Wieczór. Ach, wieczór! Jedna z najpiękniejszych pór dnia dla każdej (no dobra, prawie każdej) zapracowanej istoty. Jedyne o czym teraz marzyłam to paść na fotel z kubkiem gorącej herbatki w dłoni rozkoszując się płynną melodią ABBY. Tia, mieli skubańcy to coś, co ich wyróżniało i sprawiało, że słuchacze się od owych utworów uzależniali. Swoją drogą szkoda, że tak wyjątkowy zespół się rozpadł...
Kiedy tak stałam sobie pogrążona w rozmyślaniach, na które na szczęście w obecnej chwili mogłam sobie pozwolić, z racji tego, iż dochodziła ósma i praktycznie nikomu nie chciało się już siedzieć w kawiarni; dobiegł do mnie czyjś głos, a właściwie podniesiony głos. Krzyk? Hm, niewykluczone. W każdym razie uliczna awantura chyba rozkręcała się na całego i nie zapowiadało się na żadną pauzę. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało, ale zdecydowałam się ruszyć swoje cztery litery kawałek dalej, żeby zobaczyć o co biega, tak z czystej ciekawości. Ku memu zaskoczeniu, tuż przed samą kawiarnią rozgrywała się niezła bójka. Trzech napakowanych sterydofanów i jedna wysoka kobieta stali sobie za rogiem sypiąc rozmaitymi groźbami przesiąkniętymi dużą porcją ironii muśniętej złością. Początkowo miałam nawet zamiar wyjść i zwyczajnie odprawić w większości zapijaczone towarzystwo spod budynku, ale jakoś tak... No, nie powiem, raczej marnie bym skończyła, gdybym się wtrąciła do tej całej afery. Wbiłam nawet szybko numer alarmowy aby w razie czego zadzwonić po policję (no sorry, nie chcę kolejnej rozróby tym bardziej, że ostatnimi czasy zdarzają się tu one wyjątkowo często), jednak nim zdążyłam cokolwiek zrobić towarzycho rozbiegło się każdy w swoją stronę, zresztą nie bez powodu, bo długonoga dziewczyna wcale nie wyglądała na ofiarę, wręcz przeciwnie - sprała wszystkich w wielkim stylu aż im kopary opadły i spier*iczyli z podkulonymi ogonami. Korzystając z okazji wyszłam przed kawiarnię, by sprawdzić czy na pewno jasnowłosa nie potrzebuje pomocy.
- Przepraszam, nic się pani nie stało? - upewniłam się podchodząc do kobiety, która na dzień dobry zmierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem. Niezbyt rozmowna osoba. Najwyraźniej.
- Nie - burknęła odwracając się na pięcie i ruszyła w nieznanym mi kierunku, by po chwili zniknąć w jakiejś ciemnej alejce.
Westchnąwszy cicho wróciłam z powrotem do budynku i taki stan rzeczy pozostał przez kolejne trzydzieści minut. Cóż, niby powinnam zamknąć dopiero o dwudziestej pierwszej, ale raczej nie trzeba mieć daru jasnowidzenia, żeby przewidzieć, iż nikt nie wpadnie o tej porze na słodkie ciasteczko i kawkę z mleczkiem; więc po prostu zmyłam się wcześniej. Hah, nie ma to jak ucieczka z roboty przed czasem. Następny autobus do Rivershine miałam dopiero około 21:20, toteż postanowiłam wyrwać się do klubu nocnego na jakiegoś drinka dla poprawy humoru. Jakiegoż to zaskoczenia było mi dane doświadczyć, gdy tuż obok przy ladzie dostrzegłam dziewczynę. Tak, dokładnie tę samą, która spuściła osiłkom łomot dosłownie chwilę temu. Widząc mnie przewróciła tylko wymownie oczyma przygryzając wargę, po czym zgarnęła kieliszek z zamówionym napojem wypijając jego zawartość jednym haustem.
- Chyba jeszcze się nie przedstawiłam. Jestem Riley - wyciągnęłam dłoń w jej stronę.
- Almanzar. Alecia Almanzar - mruknęła bez większego entuzjazmu.
Alecia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz