Strony

niedziela, 29 grudnia 2019

Od Jimina cd Andrewa

Gdy Andrew przekroczył próg hotelu wynajętego przez Woosunga, dosłownie runąłem na kanapę i schowałem twarz w dłoniach. Białowłosy po prostu usiadł obok mnie i po prostu pogładził mnie po plecach.
 - Cieszę się, że cię mam. - Wyszeptałem w końcu.
 - Do usług! Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - Oczami wyobraźni widziałem jak uśmiecha się nikle.
 - Jak to się w ogóle stało, że się tu znalazłeś? - spytałem w końcu chcąc odwrócić swoje myśli od postaci mojego pseudo sponsora.
 - Em... Długa historia... Ostatnimi dniami trochę zbyt często balowałem tak jakby... A później poznałem piękną rudowłosą laskę o niesamowicie długich nogach, która mnie urzekła. Trochę gadaliśmy, kilka razy się umówiliśmy na imprezach iii tak jakoś wyszło, nie pytaj jak, że będąc nie do końca w pełni świadomym co robię, kupiłem nam bilety do Los Angeles, bo to tutaj mieszka. Pożyliśmy jeden dzień nie wychodząc z łóżka, a później złamała mi serduszko i musiałem szukać hotelu, a że przypomniałem sobie o twoim istnieniu to postanowiłem napisać. Koniec. - Westchnął zrozpaczony. - Normalnie jak z jakiejś telenoweli. - Dodał jeszcze na zakończenie.
 - Wow, nie spodziewałem się, że masz aż takie branie. - Usiłowałem zażartować, ale chyba coś mi nie wyszło.
 - Hmm... Twoja historia wydawała się bardziej dramatyczna.
 - Normalnie powiedziałbym żebyśmy się napili, albo zapalili, aczkolwiek po tym co mnie spotkało jeszcze wczoraj chyba mi starczy na jakiś czas.
 - Zobaczymy na jak długo haha
 - Zapewne do jutra. Nie zdziw się jak pójdę do monopolowego i wrócę z najdroższym winem chcąc opijać to jak bardzo chujowa jest miłość. - Westchnąłem ciężko.
 - Serio go kochasz?
 - Nie wiem. Wiesz jak się skończyła moja ostatnia miłosna przygoda. A jakby nie patrzeć to robię jedynie za jego seks zabawkę, bo on nie jest mną zainteresowany w ten sposób. Po prostu głupio zrobiłem sobie nadzieję, na coś co nie ma prawa bytu - tyle. - Wzruszyłem barkami podnosząc wzrok.
 - Myślę, że nie jesteś mu całkowicie obojętny, bo inaczej nie zabrałby cię z tego klubu, nie telefonował do mnie z 20 razy i nie siedziałby tu od południa czekając na ciebie.
 - Ou... Aż tak długo?
 - Wiesz, przyprawiłeś nam niemałego stresa, nie było z tobą kompletnie kontaktu od sms-a rano aż do teraz. - Powiedział z lekkim wyrzutem.
 - Przepraszam ale... Musiałem to wszystko przemyśleć. W końcu wyznałem miłość kolesiowi bez serca, który był moim sugar daddy. Czy to mogło zabrzmieć gorzej? - jęknąłem przeciągle.
 - Teoretycznie mogłeś wylecieć z prawie nieznajomą kobietą kilkaset kilometrów od domu i zostać porzuconym.
 - Teoretycznie... A teraz wybacz, chyba się położę bo dosłownie umieram.
Woosung rzucił jedynie krótkie dobranoc, rzucił mi dwa grube koce oraz poduszkę i poszedł do swojej sypialni. Ja natomiast jeszcze przez długi czas nie potrafiłem zasnąć.
Przewracałem się z boku na bok nie dając moim myślom odbiec od szatyna. Nie chciałem jednak budzić przyjaciela, gdyż i tak już wystarczająco bardzo na nim pasożytowałem. Po czasie włączyłem telefon i gdy uciążliwy spam wiadomości, nieodebranych połączeń oraz snapów przeminął, a na ekranie pojawiła się godzina coś we mnie pękło.
Dokładnie 3:27. 
Mrugnąłem kilka razy, przetarłem zmęczone oczy i na palcach udałem się do kuchni bo zostawić krótki list mojemu współlokatorowi.

        ,,Idę to wszystko wyjaśnić i ogarnąć swoje upośledzone życie. Wrócę przed 1900, nie martw się o mnie! See ya! <3''

Chwała Bogu, że LA to cholernie nowoczesne miasto i metra, pociągi i tramwaje działają ZAWSZE. Plus warto wspomnieć, że to miasto nawet w nocy nie umiera. Wszędzie słychać huk głośnych imprez, pijanych ludzi, szczęśliwych nastolatków szwędających się grupkami po mieście...
Po niecałych 30 minutach stałem już przed hotelem. Zapamiętawszy dokładny numerek pokoju i piętro - po prostu wbiegłem do windy. Minęła zaledwie chwila, a ja już stałem pod odpowiednimi drzwiami.
Odchrząknąłem by dodać sobie odwagi i zapukałem. Minęło dość sporo czasu i już powoli się rozmyślałem chcąc opuścić ciemny korytarz, aczkolwiek w ostatniej chwili usłyszałem otwieranie drzwi, a w ich progu stanął Andrew Purdy we własnej osobie.
 - Em... Mogę wejść? - Cóż, jego wzrok wyglądał jakby co najmniej właśnie ujrzał bóstwo.
Mężczyzna nawet nie odpowiedział, więc korzystając z faktu, że jestem dość niskim osobnikiem to przecisnąłem się pod jego ręką, którą oparł się o framugę i czekałem na rozwój sytuacji.
 - J...Jimin - pijackie czknięcie. - Skarbie... Ja... Ja wiedziałem, żeee... - kolejne czknięcie. - Że do mnie... wróóócisz. - Wyszczerzył się widocznie dumny z siebie.
  - Ile wypiłeś? - Starałem się zachować beznamiętny ton głosu i przy okazji się nie roześmiać.
 - Hmm - Położył palec na brodzie w geście zamyślenia. - N...ie wjemm. - Pokracznie wzruszył ramionami.
 - Chodź! N...apijesz sję zee mną! -
 - Nie, chodź do łóżka, za dużo na dziś.
 - Coo? Nje! Nie... chcę.
 - Dobrze, że przynajmniej stać cię na jakieś lepsze alkohole niż jakieś najtańsze ścierwa. - Bąknąłem pod nosem.
Cóż, nawet on nie stoczył się tak nisko jak ja. - odezwała się moja podświadomość.
Wziąłem go pod rękę i usiłowałem dotargać do wielkiego, małżeńskiego łoża. Po drodze usłyszałem kilka przekleństw oraz pijackiego bełkotu.
 - A... co ty zrobisz? - spytał widząc, że gaszę światło i zgarniam swoją kurtkę z wieszaka.
 - Idę do domu. Miałem w planach z tobą pogadać ale patrząc na fakt, że jesteś nawalony w trzy dupy, to raczej nic z tego nie wyjdzie - Westchnąłem.
 - Masz. Zostać! - Powiedział władczym tonem. - Proszę... - Dodał po chwili o wiele ciszej.
 - Po co?
 - Bo... Hmm... Bo cię ko...cham..
 - Co?
 - Eeee nic.
Przez chwilę mnie wmurowało, a później myślałem, że się przesłyszałem i w sumie dalej nie jestem do końca pewien czy sobie to ubzdurałem czy naprawdę tak powiedział. W każdym razie, odwiesiłem kurtkę i westchnąłem.
 - Zostanę. - bąknąłem.
Mężczyzna posunął się i zrobił mi miejsce na łóżku obok siebie, a ja tylko się zaśmiałem.
 - Nie myśl sobie, że będę obok ciebie spał. Jesteś najebany i masz mnie za dziwkę, więc podziękuję.- posłałem m cyniczny uśmiech. - Jeśli myślisz, że jestem  na każde twoje słowo i zawołanie to się po prostu mylisz, a to że tu z tobą siedzę to jedynie dobra wola.
 - Ja... Nic nie ocze...kuje - i tutaj znowu czknięcie. - Od ciebie... Ja... Ja... Chciałem żebyś - chwilowa przerwa. - Ze mną był.
 - Chyba przegapiłeś swoją szansę na to. - powiedziałem sam do siebie, na tyle cicho by nie mógł usłyszeć. - A teraz śpij. - Zgasiłem światło i usadowiłem się na fotelu obok łóżka obserwując jak mężczyzna powoli zamyka oczy i oddaje się w objęcia Morfeusza.

Andy?

piątek, 27 grudnia 2019

Od Andrewa CD Jimina

- I rozumiem, że na własny koszt wrócisz z LA do Elmo? - uniosłem brew, starając się nieco pohamować chłopaka. On zamilkł na kilka sekund, by chwilę później powiedzieć to, czego dokładnie się spodziewałem.
 - Dokładnie tak. Wyobraź sobie, że nie muszę żyć na twojej łasce. - burknął, pociągając łyk herbaty.
- Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego te parę miesięcy temu, w kawiarni, przy tej uroczej starszej pani. - zripostowałem natychmiast, obserwując jego czerwieniejącą twarz. Woosung rzucił między nas pytające spojrzenie, zlekceważone ostatecznie przez obie strony sporu. Jak Boga kocham, ten blondas był moim wrzodem na dupie, już od momentu, gdy Jimin przedstawił mi go w tym zapyziałym elmowskim klubie. Jedyną korzyścią, wynikającą z owej znajomości, był numer chłopaka, który zyskałem po kilku imprezach Jimina, wymagających interwencji, dzięki czemu w dzisiejszym momencie kryzysu mogłem się z nim skontaktować. Sam Bóg wie jakim cudem z małego Elmo znalazł się nagle w stolicy seksu i biznesu, ale okazało mi się to bardzo na rękę. Cóż... Albo jest równie nadziany co ja, albo Jimin znalazł sobie w nim swego bodyguarda.
 - Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego, gdy razem ze mną leciałeś pierwszą klasą do Los Angeles, ucinając sobie słodką drzemkę na moim ramieniu. - ciągnąłem, nie zwracając uwagi na to, jak mój głos niebezpiecznie zmienia ton. Nie wiedziałem nawet kiedy zdążyłem wstać i przetransportować się niedaleko wyjścia. -
 Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego, gdy ratowałem ci dupę w tym śmierdzącym kiblu w Lux. Przecież świetnie poradziłbyś sobie beze mnie. - przywołałem zdarzenia ostatniej nocy. Mój głos niedaleki był już krzyku.
 - Tak! Poradziłbym sobie! Uświadom sobie w końcu, że nie jesteś mi do niczego potrzebny, bo świetnie radziłem sobie, zanim cię poznałem. - usłyszałem w odpowiedzi.
 - Ach tak! Widocznie praca dilera jest strasznie ekscytująca. Ciekawe, czy wtedy też dawałeś dupy byle komu jak wczoraj w klubie. - odparłem, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Blondyn otwarł szeroko usta. Pusty już kubek wysunął się z jego rąk, uderzając z głośnym brzękiem na podłogę. On zaś wstał, pokonał kilka kroków, które nas dzieliło. Spojrzał na mnie z nienawiścią, a następnie wymierzył mi siarczysty policzek. Dźwięk uderzenia odbił się głuchym echem po mieszkaniu. Twarz zapiekła niemiłosiernie, jednak ja starałem się być opanowany. Ze spokojem spojrzałem w ciemne oczy chłopaka, obecnie przesłonione szklaną zasłoną łez, spływających powoli po zaróżowionych policzkach, aż po kształtne usta, które oczarowały mnie od pierwszego wejrzenia.
- Wynoś się z mojego życia. - wycedził przez zęby, oddychając ciężko. Słowa te przecięły moje serce wpół niczym najostrzejszy miecz.
 - Szkoda, że nie powiedziałeś tego zamiast tych dwóch głupich słów, które miałem zaszczyt usłyszeć wczoraj. - mruknąłem cicho.
 - Nie chcę cię znać. - warknął, patrząc na mnie z nienawiścią. Bez słowa odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia. Może tak będzie lepiej... I dla niego, i dla mnie.

 ***

 Irytujący dźwięk dzwoniącego telefonu już po raz enty zaszczycił moje zmaltretowane uszy. Na ekranie drobnymi literami widniało zapisane imię Mazikeen. A ja nie miałem zamiaru odbierać. Przysiągłem sobie, iż nie odbiorę żadnego połączenia, póki na wyświetlaczu nie ujrzę tej delikatnej buźki, która to szczyciła się magiczną mocą uwodzenia zatwardziałych mężczyzn, jak i ciętym językiem, dopracowanym w każdym szczególe tak, że pyskatą wersję Jimina można by nazwać majstersztykiem. Zresztą co ja właściwie plotę?! Siedzę właśnie w pustym hotelowym pokoju, starając się zalać w trupa, pijąc do lustra, a w międzyczasie beztrosko snuję melancholijne wizje. Czy to zakrawa już o poważny problem psychiczny? Przecież doskonale wiem, że nie zadzwoni, bo najzwyczajniej w świecie jestem dla niego nikim. Nie sugeruję tu wcale, że on stał się dla mnie kimś ważnym, ale... Dobra, stał się w jakimś stopniu ważny, nie będę się oszukiwać, ale skoro nie działa to w obie strony, to chyba nie ma czym zaprzątać sobie głowy, prawda? Ciszę przecięło pukanie do drzwi. Kto do diaska zaburza mój spokój nawet tutaj?!

 - Proszę! - krzyknąłem niechętnie, nie ruszając się z białej sofy, a tym bardziej nie kwapiąc się, by zaświecić światło dla gościa. Lampka nocna w zupełności wystarczyła. Powiem więcej, dodawała wręcz dramatycznego klimatu. Podsycały go także światła miasta, które jak głosiły wszelkie przewodniki turystyczne "nigdy nie śpi", co właściwie okazało się prawdą. Przybyłym gościem okazał się pracownik hotelu; wysoki blondyn, o niemalże atletycznej figurze, odzianej w zgrabny uniform, przynajmniej tyle wywnioskowałem, wysiliwszy mój wzrok w lichym oświetleniu.
 - Zamawiał pan jeszcze jedną butelkę whiskey. - rzekł, pasującym do całej postaci nieco zachrypniętym głosem, tak różnym od tego, który przed kilkoma godzinami nakazał mi wynosić się ze swojego życia. O zamówionym alkoholu kompletnie zapomniałem, a i wcześniej kupiona porcja błyszczała wciąż jedną czwartą zawartości, niemniej jednak wiedziałem, że jeśli chcę upić się do nieprzytomności, to będą potrzebne dużo większe arsenały trunków.
 - Postaw tu. - odparłem, nie siląc się na grzeczny zwrot. Mężczyzna posłusznie wykonał dane polecenie. Typowa hotelarska postawa.
 - Spodziewa się pan kogoś? - spytał, widząc, iż przyniesiona przez niego butelka nie była pierwszą.
 - Nie, to tylko dla mnie. - rzuciłem niedbale, mierząc go wzrokiem. Ku mojemu zdziwieniu chłopak nie speszył się pod wpływem mojego badawczego spojrzenia, które zawstydzało niejednego, a jedynie spoglądał na mnie z delikatnym uśmiechem. W jego oczach odbijały się światła zza okna, dzięki czemu mogłem dostrzec, iż mają ciemny odcień, niemniej jednak ciężko było mi stwierdzić, czy ich barwa bliższa jest jasnemu piwu, czy raczej ciemnej czekoladzie.
 - Cóż... Widzę, że ciężka noc się szykuje. Czyżby problemy sercowe? - dopytywał, a radosne iskierki w jego spojrzeniu wręcz nabierały na sile.
 - Poniekąd. Sprawa jest bardziej skomplikowana, choć wątpię, iż miałbyś ochotę słuchać. - odparłem krótko. Chłopak zerknął ukradkiem na zegarek.
 - Tak się składa, że właśnie skończyłem pracę, a autobus do domu mam dopiero za dwie godziny, więc chętnie posłucham. - powiedział wesoło. Sam Bóg wie co skłoniło mnie do tej decyzji, radosne spojrzenie, a może jego dobrotliwy uśmiech, ale zaprosiłem go, aby usiadł, na co mężczyzna przystał z radością. Wówczas poczułem wyraźny zapach papierosów, usilnie tłumiony przez perfumy, niestety niezbyt intensywne, by zakryć zapach.
 - Masz papierosa? - spytałem, choć byłem niemalże pewny, iż je posiada.
 - W pokojach nie wolno palić. - odparł krótko, chociaż ostentacyjnie chwycił dłonią wyraźne wybrzuszenie w kieszeni, o kuszącym prostokątnym kształcie.
 - A co? Masz ochotę na mnie naskarżyć? - sarknąłem, na co on zareagował cichym śmiechem, po czym podał mi paczkę, z której wyciągnąłem jednego szluga.
 - Grozi ci opłata za dearomatyzację. - wyjaśnił z rozbawieniem. Prychnąłem lekceważąco i z jego dłoni wziąłem zapalniczkę.
 - Stać mnie. - odparłem z papierosem w ustach, którego zaraz po tym odpaliłem, zaciągając się mocno. Dym złotych Marlboro wdarł się do moich płuc, przyjemnie je drażniąc. Ach, jak mi tego brakowało. Z lubością delektowałem się każdą porcją nikotyny.
 - Więc, co cię gryzie? - zapytał w końcu. Skubany nie dawał za wygraną, jednakże wykupił sobie tą totalnie niepotrzebną mu informację za papierosa, więc należało oddać dług. Pomimo wszystko, jakkolwiek absurdalne by to nie było postanowiłem, wyznać mu prawdę. Pewnie bardziej z własnej potrzeby, aniżeli poczucia przymusu, lecz odganiałem tę myśl z całych sił.
 - Cóż... Na wstępie do opowieści pragnę zaznaczyć, iż mam swego rodzaju uraz do związków. Jak każdy człowiek mam też swoje potrzeby, a ruchanie kogo popadnie. przestało mi się podobać, więc upolowałem sobie prywatną dziwkę. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale ostatecznie nie jest tak okropne, jak może się wydawać. Żyliśmy sobie w przyjemnej symbiozie; on miał pieniądze, ja byłem zaspokojony... Do czasu... Do momentu, gdy przywiązałem się do niego bardziej, niż zakładałem...
 - Zakochałeś się... - stwierdził krótko, przerywając moją porywającą opowieść. Fuknąłem poirytowany, gromiąc go wzrokiem.
 - Nie, nie jestem w nim zakochany. Ja się nie zakochuję. - wyjaśniłem z pewnością, jak gdybym sam próbował uwierzyć w owe słowa. Blondyn wzruszył ramionami z pobłażaniem, jak gdyby chciał powiedzieć mi, że to on ma rację, lecz powala mi kontynuować. Lekceważąc jego grymas, ciągnąłem historię dalej.
 - Wczoraj byliśmy razem na imprezie i cóż... Wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji. - wzdrygnąłem się lekko na owo wspomnienie. - Najgorsze stało się jednak dzisiaj. Pokłóciliśmy się. On powiedział za dużo, ja powiedziałem za dużo... Kurwa... - jęknąłem w końcu na znak bezsilności. - Kazał mi wynosić się ze swojego życia. Tak po prostu. - zakończyłem, upijając łyk trunku.
 - I co wtedy zrobiłeś. - spytał cicho.
 - Wyszedłem. - mruknąłem pod nosem. - Kurwa wyszedłem stamtąd. Jak ostatni debil, po prostu wyszedłem. - warknąłem, utkwiwszy wzrok w szklanym stoliku.
 - Przejebane. - rzucił po chwili.
 - Po całości. - dodałem, delektując się napojem. Kilka minut trwaliśmy w milczeniu; ja, bo powiedziałem już swoje, on, bo nie wiedział co powiedzieć.
 - Czyli... Jesteś wolny? - zapytał w końcu. Mało brakowało, bym zakrztusił się pitym alkoholem. - Sugerujesz coś? - uniosłem pytająco brew.
 - Cóż... Moja dziewczyna mnie zostawiła. Dla innego. Tak po prostu. - powiedział, w ostatnim zdaniu nieco parodiując moją wypowiedź. - Więc bądź co bądź stoimy w tym samym miejscu. - dodał, przybliżając się do mnie. Nie wiedziałem, co chce zrobić, lecz uczyniłem to samo. Po chwili zerknął ukradkiem na moje usta, które instynktownie oblizałem, jak gdybym nagle przypomniał sobie, że są suche. Nagle on zupełnie bezceremonialnie wpił się w moje usta. Bez żadnego ostrzeżenia ani powodu. Co gorsza, mi się to nawet spodobało. Przez chwilę nawet oddawałem pocałunek. Przez chwilę... Jego usta były suche i wąskie, a nie delikatne i pełne, nie smakował truskawkami, ale tytoniem, pachniał perfumami i papierosami, a nie słodyczą waty cukrowej. To nie był Jimin. Nieoczekiwanie odepchnąłem go od siebie, dysząc ciężko.
 - Wyjdź. - powiedziałem od razu. Chłopak rzucił mi pytające spojrzenie.
- Wyjdź! - warknąłem już dużo głośniej. O dziwo mężczyzna, wykonał polecenie bez żadnych protestów.
Targany wyrzutami sumienia odkręciłem kolejną butelkę i z gwinta pociągnąłem kilka sporych łyków. Jak mogłem zaufać obcemu człowiekowi... Jak mogłem się z nim całować? Dlaczego do cholery nie był Jiminem?!

Jimin?

Od Jimina cd Andrewa

Cała ta sytuacja była lekko, hmm... dziwna? Coś w ten deseń. Mało kto dobierał się do mnie wbrew mojej własnej woli. To ja zazwyczaj byłem tym, który flirtował, składał obietnice, a następnie zadawał bolesne ciosy raniąc przy tym drugą osobę. Oczywiście wszystko to ma znaczenie przenośne...
W każdym razie... Nie raz z nie jednym chłopakiem działy się podobne akcje jak ta w kabinie, z tą różnicą, iż oboje byliśmy napaleni i w miarę świadomi. Ten wieczór to było moje absolutne maksimum. Kokaina, marihuana, oczywiście wódka, różne drinki, po pewnym czasie nawet piwo. Po prostu
 z a    d u ż o.
Spałem niespokojnie. W sumie nawet nie wiem czy można to było nazwać snem, gdyż cały czas przewracałem się z boku na bok nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Obudziłem się bardzo wczesnym rankiem i byłem tak cholernie wykończony, że nie miałem siły podnieść nawet swojej ręki. Andrew jeszcze spał, beztrosko mrucząc coś pod nosem. Patrząc na jego spokojną twarz przed moimi oczami przeleciała mi wczorajsza noc.
Jeden kieliszek, drugi kieliszek, kokaina wciągana z cycków jakiejś niesamowicie pięknej kobiety, trzeci kieliszek, joint, czwarty kieliszek, i tak dalej... Później krótka kłótnia z Andsem, taniec, duuużo tańca, rzyganie w łazience, jakiś chłopak który prawie mnie zgwałcił, cała ta bijatyka i ledwo przytomny ja wypowiadający te dwa słowa, trzy sylaby, dziewięć liter... A po tym wszystkim po prostu odpłynąłem i całkiem przypadkiem znalazłem się tutaj. Jak najszybciej ubrałem swoje ciuchy po czym w pośpiechu chwyciłem za szklankę wody stojącą obok, a następnie szybko wybiegłem z pokoju po cichu zamykając drzwi.
Szczerze? Nie miałem gdzie się podziać. Było mi tak niesamowicie wstyd za to tandetne wyznanie, bowiem wszyscy wiemy, że Andrew ma mnie głęboko w dupie. Podziękowałem więc w duchu Bogu (w którego swoją drogą nie wierzę) za to, że wziąłem jakąś cieplejszą kurtkę. Przy okazji napisałem krótkiego smsa do Woosunga, żeby spodziewał się mnie dzisiaj u siebie, a następnie wyłączyłem telefon gdyby kogoś kusiło, aby męczyć mnie połączeniami.
Narzuciłem kaptur na głowę i udałem się do starbucks'a po kawę by później móc udać się do parku i zasiąść na samotnej ławeczce w towarzystwie gołębi i kaczek. Akurat miałem idealny widok na niewielki stawik, więc po prostu rozkoszowałem się moją ulubioną kawą oddając się przy tym rozmyślaniom na temat mojej upośledzonej osoby.
Co ja sobie w ogóle myślałem wyznając mu miłość? Że rzuci mi się na szyje i stwierdzi dokładnie to samo? Hah, dobre sobie...
Minęła może z godzina, a ja odwiedziłem jeszcze kilka znanych mi miejsc, które jeszcze bardziej mnie zdołowały. W końcu pod wieczór udałem się do Woosunga, lecz gdy tylko przekroczyłem próg drzwi, ku mojemu zdziwieniu na kanapie zauważyłem pieprzonego Andrewa Emersona Purdy'ego.
 - Dzwonił do ciebie z milion razy i stwierdził, że tu na ciebie poczeka. - Wyjaśnił mój przyjaciel widząc moje zdegradowane spojrzenie.
 - Czy możesz mi do cholery jasnej wyjaśnić co ty odpierdalasz? - powiedział jak zwykle głębokim i beznamiętnym głosem.
 - Ja?
 - Nie, ja! - Uniósł się lekko.
 - Nic, doszedłem po prostu do wniosku, że póki co wystarczy ci mojego towarzystwa na jakiś czas. Zwłaszcza po wczorajszej nocy. - Parsknąłem.
 - A co się właściwie wczoraj stało? - Wtrącił białowłosy przy okazji podając mi ciepłą herbatę. - Taka jak lubisz. Zielona, niesłodzona - uśmiechnął się nikle na co skinąłem głową w ramach podzięki.
 - Co się stało?! Mam rozumieć, że nie wiesz o tym wszystkim? - Wykrzyknął Andy.
 - W wielkim skrócie... Odrobinkę się najebałem, później wciągnąłem co nieco, później zapaliłem... I nie nie były to fajki. I w sumie może to było trochę za dużooo... A na sam koniec jakiś facet zaczął się do mnie dobierać w łazience, a wcześniej to rzygałem...
 - Bez szczegółów proszę.
 - Nie ma sprawy, no i wracając to na sam koniec Andy mnie uratował i zaniósł tam do pokoju na górze i rano wstałem i sobie wyszedłem. - Wzruszyłem ramionami pod koniec.
 - Możemy wrócić do domu? - Spytał w końcu Andy.
 - Domu? Aktualnie nie bardzo mam gdzie mieszkać wiesz?
 - U mnie? - zasugerował Andy.
 - U ciebie? Jakim prawem? Nie chce mieszkać z kimś kto traktuje mnie jak przedmiot
- Przecież dobrze wiesz, że tak o tobie nie myślę... Wczoraj cię uratowałem, pomogłem ci, gdybym nie chciał to zostawił bym cię na pastwę losu. - Powiedział jak zwykle spokojnym głosem. 
 - I dziękuję ci bardzo za pomoc, aczkolwiek myślę że powinniśmy zrobić sobie przerwę w widywaniu się. Zamieszkam u Woosunga, a teraz proszę cię - wyjdź stąd i daj mi spokój - powiedziałem z kamienną twarzą a jego chyba lekko zamurowało. 

Andy?