- Kogo ja widzę? - usłyszałem za swoimi plecami, gdy wraz z Riley czekaliśmy na swoje zamówienia przy barze. Przez moment zastanawiałem się czy to aby na pewno do mnie, ale wszystkie wątpliwości rozwiały się gdy ktoś puknął mnie dłonią w ramie. Dlaczego zawsze ktoś musi niszczyć mi każdą chwilę spokoju? Niechętnie odwróciłem się i ze zdziwieniem spojrzałem na blondwłosego mężczyznę. Wiecznie zadziornie zmrużone oczy i łobuziarski uśmieszek na stałe przyklejony do twarzy. Jason Vause we własnej osobie.
- Jak mniemam twojego starego przyjaciela. - odparłem, siląc się na miły uśmiech. Chłopak wyszczerzył zęby i spojrzał wymownie na stojącą przy moim boku Riley. A! To jest ten moment w którym mam ich sobie przedstawić, tak?
- Skarbie... - mruknąłem próbując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. - To jest Jason Vause mój przyjaciel z liceum. - "wredny, wykorzystujący wszystkich karaluch" dodałem w myślach. - Jason, to jest Riley Black - moja dziewczyna. - "i trzymaj od niej łapy z daleka, bo wykastruje cię tępym nożem wstrętna szujo". Jason z uśmiechem chwycił dłoń mojej ukochanej i ucałował. Uważnie śledziłem każdy jego ruch, by w razie czego zainterweniować i nieco skrzywić mu nos. Swoją drogą bardziej kiczowato się nie dało? Rozumiem, zasady dobrego wychowania, ale nie w klubie nocnym do jasnej cholery...
- Miło mi cię poznać Riley. - powiedział Vause, puszczając jej jednocześnie spojrzenie, które tak dobrze znałem z liceum. Spojrzenie, którym wyrywał wszystkie dziewczyny w okolicy. W odpowiedzi ja posłałem mu minę mówiącą krótkie i dosadne "spie*dalaj". Chyba nie skumał aluzji... Chwilę później zasypywał mnie już stekiem pytań. Cierpliwie na nie odpowiadałem, a czasami nawet wymusiłem cień uśmiechu, ale i tak rozmowa nijak się kleiła. Niestety chyba tylko według mnie. Po kilku minutach Riley stwierdziła, że się nudzi i idzie na parkiet, zostawiając mnie samemu z tym debilem. Wysłałem w jej kierunku błagalne spojrzenie, którego niestety chyba nie zanotowała. Blondyn wciąż nie przestawał trajkotać o swojej dziewczynie, domu, piętnastu kotach, pracy, a ja wciąż udawałem, że bardzoz mnie to interesuje. W głębi serca modliłem się do wszystkich bóstw świata, żeby tylko ten debil w końcu przestał lub żeby Riley przybyła z ratunkiem, ale nie zapowiadało się na to, że moje prośby zostaną wysłuchane. Koniec końców skazany byłem na kilkadziesiąt minut słuchania jak mniemam wyssanych z palca opowieści Jasona. Co rusz kiwałem potakiwająco głową, na znak aby kontynuował swoje bajeczki, a tymczasem myślami byłem już w domu, na kanapie przed telewizorem, z Riley i Hadesem przy boku. Nagle nadeszła nieoczekiwana pomoc i to z zupełnie innej strony, niż mogłem się spodziewać. Tuż obok Vause'a niewiadomo kiedy, niewiadomo skąd pojawiła się blondwłosa kobieta, o ogromnym biuście i równie ogromnych ustach. No może trochę przesadziłem. Niestety oświetlenie w klubie sprawiało, że nie mogłem dokładniej przyjrzeć się jej twarzy, a tym samem nie miałem pojęcia kim owa kobieta jest.
- Witaj Gabrielu. - powiedziała słodkim głosem, po czym zwróciła się do Jasona. - A ty kotku... Zostawisz nas na chwilę? - po minie znajomego doszedłem do wniosku, że on również nie zna blondwłosej niewiasty, lecz zgodnie z jej prośbą ustąpił jej miejsca i ruszył w tylko sobie znanym kierunku, wcześniej rzucając w moim kierunku coś w stylu "Zobaczymy się później".
- Stękniłeś się? - spytała kobieta zalotnym tonem, przysuwając się niebezpiecznie blisko mnie. Doznałem olśnienia. Kina Logvin! Moja była "dwunocna" partnerka, jeszcze z czasów domku na wsi. Według opinii publicznej bardzo atrakcyjna i inteligentna, a według mnie i większości jej partnerów pusta, plastikowa zołza. Tak, Kina była jedną z tych wielu samic, które przesadziły z wstrzykiwaniem sobie plastku i wstawianiem implantów gdzie się da. Lista jej operacji plastycznych była dłuższa niż lista moich wizyt u fryzjera z ostatnich dziesięciu lat. Wiem, że to słabe porównanie, ale w obecnej sytuacji na nic lepszego nie było mnie stać.
- Niezbyt. - odburknąłem zgodnie z prawdą, jednocześnie krążąc wzrokiem po parkiecie szukając Riley.
- Ja tęskniłam. Bardzo. - wymruczała przysuwając się coraz bliżej mnie. Starałem się to ignorować, lecz panna Logvin zaczęła napierać na mnie swoimi wielkimi implantami nie wytrzymałem.
- Co ty do cholery robisz?! - warknąłem próbując się od niej odsunąć.
- Biorę to co należy do mnie... - wyszeptała, napierając na mnie całym ciałem (głównie cyckami) i jednocześnie przyciskając do lady. Chciałem ją odepchnąć, lecz coś mnie blokowało. Nie byłem w stanie tego zrobić. Nagle objęła moją twarz dłońmi, smagając jednocześnie moje policzki ogromnymi tipsami i bez ostrzeżenia wpiła się w moje usta. Niczym wampir wysysający życie ze swojej ofiary. Nie oddałem pocałunku, lecz byłem w zbyt wielkim szoku, by zrobić cokolwiek. Z odrętwienia wyrwał mnie dopiero krzyk mojej ukochanej.
- Ty... Ty draniu!
time skip (rip jakość tego fragmentu)
"Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz? To koniec". Te słowa krążyły po mojej głowie jeszcze przez długi, bardzo długi czas. Dlaczego nie poczekała na wyjaśnienia? Nie chciała mnie wysłuchać. Wszystko zostałoby wyjaśnione, wszystko wróciłoby na swoje miejsce i wszyscy byliby szczęśliwi. Tymczasem Riley uciekła niczym przestraszona księżniczka lub gorzej, bohaterka tureckich telenoweli. Nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że to była moja wina. W końcu to nie ja prosiłem się o pocałunek! To ta blond pijawka postanowiła przyssać się do moich ust. Czy to naprawdę moja wina? Zrezygnowany wróciłem do klubu i usiadłem przy barze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą całowałem się z Kiną. Swoją drogą, co kierowało tą kobietą? Zazdrość, tęsknota, a może wciąż żywiła do mnie jakieś uczucia. Nie istotne co chciała osiągnąć, udało jej się rozbić mój związek. I pomyśleć, że jeszcze niedawno byłem szczęśliwym partnerem tego blond glonojada. Całowanie jej przypominało żucie podeszwy, jednak jedynym co w owym czasie trzymało mnie przy dziewczynie były jej ogromne... znajomości... No dobra, cycki też. Nie zmieniało to faktu, iż była sztuczna w każdym czasie, a ja patrzyłem wtedy na kobiety przez pryzmat jednonocnej zabawki i korzyści związanych ze związku z nimi. Czasu nie da się niestety cofnąć, ale zawsze można próbować się "nawrócić" i zapomnieć o przeszłości, stać się innym człowiekiem... Prawda? Na razie jak widać szło mi dość topornie, biorąc pod uwagę fakt, że czułem się, jakbym tak samo potraktował Riley. Ugh, przeklęta miłość, przeklęty seks, przeklęty pocałunek... Czasami zastanawiam się czy lepsze nie byłoby życie w celibacie...
- Trzy porcje ginu, jedna porcja wódki, poł porcji likieru lillet. Wstrząśnięte z lodem, niemieszane. - rzuciłem oschle w kierunku barmana. Chłopak spojrzał na mnie wzrokiem pewnym niepewności i zdezorientowania.
- Mógłby pan powtórzyć? - spytał zakłopotany, drapiąc się po karku.
- Whiskey. Po prostu whiskey. - bąknąłem z przeciągłym westchnięciem. Barman skinął głową, a chwilę później postawił przede mną szklaneczkę tego cudownego trunku. Zaciągnąłem się ostrym zapachem tego bursztynowego płynu rozkoszy, po czym bezceremonialnie opróżniłem szklankę duszkiem. Chłopak przejął naczynie z zamiarem wlania kolejnej porcji, lecz powstrzymałem go gestem dłoni.
- Daj mi całą butelkę. Sam sobie poradzę. - powiedziałem, moszcząc się na barowym krześle. Odpowiedziało mi ciche westchnięcie, a niedługo potem przed moim nosem stanęła butelka Jack'a Daniels'a. Bez zbędnych ceregieli chwyciłem trunek i ku zdziwieniu barmana pociągnąłem cztery potężne łyki. Po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Z cichym sapnięciem oderwałem butelkę od ust i postawiłem ją na stole.
A może nasz związek w ogóle nie miał prawa bytu. W miare ułożona dwudziestolatka, z pracą, własnym uroczym domkiem i słodkim kotkiem, a naprzeciwko tego ja - gburowaty złodziej, wynajmujący mieszkanie z przypadkowym facetem, wiecznymi długami i problemami. Co ja plotę?! Była najbardziej irytującą, impertynencką samicą jaką znałem, a jednocześnie zdawała się być jedyną będącą w stanie zrozumieć wrednego, dwudziestopięcioletniego przestępcę. Niemożliwym byłoby znaleźć równie idealną kobietę. Mi się udało i jak zwykle musiałem to spie***yć.
Spojrzałem beznamiętnie na butelkę, z której spoglądało na mnie jeszcze prawie pół litra trunku bogów. Ehh... Najwyżej się przekręcę. Co mam do stracenia? Chwyciłem butelkę i nie odrywając jej ani na chwilę od ust opróżniłem połowę. Odstawiłem ją na ladę dopiero wtedy, gdy pożądnie zaszumiało mi w głowie, a ja musiałem chwycić się blatu, aby nie stracić równowagi i nie osunąć się na ziemię.
- Panu już chyba wystarczy. - bąknął barman, siłą wyrywając mi trunek z rąk. Miałem zamiar się kłócić, lecz tuż za mną pojawił się ochroniarz. Wyglądał znajomo, lecz procenty sprawiły, że nie mogłem skojarzyć twarzy. Spojrzałem na niego z miną niewiniątka, po czym sięgnąłem do kieszeni aby wyciągnąć portfel. Wyjąłem z niego 250 złotych i rzuciłem niedbale na ladę, rzucając krótkie "Reszty nie trzeba". Jak tak dalej pójdzie to mogę zapomnieć o opłatach za mieszkanie, auto, czy w ogóle cokolwiek. Jeszcze raz spojrzałem na ochroniarza, który bacznie mi się przyglądał przez cały ten czas, po czym bąknąłem szybkie "Do widzenia" i chwiejnym krokiem podążyłem do wyjścia. Podpierając się ukradkiem ściany dotarłem na parking, gdzie wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Jerry'ego.
- Przyjedź po mnie. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale w sumie mało mnie to obchodzi. Klub Gold Stars, BMW na parkingu obok. Kiedyś się odwdzięczę. Jestem zbyt na*ebany, żeby w całości wrócić do domu. - rzuciłem szybko, po czym opróżniłem kolejną literatkę palącego trunku.
- A Riley? - bąknął Jerry. Czy wszyscy muszą mi przypominać jak bardzo zje*ałem?!
- Po prostu przyjedź. Weź Claudie, Rudego, kogokolwiek. Czekam na parkingu. - powiedziałem, ignorując pytanie chłopaka i wciskając czerwoną słuchawkę.
time skip
- No błagam! Dlaczego akurat on? - bąknąłem widząc wysiadającego Mitsubishi Jake'a.
- Ciebie też miło widzieć. - powiedział Jackson, opierając sie o swój wóz. Jerry rozłożył bezradnie ręce.
- O dziesiątej w nocy nie ma zbyt wielu opcji, uwierz mi. - odparł Arancia. - Daj kluczyki. - dodał, wyciągając rękę w moim kierunku. W pierwszej chwili popartrzyłem na niego jak na idiotę, ale po chwili skumałem o co chodzi. Niezdarnie zacząłem przeszukiwać kieszenie, wysypując przy okazji kilka drobnych na parking. Po chwili odnalazłem zgubę w tylniej kieszeni spodni i niepewnie oddałem ją przyjacielowi.
- Umiesz tym jeździć, nie? - spytałem, chwytając mężczyznę za przedramie.
- Na pewno pojadę lepiej niż jego na*ebany właściciel.
- Ile żeś wychlał jeśli można wiedzieć? - Jake włączył się w rozmowę, przypatrując mi się podejrzliwie.
- Ciut za dużo. - odparłem, z uśmieszkiem niewiniątka. Ciut? O wiele za dużo. Cud, że w ogóle stoje na nogach. Lata treningów.
- Pakuj się do auta, miska jest z tyłu. - zakomunikował odpalając samochód.
time skip
- Potraktuję ją jak kolejną jednonocną przygodę... - burknąłem próbując zabrzmieć jak najbardziej pewnie, po czym wlepiłem wzrok w obrazu przemykający za szybą Mitsubishi. Nie wiedzieć czemu postanowiłem opowiedzieć mu historię, która doprowadziła mnie do takiego stanu. Co alkohol robi z ludźmi. Ludzie, którzy najbardziej irytują nagle stają się twoimi powiernikami i prywatnymi psychologami. Uroczo. Jake prychnął, jednocześnie kręcąc przecząco głową.
- I ty, i ja wiemy, że Riley nie jest jednonocną przygodą i musisz się pogodzić z tym jak bardzo zje*ałeś. - oznajmił nie odrywając wzroku od jezdni. Może ma racje? Boże! Kiedy w końcu uświadomie sobie, że to faktycznie moja wina? Riley ode mnie odeszła, a wraz z nią wszystkie moje chęci do życia. Wszystkie plany, cele... Wszystko skupiało się wokół tej małej brunetki... Mojego małego skrzata.
- Dlaczego ja ci się w ogóle zwierzam?! Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek sobie psiapsiółkowały. - burknąłem poirytowany.
- Cóż, może to dlatego, że wiozę twoją na*ebaną dupę do domu, narażając moje auto na ożyganie... Albo dlatego, że twój jedyny przyjaciel prowadzi właśnie twoje BMW, a prowadząc motocykl ciężko jest słuchać ckliwych historyjek o nieszczęściu w miłości pana Gabrysia... - odparł Jake, zupełnie jakby było to takie oczywiste. Od zawsze siedziały w nim takie pokłady wredności i sarkastycznych zwrotów, czy to jednorazowa akcja?
- I w sumie gdyby nie fakt, że jak to ująłeś "wieziesz moją na*ebaną dupę do domu" to teraz bym ci je*nął! Swoją drogą ckliwe historyjki o nieszczęściu w miłości pana Gabrysia? Serio? Bardziej chu*owo nie dało się tego określić. - bąknąłem z wyrzutem. Pomimo, iż było ciemno, dałbym sobie rękę uciąć, że chłopak właśnie przewrócił oczyma.
- Powiedział facet, który na*ebanie się jak świna tanim whiskey najchętniej nazwałby "płatną degustacją dużej ilości wysokoprocentowych, małoprestiżowych trunków", a swoją życiową miłość "więcej niż jednonocną przygodą".
- Aż tak źle o mnie myślisz? - spytałem, zastanawiając się nad jego wypowiedzią, a raczej nad drugą jej częścią.
- Tak. - odparł bez zastanowienia Jackson. - A teraz łaskawie się zamknij i daj mi spokojnie prowadzić! - warknął, włączając jednocześnie radio, z którego popłynęły spokojne dźwięki rockowych ballad, dając mi odpowiedni klimat do rozmyślań.
Czy ja naprawdę jestem taką świnią, za jaką uważa mnie Jake? Czy w moim życiu wszystko musi się pie*dolić? I najważniejsze. Czy Riley kiedykolwiek będzie w stanie mi wybaczyć?
Riley? Czy mogę cię przekupić długością opka, bo jakość jest fatalna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz