdopodobne.
- Trudno, najwyżej jutro nie pójdziesz to roboty - mruknął spoglądając na mnie wyczekująco - Masz mi odpowiedzieć na pytanie. Teraz.
- A co jeśli nie? - ścięłam mężczyznę wzrokiem, po czym nakryłam się kocem. Choć nie widziałam jego twarzy, dałabym sobie rękę odciąć, że właśnie przewrócił oczyma. W zasadzie nie wiem czemu, ale po dłuższej chwili Ash opuścił pomieszczenie. Czyżby zrezygnował? Niee, to nie w jego stylu. Zapewne układa sobie w głowie kolejny plan jak skutecznie popsuć mi humor. Jak zwykle.
Długo nie musiałam czekać aż światło ponownie skatuje moje powieki. Nim jednak nastąpił ciąg dalszy, zerwałam się z kanapy i pognałam co sił w nogach do sypialni, trzaskając drzwiami na odchodne, po czym padłam na łóżko. Mój wzrok na dobre paręnaście sekund  utkwił w jasnej, przygnębiającej otchłani sufitu. Swoją drogą ciekawe dlaczego w większości trudnych sytuacji życiowych koncentruję się właśnie na tak pozbawionym celu zajęciu, jakim jest obserwacja nieruchomej powierzchni nad mą głową. Chyba nigdy nie uda mi się rozwiązać tej zagadki.
Mimo, iż miałam ochotę poleżeć tak jeszcze przez dobre kilkanaście minut, ktoś skutecznie mi to uniemożliwił. Ktoś, czytaj nadęty gbur. Nadęty gbur, czytaj Gabriel. Brunet jakby nigdy nic postanowił przyciągnąć mnie do siebie i to na dodatek w niezbyt delikatny sposób, bo chwycił mnie za nogi ściągając na sam koniec materaca.
- Hej! Puszczaj! - wysyczałam zirytowana próbując kopnąć go w krocze, jednak na swoje szczęście mężczyzna ma całkiem dobry refleks i w porę zdołał się odsunąć, podobny skutek miał kolejny przypuszczony atak, i kolejny, i kolejny...
- Możesz przestać się tak wić? - zasugerował ciemnooki zatrzymując uścisk dłoni na mych udach, na co tylko prychnęłam, ostatecznie zadając mu może i nie za mocnego (ale zawsze) kopniaka, celując bezpośrednio w podbródek. Chyba go wkurzyłam.
Nim jednak zdążyłam zrobić cokolwiek więcej, partner znów mnie złapał, tym razem przytrzymując już wyłącznie ramiona.
- Jesteś niemożliwa. - skomentował kręcąc głową ze spojrzeniem pełnym politowania, jak nie arogancji.
- Tak samo jak ty! - wystawiłam mu język, nieudolnie starając się wyrwać z jego uścisku, czego nie ułatwiał fakt, iż napierał na mnie praktycznie całym swoim ciałem - Byłbyś tak miły i w końcu mnie puścił? - zasugerowałam ścinając go wzrokiem, czego chyba nie zanotował, a nawet jeśli, to zbytnio się tym nie przejął. Jak zwykle zresztą.
- Chcę tylko wiedzieć KIM BYŁ DLA CIEBIE TEN FACET?! Tak trudno to zrozumieć? - stęknął wyraźnie podminowany zaistniałą sytuacją.
Dobra, dolejmy oliwy do ognia. Uniosłam brwi z szelmowskim uśmieszkiem - Zrozumieć co? Zazdrosny jesteś?
Gabriel odwrócił się na moment, najpewniej nie mając zamiaru patrzeć mi teraz w oczy.
- Jak mi nie chcesz patrzeć w oczy, to może po prostu mnie puścisz? - zasugerowałam w nadziei, że chłopak łaskawie pozwoli mi wstać, jednak nie zapowiadało się, by me modły zostały wysłuchane.
- Hm... Nie. - odparł przez moment udając zamyślenie - Nie puszczę cię dopóki mi nie powiesz.
- Nie powiem ci dopóki mnie nie puścisz - wycedziłam przez zęby papugując jego głos sprzed chwili. Po wyrazie twarzy Leitha zorientowałam się, że tego nie kupuje. Słusznie. Przewróciłam ostentacyjnie oczyma - Gabriel, proszę...
- Nie proś, tylko mów.
- Ale o czym ja mam ci mówić? O tym, że ten dupek zrujnował mi życie, czy o tym jakie korzyści czerpałam ze związku z nim? - wycharczałam powoli odchodząc już od zmysłów. Kocham Gabriela, ale jego upór po prostu doprowadza mnie do szału.
- I to i to. - rzekł krótko, przez cały czas nie odrywając ode mnie przenikliwego spojrzenia, przez które z bliżej nieznanych przyczyn czułam swego rodzaju respekt. Beznadziejna sytuacja.
- Nasz związek trwał raptem kilka miesięcy, z czego te ostatnie były najgorszymi w ciągu mojego życia, bo spędziłam je w jakiejś zapyziałej norze z ciałem poharatanym gorzej niż Jocelyn W. po serii operacji plastycznych. Myślisz, że po czymś takim mogłabym jeszcze chcieć utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt? To chciałeś usłyszeć?! - wykrzyczałam czując coraz bardziej narastający gniew. Cholerne wspomnienia. Nieoczekiwanie poczułam, że Leith powoli zaczyna mnie puszczać, jednak pozostałam w pozycji leżącej. - Coś jeszcze? - rzuciłam z wściekłością w głosie.
Gabriel pokręcił przecząco głową, spoglądając na mnie z zakłopotaniem. Pewnie spodziewał się innej odpowiedzi. No trudno, z reszty nie zamierzam mu się spowiadać, i tak powiedziałam już za dużo. Zresztą, po co rozdrapywać stare rany? Lepiej żyje się teraźniejszością, pod warunkiem, że nie nawiązuje ona do przeszłości. W sumie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, to chyba tak na dobrą sprawę jedno i to samo, ale pomińmy ten fakt. O bogowie, głowa zaczyna mi pękać i nie wiem czy to od nadmiaru negatywnych wspomnień, czy też debilizmu analizowania wszystkiego, co w danej chwili nie powinno mieć żadnego większego znaczenia.
- Miło, że to sobie wyjaśniliśmy - burknęłam odwracając się tyłem do partnera.
- Byłoby łatwiej, gdybyś powiedziała od razu, ale jak widać opieranie się sprawia ci większą przyjemność - skwitował mężczyzna kładąc się obok, zupełnie "przypadkowo" ściągając ze mnie większą część kołdry. Przyjemność? Jasne...
- Pragnę zaznaczyć, że to też moja kołdra, palancie - chwyciwszy za materiał naciągnęłam pościel z powrotem na siebie, jednak brunet nie zamierzał odpuścić i już po chwili znów leżałam odkryta.
- Ej no! - stęknęłam rozgoryczona, na co szanowny egoista tylko parsknął ironicznym śmiechem. Serio, aż tak go to bawi?
- Kołdra jest wspólna, poza tym nikt ci nie każe leżeć tak daleko ode mnie - podkreślił z zawadiackim uśmieszkiem. Chyba naprawdę sprawia mu to sporo radochy.
- Z palantami nie sypiam.
- Twoja strata, sieroto.
- Nie. Mów. Do. Mnie. Sieroto. - wycedziłam przez zęby.
- Dobrej nocy, sieroto - wzruszył ramionami z miną niewyrażającą totalnie żadnych emocji. No nie! Dość tego! Nie wytrzymałam i pociągnęłam z całej siły za białą kołdrę niezamierzenie (ale jednak) zrzucając Leitha z łóżka.
Brunet podniósł się wściekły z drewnianej posadzki, mierząc mnie przepełnionym złością i niewielką domieszką żądzy mordu spojrzeniem. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, bardziej bolał mnie fakt, iż znów musiałam powrócić myślami do tamtego okropnego czasu. Trudno było mi to przyznać, ale gdzieś w głębi serca wciąż bałam się tego, co będzie, gdy po raz kolejny spotkam Braiana na swej drodze, a znając go, może to nastąpić każdego dnia, o każdej porze, w każdej chwili.
- Przepraszam - wyszeptałam zaciskając powieki, przy czym Ash popatrzył na mnie zaskoczony - Nie radzę sobie z tym wszystkim, Gabriel. Budzę się rano z myślą, że ten idiota może stać pod moim domem, zasypiam zastanawiając się czy w nocy nie włamie się do środka. Ja już tak dłużej nie mogę. Chcę żeby to już się skończyło...

Gabryś?

2766 słów = 20 L

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz