Strony

sobota, 4 maja 2019

Od Andrewa CD Jimina

Gangi narkotykowe? A gdzie się podział ten biedny, zdyszany chłopaczek w różowym sweterku? Nie mogłem w to uwierzyć, jednak nie dałem tego po sobie poznać, więc jedynie wyzwałem go od idioty, co nie było nowością. Jedno było pewne - jeśli ten dzieciak wpakuje się to więzienia, to nie będzie tam kolorowo, a ja napewno nie będę miał ochoty się w to mieszać, czy też go stamtąd wyciągać.
- Jakieś plany na resztę dnia? - spytał chłopak, rozkosznie przeciągając się w białej, miękkiej i niewątpliwie cholernie drogiej pościeli. Powstrzymywałem się dyskretnie, od rzucenia się na niego tu i teraz. Wciąż podtrzymywałem, że pomimo wad Arancia był nieziemsko uroczy, a tym samym nieziemsko przystojny. Chcąc opanować żądze odwróciłem się w kierunku okna, w celu podziwiania krajobrazu. Gdy miałem pewność, że moja twarz nie znajduje się w zasięgu wzroku blondyna, zagryzłem lekko wargę i uśmiechnąłem się półgębkiem. Nie tutaj.
- Poudajemy szczęśliwą parę, która przyjechała do kochającej rodzinki... Nie mamy raczej zbyt wiele opcji. - burknąłem, przesuwając wzrokiem, po ruchliwych ulicach Los Angeles. - Spodziewałeś się czegoś lepszego? - spytałem, słysząc jego cierpiętnicze westchnięcie.
- Zdziwisz się, jeśli powiem, że tak? - mruknął cicho. Oderwałem wzrok od szyby i przeniosłem spojrzenie na Jimina. Jego spokojna twarz i lekko przymknięte oczy sprawiły, że przez chwilę poczułem nagłe uderzenie gorąca. Chyba ostatnio jestem niewyżyty. W każdym razie bardziej niż zwykle. Niewiele myśląc podszedłem do łóżka i usiadłem na nim, po czym oparłszy się dłońmi o materac, nachyliłem się nad twarzą blondyna. Zdziwiony chłopak natychmiast otworzył oczy, mierząc mnie swoimi dużymi, czekoladowymi oczyma.
- A jeśli powiem ci, że zabiorę cię na imprezę? Tutaj, w Los Angeles, w jakimś bogatym klubie... Będziesz szczęśliwszy. - zasugerowałem. Arancia spojrzał na mnie podejrzliwie.
- A gdzie haczyk? - spytał, unosząc brew.
- Uznajmy, że nie ma haczyka. - odparłem, unosząc jedną część ust, w typowym dla mnie półuśmieszku. Jimin na kilka sekund ściągnął brwi, jak gdyby szukał podstępu, jednak nie znalazłszy go wsparł się na łokciach i cmoknął mnie w policzek, zaraz po tym obdarzając mnie jednym z piękniejszych uśmiechów jakie dane było mi widzieć w jego wykonaniu. Nie wiedzieć czemu ten drobny gest sprawił, iż w okolicy mostka poczułem dziwne ciepło. Zignorowałem je, usilnie wmawiając sobie, że to jakaś nerwica, czy inne cholerstwo, z którym muszę udać się do lekarza.
- Ta wersja ciebie naprawdę jest niezła. Bądź taki częściej. - zaśmiał się perliście. Przesunąłem wzrok na jego usta.
- Rozwiń. - zasugerowałem.
- No wiesz... Ta odsłona, w której nie jesteś wrednym zgredem, który... - nie słuchałem go. Nie byłem w stanie. Niczym zahipnotyzowany przesuwałem wzrokiem po jego pełnych, miękkich wargach, których mogła pozazdrościć mu niejedna dziewczyna, a które wręcz zachęcały do pocałunku. Uświadomiłem sobie, jak długo nie czułem ich smaku. Bądź co bądź, ale była to kolejna część ciała mojego cukierkowego chłopca, od której się uzależniłem. Niewiele myśląc przerwałem blondynowi w pół słowa i wpiłem się w jego wargi, jak gdybym nie robił tego od wieków. Chłopak w pierwszej chwili był nieco zdziwiony, jednak bez wahania zaczął oddawać pocałunek, z pasją równą mojej. Dłonie zaplótł na moim karku, przyjemnie drażniąc chłodnymi opuszkami palców rozgrzaną skórę na mojej szyi. Z każdego zakamarku mojego umysłu wydobywały się głośne protesty, jednak moje ciało skutecznie je zagłuszało. Dobrze wiedziałem, że za chwilę stracę kontrolę, a jednak nie mogłem i nie chciałem przestać. Na całe szczęście (a może i nieszczęście) przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi. Jak oparzeni odskoczyliśmy od siebie, miażdżeni przez trzy pary oczu z których każda wyrażała zupełnie co innego. Rozbawienie stojące tuż przy zgorszeniu i zażenowaniu. Cudownie!
- Puka się! - palnąłem niewiele myśląc, doprowadzając tym samym Mazikeen do wybuchu niekontrolowanego śmiechu. Policzki mojego ojca, już wcześniej zaczerwienione z powodu zawstydzenia, teraz nabrały koloru świeżych pomidorów, natomiast seniorka rodu wyglądała, jak gdyby z jej uszu zaraz miała pójść para, której temperatura mogłaby zabić nas wszystkich w ułamku sekundy. Jednakże co by nie mówić z perspektywy osoby trzeciej, ta sytuacja mogła wydawać się komiczna.
- Bo... My... Pomyśleliśmy, że... - zająknął się ojciec.
- Stwierdziliśmy, że Jimin chętnie zwiedziłby Los Angeles skoro już tu jesteście, a tata w międzyczasie chciał porozmawiać z Andy'm. Jednak jeśli przyszliśmy w złym momecie... Żartuję! Wiem, że przyszliśmy w złym momencie... To może... - wyjaśniła Maze, gdy już opanowała śmiech, jednak jej wypowiedź przerwał Arancia.
- Zwiedzanie brzmi dla mnie nieźle. - zaoponował chłopak. - Poza tym jesteśmy po długiej podróży, więc Ands ma już dość mojego towarzystwa na jakiś czas, prawda? - dodał, po czym cmoknął mnie w policzek, przez który przepłynęło dziwne, przyjemne ciepło.
- Oj! Ciebie nigdy nie mam dość. - odparłem, posyłając mu uroczy uśmiech, doprowadzając tym samym panią Hudson (wciąż nie umiałem myśleć o tym wrednym próchnie, jako o mojej babci) do palpitacji serca. - Ale jeśli chcesz to leć. Nie zatrzymuję cię. - dodałem, choć w głębi duszy bardzo chciałem by został.
- A więc lecimy na zakupy! - Maze klasnęła w dłonie, ku wielkiej radości Jimina, który gdy tylko to usłyszał rozpromienił się jeszcze bardziej, co sprawiło, że obecnie był chodzącym słońcem, zarażającym wszystkich swoją radością.
- Masz pieniądze? - spytałem, jednak siostra (o niej mogłem tak pomyśleć) zatrzymała mnie gestem dłoni, gdy sięgałem po portfel.
- Mamy pieniędzy jak lodu, więc nic się nie stanie jeśli zafunduję zakupy mojemu przyszłemu szwagrowi, prawda? - rzuciła, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chciałem się sprzeczać jednak ostatecznie zrezygnowałem. Skoro są tacy bogaci to czemu nie? Wzruszyłem obojętnie ramionami. Uśmiechnięta Maze chwyciła Jimina za dłoń i zaczęła ciągnąc go do wyjścia.
- Wrócimy późno. - oznajmiła dziewczyna, wlokąc blondyna za sobą.
- A buziak na pożegnanie? - palnąłem niespodziewanie, bez większego namysłu. Jimin rzucił mi przelotnie zdziwione spojrzenie, jednak natychmiast zastąpił je rozbawieniem, do którego dołączył uroczy chichot. Podszedł do mnie szybko i krótko cmoknął mnie w usta, jednak ja miałem inne plany. Przedstawienie musi trwać. Oplotłem jedną rękę wokół jego talii i przyciągnąłem do siebie, łącząc w długim pocałunku. Kątem oka widziałem, jak z każdą upływającą sekundą twarz pani Hudson pąsowieje. I o to mi właśnie chodziło - czekać aż starucha wreszcie nie wytrzyma i wybuchnie. Ta jednak tłumiona wzrokiem zarówno ojca, jak i Maze siedziała cicho. Trudno!
- Teraz możesz iść. - wymruczałem ze stoickim spokojem, jednocześnie wpatrując się z fascynacją w jego uroczo zaróżowione policzki.
- Wariat. - szepnął, a następnie cmoknął mnie ostatni raz i znknął za drzwiami popędzany przez młodą pannę Hudson. Chwilę później i starucha opuściła pomieszczenie, kończąc tym samym ciskanie we mnie piorunów wzrokiem, a zaczynając litanię, z której udało mi się usłyszeć tylko kilkukrotne powtórzenie "pedeały". W końcu zostałem sam z ojcem.
- A więc... Chcesz ze mną porozmawiać? - zacząłem niepewnie, nie wiedząc do końca czego się spodziewać.

1055 słów

Jimin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz