Strony

piątek, 14 czerwca 2019

Od Andrewa CD Jimina

- A więc... Chcesz ze mną porozmawiać? - zacząłem niepewnie, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Opcji było wiele.

- Jest kilka kwestii które, chciałbym z tobą omówić... - powiedział z wolna, jak gdyby chciał zbudować jakieś komiczne napięcie, przez które zacząłbym spodziewać się najgorszego, czymkolwiek by ono nie było. - Jednak nie tutaj. Moglibyśmy się przejść? - zasugerował. Budowania napięcia ciąg dalszy... Chcąc czy nie wzruszyłem ramionami. W końcu to on narzucał zasady, a zadane pytanie było czysto retoryczne. Chwile, które zdążyły upłynąć, nim dotarliśmy na miejsce, wypełnione były ciszą. Nie przerywałem jej, nie chcąc się narzucać, natomiast motywy ojca były mi nieznane, choć miałem wrażenie, jak gdyby układał w głowie i planował każdą wypowiedź czekającej nas rozmowy, mimo iż miał na to tyle lat. Jakaś część mnie wciąż miała ochotę uciec, jednak ciekawość i dziwny żal wygrywały wyścig ze strachem.

W końcu doszliśmy do ogromnego ogrodu, mieszczącego się na tyłach willi, który wyglądał, jakby tworzyła go sama perfekcja, a który zapewne regularnie odwiedzany był przez najlepszych w swym fachu ogrodników. Zewsząd otaczała nas zieleń, połączona z wyraźnym aromatem kwiatów, lecz pomimo tej idealnej otoczki miejsce to emanowało fałszywością, jak gdyby było tylko imitacją prawdziwej natury.

- Pasujecie do siebie. - usłyszałem nagle. - Ty i Jimin. Wyglądacie jakbyście byli dla siebie stworzeni. - dokończył ojciec, a następnie nie czekając za mną, ruszył w głąb ogrodu, by ostatecznie dotrzeć do niewielkiej, białej altanki. Słowa te napełniły mnie swego rodzaju dumą, gdyż oznaczały one, iż aktorstwo jest naszą mocną stroną, jednak poczułem także dziwny smutek. Smutek, którego powód bynajmniej nie napawał mnie dumą. Spowodowany był on tym, iż przez ułamek sekundy odebrałem te głupie trzy zdania jako prawdę, jakby miały one cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, a prawda jest taka, że nie miały one prawa bytu. Jimin mnie nie kochał, ja jego też nie... Chyba? Ostatnio poczułem coś więcej w kierunku tegoż chłopaka, lecz wciąż nie wykraczało to poza pociąg seksualny... W każdym razie taką miałem nadzieję, bo z autopsji wiem, iż to baśniowe uczucie, zwane także miłością nigdy nie przynosi nic dobrego.

Zakończywszy ten jakże rozbudowany wewnętrzny monolog, ruszyłem śladami ojca.

- Czy to oznacza, że oficjalnie nie masz nic przeciwko? - zagadnąłem, pokonując dwa, niskie, błyszczące czystością schodki i ustawiając się u boku taty.

- A nawet gdybym miał, to posłuchałbyś? - zaśmiał się, spoglądając na mnie z serdecznością, która sprawiła, że te dwadzieścia pięć lat na chwilę wyparowało, a ja poczułem niewyraźne ciepło, oznaczające ojcowską miłość. - Najważniejsze jest dla mnie twoje szczęście, a widzę, że zaznasz go tylko przy tym chłopaku. Jestem całym sercem z tobą, nawet jeśli to oznacza brak wnuków. - dodał, a ja uśmiechnąłem się do niego, tym razem szczerze.

- Myślisz, że on naprawdę mnie kocha? - wypaliłem nagle, sam nie dowierzając, iż te absurdalne słowa opuściły moje usta. Tata zmierzywszy mnie wzrokiem, posłał mi rozbawione spojrzenie.

- A masz co do tego wątpliwości? - odparł, na co ja wzruszyłem ramionami. - Zarówno ja, jak i Mazikeen zauważyliśmy, jak na siebie patrzycie już podczas obiadu. Oboje doszliśmy do wniosku, że macie niesamowite szczęście. - wyjaśnił po chwili, westchnąwszy cicho. - Szkoda, że ja i twoja mama nie mieliśmy go tyle. - dodał, nieco markotniejąc. Ja sam również nie byłem zbyt zachwycony tym nawiązaniem. Przez dłuższą chwilę znów tkwiliśmy w milczeniu, a atmosfera była na tyle gęsta, że można ją było mieszać łyżką.

- Magnolie. - mruknąłem cichutko, uśmiechając się pod nosem. Dopiero ta niezręczna cisza pozwoliła mi bliżej zapoznać się z tymże ogrodem, a tym samym dostrzec ów piękny krzew, stojący w sąsiedztwie altanki.

- Słucham? - bąknął starszy. Podszedłem do rośliny i niemalże z namaszczeniem ująłem jeden z pąków dwoma palcami, by po chwili zatopić się w jego cudnym zapachu.

- Magnolie. - powtórzyłem. - Mama je uwielbiała. - wyjaśniłem, wypuszczając kwiat, by znów żyjąc własnym, spokojnym życiem mógł bez pośpiechu opaść na swoją wcześniejszą pozycję.

- Twoja mama była cudowną kobietą. - powiedział tata, podchodząc do mnie, by tak jak ja utkwić wzrok w tym swoistym arcydziele matki natury.

- Więc czemu ją zostawiłeś? - zadałem pytanie, które nurtowało mnie już od początku rozmowy. Jak gdyby nie nurtowało mnie przez całe życie... Ojciec westchnął ciężko, a następnie zamilkł na kilka dłuższych chwil. Byłem pewny, że spodziewał się tego pytania... Musiał.

- Prawda, zbłądziłem, jednak Vee także nie była bez winy. - odezwał się w końcu, a ja skłamałbym, mówiąc, że właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałem.

- Zostawiłeś nas, w czym miała zawinić? - odparłem, prychając pod nosem.

- To nie do końca było tak. - rzekł, kręcąc głową. - Usiądźmy, opowiem ci wszystko. - powiedział, wskazując na ławkę w altance, idealnie wpasowaną w otoczenie swoim białym kolorem, gładką fakturą i fikuśnymi zdobieniami, którymi obsiane były zarówno oparcia, jak i nóżki siedziska. Mimo wszystko zaprzeczyłem gestem głowy. Chciałem wiedzieć, natychmiast.

- Rozumiem. - mruknął pod nosem, a następnie sapnął przeciągle, by chwilę później zacząć opowieść. - Poznałem Vee na studiach, tu, w Los Angeles i szczerze mówiąc skłamałbym, gdybym powiedział , że zwróciłem na nią uwagę przez jej charakter. Prawda była taka, że twoja mama była prześliczna, a ja... No cóż... Byłem typowym cwaniakiem, który zapragnął jej w swym łóżku. Wiem, co teraz o mnie myślisz... - westchnął, a ja skinąłem głową na znak zrozumienia. Wyszedłbym na hipokrytę, gdybym teraz go za to potępił. - Tak czy owak postanowiłem ją uwieść, co swoją drogą okazało się rzeczą niełatwą. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że mam ją w garści, ona uciekała, śmiejąc się przy tym złośliwie i doprowadzając mnie tym samym do szału. Goniłem ją przez dobre pół roku, aż w końcu wbrew moim wcześniejszym zamiarom zakochałem się w niej. Wpadłem po uszy. W końcu zostaliśmy parą. To były najpiękniejsze miesiące mojego życia. Nigdy nie czułem się szczęśliwszy, ale moja mama... Cóż... Nienawidziła Vee całym sercem i robiła wszystko by się jej pozbyć. W końcu Vee zaszła w ciążę. Cieszyłem się jak głupi, w przeciwieństwie do twojej babci oczywiście. Sprawy skomplikowały się, gdy okazało się, że Valentina - twoja ciotka, również jest przeciwniczką tego związku. Razem z Vee bardzo to przeżywaliśmy, ale nasza miłość i świadomość, że już wkrótce przyjdzie na świat nasze dziecko, napędzała nas i napawała nadzieją. Do czasu... Twoja mama nie wytrzymała presji, a te dwie, zawistne kobiety stały się naszą kością niezgody. Coraz częściej się kłóciliśmy, co satysfakcjonowało zarówno Valentinę, jak i twoją babcię. Pewnej nocy po jednej z ostrzejszych kłótni nie wytrzymałem i poszedłem upić się do jednego z klubów, gdzie ostatecznie spędziłem noc z pierwszą lepszą kobietą, czego bardzo później żałowałem. Jednak mleko już się wylało... Owa kobieta także zaszła w ciążę i – co gorsza – Vee się o tym dowiedziała. Odeszła ode mnie, jednak ja nie chciałem dać jej spokoju. Na kolanach błagałem ją o wybaczenie. Napastowałem ją telefonami, niezapowiedzianymi wizytami, aż w końcu razem z Valentiną uciekły z kraju. Szukałem ich przez wiele lat, jednak bez skutku. Kilka miesięcy po ich odejściu dostałem wiadomość, że Vee poroniła. Jedynym co trzymało mnie przy życiu była Mazikeen, która urodziła się dwa miesiące po dacie, gdy na świat miałeś przyjść ty. Jej matka zmarła w czasie porodu, a ja zostałem na lodzie, sam z małym dzieckiem. Oddałem się pracy, robiąc wszystko by zapomnieć o twojej matce. Gdybym tylko wiedział, że kłamała, że się urodziłeś, że mam zdrowego, cudownego syna, nigdy nie przestałbym was szukać. - zakończył w końcu. Zadziwił mnie fakt, iż zdołał w ogóle to powiedzieć, a przy tym zrobić to z zaskakującą lekkością, mimo iż jego wzrok wyraźnie ukazywał jego cierpienie. Ja sam stałem z szeroko roztwartymi oczyma. Całe życie byłem okłamywany. Chciałem spytać, dlaczego postanowił mnie odnaleźć, jak w ogóle dowiedział się o moim istnieniu, jednak uznałem, iż nie jestem na to gotów.

- Cóż... Dziękuję, że mi to powiedziałeś. - bąknąłem, nie wiedząc, jak właściwie powinienem zareagować. - Czy mógłbym... No wiesz... Przemyśleć to, na spokojnie, sam? - spytałem cicho, co spotkało się z lekkim skinieniem głowy. W odpowiedzi posłałem ojcu przepraszający uśmiech, po czym ruszyłem w kierunku swojego pokoju. W mojej głowie panował totalny mętlik. Zupełnie tak, jak gdyby cały porządek mojego świata, układany od lat, został nagle zburzony jednym, ogromnym pociskiem prawdy, która uderzyła w niego niespodziewanie, z zadziwiającym impetem. Co gorsza, wiedziałem, iż muszę poukładać ów bałagan, przywrócić mu utracony ład, lecz póki co nie miałem pojęcia jak się za to zabrać.

- Dziwka. - usłyszałem, kilka metrów przed drzwiami mojego pokoju. Pani Hudson. - Twoja matka była zwykłą dziwką. - powtórzyła, przywdziewając obrzydliwy, pełen złośliwości uśmiech.

- Nie masz prawa tak o niej mówić. - odparłem, cudem zdobywając się na spokojny ton, gdyż wewnątrz byłem bliski wybuchu.

- Ależ mam. - powiedziała, z zatrważającą pewnością. - Nigdy nie było dla niej miejsca w naszej rodzinie, tak jak nigdy nie będzie go tu dla ciebie. Masz ogromny tupet, wciąż przebywając w murach tego domu, dodatkowo ze swoim pedałem. Nie powinieneś się urodzić, plugawiąc tym samym naszą krew. - ciągnęła. Głośno wciągnąłem powietrze.

- To wszystko twoja wina! To dlatego przez dwadzieścia pięć lat nie miałem ojca, żyłem w rozbitej rodzinie, w pewnym momencie ledwo wiążąc koniec z końcem! Nawet teraz, gdy ułożyłem swoje życie, chcesz je zniszczyć starucho?! Lepiej szykuj się do grobu. - warknąłem, po czym odwróciwszy się na pięcie, ruszyłem do pokoju, którego drzwi zamknąłem trzaśnięciem na tyle mocnym, by zatrząść murami tego przeklętego domostwa.

Minuty zlewały się, tworząc przeciągłe, niczym niewypełnione godziny. Nie mam nawet pojęcia, ile czasu spędziłem błądząc wzrokiem i stopami po pokoju, podczas gdy myślami prześledziłem ubiegłe dwadzieścia pięć lat. Pomimo upływu czasu wciąż wręcz buzowałem z wściekłości po ostatniej rozmowie z seniorką.

Mój umysł bezustannie szalał pod wpływem wszystkich emocji, a ja doskonale wiedziałem, iż sam nie będę w stanie ich okiełznać. W końcu wraz z wybiciem godziny dwudziestej drugiej na ściennym zegarze drzwi pokoju otworzyły się i wkroczył przez nie Jimin, dużo szczęśliwszy niż wcześniej. W każdym razie do czasu, dopóki nie dostrzegł mojego wyrazu twarzy, który zapewne nie wyrażał pozytywnych emocji.
- Andy? - spytał cicho, siadając obok mnie na łóżku i kładąc mi rękę na ramieniu, identycznie jak robiła to ciotka Valentina, gdy tylko miałem gorszy dzień. W nagłym przypływie wściekłości strąciłem ją gniewnie, by chwilę później widząc zatroskaną, a także zdziwioną minę Arancii, posłać mu ostatecznie przepraszające spojrzenie.

- Okłamywali mnie Jimin. Całe życie mnie okłamywali. - burknąłem gorzko, bo czym w akcie bezsilności oparłem swe czoło o jego ramię. Chłopak był zapewne zaskoczony, jednak ja nie przejąłem się tym, a on sam ostatecznie objął moje plecy obiema rękami. Sam nie do końca wiedziałem, dlaczego to zrobiłem, lecz jakiś głos w głowie uparcie powtarzał mi, że przyniesie mi to ulgę.
- Przykro mi Andy. - szepnął, kciukiem gładząc skórę moich pleców, okrytą materiałem czarnej koszuli, a ja skłamałbym, mówiąc, iż mi się to nie podobało. Bitwa, którą od kilku godzin toczyłem ze swymi myślami ucichła na chwilę, jak gdyby obie strony sporu na kilka chwil wyciągnęły jednocześnie białe flagi, będące zwiastunem pokoju, który już niedługo miał nastąpić. Mimo iż w ramionach Jimina czułem się bezpiecznie, w co sam nadal wątpiłem, bo przecież to ja miałem niezaprzeczalnie być samcem alfa w tym związku, czułem, że tę chwilę słabości należy jak najszybciej przerwać.
- Chodźmy się napić. - zasugerowałem nagle, przy czym w mym głosie usłyszałem niezdrowy entuzjazm. Arancia nie ukrywał zdziwienia.
- Ale... Teraz? Czemu nie. - stwierdził ostatecznie. Posłałem mu krzywy uśmiech, co sprawiło, że przez chwilę poczułem się idiotycznie. Zmienność mojego nastroju mnie przerażała, sprawiając wrażenie, jak gdybym funkcjonował pod wpływem silnych narkotyków, lecz nie chciałem się teraz tym przejmować.
- Trzeba znaleźć najlepszy klub w Los Angeles. Przebierz się, a ja czegoś poszukam. - oznajmiłem żywiołowo i umościłem się na łóżku, opierając się o jego wezgłowie, po czym wyciągnąwszy telefon, wstukałem w wyszukiwarkę pożądane hasło. Blondyn przez chwile przyglądał mi się w akcie niedowierzania, po czym pokręcił wesoło głową, posyłając mi krzepiący uśmiech.
- Brałeś coś? - zasugerował, podchodząc do mnie bliżej i schylając się ku mojej twarzy. Następnie schwyciwszy mój podbródek dłonią, uniósł moją głowę, by móc wbić swoje przenikliwe spojrzenie w moje oczy, zapewne szukając dowodów, wskazujących na obecność środków psychoaktywnych w moim organizmie.
- Nic poza tobą skarbie. - odparłem, nawet nie zastanawiając się nad absurdalnością tych słow. Ciemnooki przewrócił oczyma, lecz wciąż uparcie przytrzymywał moją głowę. Od jego twarzy dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów, co sprawiało, że mogłem bez żadnych trudności wdychać jego słodki zapach.
- Mogę cię pocałować? - spytał nagle, co dziwnym trafem zaowocowało szybszym biciem mego serca, zupełnie tak, jak gdybym się zakochał, mimo iż to totalnie niedorzeczne.
- A od kiedy musisz pytać? - uśmiechnąłem się, unosząc brwi w geście rozbawienia.
- Racja. - mruknął jasnowłosy i bez chwili zastanowienia wpił się w moje wargi, kojąc tym samym pragnienie, które dusiło mnie od chwili, gdy śladami Mazikeen opuścił willę. Pocałunek ten był jednak w jakimś stopniu inny; niby taki sam, a jednak zupełnie różny od swoich poprzedników. Pierwszy raz czułem, jakbyśmy całowali się naprawdę; nie dla fantazji erotycznych, nie z przymusu, po prostu, bo obaj mieliśmy na to ochotę. I mimo iż pocałunki pozbawione erotycznych podtekstów nigdy nie stanowiły dla mnie atrakcji, ten był cholernie dobry. Dobry do tego stopnia, że przez chwilę poczułem, jak nasz wyimaginowany związek, stworzony na potrzeby chorego przedstawienia, miesza się z rzeczywistością, stając się jej nieodzowną częścią, czego od jakiegoś czasu pragnąłem bardziej niż czegokolwiek innego, zagłuszając wszelkie myśli mówiące o tym, że relacja zawiązana z tym chłopakiem to jeden, wielki absurd.

2138 słów
Jimin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz