Strony

sobota, 20 października 2018

Od Naomi CD Austina

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo spokojnie, wszelakie myśli z udziałem białowłosego powoli odchodziły w niepamięć, a i Lisa czuła się coraz lepiej, więc wypisali ją ze szpitala. W dalszym ciągu odwiedzałam ją codziennie i pomagałam jej. Przez ostatnie dni skupiałam się tylko i wyłącznie na pracy i wiecznie byłam w biegu, toteż dzisiaj nadszedł czas na upragniony odpoczynek. Wreszcie znalazłam chwilkę by porozmawiać z Cassie, bowiem ta non stopa pytała się o Austina i najwyraźniej wyczuła, że coś jest nie tak. Pomińmy fakt, iż od czasu jego zaginięcia stałam się strasznie nerwowa, przygaszona i tkwiłam w przysłowiowym dołku. Przynajmniej wymyśliłam na szybko jakąś wiarygodną wymówkę i miejmy nadzieję, że mi uwierzyła...
Wieczór minął mi na rysowaniu jakichś bazgrołów i przyjemnym spacerku z Tobym.
Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie sprowadziła na nas jakiegoś nieszczęścia i akurat w momencie, gdy mięliśmy wracać do domu napadła na nas jakaś banda facetów.
 - Witamy piękną panią - Rzekł jeden z nich uśmiechając się obleśnie.
 - Żegnam brzydkich panów. - Burknęłam pod nosem.
 - Nie wypada tak spacerować samej o tej godzinie. Można trafić na podejrzanych typków, którzy cię okradną, bądź zrobią coś gorszego... - Stopniowo przybliżali się do mnie, a ja się odsuwałam do czasu gdy moje plecy nie trafiły na jakiś murek.
 - Nic wam do tego. - Może jeszcze jakiś tydzień temu szarpałabym się i usiłowała uciec, ale po ostatnich przeżyciach raczej mało rzeczy mogło mnie zaskoczyć, a już na pewno nie grupka udawanych przestępców okradających stare babcie i małe dziewczynki na ulicy.
Jeszcze trochę, a wyjęłabym moją jedyną i bardzo groźną broń, a mianowicie wiekowy scyzoryk od dziadka, ale akurat w tym momencie w zasięgu mojego wzroku pojawił się czarny wilk.
Przypuszczałam, że to ktoś z likantropów, bo w mieście trochę ich jest. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaatakował jednego z nich, a jego koledzy uciekli w popłochu. Zaledwie chwilę później przede mną zmaterializował się Austin.
Wiedziałam, że nie mógł umrzeć!
Zakryłam dłonią usta nie mogąc uwierzyć, że mężczyzna stoi przede mną. W pierwszej chwili chciałam go przytulić i wyznać jak bardzo mi go brakowało, aczkolwiek to uczucie szybko ustąpiło złości i zirytowaniu. Toby natomiast nie zdając sobie sprawy z wagi sytuacji szybko zaczął przymilać się do bruneta domagając się pieszczot.
 - Nie, nie widzisz ducha... Nie zwariowałaś. Żyję, lecz czuję się źle z faktem, że zostawiłem ciebie na tak długo. - powiedział patrząc mi głęboko w oczy.
Przez chwilę milczałam analizując jego słowa i nie wiedząc co odpowiedzieć.
 - Ooo nie! Nie myśl sobie, że będzie tak łatwo. - Prychnęłam pod nosem. - Tak se o zniknąłeś całkiem przypadkiem w lesie i nagle znikąd się pojawiasz myśląc, że wszystko będzie super świetnie? - Uniosłam się lekko. - Dobre sobie, hah!
 - Jesteś niesprawiedliwa. Nawet nie wiesz co się działo, jak mnie nie było. - Zmarszczył brwi, aczkolwiek dalej był spokojny.
 - A ty nie wiesz co się działo tutaj jak zostałam kompletnie sama! Musiałam pozbierać się po śmierci mojego przyjaciela, pomagać Lisie w szpitalu i się nią zajmować, wszystkim wciskać kity o tobie i użerać się ze śmiercią JiYonga. - Wycelowałam w niego palcem podchodząc bliżej pewnym krokiem.
 - Przypomnieć ci, że byłem praktycznie nieżywy? Gdyby nie to, to już dawno wąchałbym kwiatki od spodu.
 - Ale jak widać czujesz się świetnie i nawet atakujesz ludzi na ulicy. - Uśmiechnęłam się wrednie.
 - Swoją drogą, Victor miał pilnować tego twojego Chińczyka, więc jakim prawem nie żyje?
 - Długa historia, której nie zamierzam ci opowiadać. W ogóle daj mi spokój, nie odzywaj się do mnie! - Popchnęłam lekko Austina i wyminęłam go z widocznym grymasem na twarzy.
A zapowiadał się taki piękny dzień.
 - Zachowujesz się jak dziecko, wiesz? - W jego głosie dało się już wyczuć lekkie zdenerwowanie.
 - Przykro mi, taka już jestem. - Odwróciłam się do niego przodem i wzruszyłam ramionami. - Nikt nie każe ci się ze mną zadawać. - Puściłam mu oczko i odeszłam.
Bo to wcale nie było tak, że się źle czułam z tym, iż tak na niego naskoczyłam. Może to powinno wyglądać kompletnie inaczej? Może powinnam postąpić zgodnie z pierwszym planem i zamknąć go w  mocnym uścisku?
Starałam się przynajmniej nie płakać, bo w ciągu ostatnich kilku dni robiłam to zbyt często. A mama zawsze powtarzała, że nie warto marnować łez na mężczyzn. Chyba w końcu powinnam zacząć stosować się do rad rodzicielki...
Austin nie szedł za mną. Nawet nie wiem co robił, chociaż cały czas karciłam siebie samą w głowie za taką reakcję, to duma nie pozwoliła mi się po niego wrócić. Pozostaje tylko wierzyć, że nie zamierza robić nic głupiego.
Energicznym krokiem weszłam do domu i o mało co nie wyważyłam drzwi do mojego pokoju, ale to już mniejsza. Szybko uszykowałam mopsowi coś do jedzenia i żeby się odprężyć zrobiłam sobie gorącą kąpiel. Skończyło się na tym, że siedziałam w wannie dopóki woda nie zaczęła mnie ziębić, a w myślach miałam jedynie scenki z napadu na bazę, kilku ostatnich dni i przede wszystkim dzisiejszej rozmowy z mężczyzną. Dobra, może i zachowałam się chamsko, ale przecież miałam do tego prawo bo:
 a) jestem kobietą,
 b) cholernie się o niego martwiłam,
i c) ostatnie dni były dla mnie jak istne piekło.
Gdy tylko wzięłam się w garść udałam się do łóżka z zamiarem uśnięcia, chociaż i tak miałam pewność, że mi się to nie uda. Jedyną czynnością jaką robiłam było nasłuchiwanie czy brunet z pokoju obok wreszcie wrócił do siebie, bo odkąd wyszłam z wanny jego cztery ściany były kompletnie puste. Dopiero, gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi odetchnęłam z ulgą.
Przynajmniej bezpiecznie wrócił do mieszkania...
Bo to wcale nie tak, że mi go brakowało i że strasznie mi na nim zależy. Wcale.

Austin? Nao niczym typowa kobieta musiała się obrazić cri

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz