Strony

wtorek, 18 września 2018

Od Riley do Leandre'a

Budzik rozwył się tak głośno, jak tylko mu jego malutki, telefoniczny głośniczek pozwolił, tłukąc głupawą melodyjką me nieszczęsne uszy. Nie do wiary, że jeszcze niedawno tak uwielbiałam tę melodię, a po raptem kilku porankach nawet piosenki kochanych Bee Gees zdążyły mi obrzydnąć (no dobra, może obrzydnąć to ciut za mocne słowo, ale cóż poradzić?). Niechętnie, w iście ślimaczym tempie zwlokłam się z ciepłej pierzyny i narzuciwszy szary szlafrok nieco ospałym krokiem powędrowałam do kuchni. Tak na dobrą sprawę powinnam chyba trochę się pośpieszyć zważywszy na to, iż samo porzucenie ukochanej poduszki zajęło mi parę dobrych minut, a do wyjścia z domu pozostało już niespełna pół godziny; ale jedynym o czym w obecnej chwili byłam w stanie myśleć był kubek mocnej, gorącej kawy. Zaraz po wypiciu czarnej mikstury Bogów, pomknęłam do łazienki żeby możliwie ogarnąć się przed pracą. Niestety, mimo wielkich starań, makijaż nijak nie współgrał z ubiorem, lecz nie miałam teraz czasu na zastanawianie się nad tym czy z czernią lepiej komponuje się cień szary czy brązowy, więc po prostu zmieszałam jeden i drugi, co chyba nie wyglądało jakoś specjalnie wizytowo, ale mniejsza z tym. I tak lepiej niż gdybym miała pokazać się bez jakiegokolwiek make-up'u, z paskudną niczym u warana cerą i pięknymi worami pod oczami. Ta, tego drugiego właściwie mogłabym sobie oszczędzić, gdybym miała choć odrobinkę więcej oleju w głowie i kładła się o ludzkich porach zamiast mantyczyć do nie wiadomo której godziny, albo gdyby ktoś ze stacji telewizyjnej się nie uparł żeby puścić jeden z moich ulubionych filmów akurat o drugiej w nocy. Tak czy inaczej, sama jestem sobie winna tej nędznej doli.
W powietrzu wciąż kłębiła się wilgoć i nie zapowiadało się na większą poprawę pogody. Zgarnąwszy z wieszaka długi, czarny płaszcz zdegustowana koniecznością opuszczenia przyjemnego, cieplutkiego domku, pomaszerowałam błotnistą ścieżką w stronę auta. Swoją drogą miło było po dwóch tygodniach tłuczenia się autobusem do pracy znów usłyszeć warkot silnika tego zwanego potocznie samochodem złomu. Dziwi mnie, że mechanik w ogóle zdołał doprowadzić mojego starego fiata do ładu. Cóż, sporo sobie za tę usługę policzył. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że następna usterka dotknie mego grata w baardzo odległej przyszłości, bo jak tak dalej pójdzie niedługo nie wystarczy mi na zakupy, nawet nie wspominając o opłacaniu rachunków, których suma ostatnimi czasy znów niepokojąco wzrosła.
~•~●~•~
Południe. Najgorszy czas dla wszystkich tego typu miejsc. Tłumy ludzi wracających z pracy, masa drących się na cały regulator dzieci i ciągłe narzekania zniecierpliwionych oczekiwaniem na swoje zamówienie klientów, bo przecież "powinni dostać gorące espresso w ciągu dwóch sekund". Zwijałyśmy się dzisiaj z Wendy jak głupie, a i tak daleko nam było do ogarnięcia choć połowy zachcianek klientów.
- Masz dwie herbaty i cappuccino do dwunastki! - zawołała przyjaciółka w pośpiechu wykładając na ladę trzy filiżanki.
Czym prędzej pomknęłam z tacką w dłoni między zajęte już stoliki, starając się zlokalizować wzrokiem upragniony numerek, który na moje nieszczęście zaginął gdzieś za głowami ludzi. Nieoczekiwanie poczułam, że ktoś mocno popycha mnie w bok, a że ma koordynacja ruchu pozostawia wiele do życzenia, nie trudno wydedukować, iż już po chwili wyrżnęłam widowiskowo na... no, niestety nie na podłogę, bowiem poleciałam prosto na jakiegoś mężczyznę, nieopatrznie serwując mu gorącą kawę na prawym ramieniu. O nie! Nie, nie, nie, nie! Riley, czy ty zawsze musisz kogoś znokautować?!
- Ojej, ba... bardzo pana przepraszam! - wyjąkałam spanikowana, podając klientowi jedną z serwetek. Chłopak popatrzył na mnie zmieszany, ścierając pozostałości tego niefortunnego wypadku z koszuli (w każdym razie to, co dało się zetrzeć, bo pewnie do następnego prania jego ubranie będzie zdobić elegancka ciemna plama).

Leandre? ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz